Grecka grupa powstała w 1984 w Atenach jako Black Church. Pierwszymi dokonaniami po zmianie nazwy w 1987 były trzy demówki "Leprosy Of Death" (1988), "Decline`s Return" (1989) i "Satanas Tedeum" (1989). Bracia Tolis od początku należeli do zagorzałych fanów Venom, Mercyful Fate, Bathory i Celtic Frost. Postanowili grać surowy black/death z doomowymi zwolnieniami, a EP-ka była świadectwem ich muzycznych zapatrywań. Jednakże płytka szła pod prąd, jeśli chodzi o norweskie spojrzenie na black metal, a Europa dopiero miała otworzyć się na grecką scene po udanym Parade Into Centuries Nightfall. [2] brzmiał podobnie, choć dorzucono nieco bujających zwolnień i nastrojowych wstawek klimatycznych (kojarzącymi się zarówno z Tiamat, jak i My Dying Bride. Album stawia na długie i rozbudowane formy, w których zwolnienia i przyśpieszenia były ze sobą powiązane. Jeśli jakiś utwór rozpoczynał się szybko i agresywnie, to w środku zwalniał, przechodził do melodyjnych motywów, aby w finale znów przyśpieszyć (albo odwrotnie). Początek to zaledwie The Sign Of Evil Existence - numer wyskrzeczany głównie przez Zacharapoulusa, będący blackmetalową jazdą bez trzymanki. Zaraz potem uderzały ciężkie melodyjne riffy i leniwe tempo pierwszych minut Transform All Suffering Into Plagues, zapowiadając późniejsze rozbudowane struktury na tle przeplatanki temp. Fgmenth Thy Gift został utkany w całości z marszowego średniego tempa i dużej melodyki riffów, co było bliskie stylowi skandynawskich zespołów parających się melodyjnym death metalem. Dla odmiany His Sleeping Majesty oraz The Fourth Knight Of Revelation w największym stopniu stawiały na doomowe riffy i ciężar, skontrastowany z deathmetalowymi przyśpieszeniami w środkowych częściach. Powrót do szybszych rytmów następował w Exiled Archangels oraz The Coronation Of The Serpent, które były najbardziej agresywnymi i deathowymi fragmentami całości, choć i je zniuansowano sporymi dawkami grania wolniejszego oraz elementami klimatycznymi. We wszystkim jednak występował schematyzm aranżacji i nieśmiałe jeszcze próby żonglowania różnymi odmianami metalu. Gitarowo było mało ciekawie, a riffy orbitowały od kopiowania Celtic Frost po wspomniane Tiamat/Paradise Lost. Sakis Tolis grał przewidywalnie, najczęściej rozwijając i modyfikując pojedyncze motywy z zastosowaniem różnorakich efektów brzmieniowych, co miało swój urok. Dobrze prezentował się też odcinający się od linii gitar i czasem wychodzący na pierwszy plan bas Patsourisa, którego ciepłe brzmienie stanowiło ważny składnik poszczególnych kawałków. Gorzej rzecz się miała z zaprogramowanym przez Anthony`ego Delaportasa automatem perkusyjnym, która brzmiał topornie, wręcz tekturowo. Przeciętnie wypadły także mało trafione i rozbudowane partie klawiszy Zacharopoulosa, których wrzucono stanowczo za dużo, przez co tłumiły one wyrazistość gitar. Do tego klawisze wchodziły zbyt mocno w symfoniczne brzmienia, tracąc swoją grecką tajemniczą specyfikę. Co ciekawe, Zacharopoulos udzielał też wokalnego wsparcia gardłowemu krzykowi Sakisa. W tej kwestii klawiszowiec prezentował się nieźle, a barw jego głosu, oscylująca w rejonach wysokiego blackowego skrzeku, była dość oryginalna. Największą wadą albumu była rzeżąca i niedopracowana produkcja, psująca przyjemność słuchania całości. Płyta stanowiła ciekawy początek długiej kariery Rotting Christ, gdzie black/deathową formułę poszerzono o elementy klimatyczne i doomowe. Wydawało się, że formacja znalazła swoją niszę i niemal określiła swój styl.
