Hiszpański zespół heavymetalowy założony w 1980 w San Sebastian. W tym regionie opanowanym wówczas przez punków, kwintet siał pierwsze ziarna swojej popularności, sięgającej korzeniami w zasadzie jeszcze drugiej połowy lat 70-tych. Roberto Alvarez myślał o założeniu grupy jeszcze podczas swojego 10-letniego pobytu w Szwecji. Po powrocie do kraju w 1978 jego The Flood (grający głównie covery Deep Purple, Hendrixa i Led Zeppelin), zmienił nazwę na Angeles del Infierno (Piekielne Anioły). Wiązało się to rzecz jasna z dobraniem nowego hiszpańskiego składu. Wokalista Juan Gallardo przez 8 lat szkolił swój głos pod opieką nauczyciela śpiewu operowego, choć jego własne inspiracje wiązały się z rockowymi muzykami, takimi jak Freddy Mercury, Robert Plant czy David Coverdale. Pierwsze zarejestrowane nagranie Rock`n`Roll trafiło na wydaną w 1982 kompilację Gipkuzkoa Star, w skład której weszło 15 baskijskich nagrań różnych kapel. Okazała się ona furtką, przez którą Anioły mogły wyfrunąć i rozwijać skrzydła dając w ciągu roku aż 50 koncertów począwszy od maja 1982. Początkowo teren lotów ograniczał się do drobnych występów w Navarze, ale już w grudniu udało im się wylądować na deskach sceny przed Motörhead, a wiosną 1983 na stadionie Anoeta supportować Saxon. Mimo że zespół nie dorobił się jeszcze własnego wydawnictwa i nie towarzyszyła mu żadna machina promocyjna, później miał okazję wystąpić także na kilku większych festiwalach. Angeles del Infierno bronili się sami tam gdzie się pojawili, wzbudzając zainteresowanie, wnosząc powiew świeżości, a przede wszystkim przenosząc na hiszpański grunt anglosaską tradycję rozkręcającego się dopiero heavy metalu.
Przełomem okazał się koncert na festiwalu Mazarrock w 1983. To tam okazało się, że Jesus Caja, pracujący także z Banzai i Baron Rojo, weźmie na siebie rolę managera Angeles del Infierno. Niedługo potem, przy wsparciu popularnego hiszpańskiego redaktora muzycznego Vincente Romero, zespół podpisał kontrakt z wytwórnią Warner Music. Dzięki tej firmie formacja wydała sześć płyt i sprzedała ich ogromne ilości, ale w umowie czaiło się mnóstwo kruczków i sprzeczności, co miało się muzykom w przyszłości odbić czkawką. [1] zawierał interesujący heavy oparty na dość prostych mocnych zagrywkach, ale niezmiernie dynamicznych. Dziś nie sprawia wrażenia dawnego obiektu bluzg religijnych Hiszpanów - wówczas zespół propagował rozwiązły rock`n`rollowy styl życia, na domiar złego podporządkowany siłom ciemności, które ówcześnie muzyce metalowej patronowały. Rocker czy Unidos Por El Rock to wręcz hymny pokolenia, pełne pochwał dla chlania i szlajania się nocą po mieście. Gallardo śpiewał: "Gitary-widma palą nasze dłonie, pióra na wietrze pieczętują naszą jedność, jesteśmy zjednoczeni przez rock!". Największe kontrowersje wzbudzały nie buntownicze teksty, a te nawiązujące do Piekła: "Czynisz zawsze to co chcesz, bez krzty pobożności, wszystko co Bóg wieczny czyni, czyni z twojej woli, przeklęte nich będzie twe imię" (Maldito Sea Tu Nombre) albo "Dusze opętane, jesteście bezbożne, to noc Szatana. W moją duszę wkracza jakaś dziwna siła, wszystko zmieniła w mym istnieniu, teraz mam siłę i władzę!" (Sombras En Oscuridad). Dzięki temu debiut stał się jedną z najlepszych płyt hiszpańskiego metalu. Ciekawym motywem było umieszczanie solówek z wplecioną w nie melodią refrenu. Gallardo w refrenach nagle wpadał w dużo wyższe rejestry niż w zwrotkach, przez co wibrujące melodie jeszcze chętniej zapadały w pamięć.
