DORASTANIE I ALBUM PIERWSZY

Szwedzki zespół powstały w 1983 w Sztokholmie. Jego założycielem i jedynym znanym członkiem był Thomas `Quorthon Seth` Forsberg (ur. 17 lutego 1966). "Quorthon" miał oznaczać walkę z duchem Chrystusa w dniu sądu ostatecznego, choć po latach muzyk zaczął twierdzić, że było to imię księcia-wojownika z sagi znajdującej się w tzw. Czarnej Biblii. Heros podpisał pakt z diabłem; dzięki temu odnosił sukcesy w walce, hazardzie, miłości i na polu bitwy. Od najmłodszych lat chłopak był niespokojnym duchem, szokując na każdym kroku nauczycieli swym zachowaniem i wyglądem, by w końcu zostać wydalonym ze szkoły. Dzięki programowi poprawczemu trafił w miejsce, które całkowicie miało odmienić jego życie - niepełny etat w studio wytwórni Tyfon Records. Znalazł się tam nie bez pomocy Stiga Börje `The Bossa` Forsberga, który tam pracował i chciał mieć syna na oku. Praca bynajmniej nie miała charakteru związanego z typową działalnością studia nagraniowego, ale chłopak mógł poznać proces realizacji muzyki, podpatrując pracę producentów. Kiedy Tomas miał 14 lat, wielu okrzyknęło Motörhead jako najszybciej grającą kapelę na świecie. Dlatego nie dziwił fakt, że właśnie ekipę Lemmy`ego Quorthon wymieniał zwykle jako główną inspirację. Szwedzka scena ekstremalnej muzyki jeszcze praktycznie nie istniała, a rodzący się NWOBHM nie miał jeszcze tak dużej siły rażenia. Brutalizacja metalu, która stworzyła podwaliny dla nowych podgatunków tego stylu, powoli nabierała rozpędu, choć jeszcze w tamtym okresie sklepy muzyczne niezbyt chętnie zamawiały tego rodzaju muzykę. Młodzieniec wsłuchiwał się ponadto w Black Sabbath i The Exploited, dołączył do kapelki Stridskuk. Börje Forsberg kończył współpracę z fińskim zespołem Oz, a na okładce Fire In The Brain z 1983 znalazła się ręka Quorthona trzymająca płonącą czaszkę. Rok 1983 to zresztą przełomowa data - Quorthon wybrał się na wycieczkę do Londynu, gdzie odwiedził tamtejsze muzeum figur woskowych. Inspiracją dla niego stała się woskowa figura przedstawiająca kąpiącą się w wannie pełnej krwi węgierską hrabinę Elżbietę Batory, która zasłynęła z niezwykłego okrucieństwa i wiecznie niezaspokojonej żądzy krwi. Nowa nazwa Bathory wyparła z umysłu Quorthona dotychczasową - Natas, czyli "Satan" pisane wspak.
Reszta roku upłynęła Quorthonowi na poszukiwaniu muzyków będących w stanie sprostać jego opętańczym wizjom grania najbrutalniejszej muzyki na świecie. Quorthon zamieścił ogłoszenie w magazynie muzycznym i odpowiedziało na nie kilka osób, m.in. perkusista Jonas Akerlund i basista Fredrick Haanoi, którzy wcześniej współtworzyli heavymetalowy Drifter (potem Die Cast i Satan - ta druga nazwa nie przetrwała zbyt długo przez wzgląd na istnienie angielskiego Satan). Quorthon spotkał się z tymi dwoma muzykami przed sklepem muzycznym "Musikborsen" w Sztokholmie, by chwilę potem udać się na swoją pierwszą próbę w Sigtungant (w piwnicy wypożyczonej od ojczyma Freddana). Tomas zaskoczył pozostałych jak sprawnie sobie radził na swoim Gibsonie Les Paul, do tego przygotował wcześniej sporo gitarowych riffów zarejestrowanych na kasetach. Od samego początku było wiadomo, że jest niekwestionowanym liderem zespołu, który ma jasno sprecyzowaną wizję w jakim kierunku ma zmierzać muzyka. To właśnie w tej piwnicy powstała pierwsza kompozycja Bathory zatytułowana Satan Is My Master, a w kilka dni później kolejne utwory: Witchcraft i Sacrifice. Muzyczne wizje pozostałych mocno odbiegały od tego co chciał grać Quorthon - oni skłaniali się raczej ku klimatom Judas Priest, Iron Maiden i Saxon. Taki stan rzeczy Quorthona nie satysfakcjonował - on chciał tworzyć muzykę bardziej złowieszczą, na wzór przeklętych przez wszystkich rodziców Venom. Akerlund i Haanoi starali się jednocześnie przekonać Tomasa do zmiany wokalisty i na jedną z prób przyprowadzili Bjorna Kristensena (pseudonim "The Animal"). Jego wizerunek, grymasy i sposób śpiewania były bliższe Davidowi Coverdale`owi i jego angaż nie wchodził w rachubę. Ostatecznie trio zagrało tylko dwa koncerty w dzielnicy Alvik. Po latach Quorthon twierdził, że nie zagrał żadnego koncertu w Szwecji - "Za każdym razem, kiedy przychodziliśmy do sali koncertowej, organizatorzy zwykli mówić, że nie da rady abyśmy zagrali, bo byliśmy zbyt ekstremalni". Zespół borykał się z ciągłym problemem braku miejsca do grania. Zbyt hałaśliwa muzyka i niepokorna postawa młodych muzyków nie pomagała.


