Duńska grupa powstała w 2005 w Aalborgu. Zadebiutowała demówką "The Shadow Era" w 2007 i dzięki niej zyskała przychylność szefów amerykańskiej wytwórni Shadow Kingdom Records (współpracującej m.in. z Iron Man, Ironsword i Manilla Road). Na debiucie z jednej strony ten epicki doom w tradycyjnym stylu emanował ogromnym potencjałem, a kompozycje instrumentalnie sprawiały wrażenie przemyślanych (choć czasem do nijakich numerów doklejano kapitalne refreny) i odpowiednio zróżnicowanych. Drugą stroną medalu był brak odpowiedniej produkcji podkreślającej doomowy ciężar, jak równiez wokalista z gatunku "kochaj albo nienawidź". Głos Mentora w zasadzie sprawdzał się tylko w średnich rejestrach, a kompletnie zawodził przy wysokich zaśpiewach i pseudo-operowych podejściach. Fałsze najlepiej było wychwycić w ponad 14-minutowym The Graveyard Of Broken Dreams ze wstępem a capella. Po akceptacji wokalu, krążek mógł podejść maniakom szwedzkiego Candlemass (nie ta klasa) i maltańskiego Forsaken (nie ten talent). Należało docenić fakt, że kwintet postawił sobie za zadanie wprowadzić słuchacza w odpowiedni klimat, nastroić go odpowiednio i oczarować, a nie zmęczyć. W zasadzie Altar Of Oblivion cieszył niektórych, a większość rozczarowywał - przy zmianie jednak brzmienia na potężniejsze i rekrutacji nowego śpiewaka, Duńczycy mogliby jeszcze coś osiągnąć. Na minialbumie [2] Duńczycy praktycznie niczego nie zmienili w swoim podejściu do epickiego heavy/doomu i mroczne/lekko rozmyte gitary akompaniowały Mentorowi, zasadniczo nadal manierycznie naśladującego Messiaha Marcolina. Kwintet zaprezentował cztery schematyczne kompozycje z wokalem i piątą instrumentalną. Z nich przede wszystkim ośmiominutowy The Narrow Gates Of Emptiness zawierał w sobie zarówno rytmikę Candlemass, jak i fragmenty odnoszące się do klasycznego heavy metalu. Lepszą melodią wyróżniał się smutny Believers In The Mist, obracający się w w klimatach Solitude Aeturnus - niestety, samo wykonanie mocno przeciętne we wszystkich aspektach, perkusja czasem grała sama dla siebie, a solówki gitarowe były marne. Doomowa powtarzalność sekwencji to jedno, a granie nudnawych riffów w kółko to druga sprawa. Trudno też było uznać za udany szybszy power/doomowy Threshold To Oblivion (My Wrecked Mind), gdzie raz grali z energią Memory Garden, to znów przemieszczali blisko monumentalizmu Forsaken czy Isole, ale zabrakło zagrania tego w przekonujący sposób na skutek braku umiejętności technicznych. Jaśniejszy moment stanowił na pewno Salvation i tu w końcu dali coś od siebie, czerpiąc ze stylu Atlantean Kodex. Ta melodia była znakomita, poprowadzenie całości w umiarkowanie szybkim heavy/doomowym stylu dobrze skonstruowane, ale znów momentami jakość wokalu Mika Mentora drastycznie spadała. Muzycy Altar Of Oblivion zagrali tak jak umieli. Do tego dochodziło nieciekawe brzmienie - rozmyte, szaro-bure, płaskie, z wtopionym w gitary wokalistą i taka produkcja była raczej charakterystyczna dla stoner/doomu, a nie epickiego heavy/doomu.
