Włoska formacja założona w 1994 w Salerno. Debiut stanowił miksturę stylów wczesnego Blind Guardian i Rhapsody, przy jednoczesnych inklinacjach gitarowych zahaczających o twórczość Labyrinth. Doskonałą współpracę gitar i klawiszy zaciemnił jednak fatalny wokalista, na przemian beczący i piszczący. Chórzyści starali się jak mogli maskować tą piętę achillesową kapeli. Żenujący akcent Gallo współgrał z całkowitym brakiem umiejętności wokalnych. Dobre solówki miały czasem zaskakująco mało wspólnego z melodiami wiodącymi. W pewnym momencie ta epicka opowieść o bogach Asgardu zaczynała się zlewać i pojawiało się wrażenie, że cały czas leciało to samo. Podobać się mogły melodyjne hymny i przebojowe zaśpiewy, głównie w Canticle Of Heimdall oraz Bifrost, ale o ile muzyka była znośna, to połączona z wokalem tworzyła całość trudną do przebrnięcia. W dodatku kompozycjom nadano przeciętne brzmienie z nadzwyczaj kiepskim wydźwiękiem perkusji. Ta pierwsza próba wdarcia się do czołówki euro-powermetalu była niezbyt udana, nawet jak na dopiero tworzącą się scenę włoską.
Na [2] dalej trzeba było znosić obecność Claudio Gallo - w niższych rejestrach wokalista starał się czarować głosem jakby spalonym przez nadmiar słońca, natomiast w wyższych straszył podjazdami pod Michaela Kiske. Sęk w tym, że tym razem facet nabrał pewności siebie i wysunięto jego wokal do przodu. Wspierały go ponownie niezłe chórki, ale nie będące w stanie zatuszować tego piania. Ważniejszą rolę niż poprzednio powierzono klawiszom - podniosłym, ale nie zawsze umiejętnie wpasowanym. Perkusja była bardzo głośna, tak jakby nowy bębniarz Ottavio Amato rozumiał, że kolegę za mikrofonem trzeba po prostu zagłuszyć. Materiał był szybki, rycerski i wzniosły, na poziomie kiepskiego pastiszu Rhapsody. Częściowo akustyczna ballada Fall In Tears była bezbarwna, lepiej też szybko zapomnieć o kompromitującym Then Night Will Fall z użyciem pianina. Do miana najlepszego kawałka pretendował The Oath, podobać się również mógł Secrets Of Time. [2] okazał się ostatecznie jednym z bardziej zawstydzających albumów włoskiego flower-power.
Wkrótce Gallo odszedł i to właśnie nowemu frontmanowi Giacomo Mercaldo zawdzięczano sukces artystyczny [3]. Frontman dysponował wybornym głosem do tej dostojnej i granej w średnich tempach power epickiej muzyki. Był to bowiem album zupełnie odmienny od poprzedników. Postawiono na nieco smutny i melancholijny klimat, zniknęły w tle klawisze, a epicki rozmach zastąpiono spokojną opowieścią strudzonego wędrowca-wojownika. Stylistycznie odniesiono się do Falconer, Kamelot i Lost Horizon w budowaniu niepowtarzalnej atmosfery - krążek był nadzwyczaj równy i ciężko wskazać wyróżniający się kawałek. Z pewnością możnaby wskazać na The Search, Last Journey oraz Beyond. W zasadzie tylko Wanderer miał trochę słabszy refren. Wszystko zamykała akustyczna pieśń barda Symit, odegrana pod Blind Guardian. Dwie gitary grały proste riffy, wspierała je wyjątkowo spokojnie grająca cały czas sekcja rytmiczna. Zastosowano brzmienie głębokie i chłodne, a momentami nawet surowe. Wykonanie całości bardzo dobre - oszczędne i nieprzeładowane setkami pomysłów na sekundę, jak to nieraz robiły zespoły włoskie.