W końcu Sacrifice oraz The Return Of The Darkness And Evil w swej pierwotnej łagodniejszej formie trafiły na wydaną w lutym 1984 kompilację "Skandynavian Metal Attack" z okładką "Thor Walczący Z Olbrzymami" autorstwa Martena Eskila Winge. Ojciec Stig Forsberg tak wspominał tamten okres: "Wtedy weszli Ci trzej cholerni przebierańcy. To było moje najzabawniejsze doświadczenie w studio. Myśleli, że trzeba wyglądać jak Kiss jak się nagrywa, więc mieli na sobie wszystkie ubrania, paski nabijane ćwiekami, skórzane katany i zaczęli tworzyć "piekło". Miało to jednak swój urok. Coś w tym było, nie słyszałem wcześniej nic podobnego, choć w porównaniu z nimi, Sex Pistols byli jak czołówka szwedzkiej listy przebojów. Dwa wspomniane numery ze składanki zostały zaskakująco dobrze przyjęte przez fanów i otworzyły zespołowi drogę do rejestracji pełnowymiarowego albumu, pierwotnie zatytułowanego Pentagrammaton. Tomas potem wywalił pozostałych z grupy i Bathory chwilowo przestał istnieć. W czerwcu 1984 roku Qorthon połączył siły z basistą Rickardem Bergmanem i perkusistą Stefanem Larsonem, by wkrótce potem wejść do Heavenshore Studio w Sztokholmie i zarejestrować debiutancki album. Debiut nagrano w 56 godzin na wysłużonym 20-watowym wzmacniaczu Yamahy marki Ibanez Destroyer, basie o podejrzanej jakości oraz zestawie perkusyjnym składającym się z bębna basowego, werbla i jednego talerza. Kilkaset dolarów wydane przez Bossa okazały się jednymi z najlepiej zainwestowanych pieniędzy w biznesie metalowym. W ten sposób z półek szwedzkich sklepów muzycznych zaczął łypać podejrzany koziołek w czerni (podobny do tego z ryciny autorstwa Josepha Smitha z książki "Witches" Eriki Jong z 1981). Zawierał uproszczoną, ale miażdżącą formę black/death metalu z satanistycznymi tekstami (Hades, Necromansy, Sacrifice, Reaper). Wczesny Bathory grał muzykę prostacką, porażającą zdławionym wrzaskiem wokalisty, rozmazanym brzmieniem gitary oraz jednostajnie nabijanym rytmem perkusji. Grupa wzorowała się przede wszystkim na Venom, a fanów łagodniejszych form metalu odpychała umyślnie nieprecyzyjnym wykonaniem i tekstami demonicznej natury, które były hołdem dla Księcia Ciemności. Materiał okrzyknięto kultowym, doceniając duszną atmosferę, w jakiej został nagrany. Każdy numer ciął jak brzytwa, ale na szczególną uwagę zasługiwał Raise The Dead, rozpoczynający się od dźwięku kościelnego dzwonu i odgłosem bicia serca.
Niespełna 28-minutowy krążek spotkał się tu ze sporą krytyką, porównywano go do odgłosów wypuszczonej wody z wanny. Kompletnie inaczej odebrano go w podziemiu, gdzie kopiowane po raz n-ty kasety rozchodziły się jak ciepłe bułeczki. W wywiadzie dla fan zinu "metal Forces" z 1987 Quorthon odpowiadał dlaczego na płycie nie podano składu ani zamieszczono żadnych zdjęć: "Było wiele różnych składów, a to dlatego, że nie zdawałem sobie sprawy, że ludzie którzy dołączyli, nie są odpowiednimi facetami, więc musiałem ich wyrzucić. Nie wytrzymali nawet wystarczająco długo, aby zrobić nasze zdjęcia, dlatego kiedy przeprowadzałem wywiady z magazynami, daliśmy im tylko moje zdjęcia". Wszystko w pełni ukazywało po latach jak osamotniony był Quorthon w kreowaniu muzyki Bathory, która nie była jeszcze rozumiana przez wielu. Sporo fanów uznała zespół za klon Venom i przez ten fakt Quorthon z uporem maniaka wypierał się inspiracji angielskim trio, próbując zdystansować się od tych porównań. Tak jak później, kiedy satanistyczna otoczka towarzysząca na początku działalności zespołu zaczęła Quorthona frustrować. Drażniło go, kiedy wspominano o Bathory jako inspiratorze późniejszych wydarzeń w Norwegii i black metalem, całym tym zamieszaniem spowodowanym podpaleniami kościołów i zabójstwami. Boss wspominał: „Pierwsze okultystyczne płyty były dla niego bardziej jak sagi. Kiedy zostały źle zrozumiane i posądzono go o zarzynanie baranków i żarcie surowego mięsa, to było dla niego za dużo. Był entuzjastycznym obrońcą zwierząt". Przyjęło się, że Venom i Bathory traktowali satanistyczny klimat jako doskonałą otoczkę do tworzonej przez siebie muzyki. W przypadku Bathory trudno się z tym faktem zgodzić, gdyż pierwszy album Szweda był cholernie mroczny, bluźnierczy wręcz. Po wydaniu debiutu, Tyfon Records zalała cała masa korespondencji adresowanej do Quorthona. Było sporo bardzo pochlebnych opinii od fanów. Pojawiło się również wiele wywiadów (średnio 10 miesięcznie). Kiedy pytano Quorthona o okładkę, powiedział: "W książce Josepha A Smitha był pentagram z Bafometem, ale Venom zrobił to już na swoim pierwszym albumie, więc pomyślałem, dlaczego nie skopiować tego i narysować parę rogów, aby wyglądał trochę inaczej. Więc zrobiłem zdjęcie z horroru i złożyłem te dwa zdjęcia razem za pomocą kleju. Potem to sfotografowaliśmy - zamierzałem wydrukować go w złocie, ponieważ ten metal ma szczególne znaczenie w czarnej magii, ale drukowanie było równie drogie jak pięć innych kolorów, więc trzeba było to zrobić na żółto. Nie podobał mi się ten kolor i wyszło tylko 400 kopii". Ostatecznie pierwsza płyta w spektakularny sposób objawiła światu istnienie opętańczej hordy, ale była zaledwie preludium siły z jaką miał zaatakować niespełna kilka miesięcy po jego premierze. Kiedy Quorthon zaczął zagłębiać się w coraz prężniej działającą scenę ekstremalnego metalu, uzmysłowił sobie, że wiele zespołów podążało śladem Bathory. Mając na uwadze wysyp innych kapel, doszedł do wniosku, że musi się bardziej określić stylistycznie i zaplanować kolejny album uważniej.

ALBUM DRUGI - POWRÓT CIEMNOŚCI I ZŁA

10 lutego 1985 Quorthon przekroczył progi Elektra Studio w Sztokholmie w celu zarejestrowania drugiego krążka. Miał on pierwotnie zwać się Revelation Of Doom, później The Return Of The Darkness And Evil, który na okładce ostatecznie zredukowano do The Return. W wywiadach Quorthon opowiadał potem: "Chcieliśmy, aby słuchacze odczytali tylko główny tytuł jako pewien rodzaj kontynuacji, a potem odwrócili album i sprawdzili listę utworów. A nie znalazłszy spisu, zobaczyć mogli jedynie ten apokaliptyczny poemat z tytułami wplecionymi pomiędzy wersy". W składzie nastąpiła zmiana personalna: Rickard Bergman odmówił udziału w tej sesji, a na jego miejsce wskoczył Andreas Johansson, który w połowie sesji wyleciał z hukiem z zespołu za wciąganie speeda. Basowe partie musiał dokończyć sam lider. Samo studio oferowało "wygody" wcześniej muzykom nieznane, w tym dysponowanie 24 kanałami i więcej niż pięcioma mikrofonami. Podczas tej sesji wzorcem brzmienia bębnów był debiut kanadyjskiego Exciter i Quorthon stanowczo zażądał od producenta, aby nowy materiał brzmiał jakby był nagrany "w samym piekle". W rzeczywistości powstała płyta wolniejsza od debiutu, choć większość utworów powstała zaledwie sześć miesięcy po premierze poprzednika. Słychać postęp jakiego dokonał zespół w tak krótkim czasie, wynosząc nowe kompozycje na wyższy poziom, jednocześnie nie zatracając mrocznej atmosfery z przeszłości. Wielu niedowiarków nie przypuszczało, że Bathory potrafił się uwolnić się od wpływów Venom, jednak Quorthon z niezwykłą starannością zadbał o to, aby tym razem nikt nie miał podstaw klonem ekipy Cronosa. Muzyk nie miał zamiaru zmarnować potencjału nowego studia i w pełni wykorzystał jego możliwości, tworząc dzieło niezwykle diaboliczne i mroczne. Kiedy sama muzyka była gotowa, pojawił się problem okładki. Pierwotnie Quorthon planował użyć jedną ze średniowiecznych rycin, która miała pierwotnie zdobić singiel Necronomicon / Maleficarum (którego ostatecznie nie wydano). Dlatego zdecydowano się na szukanie czegoś mniej oczywistego, a zarazem idealnie pasującego do mrocznej zawartości muzycznej. Ostateczne rozwiązanie okazało się banalne – Quorthon wykorzystał na okładkę swoje zdjęcie zrobione podczas nocnego łowienia ryb w czasie pełni. Premiera [2] miała miejsce w 27 maja 1985 - album stylistycznie był cięższy, bardziej ponury, emanujący totalną ciemnością, a opętańcze wokale Quorthona wywoływały dość upiorne wrażenie (pogłos potęgujący wrażenie czegoś nie z tego świata, niczym głos zza grobu). Ta muzyka była tak przesiąknięta trupim odorem, że wielu do dziś uznaje ten krążek jako archetypowe dzieło black metalu, mające ogromny wpływ na dziesiątki zespołów, które podążyły ścieżką wyznaczoną właśnie przez ten materiał. Dało się momentalnie wychwycić jak wiele pracy grupa włożyła, aby uwolnić się od jakichkolwiek wpływów innych kapel. Quorthon w szczególny sposób poszukiwał inspiracji nie w muzyce, ale w mrocznej literaturze, filmach grozy oraz średniowiecznej sztuce. Jak sam przyznawał po latach: "Musiałem odbyć pewnego rodzaju umysłową podróż po wyobraźni ludzkiej, religii oraz naszego zbiorowego wyobrażenia na temat ciemności i zła, a te średniowieczne drzeworyty i książki o satanizmie przyczyniły się do tego w dużym stopniu. Sporo włóczyłem się po cmentarzach i kościołach. Motyw mówiący o seryjnym zabójcy to częściowo rezultat nocy spędzonych na oglądaniu tanich hollywoodzkich produkcji przedstawiających masakry pilami mechanicznymi. Studiując okropieństwa popełniane przez chrześcijaństwo na przełomie wieków, natknąłem się na motyw inkwizycji, a w rezultacie powstał Born For Burning, zadedykowany holenderskiej kobiecie Marrigje Ariens, która została spalona na stosie w Schoonhoven w 1591".


