Niemiecki kwintet powstały w 2007 w Donaueschingen. Ekipa długo zabiegała o uznanie i dopiero podpisanie kontraktu z krajową wytwórnią Iron Shield Records w 2015 otworzyło szerzej drzwi do dalszej kariery. Zespół wymieszał w dobrych proporcjach wpływy Iron Maiden i Riot. Główną bronią okazał się dysponujący silnym głosem Clemens Haas, nawiązujący do podobnych wokali w latach 80-tych. Reszta grupy zresztą wielokrotnie wspomagała go chórkami na wzór Virgin Steele. Liczne solówki, solidne heavy/power/speedowe galopowanie, pędząca sekcja rytmiczna oraz entuzjazm wykonania sprawiały, że [4] chciało się słuchać w nieskonczoność. To było granie dla fanów Monument, Night Demon i Blizzen. Wpływy brytyjskie osłabły i ekipa zaatakowała graniem bardziej niemieckim. Ta mozaika rozmaitych inspiracji znalazła swoje odzwierciedlenie w Empire Rising czy Wild And Free. Blackslash opanowali do perfekcji tą niby staromodną rytmikę i dewastowali budując wyborne melodie i porywające refreny. Czasem się wydaje, że zespół wszystkiego nie zagrał na poważnie, bo przy romantyźmie refrenu Stellar Master odruchowo pojawiał się uśmiech. Pompatycznie toczył się Edge Of The World, który powoli się rozkręcał i zaskakiwał solówką pod Iron Maiden. Udanie wypadł dumny Steel Stallions, gdzie tylko refren był nieco słabszy niż można by tego oczekiwać po początkowych riffach, zresztą genialnych w swej prostocie. Znalazło się także miejsce na łagodną pieśń Made Of Steel, któremu jednakże czegoś brakowało. Niepotrzebny Don`t Touch Me stanowił dalekie pokłosie hair metalowych grup z późych lat 80-tych w nowocześniejszej oprawie - coś jak kanadyjski Striker po 2014 roku. Clemens Haas śpiewał świetnie i wykonywał kawałki z dużą pewnością siebie. Duet gitarowy grał z wielką wprawą, a sekcja rytmiczna czasem nawet wymuszała energię całości. Znany grecki inżynier dźwięku Vagelis Maranis zrobił niezłą robotę, czyniąc każdy instrument doskonale słyszalny i nadając bębnom Hofmeiera niespotykaną głębię.
[5] zaskakiwał pozytywnie jeszcze bardziej potoczystymi melodyjnymi numerami granymi właściwie po swojemu, na luzie i z pozorną obojętnością. Przy Lightning Strikes Again i Night City Street Lights padało pytanie jak to możliwe, by ta grupa była taka dobra. Echa powermetalowo rozegranych riffów Iron Maiden mogły podobać się w Skyline Rider, natomiast gitarowe przejścia w Eyes Of A Stranger były wyborne. Steel Held High zachwycał elegancką przebojowością - tempo wybrano idealnie i tego nie wypadało zagrać ani wolniej, ani szybciej. Save My Heart sprawiał początkowo wrażenie romantyczne i pozornie naiwne, a przecież zarazem absolutnie rasowe w każdym calu. W dwóch dłuższych numerach Shine On i Unknown Heroes Blackslash pokazywali jak grać nie tracąc ani na chwilę uwagi słuchacza, prezentując całą gamę klimatów z obu stron Atlantyku. Patrząc na zdjęcie chłopaków wydawało się, że nie mieli nic ze stereotypu metalowca - tymczasem okazali się oni wysokiej klasy instrumentalistami stawiającymi na granie zespołowe. Zgranie było nieprawdopodobne, niemal wyliczone matematycznie.
Na [6] zespół zagrał ciężej, masywniej i zatracił nie tylko zwiewną potoczystość albumu poprzedniego, ale również swego rodzaju urok interpretacji i ton niezobowiązującej metalowej zabawy. Przepadły gdzieś pełne wdzięku zagrywki duetu gitarowego - pewne partie solowe były interesujące, ale nie ekscytujące. Clemens Haas był na [5] klasą samą w sobie i postacią rozświetlającą swoim głosem każdą z kompozycji. Tutaj śpiewał po postu przeciętnie - głosem niższym, niczym się nie wyróżniającym, a miejscami nawet wstydliwie schowanym za ścianą masywnych gitar. W ciągu niespełna czterech lat frontman nagle wokalnie "postarzał" i utracił niewątpliwą do tej pory charyzmę, schodząc na pozycje po prostu solidnego wokalisty niemieckiego średniej klasy. Wiele by tu można wybaczyć i na wiele niedociągnięć przymknąć oko - także w aspekcie przeciętnej produkcji - gdyby te utwory miały przynajmniej atrakcyjne melodie. Tymczasem Queen Of The Night czy ociężały Under The Spell mieściły się w kategorii przeciętnego niemieckiego heavy, o ociężałości i braku energii The Power już nawet nie wspominając. W pierwszej części płyty jedyne co mocniej zapadało w pamięć to kapitalny refren w szybszym Midnight Fire, ale tylko w opcji melodii, bo już wykonanie co najwyżej poprawne. Do dni chwały nawiązywał w riffowej motoryce No Steel No Future, ale tu z kolei wykorzystano refren nad wyraz trywialny, a heroiczne zwrotki mocno ograne. Kiepska heroiczność HammertimeGladiators Of Rock. Rozlazły One For The Road oparto na ogranych riffach, a muzycy jedynie markowali epickość, gubiąc się w zaproponowanych pomysłach i nie będąc w stanie zdecydować się na jakieś konkretne tempo. Iskra nadziei zapalała się przy wstępie do Bombers, ale szybko gasła po kilku początkowych riffach, by rozpłynąć się w nieudanym refrenie. Nie była to płyta słaba, ale bardzo rozczarowująca i wpisująca się w główny nurt niemieckiego heavy/power. Blackslash zatracił swoją tożsamość, stając się "jednym z wielu: i nie mając tym razem wiele do zaoferowania.

ALBUM ŚPIEW GITARA GITARA BAS PERKUSJA
[1-7] Clemens Haas Christian Haas Daniel Hölderle Alec Trojan David Hofmeier


Rok wydania Tytuł
2011 [1] Blackslash EP
2013 [2] Separate But Equal
2014 [3] Stellar Master EP
2015 [4] Sinister Lightning
2018 [5] Lightning Strikes Again
2022 [6] No Steel No Future
2025 [7] Heroes, Saints & Fools

          

Powrót do spisu treści