Muzycy nie zdecydowali się kontynuować współpracy z francuską wytwórnią Osmose Productions i przeszli do greckiego Unisound, który zrzeszał juz Necromantię i Varathorn. Pod względem kompozycyjnym [3] słyszalnie dzielił się na dużo chwytliwą i prostszą w odbiorze pierwszą połowę oraz ambitniejszą i mniej oczywistą drugą. Obie tworzyły zgrabną całość, dobrą do jednorazowego przesłuchania. Rozpoczęcie w postaci The Fifth Illusion to bezwzględny kawłek, którą równoważono tajemniczymi klawiszami oraz doomowym ciężkim środkiem z interesującą solówką Sakisa Tolisa. Doom zreszta powracał w udanych riffowo Wolfera The Chacal oraz Morality Of A Dark Age, choć w kwestii przebojowości nie były one jednak w stanie przebić marszowego i podniosłego Non Serviam ze znakomitymi klawiszami i okazjonalnymi wstawki czystego deklamowanego śpiewu. Prawie ośmiominutowy Where Mortals Have No Pride otwierał ambitnieszją połowę płyty. W tym utworze działo się wiele, a nieszablonowe wycieczki w rejony grania klimatycznego w środkowej części wymagały wielokrotnego przesłuchania celem ich pełnego ogarnięcia. Równie nieoczywiste motywy wykorzystano w przeplatający wolną rytmikę z black/deathową agresją Mephesis Of Black Crystal oraz w znacznej części wściekłym (ale też potrafiącym gwałtownie zwolnić) Ice Shaped God. Próbą powrotu do poukładanego zwrotkowo-refrenowego grania był Saturn Unlock Avey`s Son, kawałku jednak mniej ciekawym niż pozostałe. Krążek był kolejnym stopniem eklektycznego stylu Rotting Christ - długie numery miały tym razem więcej wątków, a furię ekstremalnego metalu wymieszano ze zwolnieniami, których nie powstydziłyby się angielskie czy szwedzkie formacje. Ta mieszanka nadal miała dość przewidywalny charakter, ale tym razem w porcesie produkcji mocniej podkreślono masywna gitarę, a klawisze przesunięto do tyłu. Te ostatnie najczęściej budowały w tle tajemniczy klimat, łączony z potęga helleńskiego panteonu. Na sukces złożyła się głównie ciekawa gra Sakisa Tolisa, który napisał oryginalne i łączące agresję z melodyką, black/deathowe riffy oraz melodyjne solówki. Wszystkie zagrano na tle powolnych rytmów, co trochę przypominało amerykański Death. Wielką wada był wciąż brak bębniarza z prawdziwego zdarzenia, a automat perkusyjny zaprogramował tym razem Zacharopoulos. Pod względem wokalnym Sakis zbliżał się do typowej później dla siebie skrzekliwej maniery, jednak wciąż jego głos zawierał sporo niskich gardłowych pokrzykiwań. Pomimo bazowania na podobnych patentach i schematach z dwóch pierwszych wydawnictw, nie było mowy o zjadaniu własnego ogona. Tym razem wyeksponowano głównie ciężar gitarowych brzmień i masywne riffy, nawiązujące do doomowych wzorców. Na fali sukcesu, udało się grupie podpisać w 1995 wieloletni kontrakt z niemiecką wytwórnią Century Media.


Od lewej: Sakis Tolis, Dimitris Patsouris, Themis Tolis

[4] cechował się dobrą klarowną produkcją pozbawioną korytarzowego brzmienia. Muzycy tchnęli w materiał więcej melodyjnej nuty, nie odchodząc jednocześnie od stylistyki, której dotychczas hołdowali. Dużej poprawie uległ warsztat instrumentalny, a w motoryczne nieskomplikowane riffy wpleciono mnóstwo harmonii. Zmiany stylistyczne nie miały charakteru radykalnego, porównywalnego choćby z dokonaniami Tiamat, The Gathering czy Samael. W dalszym ciągu Grecy stawiali na rozbudowane struktury na bazie masywnego riffowania w wolno-średnim tempie, jak i zagrane na tle intensywnej ściany gitarowego hałasu przyśpieszenia, w których po raz pierwszy znalazły się blasty. Album zaczynał się marszowo-podniosłym King Of A Stellar War i na podobnej formie oparto A Dynasty From The Ice, do którego dodano pomysłowe solówki oraz sporą melodykę riffów. Archon mógł zaskoczyć agresją, dominacją szybkich temp oraz surowością gitarowego hałasu - ten numer był protoplastą licznych szybkich kompozycji Rotting Christ skomponowanych już w XXI wieku. Wolniejszy Snowing Still posiadał prawdziwie mroczną atmosferę i zapowiadał styl trzech kolejnych płyt Rotting Christ z przełomu wieków. Podobnie nastrojowe granie prezentował też Diastric Alchemy - przykład tradycyjnego greckiego metalu z podniosłymi