[4] w pierwszym momencie nieco zaskakiwał - Heimdall zagrał jeszcze ciężej niż poprzednio, pojawiały się nawet thrashowe riffy wplecione w heavy/powerowe granie (Midnight). Wokalnie Mercaldo włożył jeszcze więcej siły i mocy, wciąż górując nad całością i potwierdzając swój talent w całej rozciągłości. Więcej było wysuniętych klawiszy, ale daleko było do powrotu do symfonicznych korzeni zespołu. Tym razem gitarzyści wnieśli wiele w strukturę kompozycji - grali naprawdę różnorodnie, z dopracowanymi solówkami. Dynamiczny Moon-Red Light i nieco zagadkowy Black Tower to powrót w rejony albumu poprzedniego. Kompletnie zaskakiwała przepiękna ballada Cold w formie hymnu żałobnego - tutaj Mercaldo dał fantastyczny popis aktorskiego wykonania. Był to jedyny w swoim rodzaju utwór tego zespołu, w którym muzycy osiągnęli apogeum melancholii i nostalgii. Potężnie brzmiący epicki The Emperor miał być zapewne punktem centralnym, jednak tą rolę spełniał tak naprawdę Dark Home - ten kawałek roztaczał wokół siebie niezwykłą aurę. Zwarty Black Heaven był bliższy klasycznym wzorcom, a zamykający wszystko Holy Night pozostawiał niedosyt - wyraziste gitary i dobra melodia nie zacierały wrażenia zwyczajności. Przy pierwszym odsłuchu wydawało się, iż nowy perkusista Enrico Canu pukał nieco jednostajnie, ale to wrażenie pryskało przy kolejnych odsłuchach. Mocna płyta, brzmieniowo i wykonawczo, dosyć różnorodna i chwilami zaskakująca przyjętymi rozwiązaniami.
W 2011 Heimdall ponownie pojawił się na metalowej scenie. Grupa powróciła w zmienionym składzie, z nowym nieznanym wokalistą Gandolfo Ferro. Ogólnie w składzie zaszły spore zmiany - zrezygnowano z etatowego klawiszowca, sekcja rytmiczna została wymieniona (za bębnami znów zasiadł Nicolas Calluori), a studio zagrał też trzeci gitarzysta Umberto Parisi. Album stanowił koncept na bazie "Eneidy" Wergiliusza. Podjęcie akurat takiego tematu to spore wyzwanie, ale zespół poradził sobie z tym omijając mielizny skomplikowanych aranżacji epicko-metalowych z szumem morza, rykiem potworów czy bitewnym zgiełkiem, nagrywając dynamiczny powermetalowy krążek z atakiem dwóch gitar i dobrym dramatycznym i dosyć wysokim śpiewem Ferro, który zdecydowanie okazał się właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Te melodie były doprawdy atrakcyjne i pasowały do mocnego brzmienia gitar. Zastosowano tutaj serię doskonałych romantycznych refrenów, jak ten w Save You. Ekipa nie bała się wykorzystać nieco bardziej nowoczesnych patentów riffowych, jak w zdradzającym ciągoty progresywne Waiting For The Dawn. Tam, gdzie w ramach konceptu musiało być nieco bardziej nastrojowo i poetycko, tkano plany klawiszowe i gitary akustyczne (Ballad Of The Queen). Melodyjny pompatyczny power to bardzo udany i ostry Underworld z progresywnym graniem pod Labyrinth. Opowieść miejscami zadziwiała jak w pełnym głębi Hero. Grupa oszczędziła słuchaczowi kolosów i do końca nie było tu przeciągania niczego na siłę. Napięcie narastało w bujającym All Of Us - ten numer to kawał potoczystego energicznego powermetalu, a zakończenie The Last Act jak należy poetyckie i monumentalne. Kombinowane ataki gitarowo-klawiszowe były dość ekscytujące, a tło klawiszowe gustowne i nienachalne. Solówki bliskie wirtuozerii, choć czasem gitara dopowiadała pewne rzeczy prostszym językiem głównej melodii. Ekipa w tym co tu robiła na tym albumie wykazała wyjątkowe wzajemne zrozumienie. Każdy dokładnie wiedział co ma grac w każdej sekundzie, a do tego Ferro śpiewał w wielu miejscach po prostu fenomenalnie i podnosił wartość muzyki co najmniej o jedną trzecią. Jeśli w przypadku poprzednich płyt można było mówić co najwyżej o dobrej lub bardzo dobrej realizacji brzmienia, to [5] był z pewnością najlepiej pod tym względem dopracowanym krążkiem Heimdall. To zasługa Fabia Calluori, który jako producent wykonał tu także prace wszystkie włącznie z mixem, a na koniec oddał to w ręce Achima Köhlera, który dokończył dzieła wybornym masteringiem. Płyta okazała się dziełem godnym szacunku, w które muzycy włożyli mnóstwo wysiłku. Niestety, było to ostatnie dokonanie zespołu na blisko dekadę.