Z nowym perkusista Thomasem Antonsenem nagrano [3], na którym zespół przeszedł na pozycje Isole. Atrakcyjny średniowieczny epicki doom to już na początku Where Darkness Is Light i jeśli nawet spore zastrzeżenia nadal się pojawiały pod adresem Mika Mentora, to już w The Graveyard Of Broken Dreams frontman miał kapitalne wejście a capella, a potem numer rozwijał się fantastycznie wraz z lżejszym refrenem. Umiejętnie budowano posępny klimat w In The Shadow Of The Gallows, gdzie w ciekawy sposób zrobiono w części pierwszej lekkie przesunięcie wokalu w stosunku do sekcji rytmicznej. Potem następowało rozważne i mega-doomowe rozwinięcie w pełnym łagodnego smutku stylu. Epickie opowieści konynuowano w Sentenced In Absentia, w którym jednak rozczarowywał refren, trochę miałki i zbyt wysoko zaśpiewany jak na ogólne wrażenie pieśni mnichów budowanej na początku. Kończący album Final Perfection stanowił typowy polatujący ku niebu epicko-doomowy kawałek w stylu Isole, z dużą ilością wolnych przestrzeni we fragmentach najbardziej łagodnych oraz chórami w stylu symfonicznym w dalekim planie. Do wszystkiego dorzucono pełną zadumy melancholię, elegancję i narastający uroczysty klimat. W studio pojawił się także pierwszy perkusista ekipy Lars Ström, który zagrał na melotronie oraz gitarze akustycznej w instrumentalnej miniaturze The Smoke-Filled Room wraz z innym zaproszonym gitarzystą Jesperem Lethem. Ström był także producentem płyty - brzmiącej klarownie i wieloplanowo, a jednocześnie bardzo tradycyjnie dla gatunku. Fragmenty instrumentalne na tym krążek może nie posiadały specjalnego błysku, ale nadrabiano to zastosowaniem średniowiecznego ascetyzmu, który nie zmuszał gitarzystów do tworzenia karkołomnych duetów i dialogów. Album definitywnie posiadał specyficzną atmosferę i łagodny monumentalizm. Zrezygnowano z tak często spotykanego doomowego nihilizmu w pracy instrumentalistów i to wszystko dokładnie przemyślano w szczegółach. Główny kompozytor Martin Mendelssohn zaskoczył tym razem naprawdę wysokiej klasy utworami, przenosząc Altar Of Oblivion z dalekich obrzeży gatunku do czołówki takiego grania na świecie, choć naturalnie jednocześnie postawił grupę w rzędzie epigonów Isole.
Kolejne siedem lat minęło zanim ukazał się nowy krążek. To nie była płyta dla każdego - trzeba było uważnie się wsłuchać, by wyhaczyć iskierki natchnienia, przypływy muzycznego geniuszu, a przynajmniej odtwórczej sprawności. Grupa przedstawiła kompozycje pod Isole, zagrane wiarą i pasją. Mentor wciąż śpiewał niepewnie, momentami gdzieś zupełnie obok muzyki, ale ten manieryzm mógł się podobać i wzbudzał emocje. Poprawne riffy tworzyły hipnotyczne numery w umiarkowanie wolnych tempach i po części zrezygnowano z gotyckiego ducha zatęchłych zimnych klasztornych murów. Ekipa w wielu miejscach zbliżyła się do tradycyjnego heavy pod przykrywką doomowej estetyki (Created In The Fires Of Holiness, No One Left). Łagodność jaka się pojawiała w niemal wszystkich kompozycjach wymagała cierpliwości, by odnaleźć ukryty wśród aranżacji klimat. Nowy gitarzysta Jeppe Campradt wniósł niewiele i cały ciężar spoczął na kreatywnie grającym Mendelssohnie. Zastosowano brzmienie wyraziste, ale nawet niezbyt wygładzone na potrzeby łagodnych fragmentów. Obrany kierunek okazał się słuszny i poza odrobiną odtwórczej sprawności pojawiła się również iskierka muzycznego geniuszu.