Ostatecznie album miał wyrazisty przekaz i emanował złem poprzez uwypuklenie ogromu emocji. Quorthon wtedy wierzył w przekaz, choć w latach późniejszych starał się od tego za wszelką cenę zdystansować. W szaleńczych kompozycjach czuć szczere oddanie i fascynację ciemną stroną. Wszystko zaczynał instrumentalny Revelation Of Doom, tworzący umiejętnie mgiełkę tajemniczości - to był pełen sprzężeń i dziwnych odgłosów zbiór dźwięków w skuteczny sposób wprowadzający w niepokojący nastrój, potęgowany wyłaniającymi się z otchłani Hadesu jękami wiecznie umęczonych dusz. Total Destruction od pierwszych taktów atakował wściekłością, a brutalność zmieszano z czymś pierwotnie złym - czymś co pochłaniało każdy najdrobniejszy przebłysk światła duszy. Wokale Quorthona oznajmiały rychłe nadejście totalnego armageddonu – wrażenie potęgowała spora ilość pogłosu, przez co efekt jeszcze bardziej porażał. Wspomniany Born For Burning udowadniał, że nie dało się stworzyć muzyki mającej znamiona czegoś tak opętańczo mrocznego, jednocześnie nie traktując tego na serio. Ciemność w wykonaniu bathory była po prostu zbyt realna, by była niepoważna. The Wind Of Mayhem to kolejny atak na wszystko, a numer cechowała tytaniczna potęga połączona z zawodzeniami lidera, grobowym brzmieniem gitary i przewalającymi się monotonnymi bębnami. Bestial Lust (Bitch) to krótki konkretny kawałek o żwawej rytmice i pulsującym piekielnym żarze, również Possessed momentalnie atakował bezlitosną siłą, porażając niewyobrażalną trwogą niczym z najbardziej wyrazistego koszmaru. The Rite Of Darkness to muzyczna chłosta, w której Quorthon przeistaczał się w nieokiełznaną bestię, cedzącą gardłowo teksty o czarnym ołtarzu, plugawym rytuale i śpiewających chóralnie wiedźmach. Przy Reap Of Evil wszystko wibrowało od bezpardonowej dewastacji, a Son Of The Damned podtrzymywał skondensowany atak na wiecznie torturowaną duszę (dewastujące brzmienie gitary i wyjący wokal). Trzyminutowy Sadist (Tormentor) to konsekwentne wymieszanie intensywności rytmiczneji thrashowej brutalności. Na koniec speed/blackowy The Return Of The Darkness And Evil, w którym diabelski tekst idealnie współgrał z muzyką o niezwykle gęstą atmosferą.
Album natychmiast po premierze zaczął bić rekordy sprzedaży nie tylko w Europie, ale i w USA, co w rezultacie przyniosło zatrzęsienie korespondencji, na którą Quorthon nie był w stanie w całości odpowiedzieć. Rozgłos w zasadzie go zaskoczył, nie spodziewał się, ze nowa płyta już w przedsprzedaży zostanie zarezerwowana na 10 000 egzemplarzy. Młody muzyk w pełni nie pojmował jak sklepy i dystrybutorzy mogli zamówić album, który jeszcze nie został ukończony - co więcej: którego nikt jeszcze nie słyszał. Ostatecznie liczba dobiła do 25 000. Kiedy zaczęły się do tego notoryczne nagabywania od zinów Quorthon zrozumiał, że działo się coś ważnego - że oto udało mu się stworzyć własne brzmienie i styl – zupełnie odmienny od rzeszy innych podobnych kapel. Niezwykła siła [2] spowodowała prawdziwe szaleństwo. Szefowie Tyfon Records cisnęli, by Bathory zaczął koncertować, lecz na przeszkodzie stały notoryczne problemy ze składem. Szczególny problem stanowili perkusiści, których było wtedy w Szwecji jak na lekarstwo. Choć sam potrafił grać na perkusji, Quorthon nie chciał się tym obciążać, dlatego jego kręgi poszukiwań stawały się coraz szersze, wybiegając poza granicami swojego kraju, proponując posadę Carstenowi Nielsenowi z duńskiego Artillery. Kolejnym typem był Witchhunter (właśc. Christian Dudek) z Sodom, ale z tego transferu również nic nie wyszło. Gdyby nie ten fakt, Bathory byłby w stanie jeszcze bardziej zdominować ówczesną Scenę, choć i bez grania koncertów miał nagle tysiące wyznawców na całym świecie.

ALBUM TRZECI - POD ZNAKIEM CZARNEGO KOZŁA

Nad kolejnym dziełem Quorthon pracował blisko dwa lata i [3] ukazał się ostatecznie 11 maja 1987. Płyta odróżniała się na tle dwóch pierwszych krążków - struktura kompozycji była bardziej złożona, a materiał wręcz tonął w przepastnych mrokach Hadesu. Choć warstwa tekstowa nie była już tak diabelska, to nowe utwory ponownie porażały specyficzną ciemnością. Co ciekawe sam Quorthon nie przepadał za tym dziełem, wspominając o tym w jednym z wywiadów z 1996: "Nie ma płyty, której nienawidziłbym bardziej niż ta. Brzmienie jest okropne, śpiewam jak wrona na drzewie, solówki zagrane są z gracją świni, ogólnie odczucie paskudne, i nic dobrego nie można o tej płycie powiedzieć." Dziewięć lat po wydaniu tego albumu starał się po prostu odciąć się wizerunkowo od blackmetalowej otoczki, która zaczęła mu ciążyć w związku z aferami wywołanymi ekscesami takich kapel jak Gorgoroth. Jednocześnie przejście do angielskiej wytwórni Under One Flag umożliwiło lepszy marketing, choć nadal wszystko nagrywano w "garażu" na podłych instrumentach i "żałośnie tanim" stole mixerskim. Muzycy musieli tuszować wszelkie cięcia masą pogłosów. Wielu muzyków za wszelką cenę starało się w przyszłości zbliżyć do tej niesamowitej chropowatej jakości, ale Quorthon stworzył to brzmienie w niezamierzony sposób. Interesująca była historia powstania niezwykle klimatycznej okładki. Quorthon zadzwonił do byłego szwedzkiego mistrza kulturystyki Leifa Ehrnborga i zapytał go czy nie chciałby wziąć udziału w sesji zdjęciowej. Oryginalnie próbowano zrobić scenografię na wzór Stonehenge z ogromnym kamieniem rytualnym i mnóstwem nagich dziewczyn wokół. Ehrnborg w masce Bathory miał zabijać anioła, trzymając w jednej dłoni jego serce, a w drugiej topór. Dziewczyny wycofały się jednak jak tylko dowiedziały się, że sesja ma trafić na okładkę albumu i pozostać w obiegu publicznym na zawsze. Sesja odbyła się w 1986 w budynku opery w Sztokholmie, która wówczas wystawiała sztukę "Carmen" i te właśnie dekorację wykorzystano. Rekwizyt był w ciągłym użyciu - dodatkowo został zrobiony we Francji pod koniec XIX wieku i ubezpieczony na dwa i pół miliona koron. Quorthon wspominał, że z boku całość wyglądała "dziadowsko", po prostu pomalowane kawałki kartonu. Któregoś dnia muzyka znalazł się za kulisami wraz z kulturystą i fotografem. Ważący 125 kilogramów Ehrnborg założył maskę Bathory i w opasce biodrowej wbiegł na schodkach w przerwie między aktami pierwszym a drugim. Kurtyna opadła, a za nią operę wypełniał tłum ludzi w garniturach i sukniach. Wykorzystano 30 sekund, żeby zrobić cztery ujęcia wielkiej kozłopodobnej postaci dzierżącej w dłoni ogromną kość wołu. Taka jest prawdziwa otoczka okładki, a później powstała plotka o domalowanym tle.