Popularność Aniołów rosła z dnia na dzień, a płyta rozchodziła się w błyskawicznym tempie. W pierwszym tygodniu sprzedano 22 000 egzemplarzy debiutu i już w 1985 zespół mógł nazwać się gwiazdą w skali kraju. Na fali sukcesu postanowiono intensywnie szturmować sceniczne deski. [2] kontynuował styl poprzednika i gdyby nie hiszpańskie teksty, krążek mógłby osiagnąć ten sam europejski sukces co płyty Running Wild czy Grave Digger. Był to z jednej strony materiał cięższy i szybszy, a z drugiej przyniósł pierwszą balladę Al Otro Lado De Silencio. Witalność wykorzystano inwestując w szybsze riffowanie, pojawiające tu i ówdzie jazgotliwe solówki, a Gallardo zrezygnował z falsetowego piania na rzecz nieokrzesanego wykrzykiwania fraz w refrenach. Zaskakujące było też nieczęsto wtedy spotykane na Półwyspie Iberyjskim soczyste brzmienie, które tylko podsycało dynamikę krążka. Każdy kto na hiszpańską scenę patrzy z przymrużeniem oka, jako na esencję zmiękczenia metalu, powinien sięgnąć po dwie pierwsze płyty Angeles del Infierno. Środowiska spoza kręgu rocka ostro krytykowały teksty i image zespołu za propagowanie okultystycznych treści, co oczywiście dodawało pikanterii atmosferze wokół kapeli. Jeszcze w XXI wieku jakaś grupka pikietowała przed ich koncertem, żądając odwołania imprezy w imię porządku moralnego. Anioły podkreślały, że odwrót od katolicyzmu to nie szczeniacka buntownicza zabawa, a pięść wymierzona w żywą jeszcze w latach 80-tych pamięć dyktatury Francisco Franco.
[3] wiązał się z chęcią oswojenia fanów z nieco odmiennym stylem, jaki Anioły postanowiły obrać. Oburzeni stróże cenzury mogli tym razem odetchnąć z ulgą. Niekoniecznie zaś fani metalu - Baskowie mieli nagrać jeszcze kilka mocno gitarowych płyt i stanąć w szranki z klasykami europejskiej sceny heavymetalowej. Niestety [4] (nazwa oznaczała "zbyt młody by umrzeć") był początkiem końca tej kapeli. Już nie do końca metalową, lecz wciąż mocną płytę cechowała symbolizująca rock lat 80-tych okładka i przeplatanie się dawnego wcielenia z muzyką hard rockową. Poza No Te Dejes Veneer i zamykającym surowym Prohibidos Cuentos, album przyniósł lżejsze rockowe granie. Proste riffy, chóralne refreny napisane dla stadionowych tłumów, igranie ze stylistyką AC/DC, ówczesnego rocka zza oceanu i Accept przenikało się z wygładzonymi melodiami. Podczas, gdy w Hiszpanii wśród fanów zapanowała pewna konsternacja, za oceanem fama o Angeles del Infierno przeżywała spóźniony zapłon. Wybuchła głównie w krajach latynoskich, a w samym Meksyku [2] rozeszła się w 100 000 kopiach. W tym też czasie Anioły postanowiły - przez wzgląd na bliskość medialnej machinerii - przenieść się do Madrytu. Rozwinęły skrzydła korzystając z wielkomiejskiego życia w stolicy, bawiąc się do upadłego. Zmiana środowiska spowodowały, że [5] pieczętowała pomysł na kontynuację lekkiego stylu. Tym razem jednak kawałki były pop-rockowe, a teksty mocno zdystansowane, często wpadające w styl parodystyczny. Cover grupy Slade Mama, We`re Crazy Now (tu jako Estamos Todos Locos) zapewne nie miałby prawa bytu na pełnego buntu debiucie. Była to po prostu garść komercyjnych piosenek. Tytułowy 666 faktycznie sięgnął po dawną tematykę, ale w przewrotnej pastiszowej formie. Wszystko ubrano w "głupie" pioseneczki, a