[9] oparto na wspomnieniach przodka Sparvatha, Jespera Wilhema Meyera, z czasów I Wojny Światowej. Trzon tych kompozycji powstał w czasach, gdy grupa stawiała dopiero swoje pierwsze kroki, jeszcze pod nazwą Summoning Sickness. Planowano to wydać oryginalnie jako debiut Altar Of Oblivion, ale ostatecznie do tego nie doszło. Materiały te przeleżały jako szkice muzyczne kilkanaście lat, by w końcu zespół zdecydował się to wszystko dokończyć i nadać ostateczny kształt. Chociaż realnie te numery miały swoje lata, to jednak doświadczenie dało o sobie znać i uniknięto błędów młodości z [1] choćby. Lepiej na pewno brzmiał śpiew Mentora i te aranżacje w ramach powtarzalnych motywów heavy/doom metalowych były na pewno mniej nużące, choć nie dotyczy to mało kreatywnego grania w Mark Of The Dead o niespecjalnie interesującej melodii. Natomiast Nothing Grows From Hallowed Ground na pewno można uznać za jedną z najlepszych utworów formacji i łagodniejsza część zabrzmiała niezwykle gustownie. Sparvath grał dużo chwytających za serce i technicznie zaawansowanych solówek, przy czym często to on brał na siebie rolę lidera w snuciu tych wojennych historii. Dramatyzm był przeważnie eksponowany na miejscu pierwszym, za co przykład mógł posłużyć miarowy The Fallacy. Sztandarowy Altar Of Oblivion okazał się klimatycznym heavy/doomowym epickim kawałkiem i czas 190 sekund okazywał się tu wystarczający. Kręgosłup stylistyczny polegał na średnich tempach ze zwolnieniami i uroczystym prowadzeniu całości jak w The Night They Came. Z biegiem czasu jednakże te wszystkie numery zaczynały być do siebie nazbyt podobne. Miniatury w rodzaju Damnation nie zmieniały wrażenia tego obracania się wokół jednego tematu muzycznego. Finałowy In The Cesspit Of Divine Decay podsumowywał to co ekipa była w stanie zaprezentować w ramach różnorodności melodii i aranżacji - i nie wnosił nic nowego. Ten sam główny temat, te same środki wyrazu i te same chwyty aranżacyjne co na całym krążku. Generalnie schematyzm na dobrym poziomie, bez wpadek, ale i bez wzlotów. Do tego brzmienie suche i płaskie - w ówczasnych czasach nikt z takim brzmieniem epickiego heavy/doomu nie nagrywał.
Christian Nörgaard grał (z Mendelssohnem) w heavy/doomowym Lords Of Triumph (EP-ka Reaching The End w 2015, m.in. Phil Swanson z Briton Rites), w Church Bizarre i Cerekloth (w obu z Allanem Larsenem), The Vein i Forlis.
ALBUM | ŚPIEW | GITARA | GITARA | BAS | PERKUSJA |
[1] | Mik Mentor | Allan Larsen | Martin Mendelssohn Sparvath | Christian Nörgaard | Lars Ström |
[2-4] | Mik Mentor | Allan Larsen | Martin Mendelssohn Sparvath | Christian Nörgaard | Thomas Antonsen |
[5] | Mik Mentor | Jeppe Campradt | Martin Mendelssohn Sparvath | Christian Nörgaard | Danny `Woe` Jönsson |
[6-7] | Martin Mendelssohn Sparvath | Christian Nörgaard | Danny `Woe` Jönsson | ||
[8-9] | Mik Mentor | Jeppe Campradt | Martin Mendelssohn Sparvath | Christian Nörgaard | Danny `Woe` Jönsson |
Christian Nörgaard (ex-Victimizer, ex-Sick Room 7), Danny Jönsson (Woebegone Obscured)
Rok wydania | Tytuł | TOP |
2009 | [1] Sinews Of Anguish | |
2012 | [2] Salvation EP | |
2012 | [3] Grand Gesture Of Defiance | |
2016 | [4] Barren Grounds EP | |
2019 | [5] The Seven Spirits | #29 |
2020 | [6] Ruins Of Samaria EP | |
2022 | [7] My Sanctuary EP | |
2023 | [8] Burning Memories EP | |
2024 | [9] In The Cesspit Of Divine Decay |