  
Z lewej: Quorthon w 1986. Z prawej: oryginalne zdjęcie scenografii z opery

Promocji w USA towarzyszyła jeszcze jedna historia, o której opowiadał The Boss w wywiadzie dla zinu "Close–Up" z 1993: Po lądowaniu były spore problemy, bo z bagażu podręcznego wystawała kość nogi byka, którą Quorthon zabrał na sesję fotograficzną. Ponadto miał na szyi kości z kurczaka, a na sobie skórzaną kurtkę i kolce. Tłumaczenie tego wszystkiego celnikom zabrało pół godziny, którzy w końcu uznali naszą historię za prawdziwą, bo pozwolili zespołowi zabrać kości. Pobyt Quorthona w Stanach uświadomił mu jak bardzo Bathory był tam popularny. W konsekwencji podpisał kontrakt z wytwórnią New Renaissance Records na wydanie [3] za Oceanem. Jednocześnie trzymał większość informacji dla siebie, świadomie tworząc wokół Bathory otoczkę tajemniczością. Mało kto wiedział kto należało do zespołu i z pewnością rozgrywano te karty w ostrożny sposób. Zaowocowało to odwrotnie - fani zamiast widzieć w Quorthonie "zwykłego gościa", zaczeli go postrzegać jako kogoś niemal z boską otoczką. Stylistycznie album był dopracowany i częściowo pozbawiony elementów speed/blackowych. Kompozycje w rodzaju Enter The Eternal Fire kapitalnie oddawał nowe podejście tam, gdzie prędkość nie była już substytutem umiejętności. Quorthon wydawał się być zdeterminowany postawić na elementy thrashowe w bardziej konwencjonalnych ramach. Warstwa tekstowa w dużej mierze zarzucała tematykę satanistycznej, skłaniając się ku eksplorowaniu tematów związanych ze śmiercią. Wątki diabelskie oczywiście pojawiały, ale słowo "Szatan" pojawiało się tylko raz (w 13 Candles, który pochodził z czasów pierwszej płyty). Jednocześnie w Call From The Grave przewijął się wątek metafizyczny - kiedy Quorthon wydzierał się "Jeśli Pan jest w niebiosach, to usłyszcie mnie wołającego z grobu" chodziło o to, że grzechy popełnione w życiu doczesnym były nieważne i zawsze jest ktoś kogo można poprosić o wybaczenie i wstąpić do królestwa niebieskiego. Było to kawałek nie o pogrzebaniu żywcem czy opuszczeniu przez Boga, ale zakwestionowanie istnienia religii w obu jej aspektach.
Płytę wypełniło ponure i agresywne granie, przyprawiony partiami klawiszy. W Massace i Equimanthorn uderzała thrash/blackowa furia, ale to dwa inne numery osiągnęły największy rozgłos. Woman Of Dark Desires oraz Call From The Grave przyprawiały słuchacza o ciarki, zarówno tekstem, jak i brzmieniem. Uwagę zwracał również najdłuższy Enter The Eternal Fire o średnich tempach i niezapomnianej atmosferze. Bathory wyśmienicie żonglował tempami - od pędzącego Chariots Of Fire do wolniejszego 13 Candles. Na sam koniec ostry Of Doom z genialnym riffem powoli cichnącym oraz tradycyjne Outro w którym wykorzystano odgłos bijącego serca. Ostatecznie na album nie trafił ani jeden zapychacz. Płyta błyskawicznie stała się ikoną w blackmetalowej niszy. Był to krążek z Piekła rodem, który wypełniły posępność, mrok i jadowity wokal Quorthona. Nie do końca czytelne i surowe zagrywki gitarowe sunęły naprzód nie biorąc jeńców. W studio lidera wspomogli basista Sandström i bębniarz Lundburg, ale o ich obecności należało wspomnieć jedynie dla faktografii (wkrótce zostali wyrzuceni z Bathory). Z różnych powodów nie doszło znowu do koncertów grupy, próbowano także nagrac video - nie udało się go jednkaże zrealizować. Pomimo tego sukcesu w podziemiu w tym właśnie okresie nastąpiło u Quorthona znamienne odejście od dotychczasowych zainteresowań ku nowym fascynacjom.

