Włoska grupa progresywno-powermetalowa powstała w 1987 w Mediolanie. Pozostając pod wpływem nie tylko Van Halen, Rainbow, Malmsteena, ale też Bacha, Chopina, Strawińskiego i Bartoka nagrała cykl płyt - może nie powalających, ale całkiem interesujących. Uzdolnieni multiinstrumentaliści wcześniej próbowali sił w prostszym hard rockowym graniu, jednak ostatecznie poświęcili się fascynacjom metalowym. Debiut przypadł na czas, gdy określone miejsce na włoskiej scenie miały już Labyrinth, Rhapsody i Eldritch. [1] w jakimś stopniu skupiał cechy tych trzech grup, okazując się krążkiem trudnym w odbiorze i poniekąd eklektycznym. Ciężka gitara w Black Rain zbliżona była do zagrywek Eldritch, a kawałek zaprawiono heavy/powerem w umiarkowanym tempie z dawką łamanych riffów w refrenie i wyjątkowo oszczędnym użyciem klawiszy w dialogach z gitarą. Ten numer wskazywał, iż progresywnie można było zagrać nie unikając mocnej gitary i nieskomplikowanej melodii. The King stanowił mieszankę epickich rycerskich riffów i łagodnych interludiów z gitarą akustyczną i bojowym refrenem chóralnym. Ta próba stworzenia rozmachu opowieści na miarę Rhapsody miała jednak znacznie cięższy kaliber. Nad dobrą solówką Franka Caruso unosił się tradycyjny duch, sięgający nawet lat 70-tych. Następnie materiał nabierał złożoności w czteroczęściowym The Four Elements, będący przeglądem progresywnych zagrywek w interesujących miniaturach instrumentalnych. Imponujące popisy obu braci przenikały od neoklasyki poprzez symfonikę zmieszaną z ambientem po elementy jazz-rocka. Arachnes potrafili również swobodnie się przemieszczać w różnych stylach i Shut The Door posiadał coś z groove, bluesa i starego rocka zagranego z powermetalowym zębem. Powrót do "połamanego" power następował w Against My Heart, z umiejętnie dopasowanym refrenem o prostej melodii. Dość dziwnie wypadł The Barbier Of Seville z mocno wodewilowo i purplowo podanym motywem neoklasycznym. Hammondy oraz klawisze zabrzmiały na całości fantastyczne i najsłabszym elementem albumu był przeciętny śpiew Enzo Caruso. Dużo instrumentalnego grania wysokiej klasy poparła dobra produkcja, uwypuklająca wyjątkowo dopracowane niuanse. Płytę uznano po latach jako najbardziej interesujące dzieło Arachnes, a w 2001 doczekała się nawet reedycji ze zwiększoną liczbą utworów.
Na [2] raziła neoromantyczna infantylność tekstów i mała przebojowość utworów. Zdumiewający eklektyzm i umiejętność jego spajania zastąpiono na [3] zwartą powermetalową stylistyką - nadal progresywną i z akcentami neoklasycznymi, ale podaną jednak w inny sposób. Na otwarcie zadziwiał potężnie zagrany Arachne z chórami w stylu Rhapsody i interesującym planem drugim tworzonym głównie przez organowe pasaże. Po nim kroczył dramatyczny przygniatający powermetalowy Narrow Road z neoklasycznym chłodnym refrenem. Ciężki gitarowo i mroczny Lobotomy umiejętnie połamano łagodnymi partiami z gitarą akustyczną i miażdżącym basem. Enzo Caruso dał w tym numerze z siebie znacznie więcej i był to wokal zróżnicowany - z jednej strony psychodeliczny, z drugiej podchodzący pod manierę Dave`a Mustaine`a z Megadeth. Zapatrzenie w Labyrinth powracało w środku albumu w Loveless, Running Now, a także poetyckiej balladzie przy pianinie Tears. Trzyczęściowy Suite In A Minor to dużo kunsztownego neoklasycznego grania w progresywnym sosie. Potem jednak zespół znów wracał do umiarkowanie interesującego melodyjnego progresywnego metalu w zagranym w średnim tempie Danger Of Death i brutalniejszym w riffach Sheet Steel, który naznaczyłą pewna nieprzewidywalność. Zamykający dwuczęściowy Parallel Worlds to prostszy melodyjny metal głównego nurtu flower power, choć pełen autentycznej pasji i bez nadmiernego słodzenia. Niezależnie od poziomu poszczególnych kompozycji wykonanie stało na wysokim poziomie. Czasem Enzo Caruso śpiewał bezbarwnie, ale potrafił w innych miejscach zadziwiać elastycznością głosu w wysokich rejestrach. Kilka shreddingowych solówek było wyśmienitych, także klawiszowych i na Hammondach. Sekcja rytmiczna bez trudu nadążała za zmieniającymi się jak w kalejdoskopie pomysłami braci, rzucając na szalę pewną liczbę zdumiewających szarż basu i perkusyjnych ataków. Nad produkcją czuwali bracia i osiągnęli efekt piorunujący z potężną gitarą, klarowną perkusją i uwypuklonymi tłami - na tamte czasy niewielu we Włoszech osiągnęło tak własne rozpoznawalne brzmienie. Arachnes niepotrzebnie jednak spoglądali tak mocno na Labyrinth i ten album bronił się bezproblemowo na polu własnych pomysłów, ale to co zapożyczono już niekoniecznie.
