Niemiecka grupa powstała w 2015 w Bawarii. Nazwa nie nawiązywała do niemieckiego słowa "grób", ale "szarego" z bawarskiego dialektu. Grab grał romantyczno-atmosferyczny black metal na wzór Lunar Aurora. Debiut snuł opowieść o pustelniku prowadzącym odosobnione życie w wysoko w górskiej chacie. Czując, że jego ciało słabnie i śmierć jest bliska, rozmyśla on o swoim przeszłym życiu i uczuciach do ludzkości, przez które przewijały się rozczarowanie, wyobcowanie i pogarda. Kiedy Ponury Żniwiarz w końcu przybywa, aby go zabrać, starzec bierze go za rękę i podąża za nim. Śmierć pozwala mu ujrzeć swoje wspomnienia, które stopniowo coraz bardziej pochłaniają go, aż zapada kompletna ciemność. Wykorzystano syntezatory przypominające Emperor, atmosferę Wolves In The Throne Room i pejzaż dźwiękowy na wzór Darkthrone - Niemcy nie próbowali na nowo wymyslić black metal, ale wprowadzili do utworów odrobinę własnej tożsamości. Album wykonano w dialekcie bawarskim, a jego mocną stroną była tajemniczy nostalgiczny klimat. Niezależnie czy muzyka przeradzała się w surową furię (Nachtkrapp, Weizvada), czy zwalniała dla bardziej introspektywnej treści (Zeitlang), zawsze słuchacz obcował z namacalnym poczuciem smutku. Krążek z powodzeniem przekazuje gorycz i żal smutnego życia, nie stając się jednocześnie nazbyt bolesnym festiwalem cierpienia ani nie popadając w sentymentalizm. Riffy były chwytliwe, klawisze tworzyy ujmujące tło, a atmosfera była przekonująca. Momentami jednak aranżacje okazywały się zbytnio rozdmuchane, a muzykom nie udało się w pełni uniknąć wielu powtórzeń. Zwłaszcza Zeitlang oraz Nordwand nie uzasadniały swojej długości, krążąc nadmiernie wokół centralnego riffu. Z drugiej strony całości słuchało się wyjątkowo przyjemnie, a wszelkie nierówności materiału były raczej uroczo frustrujące, niż naprawdę przeszakdzające. Gdzies tam pojawiały się instrumenty dętę czy dulcimer, ale tak naprawdę nie sięgnięto głębiej po instrumenty ludowe, co mogło zadowolić purystów gatunku. Dudniące marszowe rytmy zdały egzamin i siła tej płyty nie leżała w hiperszybkich zagrywkach. Była to idealna muzyka na okres jesienno-zimowy - niczym samotny wieczór spędzony w nawiedzonym lesie otoczonym potężnymi górami, wypełnionym nieziemskimi szeptami i echami nocy.
Cztery lata później ekipa powróciła w składzie dwuosobowym i z zaprogramowaną perkusją. [2] przywoływał esencję pogańskiego black metalu spod znaku Primordial czy Drudkh. Większość riffów znów orbitowała w wolno-średnich tempach - były one melodyjne, ale niezby w tej kwestii nachalne. Powtarzalność nie oznaczała nudy - co więcej, do tych hipnotyzujących numerów chciało się wracać raz za razem. Ogólna atmosfera nawiązywała do morków średniowiecza, jakby płyta stanowiła bramę w przeszłość do zapomnianej biednej wioski, która zaraz miała zostać splądrowana przez łotrów. Nad wszystkim unosiła się jakby wielka chmura, sypiąca kiedy należało deszczem lub śniegiem. Matthias Jell świetnie charczał w średnich rejestrach, wchodząc w szaty złamanego nędzarza, który był gotowy zabić za resztki jedzenia w ciemnych zaułkach miasteczka. Zespół oferował słuchaczowi odpowiednią dawkę cierpienia i mroku, malując ostatecznie obraz wizytującej śmierci przedstawionej na okładce. Grab opiewał dawną historię Bawarii, tak jak niegdyś Enslaved czy Borknagar odnosili się do dziejów Norwegii. W tym zakresie zespół niewiele róznił się od Winterfylleth, Ard, Primordial czy Wayfarer. W Vom Grab Im Moos flet Johanny Rehm miał sens, bo umieszczono go w centrum pejzażu dźwiękowego, a nie jako solowy instrument. Inni zaproszeni goście (m.in. Markus Stock z Empyrium oraz Victor Bullok z Triptykon) stworzyli niezłe dodatki tła. Zresztą Stock również wyprodukował płytę, gwarantując jej majestatyczne brzmienie. Ostatecznie bawarski mistycyz połaczono umiejętnie z nastrojowymi fragmentami i surową intensywnością black metalu. Na baczniejszą uwagę zasługiwały głównie Waidler i De Letzte Winter, w których zespołowi udało się porywająco połączyć elementy folkowe z korzeniami blackmetalowymi. trafiły się jednak znowu potknięcia, przede wszystkim mdły tytułowy Kremess i instrumentalny Waldeinsamkeit. Krążek jednak w dość logiczny sposób udowadniał muzyczny rozwój Grab - szkoda tylko, że na drugą płytę trzeba było tak długo czekać.
Sebastian Schneider bębnił w Twilight Sun (EP-ka Stigmata Children w 2024).

ALBUM ŚPIEW GITARA, BAS KLAWISZE PERKUSJA
[1] Matthias `Grant` Jell Alex `Grain` Dorian `Paymon` Melmoth Sebastian Schneider
[2] Matthias `Grant` Jell Dan `Gnást` Capp -

Matthias Jell (ex-Dark Fortress, ex-Sindecade, ex-Eudaimony, Trinitas), Alex (ex-Aegrotationis, ex-Unryht, ex-Schyach, Drudensang, Schrat, Grainheim),
Dorian Melmoth (ex-Dark Fortress), Sebastian Schneider (ex-Megiddo, ex-Sonic Reign), Dan Capp (ex-Speirling, ex-Hammer Of The Gods, Woses)

Rok wydania Tytuł
2021 [1] Zeitlang
2025 [2] Kremess

  

Powrót do spisu treści