Dziesięć lat minęło i [6] był zdecydowanie mniej oryginalny niż poprzednik, gdy zawierał w dużej mierze melodyjny power oportunistyczny i ostrożny. Przede wszystkim jednak był nastawiony na słuchacza, dla którego [5] okazał się za trudny. W tym metalowym mainstreamie nie byłoby nic złego, gdyby wszystkie kompozycje trzymały równy poziom chwytliwego grania w ramach gatunku. Tytułowy Hephaestus wypadł co najwyżej akceptowalnie, ale bez głębszej muzycznej historii, nie wyrastającej ponad poziom średniej klasy sceny włoskiej. Zaraz potem pojawiały się: nośny i zgrabnie zagrany Masquerade, jak również odegrany w sposób heroiczny z nutką łagodnej tajemniczości King. Trzeba przyznać, że Gandolfo Ferro zaśpiewał wybornie i z prawdziwym rycerskim zacięciem. Przepełniony delikatną poetyką The Runes był świetny, choć tutaj mocno się ujawniał zachowawczy aspekt muzyki Heimdall. Ten metalowy miecz był odrobinę stępiony, by ciosy nim zadawane nie czyniły zbyt głębokich ran. Kompozycje włoskie z pianinem i nostalgią z ograniczonym dostępem elektryczności czasem nie wychodziły, ale na szczęście Till The End Of Time do nich nie należał. Ten uroczysty numer aktorsko zaśpiewał Ferro, a partia instrumentalna była znakomita w budowaniu dramatyzmu przez gitarową solówkę. Power eksploatował muzycznie tematy znane z twórczościu Kaledon i ten kawałek realistycznie nic do płyty nie wnosił. Do tego wszystkiego dochodziło zupełnie niepotrzebne wejście we fragmentach instrumentalnych na pola progresywnego power wywodzące się od Labyrinth i ten zabieg był zbędny. Ostre riffy o power/thrashowym pochodzeniu i mocna wokalna interpretacja w bojowym We Are One zaskakiwała i ten utwór włosko nie brzmiał, raczej niemiecko lub szwedzko. Potem jednak ponownie poprawny, ale jakże przewidywalny powermetalowy Spellcaster - przewidywalny jako włoski, markujący z lekka romantyczny progresywny power o korzeniach rzecz jasna z Italii. Brzmieniowo muzykę osadzono w głównym nurcie tego co płynęło z Włoch od kilku dekad, czyli klarowny czytelny mix i doskonała ekspozycja wokalista. Album miał słabsze momenty, ale nie miał prawdziwie słabych. Wykonanie znakomite i tu procentowało wieloletnie zgranie tej ekipy. Heimdall należało pochwalić za upór i konsekwentne doprowadzenie realizacji tej płyty.
Gandolfo Ferro śpiewał potem w progresywno-heavymetalowym Acacia (Resurrection w 2019).

ALBUM ŚPIEW GITARA GITARA KLAWISZE BAS PERKUSJA
[1] Claudio Gallo Fabio Calluori Carmelo Claps Sergio Duccilli Gianni Canu Nicolas Calluori
[2] Claudio Gallo Fabio Calluori Carmelo Claps Sergio Duccilli Gianni Canu Ottavio Amato
[3] Giacomo Mercaldo Fabio Calluori Carmelo Claps Sergio Duccillo Gianni Canu Nicolas Calluori
[4] Giacomo Mercaldo Fabio Calluori Carmelo Claps Sergio Duccillo Gianni Canu Enrico Canu
[5] Gandolfo Ferro Fabio Calluori Carmelo Claps - Daniele Pastore Nicolas Calluori
[6] Gandolfo Ferro Fabio Calluori Carmelo Claps - Franco Amoroso Nicolas Calluori

Nicolas Calluori (ex-From Depths)

Rok wydania Tytuł TOP
1998 [1] Lord Of The Sky
1999 [2] The Temple Of Theil
2002 [3] The Almighty
2004 [4] Hard As Iron
2013 [5] Aeneid
2023 [6] Hephaestus #21

          

Powrót do spisu treści