
Amerykański zespół założony w 1998 w Orem (Utah). Nagrał cztery płyty, na której zaśpiewało czterech różnych wokalistów, a klawiszowcy przewijali się przez skład na zmianę. Pierwszy krążek wydano własnym kosztem miał jeszcze charakter pół-amatorski, na lepsze zmieniło się dopiero po podpisaniu kontraktu z krajową wytwórnią Fast Forward Recording. Na [2] ekipa zaprezentowała szerokie spojrzenie na progresywny metal, nie mający nic wspólnego z mariażem neo-progu i cięższych riffów. Ten zamysł był znacznie ambitniejszy i sześć kompozycji przywodziło na myśl dokonania Payne`s Gray, Leviathan i Soundscape. Instrumentaliści grali jakby każdy dla siebie, połączeni jedynie wspólną ambicją stworzenia czegoś kompleksowego, nie ograniczającego się w żadnym przypadku do tradycyjnego prog-metalu. Duży nacisk położono na tradycję progresywno-rockową, a cięższe brzmienia stanowiły bardziej dopełnienie obrazu całości niż mocno eksploatowany środek wyrazu decydujący o stylistycznej przynależności do określonego nurtu. Hourglass wykazał zamiłowanie do kształtu suit i na szczęście długie czasy trwania nie były tylko świadectwem rozbuchanej przesadzonej formalistyki. Te utwory jakby "płynęły w czasie", odsłaniając się przed słuchaczem powoli, łagodnie i z wielką fantazją. Na uwagę zasługiwała jednocześnie umiejętność wynajdywania łatwo "wpadających w ucho" pięknych melodii. Słuchacz miał wręcz wrażenie, że krótsze formy nie byłyby na miejscu brutalnie przerywając rozwijające się tematy. Pojawiały się co jakiś czas metalizujące sekwencje, niemniej stanowiły one dodatkowe smaczki. Dominował spokój, pewna melancholia, brak maniery pędzenia do przodu z tysiącem kolejnych riffów. Te dźwięki zachęcały do zadumy - tym bardziej, że sporo tu delikatnych momentów akustycznych, fortepianowych i relaksujących gitar. Metalowy pazur pojawiał się z wielkim wyczuciem sytuacji podkreślając tylko wzniosłość maniery czy obecność pewnych punktów kulminacyjnych, a najczęściej uwypuklając kontrasty brzmieniowe bez których twórczość Amerykanów straciłaby sporo ze swej uroczej inteligentnej eklektyczności. Kręgosłup albumu stanowiły trzy potężne numery: 12-minutowy Vantage Point, ponad 15-minutowy Plains Of Remembrance oraz blisko 27-minutowy The Journey Into - ten ostatni jednak był przeciągnięty na siłę, a mocniejsze gitary pojawiały się dopiero w trzynastej minucie. Dwie krótsze formy to urocza ballada The Circle Breaks oraz mini/prog-metalowy przebój Not My Time.
Po mniej interesującym [3] i zerwaniu umowy z wytwórnią, przyjęto nowego frontmana Michaela Turnera. Lider grupy Brick Williams poważył się na przesięwzięcie gigantyczne - wydać nową płytę z blisko dwu i pół godzinami muzyki niezależnie (choć w kolportażu pomogli szefowie Nightmare Records). Na wstępie dwuczęściowego On The Brink pojawiały się wpływy Dream Theater, różnicę stanowiły niemal symfoniczne klawisze oraz mocny i prawdziwie metalowy wokal Williamsa. Wśród tego przepychu kroczyły ciężko gitary, choć perkusję Johna Dunstona jakby za mocno schowano w procesie produkcji. W drugiej części numeru pojawiały się subtelne pianino, szum wody i klimat budowany pochodami basu. Rewelacyjny Homeward Bound startował niczym z jakiegoś filmu: szum wiatru i liczne efekty dawały znać o sobie, był też cytra i grana przez nią akustyczna hiszpańska nuta. Wchodziły riffy i ostra perkusja, a klawiszowiec Jerry Stenquist podbijał nastrój. Po utrzymanym w niemal balladowym tempie Pawn II przychodził czas na połamany Faces oraz kilkuczęściowy 38th Floor, który już od samego początku uderzał machiną progresu i niesamowitym tempem. Te 21 minut mijało bardzo szybko, a kwintet potrafił utrzymać ciekawą atmosferę cały czas dzięki świeżości, bezkompromisowości i odwadze. Druga częśc albumu to kolejna potężna dawka muzyki, a każdy kolejny numer poprzedzało małe krótkie intro. W Facade dominowały delikatne i nieco smutne w wydźwięku klawisze, które oplatała niczym bluszcz gitara akustyczna. Michael Turner dawał prawdziwy popis wokalny w Skeletons na bazie klasycznego tym razem prog-metalu. Perłą okazywał się pięcioczęściowy półgodzinny kolos Oblivious To The Obvious.
| ALBUM | ŚPIEW | GITARA | KLAWISZE | BAS | PERKUSJA |
| [1] | Jon Shumway | Brick Williams | Eric Robertson | Jonathan Berrett | Zack Starr |
| [2] | Chad Neth | Brick Williams | Jerry Stenquist | Jonathan Berrett | John Dunston |
| [3] | Cody Walker | Brick Williams | Eric Robertson | Clark Woolstenhulme | John Dunston |
| [4] | Michael Turner | Brick Williams | Jerry Stenquist | Eric Blood | John Dunston |
| [5] | Yahosh Bonner | Brick Williams | Eric Robertson | Brian Hancock | John Dunston |
| Rok wydania | Tytuł | TOP |
| 2000 | [1] This Lonely Time And Place | |
| 2002 | [2] The Journey Into | |
| 2004 | [3] Subconscious | |
| 2009 | [4] Oblivious To The Obvious | #17 |
| 2024 | [5] Voids And Visions |
