
Polski zespół powstały w 1993 w Krakowie. Swego czasu należał do grona najbardziej niedocenionych na krajowej scenie ciężkiego brzmienia. Trudno to zrozumieć biorąc pod uwagę wpływ jaki grupa miała na kształtowanie się klimatycznej sceny w naszym kraju w połowie lat 90-tych. 9-utworowa demówka "Sameone" brzmiała jeszcze bardzo surowo, ale pozwoliła muzykom na podpisanie w rok później kontraktu z wytwórnią Croon Records, współpracującą choćby z Christ Agony, Darzamat czy Vader. Niezwykle interesujący debiut stanowił jawne opowiedzenie się po stronie melancholijnego metalu klimatycznego. Wzorując się na Paradise Lost, My Dying Bride i Anathemie, udało się grupie stworzyć ulotny album przesycony jesiennym klimatem (główna zasługa w tym bogato zaaranżowanych przestrzennych partii klawiszy Katarzyny Rachwalik), nie pozbawionym jednocześnie odpowiedniej ciężkości (otwierała go muzyczna wersja wiersza Leopolda Staffa). Album zdominowały gitary, a klawiszy użyto raczej do ubarwienia tła przez co krążek nie odrzucał konserwatywnych fanów metalu jakimiś elektronicznymi eksperymentami. Tempa numerów daleie były od przesadnie wolnych - nie było tu ślamazarnego miarowego wybijania rytmu. Sednem stylu okazały się ciężkie i melodyjne riffy z podkreślonymi liniami basu. Jak na death/doom przystało, w warstwie wokalnej dominował growling Kotasia, od czasu do czasu wzbogacany deklamacjami oraz czystym śpiewem. Epizodycznie pojawia się kobiecy głos Pauliny Piwowarczyk - siostry lidera grupy. Klimatu i mroku dodawało też brzmienie - wprawdzie już nie tak garażowe jak dwa lata demówce, ale wciąż pełne "brudu i nieczystości", lekko psujących konsumpcję muzyki i delikatnie ją postarzających. Poszczególne kawałki łączył w sobie zwrotkowo-refrenowe schematy z ciągotami do kombinowania w nich i rozbudowywania, ale bez zbytniej przesady. W dodatku te 70 minut muzyki nie utrzymywało od początku do końca jednakowo wysokiego poziomu. Na pewno uwagę zwracały trzy pierwsze utwory wraz z towarzyszącymi im intrami: nieśpieszne płynący przed siebie Melancholy, oparty o klasycznie doomowe zagrywki Dolor Ante Lucem oraz bardziej optymistyczny Gods Of Steel. Niezbyt atrakcyjnie prezentował się
And Just The Birds... podrabiający wczesną Anathemę, a zbudowany na deklamacjach Apocalyptic Visions (Part 2) przelaywał beznamiętnie. Punktem kulminacyjnym albumu był rozbudowany ośmiominutowy Anxiety, zaczynający się od powoli rozwijającego się nastrojowego wstępu, po której zespół serwował sporą dawkę dynamiki z ciekawymi dialogami damsko-męskimi. W kolejnych numerach poziom płyty wciąż opada, pojawiało się wręcz uczucie nudy. Jednak na koniec Cemetery Of Scream wrzucili wyjątkowo żwawy i melodyjny Violet Fields Of Extinction, stanowiący swoiste preludium do stylistyki kolejnych albumów zespołu. Krążek trafił w swój czas i rychło stał się pozycją znaną wśród polskich fanów metalu klimatycznego.
