Włoski kwintet z Mediolanu powstały w 1996 jako Ethereal (demo "Promo'96"), mieszający mroczny gotyk, motywy popowe i poetycki ambient. Nazwa stanowiła zestawienie słów angielsko-włoskich i oznaczała "pustą spiralę". Od początku Christina Scabbia (ur. 6 czerwca 1972, z zawodu modelka) śpiewała mocnym krystalicznym głosem, na koncertach podbijając publiczność urodą i charyzmatyczną osobowością. Od początku zespół dał się poznać jako wierny naśladowca The Gathering. Debiut brzmiał "holendersko delikatnie" i dopiero przyszłość miała przynieść odcień gotycki. Formacja większy rozgłos zdobyła wyprodukowanym przez Waldemara Sorychtę [2]. Album zawierał osiem premier (Honeymoon Suite, My Wings) i nową wersję Falling Again. Głos Scabbii był w przeważającej mierze odpowiedzialny za tytułowe odrętwienie, choć spokojna atmosfera panowała tylko w dwóch numerach: wspomnianym Falling Again oraz Stately Lover. Reszta była mroczna, momentami agresywna, uwagę przykuwały wielokrotnie na siebie nałożone wokale Cristiny, mieszające się z pełnym siły i złości śpiewem Ferro. Wszystko po to, by za chwilę zaskoczyć barowymi klimatami w stylu Toma Waitsa (Fikus), rytmiką reggae (Limb By Limb) albo country (Water In The Sky). Jednak na dobrą sprawę Lacuna Coil nie zaproponowali nic nowego, irytowało wręcz wrażenie ogólnego braku dbałości o jakąkolwiek oryginalność. W partiach gitar słychać było echa Shades Of God i Icon Paradise Lost, nad wszystkim jednak jak zawsze unosił się duch The Gathering. Nic dziwnego zatem, że uczniowie zostali daleko za swoimi nauczycielami. Wytwórnia Century Media zdecydowanie przesadziła nazywając zespół "nową rewelacją gotyckiego metalu".
Po wydaniu [3] wielu zaczęło się na poważnie zastanawiać czy Lacuna Coil zdobyłaby tak liczne grono sympatyków, gdyby nie powab Christiny Scabbii. Wszystkie bowiem wydawnictwa do tej pory kopiowały sprawdzone patenty do bólu, miejscami zanudzały i męczyły swoją zawartością. Podobnie było z tą banalną i monotonną EP-ką. Muzycy nadal nie potrafili połączyć metalowego brudu z ujmującą melodyką. Po przesłuchaniu [4] można było się uprzeć i stwierdzić, że grupa dojrzała, zgrabniej komponowała utwory i bardziej zadbała o różnorodność materiału. Jednak na dłuższą metę płyta - podobnie jak jej poprzedniczki - znów męczyła. Nie chodziło już nawet o brak oryginalności, przecież zawsze istniały dziesiątki zespołów, które z wtórności potrafiły uczynić swój atut. Przy Lacunie wręcz miało się pewność, że utwory napisano na siłę, bez przekonania, pasji i radości grania - w zasadzie tylko dla zarobku. Co poniektóre momenty mogły się podobać, zwłaszcza gdy wrzaski Ferro ograniczono do minimum (Purify, Cold Heritage). Mimo wspomnianych zarzutów, album znalazł duże grono zwolenniczek w całej Europie.
[5] znów towarzyszyła potężna kampania reklamowa. Wytwórnia Century Media wszelkimi możliwymi chwytami starała się dowieść, że Włosi osiągnęli już kultowy status i bez żenady należało ich zaliczyć do klasyki. W tym celu posłużono się dużą ilością zdjęć Scabbii, mniej lub bardziej ubranej. Muzyka znów nie starała się nawet wyjść poza sztywne ramy obranej stylistyki, a to oznaczało ciężkie gitary wymieszane się z klawiszami, drętwą dynamikę z siłowymi melodiami, schematyczność męsko-żeńskiego wokalu i ogólną monotonię. Miejscami muzycy podjęli się kombinowania (w tle wrzucono nowoczesne przestery), ale całość brzmiała nadzwyczaj szablonowo. Często brakowało wyczucia, kiedy gitarzyści "piłowali" zbyt mocno i nieadekwatnie do linii melodycznej, całkowicie zapominając o solówkach. Nawet bez wątpienia najlepszy instrumentalista formacji - perkusista Cristiano Mozzati - ograniczył się właściwie jedynie do swoich ogranych patentów. [6] nie kontynuował wcześniejszej stylistyki. W ciągu 4 lat wiele się w muzyce zmieniło, pojawiły się nowe trendy. Jak na rasowych odtwórców przystało, zespół nie mógł przejść obok nich obojętnie - ekipa przestała po części klonować zagrywki Paradise Lost i The Gathering. W zamian zbasowała brzmienie i zaczęła udawać, że potrafi nagrać parę zupełnie nieklimatycznych riffów. W sumie ta sztuczka się grupie udała. Mogły się podobać pulsujące gitary w To The Edge, choć wrażenie całości psuł tandetny refren z męskim wokalem. Podobnie było we fragmentach Our Truth z walcowatym finałem lub orientalne wstawki w What I See. Gdyby cały album utrzymano w takiej konwencji, byłoby miło i zaskakująco, ale muzycy mieli dziwne inklinacje do psucia każdego kawałka (głównie za sprawą Ferro) i nie posiadali talentu do ballad, czego niepodważalnym dowodem był kiepski Within Me. Słabo wypadł też cover Depeche Mode Enjoy The Silence.
W 2007 Scabbia zaśpiewała gościnnie w dwóch utworach: A Tout Le Monde (Set Me Free) Megadeth (singiel poparto również interesującym videoklipem z jej udziałem) oraz S.O.S. (Anything But Love) Apocalyptiki. Claudio Leo zmarł 17 stycznia 2013 na raka w wieku 40 lat.

ALBUM ŚPIEW ŻEŃSKI ŚPIEW MĘSKI GITARA GITARA BAS PERKUSJA
[1] Christina Scabbia Andrea Ferro Raffaele Zagaria Claudio Leo Marco Coti Zelati Leonardo Forti
[2-3] Christina Scabbia Andrea Ferro Christiano Migliore Marco Coti Zelati Christiano Mozzati
[4-9] Christina Scabbia Andrea Ferro Christiano Migliore Marco Biazzi Marco Coti Zelati Christiano Mozzati
[10] Christina Scabbia Andrea Ferro Daniel Sahagun Marco Coti Zelati Ryan Folden
[11-12] Christina Scabbia Andrea Ferro Diego Cavallotti Marco Coti Zelati Richard Meiz
[13] Christina Scabbia Andrea Ferro Marco Coti Zelati Richard Meiz


Rok wydania Tytuł
1998 [1] Lacuna Coil EP
1999 [2] In A Reverie
2000 [3] Halflife EP
2001 [4] Unleashed Memories
2002 [5] Comalies
2006 [6] Karmacode
2009 [7] Shallow Life
2012 [8] Dark Adrenaline
2014 [9] Broken Crown Halo
2016 [10] Delirium
2019 [11] Black Anima
2021 [12] Live From The Apocalypse (live)
2025 [13] Sleepless Empire

          

          

Powrót do spisu treści