Amerykański zespół założony w 1998 w kalifornijskim Oakland przez Matta Pike`a - niemal dokładnie 6 miesięcy po rozpadzie Sleep. Z pierwszych trzech płyt najlepszą wydawała się [3]. High On Fire przedstawili na niej ciężką mieszankę stoner rocka i thrashu, podsyconą deathowymi naleciałościami. Pike wokalnie czerpał garściami z lidera Motörhead. Taką ryczącą wersją Lemmy`ego, słuchacz był katowany aż do końca albumu. Również wiele riffów zainspirowanych było wyraźnie wojażami ekipy Kilmistera - tutaj w bardziej hałaśliwej formie. Przez utwory przewijały się melodie, ale schowano je głęboko pod rzężącym płaszczykiem. Później pojawiały się różnorakie inspiracje Slayerem, Metalliką, Kreatorem i Black Sabbath. Wzorce dobre, lecz ta chaotyczna agresja zaczynała w pewnym momencie nużyć. Kawałki odegrano na jedną modłę, szybko zacierały się granice między monotonnymi piosenkami. W końcu pojawiało się wyczerpanie i nie pomagały nawet akustyczne wtręty - ostatecznie rzeczywistość okazała się brutalniejsza niż muzyka High On Fire. Niektórzy próbowali tych dokonań poprzez wskazania, że sięgały do szlachetnych metalowych korzeni. Tymczasem trio grało powściągliwe, bez popisów i niemal topornie. Na plus należało za to zaliczyć stworzenie muzyki gęstej i mosiężnej jakiej nie powstydziłyby się o wiele liczniejsze składy. Ostatecznie jednak ktoś mniej uodporniony na muzykę długo z tym albumami nie flirtował. Wina leżała po stronie zespołu, który chciał coś udowodnić grając prosto i retro, przy okazji popełniając mnóstwo błędów.
Po przejściu do wytwórni do Century Media nagrano [5] - Pike wziął parę lekcji gitary i nie był w stanie powstrzymać się od prezentacji efektów szerszej publiczności. Dzięki temu płyta okazała się niezgrabną hybrydą melodyjnych heavymetalowych galopad, perlistych solówek, klasycznego dla High on Fire łomotania w deseń Devilution oraz bezproduktywnego mielenia - wstawionego wyłącznie po to, by wydłużyć kompozycje do maximum. Lepiej wypadł Frost Hammer z odpowiednią atmosferą i czystymi zaśpiewami na wzór Mastodon. Wolny i ciężki Bastard Samurai niespodziewanie pokazywał, że zespół wcale nie musiał nigdzie pędzić, by nagrać znakomity utwór. Swoim klimatem zwrotki przypominały dowolny kawałek z debiutu Iommiego, ale generalnie całość brzmiała naprawdę świeżo. Dopiero jednak w Ghost Neck nadchodziło konkretne zniszczenie - po części dając świadectwo prymitywnym gustom, ale właśnie takich momentów najbardziej tutaj brakowało. Ogólnego wrażenia nie zmieniały już nieco bezpłciowy Fire, Flood & Plague, ponownie nadmiernie rozwleczony How Dark We Pray oraz bonusowy Mystery Of Helm z kuriozalną solówką na sam koniec. High On Fire nie rezygnowali z przyjętej metody pracy nad kolejnymi płytami - za każdym razem z nowym producentem, ale za to niezmiennie z tym samym grafikiem Arikiem Roperem. Zespół wciąż obracał się w rozpoznawalnym stylu, ale przy okazji sprawiał wrażenie, iż nie do końca wiedzął, w którą stronę chciał podążyć.
[6] jawił się jako nieco z innej półki. Utwory sprawiały wrażenie skonstruowanych na próbach i były w końcu dalekie od przekombinowania. Nie nudziły piosenkowymi schematami. Każda kompozycja zawierała coś co przykuwało uwagę i nie pozwalało przejść obok tej muzyki obojętnie (początek Madness Of An Architect). Stylistycznie była to mieszanka wybuchowa - znalazł się tu King Of Days o niemal doomowym ciężarze, stonerowe upojenie pojawiało się w instrumentalnym Samsara, a wściekły thrashowy rozbryzg rządził w Fertile Green. Wszystkie style świetnie się przegryzały tworząc niezwykle pikantny sos. Matt Pike wyznał, że przed pisaniem tekstów czytał książki swoich ulubionych pisarzy i dlatego też płycie nadano tytuł grimoire wymyślonej przez Roberta Blocha. Tekstowo płyta opowiadała historię brata-bliźniaka Jezusa. Ostatecznie charakter utworów, brzmienie, tajemnicza tematyka i wreszcie oprawa graficzna - wszystko pasowało do siebie, tworząc atrakcyjną mozaikę dla wszystkich zmęczonych zbytnim eksperymentowaniem w metalu. Kolejne płyty nie przyniosły wielkich innowacji, choć High On Fire starali się uniknąć okazyjnych dłużyzn. Pewne kawałki spokojnie mogłyby zostać obcięte o minutę-dwie, co wyszłoby muzyce na dobre. Szczęśliwie sytuację zazwyczaj ratowały porządne riffy, które (nawet zapętlone) nie nużyły. Istotną rolę odgrywał również basista Jeff Matz, który pomimo obecności odwiecznego wroga kapeli - surowej produkcji - był w stanie przebić się na pierwszy plan. Krążki posiadały wyraźny charakter i przyjemny nastrój, jednak przez swoje drobne niedoróbki sprawdzały się lepiej jako muzyka tła. Na [11] trafiły m.in. covery Into The Crypts Of Rays Celtic Frost i Don`t Bother Me Bad Brains.
Matt Pike grał ponadto w stoner/doomowym Kalas (Kalas w 2006) oraz nagrał album solowy Pike Vs The Automaton w 2022.
ALBUM | ŚPIEW, GITARA | BAS | PERKUSJA |
[1-2] | Matt Pike | George Rice | Des Kensel |
[3] | Matt Pike | Joe Preston | Des Kensel |
[4-11] | Matt Pike | Jeff Matz | Des Kensel |
[12] | Matt Pike | Jeff Matz | Coady Willis |
Matt Pike (ex-Sleep), Jeff Metz (ex-Camarosmith), Coady Willis (ex-Melvins, Big Business)
Rok wydania | Tytuł |
2000 | [1] The Art Of Self Defense |
2002 | [2] Surrounded By Thieves |
2005 | [3] Blessed Black Wings |
2007 | [4] Death Is This Communion |
2010 | [5] Snakes For The Divine |
2012 | [6] De Vermis Mysteriis |
2013 | [7] Spitting Fire Live Vol.1 (live) |
2013 | [8] Spitting Fire Live Vol.2 (live) |
2015 | [9] Luminiferous |
2018 | [10] Electric Messiah |
2019 | [11] Bat Salad EP |
2024 | [12] Cometh The Storm |