[2] nie spotkał się już z taką sympatią, a to za sprawą dość istotnego zmodyfikowania stylistyki. Wciąż obracano się w rejonach doom/deathowych, ale postawiono na motywy grane głównie w średnich tempach. Odważniej wykorzystano czyste wokale zarówno w formie znanych już melodeklamacji, ale też nowego niskiego śpiewu doprawionego chrypką. Ten ostatni był najbardziej kontrowersyjny, gdyż obnażajął braki językowe Marcina Kotasia. Pomimo tytułu krążek nie miał nic wspólnego z zamglonymi pejzażami, zdecydowanie bliżej mu do kolorowego mroku, jaki towarzyszył wieczorom w miesiącach letnich. Muzykom po prostu podobały się wówczas nie tylko Paradise Lost czy My Dying Bride, ale też gotycki metal Moonspell, Type O Negative czy Tiamat. Gotycko brzmiały również okazjonalne wstawki kobiecego odrealnionego śpiewu Łucji Czarneckiej, naśladującej to co robiła Birgit Zacher na Wildhoney Tiamat. Wszystko to wymieszano ze spokojnymi wstawkami gitarowymi, nietypowymi elektronicznymi efektami i smaczkami w postaci partii skrzypiec oraz solówki na hiszpańskiej gitarze klasycznej. Zrezygnowano z interludiów i utworów instrumentalnych, a całość oparto na ośmiu standardowych kawałkach. Grupa słyszalnie poszukiwałą własnej tożsamości i stylu. To oryginalna mieszanka, która rzeczywiście nie każdemu mogła przypaść do gustu.
[3] zawierał wczesne demówki oraz cover Radioactive Toy Porcupine Tree. [4] ukazał się w barwach raczkującej wócza krajowej wytwórni Mystic Productions. Album okazał się bardziej podsumowaniem dotychczasowych dokonań grupy aniżeli efektem odważnych poszukiwań i eksperymentów. Na szczęście twórczych niespodzianek także tym razem nie zabrakło. Ogólny wydźwięk stawiał raczej na dynamikę, co było zasługą podkreślenia partii gitar, które nie tylko tworzyły doomowy bądź gotycki akompaniament, ale często wchodziły w ambitniejsze riffowanie, nawiązując stylem do heavy, thrash i death metalu. Wcześniej wszechobecne klawisze Rachwalik na pierwszy plan wychodziły jedynie w kilku krótkich numerach instrumentalnych. Kompozycje szybciej zapadały w pamięć bez pójścia na łatwiznę, bo grupa nie zrezygnowała z ciągot do kombinowania i skręcania kawałków w mniej oczywiste rejony. Tradycyjnie za brzmiał wokal Marcina Kotasia, który obracał się pomiędzy grobowym growlingiem, niskim gotyckim zaciąganym śpiewem oraz recytacją tekstów. Przyzwoicie wypadło brzmienie - dość selektywne i wyraziste, ale zbyt mocno spłaszczające brzmienie gitar i w rezultacie słuchacz otrzymywał specyficzne bzyczenie. Muzycy nie ograniczyli się na tym krążku tylko do powtórki z rozrywki i do swojego stylu dodali sporo nowych elementów, które w przyszłości mieli jeszcze bardziej rozwinąć. Wkrótce z zespołem rozstał się Kotaś, a zaraz po nim kilku innych muzyków co w radykalny sposób zmieniło oblicze formacji i stało się przyczyną rozbratu ze stylistyką doomową.
Po blisko sześcioletniej przerwie i personalnych przetasowaniach nagrno [5], na którym powolne ciężkie granie dominowało jedynie w pierwszych dwóch utworach: Prophet i Ganges. Ekipa postawiłą na kopiowanie Paradise Lost z okresu One Second, późnego Sentenced, Lake Of Tear i okazjonalnie The Antidote Moonspell. Prostsze i krtósze niż w przeszości kawałki ocierały się o nostalgię i swego rodzaju chwytliwość. Nowy wokalista Paweł Kluczewski zamiast growlingu stosował czysty śpiew, nieco "zaciągany" i zachrypnięty (w stylu Macieja Tafta z Neolithic czy Mariusza Krzyśka z Aion). Inaczej niż wcześniej prezentował się klimat płyty, który choć ciągle miał w sobie sporo pierwiastków melancholijnych był o cieplejszy i bardziej pozytywny. Fani w Polsce w przeważającej większości zignorowali tą płytę - wielu z nich zarzucało Cemetery Of Scream zbyt mocne odejście od doomowych korzeni w stronę "przebojowego" klimatycznego grania, co miało skutkować utratą głębi wyrazu muzyki i porzuceniem ambicji zagrania czegoś ciekawszego. Powiązabia z przeszłością sięprzewijały, ale trzeba było kilku odsłuchów, by do nich dojść.