czystymi wokalizami Sakisa w środkowej części kawałka. Pozostałe cztery kompozycje stawiały na rozbudowane mieszanki rytmiczne w stylu znanym z wcześniejszych krążków. W tych kawałkach agresja i wściekłość splatały się z ciężarem wolniejszych fragmentów. Mimo wędrowania znanymi już szlakami, zarówno lekko samaelowy Shadows Follow czy najbardziej melancholijny The First Field Of The Battle były godnymi następcami utworów z własnej przeszłości, Wokalnie Sakis nie odpuszczał, dalej stawiając na wściekły charkoczący wrzask, czasem wchodząc w coraz wyższe tonacje. Najbardziej istotnym elementem [4] było przykładanie przez Greków dużej uwagi do grania wolniejszego, bazującego zarówno na doomowych riffach, jak i graniu bujającym, wzbogaconym klimatycznymi ozdobnikami, które przypominały dokonania innych grup działających pod szyldem Century Media (zwłaszcza Moonspell i Samael). Klimat poszczególnych utworów nadal kojarzył się z południowoeuropejskimi krajobrazami, najczęściej w surowej formule przypominającej górskie wycieczki po wyżynach i masywach Półwyspu Bałkańskiego. Tym razem zabrakło klawiszowca i syntezatory były ledwo obecne gdzieś w tle. Solówki Sakisa wciąż nie grzeszyły przesadną techniką, ale miały swój urok. Dobrze spisała się też sekcja rytmiczna na czele z perkusją i Themis Tolis grał w końcu naturalnie i odpowiednio gęsto. Brzmienie nie zawierało już tyle surowości jak wcześniej, ale do dość ambitnej gitarowo muzyki taka lżejsza produkcja pasowała. Te wszystkie nowinki dozowano jeszcze z umiarem, nie odchodząc znacząco od blackowego fundamentu. Powstał krążek z jednej strony przystępny i przebojowy a z drugiej pokazywał pełny wachlarz stylów eksplorowanych przez zespół w różnych okresach swojej historii.
Grupa w końcu wyszła poza lokalny rynek, ale spowodowało pewne perturbacje w składzie, których skutkiem było odejście basisty Dimitrisa Patsourisa. Sakis przejął bas, a do studia zaproszono gościnnie Xytrasa z Samael. Na [5] ekipa słyszalnie ograniczyła w swojej muzyce elementy black/deathowe i postawić na klimatyczne granie. Porzucono galopady i blasty, a wszystkie kompozycje utrzymano w średnich bądź wolnych rejonach. Wyeliminowanie ekstremalnych przyśpieszeń uprościło muzykę Greków, która trzymała się teraz tradycyjnych schematów zwrotkowo-refrenowych, przedzielonych zwykle solówkami oraz pewnymi wycieczkami w nieznane. Nie były to jednak już aż tak rozbudowane i wielowątkowe formy jak w pierwszych latach działalności,. Nastrojowy klimat tworzyły bogato zaaranżowane syntezatory, mocno przypominające symfoniczno-atmosferyczne zagrywki Samaela z Ceremony Of OppositesPassage. Xytrasa grał mrocznie, bez prób flirtowania z elektroniką, a krążek skierował się w deszczowe i chłodne dźwięki, charakterystyczne dla rejonów środkowej, a nawet północnej Europy. Nastrój budowały również wyciszone momenty oparte bądź na głębokim wyrazistym brzmieniu basu lub gitar akustycznych, których nakładki na przester przypominały twórczość Tiamat. Sakis po raz pierwszy spróbował naturalnego śpiewu oraz nastrojowych szeptów, ale prezentował się przeciętnie - blackowy skrzek wypadł znacznie lepiej. Zastosowano typowe brzmienie dla Century Media, które stworzono w niemieckim studio Woodhouse i pomimo dodania mu sporej dawki brudu, przesteru i nieczystości, zawierała ono wszys przystępność i lekkość produkcji. Startujący Sorrowfull Farewell z jednej strony zawierał jeszcze mnóstwo blackowej chropowatości, a z drugiej wyrazistą i chwytliwa melodię. Nowy styl Greków w pełni przedstawiał dynamiczny Among Two Storms z gościnnym śpiewem Fernando Ribeiro w refrenach i charakterystycznym gotyckim posmakiem. Dla odmiany powolne i bazujące na piłujących riffach A Dead Poem oraz Semigod nawiązywały do dokonań Samaela, bliski im też także był powoli się rozkręcający i wzbogacony dużą dawką panoramicznych klawiszy As If By Magic. Była tez grupa utwórów nawiązujących mocniej do szwedzkiego melodyjnego death i black metalu: Out Of Spirits, Full Colour Is The Night oraz Between Times - ten typ fascynacji w przyszłości przez Rotting Christ miał zostać jeszcze rozwinięty. Największym