ALBUM CZWARTY - KREW, OGIEŃ I ŚMIERĆ

Zdecydowanym zwrotem stylistycznym był [4], wydany 8 października 1988. Album łączył w sobie surowość pierwszych wydawnictw, ale wnosił pierwsze epickie motywy. Okładkę zdobił obraz norweskiego malarza Petera Abro "Dzikie Łowy Odyna" z 1972, na którym tłocząca się armia walkirii gnała po niebie popędzana przez Thora, a poniżej ubrany w skórę wilka wojownik ciągnął po ziemi nagą dziewczynę. Diabeł odszedł w zapomnienie, a dominowała tematyka nordycka. Muzyka nie straciła na sile rażenia, choć teksty były różnorodne: Holocaust traktował o wojnie nuklearnej, A Fine Day To Die dotyczył walk Indian amerykańskich, For All Those Who Died to krytyka religii, a Dies Irae można było odczytać na wiele różnych sposobów. Ostatecznie Qorthon odcinał się od blackmetalowej stylistyki, nie chciał po prostu się z nią dłużej utożsamiać. Muzyk świadomie poszukiwał nowych środków wyrazu, podążając nowym szlakiem i ewoluując jako artysta, eksplorując bogatą kulturę swoich przodków i czerpiąc garściami z mitologii nordyckiej. Krążek rozpoczynała ponad trzyminutowa intriezwyodukcja Odens Ride Over Nordland, świetnie korespondująca z okładką całości. Trudno było uwierzyć z jak niezwykła mocą te magiczne dźwięki potrafiły działać na wyobraźnię. Quorthonowi w misterny sposób udało się połączyć wstęp z brutalnym i niezwykle porywczym blisko dzewięciominutowym A Fine Day To Die. Efektowne wrażenie robiło przede wszystkim płynne przejście z nawałnicy dźwięków do akustycznych gitar i czystych wokali, a w tle słychać było nienachalne odgłosy galopujących koni. Całość okraszono bujającym tempem nadającym rozmachu, delikatne klawiszowe wstawki budowały monumentalny nastrój, a wokal wyłaniał się niczym z mrocznej otchłani. The Golden Walls Of Heaven zmieniał klimat płyty - Quorthon wykrzykiwał wersy z z szybkością karabinu maszynowego (przy okazji przemycił pewien przekaz - zebrane w całość pierwsze litery linijek pierwszej zwrotki tworzyły słowo "Satan"), siejąc masową zagładę. W tym nieokiełznanym numerze szybkie impulsywne solówki gitarowe speed/thrashowe rozrzucały słuchaczy po kątach. Przez moment wszystko zwalniało do marszowego tempa po to, by znów przyśpieszyć i stopniowo delikatnie łagodzić całość do wyciszenia gitar. Pace `Till Death rozpoczynał się ciężkim masywnym riffem, z dziwna żartobliwą melodyjką po to, by po jakimś czasie stopniowo nabrać pędu z każdym taktem, podkręcając całość na wyższe obroty. Był to niezwykle agresywny ultra szybki numer z iskrzącymi solówkami, które torpedowały intensywnością zapierającą dech. Numer dyskretnie miał na celu naśmiewania się ze współzawodnictwa w metalu kto potrafi zagrać szybciej. Podobny stylistycznie Holocaust nabierał stopniowo rozpędu, mając wszelkie znamiona speed/blacku z dodatkiem death metalu. Wydawało się, że ten kawałek zagrano z furią wykraczającą poza ramy konwencjonalnego rozmachu, gdyż chłostał z zawziętością wściekłego sadysty. Utrzymany w marszowych tempach For All Those Who Died charakteryzowała surowa atmosfera i nieco wolniejsze metrum. Dies Irae był niemal deathowym numerem, w którym Quorthon po raz kolejny wypluwał z siebie słowa z godną podziwu szybkością. W tekście znajdowało się ukryte przesłanie, składające się z pierwszych liter każdego wersu "Christ The Bastard Son Of Heaven". Na zakończenie opus magnum - ponad dziesięciominutowy Blood Fire Death. Utwór rozpoczynał się akustycznymi gitarami z klawiszowymi ozdobnikami w tle, stopniowo przechodząc w marszowy rytm zabierający słuchacza na epicką podróż. Quorthon niczym wieszcz zwiastował: "Deaths star on horizon / lightning and rain / black winds and thunder / the skyline is in flames". Quorthon w znakomity sposób kreślił pole bitwy, tworząc powiew wichrów zwiastujących śmierć i zniszczenie. Ten dramatyzm zapierał dech w piersiach, a narastająca atmosfera zagęszczała się z każdym taktem, pobudzając wyobraźnię. Było w tym kawałku coś zniewalającego, a wszystko kończyło się tak jak zaczęło, czyli akustycznymi gitarami i wtórującym chórami. [4] sprzedał się w ilości około 60 000 sztuk.
Warto nadmienić, że na tym krążku po raz pierwszy pojawiło się na rozkładówce zdjęcie całego zespołu wraz z ich pseudonimami artystycznymi. Tak fani poznali Vvorntha i Kothaara, którzy swoje pseudonimy powzięli z tej samej listy demonów i książąt ciemności co Quorthon. Powyższe imiona zostały wybrane ze względu na zgłoskę "th", identyczną z istniejącymi już w "Quorthon" i "Bathory". Nagrań dokonano w sztokholskim studio Heavenshore, a muzycy wszystko nagrali oddzielnie. Wpierw Quorthon zrealizował wokale i gitarę, potem swoje dołożyli odpowiednio bębniarz i basista, dopiero wówczas nałożono resztę efektów dopełniających całości. Quorthon ujawnił w jednym z wywiadów, że Kothaar z Vvornthem grali w zasadzie hobbystycznie i to im pasowało. Cała trójka spotykała się raz na jakiś czas i dokonywała nagrań. Tytuł płyty pochodził ze zbioru o Conanie "The Savage Sword Of Conan". Zapytany na łamach fanzina "Death Metal Underground" o zmianę orientacji w tekstach, Quorthon odpowiedział "Zdałem sobie sprawę, że pisałem wczesne albumy pełne religijnego hokus-pokus, szatańskich śmieci i demonicznych bzdur. Nie byłem satanistą i nie wiedziałem absolutnie nic o okultyzmie. Zacząłem się zatem zastanawiać dlaczego mam tworzyć o tym gównie. Wtedy pojawił się pomysł, aby przenieść całą przedchrześcijańską erę szwedzkich Wikingów do Bathory. Nie, żebym wiedział więcej o tym okresie, ale było to przynajmniej świeże źródło z którego można czerpać historie. Chciałem podkreślić mitologiczne dziedzictwo pogańskich praojców, żeby miejsce Diabła zajęli skandynawscy bogowie. Kiedy ludzie pytają mnie dzisiaj, czy kiedykolwiek wstydzę się wczesnych albumów i zawartych w nich tekstów, odpowiadam że nie, bo wszyscy przechodzimy przez etapy życia, kiedy jedna rzecz może być fajna przez pewien czas, a potem pojawia się coś innego co inspiruje cię w inny sposób". W sierpniu 1989 dodał więcej w wywiadzie dla "Kerrang!": "Ludzie mają mylne wyobrażenie mojej osoby jako wampira pijącego krew i mieszkającego w jakiejś satanistycznej jamie gdzieś w Szwecji. Nie spędzam połowy roku grając na gitarze, pisząc dobre teksty i odpowiadając na pytania, kiedy ostatnio zabiłem jakieś dziecko. To prawda, że mogłem parę spraw rozegrać bardziej na luzie. Przez pryzmat Bathory można dość łatwo wpaść w pułapkę polegającą na tym, że fani brali wszystko co robiliśmy zbyt poważnie."
W wywiadzie dla "Evoker Mag" z sierpnia 1989, Quorthon rzucał więcej światła na temat nieporozumienia związanego z zespołem Onslaught. Ekipa Nige`a Rocketta bowiem oskarżyła Bathory o kradzież pomysłu na tytuł płyty. "Byliśmy w tej samej wytwórni, ale oni nie sprzedawali za dużo, a my tak. Wytwórnia postawiła sprawę jasno: mamy dwa zespoły, jeden ze Szwecji, który się sprzedaje dobrze, i kolejny z Anglii, który sprzedaje się słabo, a chce nazwać swój album Blood Upon The Ice czy coś w tym stylu. Onslaught chcieli, żebyśmy zmienili tytuł, ale dzięki wsparciu wytwórni sprawa się rozmyła. Potem dowiedziałem się o planach promocyjnych Onslaught polegających na tym, że chcieli pojechać do Norwegii, w góry ze śniegiem. Do Norwegów, których nie znoszę, bo są głupi i z których robię sobie żarty".