na zmianę muzycznego azymutu duży wpływ wywarł producent Mark Dearnley. Wraz ze spadkiem czynnika metalowego w muzyce Aniołów, rozmył się także ćwiekowo-skórzany wizerunek grupy. Nie przeszkadzało to jednak Aniołom promować nowy album nie tylko na trasie z pudlowym Sangre Azul, ale także na festiwalu "Vallekas Rock" w Rayo Vallecano u boku Baron Rojo, Barricada i Status Quo. W takiej zmiękczonej wersji zespół po raz drugi ruszył za Ocean. Meksykanie przyjęli kapelę niespodziewanie gorąco, szczególnie na koncercie w Arena Adolfo López Mateos, co sprawiło, że postawili nogę na szali, która przeważyła kolejny pomysł. Tak jak przed laty, ratując sukces opuścili Guipuzcoa na rzecz stolicy, tak teraz szczęścia postanowili szukać w Nowym Świecie. Nie odważono się na tak radykalny krok jak przeprowadzka, ale od tamtej trasy cała promocja nastawiona była na kraje leżące poza Europą. W kolejną trasę po Kalifornii także zabrano ze sobą Sangre Azul.
Osłabienie zainteresowania zespołem w ich własnym kraju, spychanie rocka na margines i średnie warunki na koncertowanie sprawiły, że Anioły postanowiły nagrać znów płytę "po swojemu", nie oczekując komercyjnego poklasku, na który szanse były i tak nikłe. Porównując wakacyjne hity z [5] i pełną pasji [6] można było odnieść wrażenie, że to dwie zupełnie różne kapele. Ekipa co prawda daleko od hard rocka nie odskoczyła, ale przynajmniej sięgnęła po jego bardziej dynamiczną odmianę, kojarzącą się nieco ze Skid Row. Z albumu biła energia, radość grania i szczypta agresji, wróciły rześkie solówki, a Gallardo zaczął śpiewać chrapliwie i szorstko. Świetnie wpisało się to w brudniejsze brzmienie i bardziej społeczna tematyka. Angeles del Infierno przez kilka następnych lat intensywnie koncertowali z naciskiem na kraje latynoskie, aż w 1996 na dobre zagnieździli się w Miami, mieście o dobrym klimacie dla hiszpańskojęzycznych muzyków. Stagnacja studyjna wiązała się też z faktem, iż w 1998 Anioły otarły się o rozpad. W czasie zastoju do życia powołano oficjalny fan club, a Gallardo zaśpiewał goscinnie na Finisterra Mago De Oz. [7] ("Wszyscy jesteśmy aniołami") przyniósł na wzór poprzednika mieszankę cięższego rocka z heavy metalem, niestety ze zdecydowanym naciskiem na ten pierwszy. Dodano również nowomodne wstawki w postaci elektronicznego intro, czerpiącego z nu-metalowego riffowania, sztucznie przybrudzone brzmienie i bezcelowe biesiadne przyśpiewki. Jako żart należało również traktować ludowy cover Jose Alfredo Jimeneza El Rej. Od tamtej pory Angeles del Infierno intensywnie koncertowali, głównie w Meksyku, Ekwadorze i sporadycznie w USA. W 2006 udało im się zawitać do rodzimej Hiszpanii.
Ukazały się dwie składanki: Lo Mejor De Angeles Del Infierno w 1987 oraz Exitos Diabolicos w 2001.

ALBUM ŚPIEW GITARA GITARA BAS PERKUSJA
[1-4] Juan Gallardo Robert Alvarez Manu Garcia Santi Rubio Ińaki Munita
[5] Juan Gallardo Robert Alvarez Manu García Santi Rubio José `La Bestia` Sánchez
[6] Juan Gallardo Robert Alvarez Guillermo Pascual Santi Rubio Toni Montalvo
[7] Juan Gallardo Robert Alvarez Gustavo Hermasillo Alfonso Polo Gerardo García

José Sánchez (ex-Bella Bestia)

Rok wydania Tytuł
1984 [1] Pacto Con El Diablo
1985 [2] Diabolicca
1986 [3] Todo Lo Que Quiero EP
1986 [4] Joven Para Morir
1988 [5] 666
1993 [6] A Cara O Cruz
2003 [7] Todos Somos Angeles

          

Powrót do spisu treści