zaskoczeniem były jednak dwa stonowane kawałki: Ten Miles High to instrumentalna pieśń z dialogami pozbawionych przesteru nastrojowych gitar, wyeksponowanym basem oraz intrygującą solówką. Z kolei finałowy Ira Incensus za sprawą szeptów Sakisa oraz nakładek gitar akustycznych na elektryczne, brzmiący niczym numer Tiamat z Clouds. Niektórzy dotychczasowi fani zespołu nazwali [5] stylistyczną pomyłką, ale w zasadzie trudno było ten materiał ocenić negatywnie i przesadnie krytykować. Mroczna atmosfera oraz wykorzystanie spokojniejszych patentów idealnie bowiem dopasowały się do nowej stylistyki, a gotycka estetyka sprawiała wrażenie naturalnej i pozbawionej kalkulacji. Co prawda mogło temu towarzyszyć zamierzenie dorównania sławie Tiamat, Samael, Moonspell czy The Gathering, ale skoro dzięki temu powstała świetna muzyka, to czemu tego nie chwalić. Dodatkowo, mając przy tym na względzie późniejsze i często zbyt podobne do siebie płyty grane na jedno kopyto, tej odmienności należało przyklasnąć. Płyta trafiła w swój czas, kiedy to modne było klimatyczne granie i ta delikatniejsza strona zespołu zdobyła w swoim czasie sporą popularność.
Choć [5] spotkał się ze zróżnicowanymi opiniami fanów, nic nie wskazywało by w drugiej połowie lat 90-ych kariera zespołu miała się załamać. Rotting Christ posiadał stabilny kontrakt z Century Media, a [6] przy pierwszym kontakcie wydawał się próbą wsłuchania się w głosy krytyków poprzez pójście na kompromis i nagranie bardziej tradycyjnej muzyki niż ta celująca w całości w spokojniejsze klimaty poprzednika. Nowy krążek wracał bowiem w trzech kompozycjach do ultraszybkich temp z blastami oraz tworzącymi ścianę dźwięku riffami, ale jedynie The World Made End został w całości zdominowany przez szybkość i agresję. Poza tym w dalszym ciągu zespół głównie trzymał się bujającego grania, łączącego fragmenty spokojniejsze z lekko samaelowymi klawiszami oraz doom/blackowymi zagrywkami pod wczesny Moonspell. Największą zmianą było uproszczenie i skrócenie utworów, a zestawianie spokojniejszych zwrotek i ostrzejszych refrenów (albo odwrotnie) nie robiło już tak dużego wrażenia jak wcześniej. W kilku miejscach to pójście na łatwiznę odbywało się na siłę, kosztem urozmaiceń i ciekawej gry gitary. O ile pomysły na melodie i riffy jeszcze trzymały poziom, to już partie solowe ze względu na ich zwięzłość i przypadkowość akordów (Cold Colours, After Dark I Feel) mocno rozczarowywały. Znamiennym w tej kwestii był fakt, że najciekawsze popisy znalazły się w utworach, w których gościnnie wystąpił Waldemar Sorychta z Grip Inc. Sakis nie popisał się też specjalnie pod względem wokalnym, stosując słabe jakościowo szepty i próby śpiewania czysto, ale tym razem nawet skrzeki nie miały w sobie odpowiedniej mocy. W grze sekcji rytmicznej natomiast nie zabrakło wyrazistego brzmienia basu ani kombinującej z rytmiką i przejściami perkusji Themisa. Xytras skorzystał z różnorakich efektów, zaznaczających grecką odrębność. Brzmienie tym razem nieudane, przesadnie zmiękczone i wypolerowane, w dodatku poszczególne instrumenty zlewały się ze sobą oraz zagłuszały wzajemnie. Przebojowość wydawała się sztuczna i wymuszona oczekiwaniami wytwórni płytowej. Lepiej formacja wypadła w ciekawym rytmicznie Der Perfekte Traum, ale w pamięć najmocniej zapadały: eksperymentalny Imaginary Zone, oparty na transowych plemiennych zagrywkach bębnów oraz elektronicznych brzmieniach, jak również Sleep The Sleep Of Angels, stawiający na powtarzalność motywów i będący zapowiedzią czerpiącego z bałkańskiej tradycji folkowej transowego grania. Uzupełniały całość: balladowy You My Flesh z popisami solowymi Sorychty oraz moonspellowo-samaelowy Thine Is The Kingdom, który w dłuższej wersji raczej pasowałby na [5]. Na uwagę zasługiwały teksty, w których zespół kreślił tajemniczy i smutny świat za pomocą metafor i przenośni. Materiał ostatecznie został pozbawiony lekkości kompozytorskiej i epickiego rozmachu, a muzycy zbyt mocno zaufali wysłannikom wytwórni Century Media. Krążek stanowił jednak istotny składnik ewolucji stylu zespołu, jednak wartość historyczna płyty zdecydowanie przewyższa tą jakościową.