ALBUM PIĄTY


16 kwietnia 1990 nakładem niemieckiej wytwórni Noise ukazał się monumentalny [5] - forma niezwykłej opery metalowej, zaczynająca się od wzniosłego ponad 11-minutowego Shores In Flames z tajemniczymi odgłosami fal uderzających o brzegi krainy wikingów. Po tym znakomitym wprowadzeniu w klimat albumu, słuchacza zaskakiwał Valhalla ze zróżnicowanym brzmieniem gitar, chórem oraz czystym głosem Quorthona. Baptised In Fire An Ice opowiadał o wikingu, który zapalał stos pogrzebowy swojego ojca, dziękując mu przy tym za wszystko czego ten przez lata go nauczył. Unoszący ku Valhalii Father To Son stanowił esencję kolorytu jakimi urzekał ten album. Wszelkie zwolnienia i przyśpieszenia tempa wypadły niesamowicie na tle patetycznych chórów, majestatycznego klimatu i pełnego tęsknoty głosu Quorthona. Wzruszał Song To Hall Up High - krótka pieśń wykonana na gitarze akustycznej z odgłosami mew. Home Of Once Brave z kolei utrzymano w przygnębiającym tempie, doskonale oddając emocje, jakie Quorthon pragnął wywrzeć na słuchaczach. Numer dotyczył historii Szwecji od czasu epoki lodowej aż do dnia, w którym kraj pozbył się swojej niezależności finansowej, politycznej i ideologicznej. Bathory propagował tutaj tezę, że życie Szwedów było dawniej o wiele lepsze niż za czasów chrześcijańskich. Wszystko kończył ponad 10-minutowy One Rode To Asa Bay, rozpoczynający się dźwiękami aborygeńskich bongosów, tupotem końskich kopyt, a następnie przygrywką akustycznej gitary oraz chórkiem. Utwór opowiadał historię, w której nawiedzony misjonarz postanowił odwiedzić jedną z wiosek Wikingów w celu chrystianizacji. Płyta zaskakująco szybko stała się absolutnym kanonem i mimo upływu lat dalej zaskakuje, jakby samego materiału nie dotknęła ręka czasu. Utwory tak wspaniale zaaranżowano, że momentalnie przenosiły w czasy Wikingów, kiedy to rządzili bogowie Asgardu. Nawet specyficzne przytłumione ziarniste brzmienie zdawało się integralnym pierwiastkiem podjętego stylu. Krążek jednocześnie stanowił próbę poważnego wniknięcia w mentalność wyznawcy Asatru - politeistycznej religii Wikingów. "Asatru" było tak naprawdę współcześnie wymyślonym słowem określającego "lojalność wobec Aesir", panteonu bogów nordyckich. Chodziło o odrodzenie i rekonstrukcję staroskandynawsko-germańskich wierzeń dominujących w Europie przedchrześcijańskiej. Kiedy Quorthon śpiewał o pradawnych bogach piorunów, to z tych nagrań biła niezwykła potęga, do której nikt potem nigdy się nie zbliżył. Okładkę zdobił obraz "Pogrzeb Wikinga" autorstwa Franka Dicksee (1853-1928), przedstawiający ostatnią drogę członka wysokiego rodu, którego ciało spychano na łodzi do morza. Bathory dość nieoczekiwanie stworzył krążek, który w nadchodzących dekadach stał się wyznacznikiem viking metalu i do dziś jest niedoścignionym wzorem dla kapel próbujących odnaleźć się w tej konwencji.


Płyta wpisywała się idealnie w świadomą drogę rozwoju Quothona jako artysty, który cały czas doskonalił swoją muzykę, starając się poszukiwać coraz ciekawszych tematów i historii, które mogłyby posłużyć jako interesująca narracja do tworzonej muzyki. Album sprzedał się w ilości blisko 200 000 egzemplarzy. Ciekawa historia wiązała się z pierwszym i jedynym teledyskiem w karierze Bathory do One Rode To Asa Bay. Quorthon wydał na jego realizację 25 000 szwedzkich koron (ok. 4000 dolarów) z własnej kieszeni, w rezultacie zyskując 16 godzin materiału. Wylano 200 litrów benzyny na środku jeziora i podpalono za pomocą pochodni, by nagrać płomienie w zwolnionym ujęciu. Wszystko paliło się przez około 90 sekund, a wynajęci ludzie biegali przebrani za wikingów po jaskiniach, na ścianach których wymalowane były rysunki słońca. Wzorując się na starym norweskim filmie, Quorthon i inni byli w stanie zobaczyć jak wikingowie żyli w dawnych czasach. Dzięki temu nagrano kamienie runiczne, wikingów na koniach, mnicha z mieczami, walkę pomiędzy chrześcijańskimi rycerzami i wikingami, w końcu zbudowano mały kościół i wioskę wikingów, ale nic z tego nie znalazło się w ostatecznej wersji. Obróbka materiału musiała zaczekać, gdyż Quorthon wybierał się właśnie w podróż marketingową po Europie na sześć tygodni. Podczas nieobecności muzyka "ktoś" to wszystko poskładał i zaczął rozprowadzać bez jego wiedzy, zamiast po prostu zrobić surową obróbkę i czekać. Quorthon spędził wcześniej dwa tygodnie na organizacji, wynajmie koni, ubrań, pancerzy, mieczy, jedzenia, ludzi, kierowców, zapłacił za to wszystko - a w rezultacie nie uczesniczył w ostatecznym mixie. "Ktoś" zniknął i nie odbierał telefonu, więc kiedy zaczęła się promocja płyty musiano używać tylko tej surowej wersji. To nie było prawdziwe wideo, a tylko parę scen dających pojęcie o tym co się działo na planie. Ale ostatecznie nie był to materiał, który miał być ostatecznym klipem. Jeśli chodzi o zmianę stylu, to zabiegi Quorthona by dogodzić wszystkim fanom odniosły wręcz odwrotny skutek. Bathory przez niepohamowaną chęć zdystansowania się do wcześniejszej pachnącej siarką i smołą twórczości, stworzył nowy wyrazisty podgatunek metalu zwany viking metalem. Artystyczne poszukiwanie inspiracji w postaci sięgnięcia do nordyckiej spuścizny kulturowej przyniosło tak niezwykły efekt, bo było szczere i prawdziwe. Wielu fanów twierdziło po przesłuchaniu [5], że wcześniej nie słyszeli niczego podobnego. Album był oryginalny i do dziś intryguje. Po części pozostaje tajemniczy, gdyż przybrał formę podróży w odległe czasy do dalekich krain.