Na [4] Enzo Caruso włączył do swojego instrumentarium organy kościelne i harfę. Apokalipsy jednak nie było i ta płyta zdradzała słyszalny kryzys twórczy zespołu. Wśród jak zwykle mnóstwa miniatur instrumentalnych, interludiów i preludiów poukrywano nieciekawe kompozycje z kręgu melodyjnego power w progresywnej włoskiej odmianie, jakich w tym samym czasie namnożyło się mnóstwo, a wszystkie stanowiły mniej lub bardziej udaną próbę zdyskontowania sukcesów głównie Labyrinth i Vision Divine, a po części także Rhapsody. Arachnes dołączyli do tego peletonu goniącego mistrzów, zatracając własny styl i proponując niewiele nawet w samych melodiach. Wart uwagi był jedynie tytułowy Apocalypse. Grupa nudziła w manierycznym My Destiny, niesamowicie wtórnym A New Breathing, a wstępna część o ciekawym klimacie w The Rain Song rozpływała się później w graniu mdłym i pozbawionym myśli przewodniej. Wokalnie Caruso śpiewał poniżej swoich możliwości, marnie wypadając zwłaszcza w partiach wyższych - zamiast ich unikać, forsował te skale w niemal każdej kompozycji. Trochę nie bardzo pasował do całości pełen ciężkich powermetalowych riffów, ale trywialny The Blade Of My Brain, który w parze z przekombinowanym The Dreamer tworzył najsłabszą część tej płyty. Całość uzupełniał cover Emerson Lake & Palmer The Power Of God, który niby tu pasował, ale ostatecznie tylko podkreślał ogólną miałkość całości. Na plus tylko dobre brzmienie oraz sporo ciekawych pomysłów w kompozycjach instrumentalnych - o ile się pamiętało o docenieniu Enzo Caruso jako mutiinstrumentalisty, a nie wokalisty. Przemieszczenie do głównego nurtu włoskiego progreywnego powermetalu spowodowało spory spadek zainteresowania tym zespołem, rokującym przecież wcześniej jako coś nietypowego i swoistego.
[5] podobnie jak poprzednika zbudowano z zestawu wysmakowanych utworów instrumentalnych w najróżniejszych stylach i konwencjach, wśród których poumieszczano numery wokalne. Tym razem Caruso śpiewał dobrze w neoklasycznym Battle To The Victory, który był chyba najlepszym kawałkiem od lat. Nieźle prezentowały się też Primary Fear i My Old Refuge - oba stanowiły interesującą odpowiedź na progresywny i energiczny powermetal wielokrotnie już tu wymienianego Labyrinth. Pod Vision Divine podchodził elegancki The Warning z subtelnie podaną partią neoklasyczną oraz ciekawą klawiszową solówką. Mniej udanie brzmiała ograna w melodii romantyczna ballada My Son And I. Zwracał za to uwagę pięknie zaaranżowany progresywny instrumentalny Thriller i ówczesny skład Arachnes zrobił to w sposób mistrzowski. Niestety, w następującym po nim To Escape Death zabrakło dynamiki, gdyż sam pomysł riffowy był wyborny, podobnie jak melodia refrenu. Okazale natomiast atakował Not Fair i trudno było wymyślić lepsze połączenie rozległego włoskiego stylu narracji w zwrotkach, delikatnego melodyjnego refrenu i wirtuozerii wykonania w manierze progresywnej. Organy kościelne wykorzystano w Tota Pulchra, a pod koniec albumu pojawiał się chłodny neoklasyczny Running In The Labyrinth z charakterystycznym dla Arachnes rysem progresywnym. Ciekawostką była druga pod rząd przeróbka Emerson Lake & Palmer Eruption Bardzo dobrze się słuchało tego krążka, stworzonego przez kompetentny skład i w ten sposób powstało najlepsze dzieło zespołu w historii.