W ciągu następnych trzech lat do zespołu powrócili gitarzysta Paweł Góralczyk i basista Jacek Królik. Znaleziono też utalentowanego frontmana Olafa Różańskiego. Ciepło i pozytywne emocje bijące z [6] znów nieco zaskakiwały - Różański dysponował barytonem mocno inspirowanym Fernando Ribeiro z Moonspell. Płyta zagłębiała się w gotyckie brzmienia, oparte na dialogach między fragmentami spokojnymi/klimatycznymi a ostrzejszymi/agresywnymi. Tak jak na dwóch poprzednich płytach, także tym razem utwory trzymały się klasycznych zwrotkowo-refrenowych schematów, a idee poszukiwań objawiały się głównie w częściach środkowych. Rozpoczynające całość Blubird (wyrazisty klawiszowo i romantyczny) oraz Prince Of The City`s Lights (ciekawe dialogi męsko-damskich w refrenach) stanowiły najbardziej przebojowe fragmenty tego wydawnictwa. Do oblicza grupy za to kompletnie nie pasował Cat`s Grin z dodatkiem wściekłych blackowych wokali i deathmetalowej agresji. The Bridge Of Ashes oraz In Your Blood to powrót do przeszłości - doomowe kompozycje z pewną ilością growlingów. Dawni fani znów głównie kręcili nosem, zaś nowych zespół zbyt wielu nie pozyskał. Pewnie krążek lepiej by się sprawdził w czasach Sin/Pecado Moonspell czy Skeleton Skeletron Tiamat. Ten sposób grania już się zestarzał i nie mogły tego zmienić nawet nawiązania do bardziej współczesnego izraelskiego Orphaned Land. Płyta okazała się ostatnią w dorobku krakowskiego zespołu, choć muzycy nadal grali koncerty i udzielali wywiadów.
Olaf Różański zaśpiewał na czwartej płycie gotycko-doom/deathowego Forgotten Souls Sirius 12 w 2012. Katarzyna Rachwalik i Tomasz Rutkowski pobrali się.
| ALBUM | ŚPIEW | GITARA | GITARA | KLAWISZE | BAS | PERKUSJA |
| [1] | Marcin Kotaś | Artur Oleszkiewicz | Marcin Piwowarczyk | Katarzyna Rachwalik | Jacek Królik | Grzegorz Książek |
| [2-4] | Marcin Kotaś | Paweł Góralczyk | Marcin Piwowarczyk | Katarzyna Rachwalik | Jacek Królik | Grzegorz Książek |
| [5] | Paweł Kluczewski | Marcin Piwowarczyk | Katarzyna Rachwalik | Mariusz Sowiński | Tomasz Rutkowski | |
| [6] | Olaf Różański | Paweł Góralczyk | Marcin Piwowarczyk | Katarzyna Rachwalik | Jacek Królik | Tomasz Rutkowski |
| [7] | Olaf Różański | Paweł Góralczyk | Marcin Piwowarczyk | Katarzyna Rutkowska | Grzegorz Królik | Tomasz Rutkowski |
Paweł Góralczyk (ex-Hellias, ex-Holy Death), Tomasz Rutkowski (ex-Retribution), Olaf Różański (ex-Sacrum)
| Rok wydania | Tytuł |
| 1995 | [1] Melancholy |
| 1998 | [2] Deepression |
| 1999 | [3] Fin De Siecle EP |
| 2000 | [4] Prelude To A Sentimental Journey |
| 2006 | [5] The Event Horizon |
| 2009 | [6] Frozen Images |
| 2023 | [7] Oceans |