ALBUM SZÓSTY


Po powrocie do wytwórni Black Mark, 29 czerwca 1991 światło dzienne ujrzał wspaniały [6]. Płyta na zawsze zapisała się złotymi głoskami w historii metalu, stając się niewyczerpanym źródłem inspiracji dla rzeszy epigonów. Była to muzyka całkowicie owładniająca słuchacza, poruszająca najwrażliwsze pokłady podświadomości i przenosząca w zupełnie inny wymiar. Okładka tym razem miała symboliczny wymiar, ukazując górzysty krajobraz zasnutych chmurami szczytów śnieżnych gór, emanujących majestatyczną potęgą natury i jej boskich przejawów. Autorem oryginalnej fotografii był Oscar Kihlborg, ale ostateczną szatę graficzną zaprojektował sam Quorthon. W tekstach pobrzmiewały echa złowieszczych przestróg Fryderyka Nietzschego dotyczących duchowej choroby dotykajacej człowieka. Quorthon rozwinął wszystkie te muzyczne i filozoficzne koncepcje, nasycając je dozą dwuznaczności. Artystyczna działalność muzyka szła łeb w łeb z jego wiecznie niezaspokojonym głodem wiedzy i dlatego spektrum zainteresowań z każdym kolejnym albumem poszerzało się, a co za tym idzie – inspirowało Quorthona na wiele sposobów do pisania tekstów bardziej zawiłych, mających drugie dno i czyniąc je niezwykle pociągającymi dla wytrawnych poszukiwaczy ukrytych prawd. Bez wątpienia zamiłowanie Szweda do twórczości Richarda Wagnera również w jakimś stopniu odcisnęło swoje piętno na nowej płycie jeżeli chodzi o budowanie w muzyce odpowiedniego nastroju. krążek był ze wszech miar epickim dziełem i w dużej mierze było to zasługą talentu Quorthona i jego inspiracji muzyką klasyczną, która pozwoliła ukazać wyraziste muzyczne pejzaże językiem dźwięków, by w tak skuteczny sposób oczarować słuchacza swoją siłą. W otwierającym trzyczęściowym ponad 14-minutowym Twilight Of The Gods było coś niezwykle wzniosłego - niemal czuło się atmosferę dawnych bitew i etosu wojownika, który bez lęku walczył, wierząc w słuszność swojego bezgranicznego oddania sprawie i przejścia przez bramy Valhalli. Jednocześnie było to muzyczne oblicze smutnego losu kultury ludów północy, która została skażona religią chrześcijańską, zatracając powoli prawdziwą spuściznę ojców. Tekst jednocześnie przygnębiał, co w połączeniu z kunsztownie utkaną muzyką tworzyło przejmujące oblicze, potrafiące chwycić za serce niemal każdego słuchacza. Zwracała uwagę sama aranżacja kolosa, który otwierał prolog i zamykał epilog na akustycznej gitarze. Monumentalny Through Blood By Thunder od samego początku wprowadzał w uduchowiony nastrój – gitarowe tła w połączeniu z wokalną narracją stopniowo przechodziło w leniwie płynący rytm z głęboko brzmiącą perkusją. Kompozycja niosła ze sobą coś starodawnego, a chóry wtórujące Quorthonowi potęgowały nutę nostalgii. Dziesięciominutowy Blood And Iron rozpoczynała akustyczna gitara, tkająca tęsknotę za minionymi wiekami, kiedy ludzie byli zdolni do heroicznych czynów, jak wydarcie bogom tajemnicę wydobywania z ziemi rudy i wykuwania z niej stali. Z utworu biła też emanacja siły podrózowania oparta na burzliwym niebie i szalejącym wichrze nucącym dawną pieśń o zmierzchu bogów i sile, która pomogła rodzajowi ludzkiemu stać się panami tego świata. Under The Runes był wspaniałą opowieścią o męstwie oraz śmierci - będącej najwierniejszą kochanką wszystkich wojowników, którzy bez strachu gotowi byli na jej objęcia. Jednocześnie tutaj Quorthon podkreślał prawo do walki o powrót do Skandynawii dawnych bogów - muzyka irytowało, że społeczeństwo szwedzkie postrzegało się jako nowoczesnych protestantów i w ogóle nie dyskutowało o tym jaki był ich kraj zanim nadeszło chrześcijaństwo. Dlatego też postanowił walczyć o pewne wartości z przeszłości "pod znakiem runów". Najbliżej stylistycznie do [5] wydawał się być To Enter Your Mountain - dla odmiany nieco żywszy utwór, z którego biła monolityczna siła, a kolejne wersy (pełne ukrytych filozoficznych znaczeń) zmuszały do refleksji. Akustyczne intro wprowadzało do Bond Of Blood, kreujące obraz dryfującego na morzu drakkaru. Ten niemal doomowy utwór z czystymi wokalami Quorthona, wspieranego wtórującymi chórami sprawiał powalające wrażenie. Nawet gitarowa solówka miała w sobie znamiona jakiegoś przyjmującej tęsknoty - w rezultacie powstał poruszający hymn, niczym modlitwa żeglarza proszącego bogów o bezpieczny powrót do domu. Krążek zamykała piękna po prostu pieśń Hammerheart, mająca w sobie coś z klimatu twórczości Wagnera, ale tak naprawdę nawiązująca do "Suity Planetarnej" angielskiego kompozytora Gustava Holsta. Klawiszowe ozdobniki stanowiły doskonałe tło dla wokalnej narracji Quorthona i wtórujących mu chórów, z odległymi odgłosami wichury, która leniwie gładziła szczyty ośnieżonych gór.
Wsłuchując się w zawartość tego albumu, wcale nie dziwił fakt, że podczas tej sesji Quorthon czuł się przybity, tworząc tak rzeczywistą i uduchowioną atmosferę, która w połączeniu z wielowymiarowymi tekstami potrafiła wzbudzić spory niepokój. Dzieło emanowało jednocześnie euforią i smutkiem. Masywne brzmienie nadawało utworom wyrazistości i całość starannie wyprodukowano co było chyba największą różnicą w stosunku do [5]. Mając do dyspozycji Kothaara i Vvorntha, to właśnie Quorthon postanowił samodzielnie zająć się produkcją - kładąc wiele ścieżek dla wszystkich wokali, gitar akustycznych i elektrycznych. Talent i łatwość nauki gry na różnych instrumentach pozwoliła muzykowi w pełni świadomie realizować swoje pomysły, bez pomocy z zewnątrz. Z tego właśnie powodu na tym albumie zawarł tyle osobistych emocji i uczuć. Choć płyta poprzednia była zupełnie nowatorska, dla wielu to właśnie [6] był albumem dojrzalszym, pomimo mniejszego zróżnicowania. Nie było wątpliwości, że Quorthon ukazał znów w pełni swoją dojrzałość artystyczną, tworząc wielowymiarową przestrzeń muzyczną, posługując się niezwykle bogatą paletą barw i dźwięków, które w połączeniu z dojrzałą warstwą liryczną stworzyły niezwykle refleksyjne dzieło. Atmosfera stała tutaj w centrum zainteresowań i uzyskanie odpowiedniego klimatu musiało zaowocować muzyką niezakłócaną zbyt ciężkimi riffami czy podkręcaniem tempa. Po wydaniu albumu w karierze Bathory nastąpiła kilkuletnie przerwa mająca na celu wyrobienia pomysłów na przyszłość. Jak przyznał Quorthon w wywiadzie dla fanziny "EquimanthorN": "Aranżacje stawały się coraz większe, a produkcja coraz bardziej oddalała się od tego czym był Bathory w latach 80-tych. Nie, żeby nasza publiczność nie cieszyła się tym nowym stylem i brzmieniem, ale ewolucja muzyki doprowadziła mnie do punktu, w którym czułem się zagubiony. Stwierdziłem, że zrobię sobie przerwę, żeby wymyślić coś ciekawego na następny album, a w międzyczasie dla zabawy nagrałem solową płytę." Wspomniana płyta zatytułowana po prostu Album ukazała się we wrześniu 1994 i stylistycznie z Bathory nie miała nic wspólnego. Quorthon nagrał wszystko całkowicie sam. Był to rock, który w wielu momentach przypominał grunge. W prześmiewczym No More And Never Again autor zarzekał się, że "never eat pussy again". Później krążek rozpływał się w maraźmie twórczym (rozwlekły Boy, także Too Little Much Too Late z markotnym wokalem). Gitary co prawda sunęły zwartym szykiem i często się rozkręcały, ale nigdy nie kreowały momentów uniesienia. Pośród tej rockowej ekspresji nie zmieniało się jedno: nudny zamulony klimat całosci i pewien pogłebiający się depresyjny stan.