Po trzyletniej przerwie Włosi powrócili z nową sekcją rytmiczną. Bracia Caruso na [6] po raz kolejny zastosowali wypróbowany układ płyty, gdzie liczne dłuższe lub krótsze utwory instrumentalne o rozmaitych inspiracjach przedzielały kompozycje z wokalem Enzo Caruso. Tym razem niestety materiał rozczarowywał. Gothic Description to słabiutki bezstylowy utwór około-powermetalowy, Just Try And Hit Me to lekko kompromitująca wariacja na temat starego Helloween w refrenie, natomiast Dark Side Of My Mind to banalna próba w konwencji romantycznych numerów Labyrinth. Modern elektronika przesądzała o porażce I`m Closing My Eyes i nawet refren nie trzymał poziomu w swej absolutnej powszedniości. Zwykle można było liczyć na jakieś solidne kompozycje instrumentalne, ale trzyczęściowa Mediterranean Suite była mało czytelnym i zupełnie nieprzemyślanym wojażem w obszary progresywnego metalu z jazz-rockowymi naleciałościami. Przy krótkim romantycznym A Secret Sky przy pianinie słuchac zasypiał niemal natychmiast, a Schizophrenia to przykład jak się progresywnego powermetalu grać nie powinno (tylko w refrenie były pewne przebłyski dobrej muzyki). Nightmare w tej samej kategorii był tak wtórny, że wypisywanie podobnie brzmiących kompozycji innych grup włoskich zajęłoby pewnie godzinę. Końcowy Knowledge był tylko marną kopią Vision Divine. Caruso śpiewał przeciętnie, instrumentalnie było średnio, a wszystkiego dochodził podejrzany mix, gdzie wszystko było za głośno w stosunku do wokalisty. Do niczego tutaj nie chciało się wracać - nawet do kolejnego coveru ELP Blues Variation.
Niepowodzenie spowodowało blisko pięcioletnie milczenie i zatrudnienie nowej sekcji rytmicznej. Na [7] jednak od razu raził brak świadomości muzyków, że ten nagrany w 2008 materiał nie mógł równać się z ówczesnymi produkcjami. Wszystko było niemiłosiernie wtórne: Big Heart to wariacja nad Adagio, niewiele od twórczości Artension odbiegał I Know The Darkness, z kolei I`m Sorry był nieznośny w swojej kosmicznej elektronice, odegranej zbyt mechanicznie i od niechcenia. Into The Fog miał szansę zaistnieć, ale zbytnio to podchodziło pod Helloween z okresu The Dark Ride. Łagodna ballada My Face Is Hard udanie maskowała siłowy wokal Enzo, ale ostatecznie było to odegrane po amerykańsku i bez własnej tożsamości. Pod styl Witalija Kuprija podchodził Running In An Old Town i ponownie numer zabijał brak większych emocji. Garażową wersję Fireball Deep Purple należało zostawić bez komentarza. Słychać, że płytę wydano na szybko, kiedy nadarzyła się ku temu okazja - zewsząd wyłaziła rutyna i chyba zmęczenie muzyków. Zabrakło poczucia więzi współpracy, jakiegoś zrozumienia i to szczególnie wychodziło w pustym i pozbawionym życia coverze Purpurowych. Album poniósł klęskę i zakończył definitywnie działalność zespołu.

ALBUM ŚPIEW, KLAWISZE GITARA BAS PERKUSJA
[1-2] Enzo Caruso Franco Caruso Paola Casalini Graziano Rampazzo
[3] Enzo Caruso Franco Caruso Massimo Clementi Jaco
[4-5] Enzo Caruso Franco Caruso Paolo Giani Jaco
[6-7] Enzo Caruso Franco Caruso Gabriele Baroni Stefano Caironi


Rok wydania Tytuł
1997 [1] The Goddess Temple
2000 [2] Metamorphosis EP
2001 [3] Parallel Worlds
2002 [4] Apocalypse
2003 [5] Primary Fear
2006 [6] In Praise Of Science
2011 [7] A New Day

          

Powrót do spisu treści