ALBUM SIÓDMY I ÓSMY - ARTYSTYCZNA PORAŻKA

W latach 1994-1995 Quorthonowi nie udało się zachować artystycznej tożsamości. Ponownie zaczął przywiązywać zbytnią wagę do tego czego w danym momencie oczekiwali od niego fani. Ta chęć zadowolenia innych sprawiła, że muzyka z kolejnych dwóch płyt była ogromnym krokiem wstecz. Ci, którzy spodziewali się kolejnych kanonicznych płyt viking metalu byli zszkokowani powrotem do wczesnych płyt. Kiedy Quorthon podróżował po Europie po wydaniu solowej płyty, jak i dwóch pierwszych częśći Jubileum, spotkani przez niego maniacy Bathory prosili go o powrót do czasów brutalności i energii. Zespół powrócił do krótkich i prostych aranżacji. Dla wielu nowe płyty wypełnił bezmyślny łomot, jedynie w teorii mający być odświeżeniem konwencji thrashowej. Nie dawału się słuchać nawet wokalu Quorthona - ni to growlu, ni to skrzeku - a czary goryczy przelewał fatalny cover Deuce Kiss. Co prawda Bathory już zapowiedziało zakończenie działalności, ale mimo to było to ogromne rozczarowanie dla słuchaczy spodziewających się kontynuacji stylu "bombastycznego". Może nawet to całkowite pozbycie się elementów epickich dałoby się przeżyć, gdyby te krążki zrealizowano prawidłowo od strony technicznej. Tymczasem produkcja była bardzo surowa, a płaskie brzmienie instrumentów zostało odarte z odpowiedniego ciężaru. Zakopane gdzieś w tle gitarowe solówki z mizernym skutkiem próbowały przebić się na pierwszy plan. Do dziś większość fanów - nawet tych, którzy ubóstwiali trzy pierwsze płyty - jakby "wykreśliła" te beznadziejne dokonania z twórczości Bathory.

ALBUM DZIEWIĄTY - KREW NA LODZIE


Kiedy wydawało się, że zespół odejdzie do przeszłości, 27 maja 1996 ukazał się [9], zawierający (podobno) nagrania z lat 1988-1989, dopracowane ostatecznie latem 1995 (zwłaszcza wokale). Podobno miał do być piąty w kolejności album Bathory, ale słychać było produkcyjnego ducha lat 90-tych (być może po prostu dopracowano szkice kawałków zarysowanych z 1988). Już od pierwszych dźwięków słuchacz miał świadomość obcowania z czymś wybitnym. Specyficzna mistyczna atmosfera i klimat fantasy nadały płycie niesamowitego undergroundowego wydźwięku. Pomimo, że materiał sprawiał wrażenie prostszego, melodyjniejszego i bardziej przyswajalnego niż [5] i [6], wspaniale wpisał się w epicką tradycję twórczości Quorthona. Do najjaśniejszych momentów krążka należał patetyczny tryptyk: The Stallion, The Woodwoman i The Lake, a najwięcej elementów manowar miał Gods Of Thunder Of Wind And Of Rain (z basowym wstępem), jak również dwie fantastyczne akustyczne etiudy: Man Of Iron i The Ravens. Granie brzmiało surowo i szczerze, a do tego grania nawet po wielu latach podchodziło się ze specyficznym sentymentem. Wykorzystując przerwę w działalności głównej, Quorthon nagrał w czerwcu 1997 drugi solowy krążek Purity Of Essence w 1997, na których ponownie zaprezentował swoje niekoniecznie metalowe inspiracje. W 1998 ukazała się trzecia i ostatnia kompilacja Jubileum.

ALBUM DZIESIĄTY - NISZCZYCIEL ŚWIATÓW

Zespół przypomniał o sobie dopiero w 2001, kiedy to wydał [10]. To hybrydowe wydawnictwo miało momenty bardzo dobre, jak i niewzykle słabe. Lake Of Fire ujmował plastycznością obrazu i melancholijną nostalgią, ale prawdziwą perełką był Ode - smutna autobiograficzna opowieść o samotnym umierającym człowieku, o którego sile charakteru stanowił brak przywiązania do żadnej z obowiązujących religii. W podobnej konwencji zrealizowano Pestilence - kawałku osadzonym w dostojnie snującym się klimacie, dotyczącym zarazy zabijającej wszystkich jednej nocy. Począwszy od Bleeding stylistycznie płyta zmieniała się stawiając na wykrzykiwane teksty, perkusyjny łomot i punkowe tonacje. Melodyjność powracała w rockowym motocyklowym Krom, gdzie ryk silnika już na starcie dodawał adrenaliny. Dziwnym numerem był Liberty & Justice z wyeksponowaną niechlujną częścią wokalną. Punkowy brud przypominał o sobie w Kill, Kill, Kill, a do wszystkiego dorzucono niemal deathmetalowe pasaże. Największym zaskoczeniem był jednak Sudden Death z echami meczu hokeja i nawet gwizdkiem sędziego kończący pierwszą tercję. Utwór podzielono na trzy tercje i dogrywkę, a na lodzie muzycznie rządził mało ciekawy skoczny rock`n`roll. Na koniec rozbudowana kryminalna intryga z Hollywood w postaci White Bones oraz spinający album vikingmetalowy Day Of Wrath, dopełniający tego obrazu konsternacji w jaką Quorthon wprawił swoich fanów. Częściowo sięgnął do korzeni, a częściowo odjechał w różnych kierunkach. Przede wszystkim te 65 minut nużyło brakiem specyzowania i udawaną próba zadowolenia wszystkich.

ALBUM JEDENASTY I DWUNASTY - KRAINA PÓŁNOCY


Quorthon wreszcie ugiął się pod prośbami fanów, wracając na następnych dwóch albumach do tego co potrafił najlepiej - grania epickiego viking metalu. W końcu fani doczekali się "cudu", a rzeczywistość w pełni pokryła się z obietnicami. Na tej płycie Quorthon wskrzesił chwałę dawnych dni - bez sztuczności, wymuszania czy banalności, choć wytrawni słuchacze zarzucali Bathory monetyzację na zasadzie "dam wam co chcecie". Rzeczywiście, to już nie były te same stany wzburzenia, które towarzyszyły słuchaniu choćby [6], ale o wiele większe znaczenie miał fakt, że po wielu latach "błądzenia" Quorthon odkopał swoją prawdziwą tożsamość. Połączenie vikingmetalowego ciężaru z chóralnymi wstawkami i z epicką wzniosłością stworzyło bezpretensjonalną mistrzowską całość. Powróciły wspomnienia i wszystkie sentymenty kojarzące się z nazwą Bathory. Materiał był niewykle spójny i nietrudno było zrozumieć Quorthona, że nie chciał zredukowac tego wszystkiego do kilkunastuy zaledwie kawałków. Do najlepszych momentów należały: Nordland, Mother Earth Father Thunder, Blooded Shore oraz przecudnej urody ballada Ring Of Gold.


3 czerwca 2004 Quorthon zmarł na zawał serca w wieku 38 lat u szczytu mocy twórczej. Paradoksalnie ta śmierć dodała nowego blasku nazwie Bathory jako jednej z najbardziej wpływowych grup lat 90-tych w black i viking metalu. Dyskografię Quorthona uzupełniał singiel Silverwing z 2005, który artysta tuż przed śmiercią nagrał z wokalistką Jennie Tebler (umieszczono go równiez na trzypłytowym wydawnictwie In Memory Of Quorthon z 2006).

ALBUM ŚPIEW, GITARA, BAS, KLAWISZE BAS PERKUSJA
[1] Quorthon Rickard Bergman Stefan Larsson
[2] Quorthon Andreas Johansson Stefan Larsson
[3] Quorthon Christer Sandström Paul Lundburg
[4-5, 7-9] Quorthon Kothaar Vvornth
[6, 10-12] Quorthon

Rok wydania Tytuł TOP
1984 [1] Bathory
1985 [2] The Return
1987 [3] Under The Sign Of The Black Mark
1988 [4] Blood Fire Death
1990 [5] Hammerheart #2
1991 [6] Twilight Of The Gods #1
1994 [7] Requiem
1995 [8] Octagon
1996 [9] Blood On Ice #7
2001 [10] Destroyer Of Worlds
2003 [11] Nordland 1 #4 / #5
2003 [12] Nordland 2 #4 / #5

          

          

Powrót do spisu treści