Sakis Tolis i Themis Tolis

Po dołączeniu klawiszowca Georgiosa Toliasa, szybko przystapiono do nagrań na kolejny krążek w Szwecji, by pod okiem liderów Hypocrisy (Petera Tägtgrena oraz Larsa Szöke) doszlifować szczegóły. [7] nadal zawierał mieszankę gotycko-blackową, wyraźniej jedynie zaznaczając, która z tych estetyk bardziej leżała muykom wówczas na sercu. To był krokiem mający na celu przypominanie fanom o starszych albumach z pierwszej połowy lat 90-ych. To oznaczało ponowną obecność blastów, galopad, gitarowego hałasu wywodzącego się ze szkoły "celticfrostowej" (a potem rozwijanej przez norweskie formacje blackmetalowe) i wściekłego wysokiego skrzeku Sakisa. Tego typu odwołań do przeszłości tutaj było więcej niż na [6], gdyż w całości zdominowała ona aż trzy kompozycje, a w kilku innych zespół zastosował kompozytorską formułę polegającą na mieszaniu ze sobą fragmentów wolnych i szybkich, jednak w wersji dużo mniej schematycznej i przewidywalnej niż w pierwszej połowie lat 90-tych. Jednocześnie w wielu utworach przewijała się bądź średnia rytmika oraz mieszanka pozbawionych przesterowanych gitar zwrotek z mocniejszymi refrenami, co z kolei było typowe dla Moonspell i Samael. Pojawiły się proste i oparte na ciętych nowoczesnych riffach motywy o sporej dawce przebojowości. Oryginalny był też jesienno-zimowy klimat utworów, który nasuwał skojarzenia z metalem skandynawskim. Mroczna atmosfera sprawiała, że o ile we wcześniejszych latach można było zastanawiać się czy Rotting Christ to bardziej death czy black metal, tak w przypadku [7] wątpliwości już nie było, a muzyka w szybszych momentach ewidentnie przypomina pomysły skandynawskich formacji blackowych. Sakis Tolis grał nieźle riffowo, ale pod względem solówek już zawiódł, stawiając na dziwne i zbyt podobne do siebie popisy w finałach poszczególnych numerów. Formuła agresywnego skrzeku wypadła świetnie, lecz znów irytował czysty śpiew i szepty. Tolias grał pod Xytrasa z Samaela i potrafił nadać poszczególnym kawałkom gotycko-industrialne plamy klawiszowe, budujące mroczny klimat całości. Themis Tolias grał równo i często oszczędnie, ale potrafił struktury obudować ciekawymi przejściami i nietypowymi zagrywkami. Produkcja zawierała niestety przesadne dawki plastiku i silenia się na nowoczesność, co na początku XXI wieku mogło wydawać się właściwe, jednak z czasem brzydko się zestarzało i dziś raczej odpycha niż sprawia przyjemność. Z pewnością na początek uwagę zwracał intensywny Thou Art Blind, po którym kroczył wolniejszy If It Ends Tomorrow, który w dobrym stylu kontynuował klimatyczno-energetyczny styl kompozycji dominujących na dwóch wcześniejszych albumach. Do pomysłów albumów z lat 1997-99 nawiązywały My Sacred Path oraz Art Of Sin, ale w nich Rotting Christ wyraźnie przekombinował z zapętlaniem tych samych motywów, pokazując powolne kurczenie się pomysłów zespołu na spokojniejsze granie. Lepiej wypadł zwięzły i szybki Aeternatus, który początkowo wydawał się jednak być wojennym walcem, doprawionym do tego zniekształconymi elektronicznie kobiecymi wokalami. O tym, że agresywna estetyka Grekom leżała najlepiej przekonywała nieudana wolna przeróbka neofolkowej brytyjskiej formacji Current 93 Lucifer Over London, którą kompletnie położyły przesadnie rozwinięte symfoniczne klawiszy. Trzy dłuższe i najbardziej rozbudowane utwory (Khronos, Fateless, Time Stands Still) w idealnych proporcjach udało się pomieszać ze sobą średnio-szybką melodyjność z okazjonalnymi podkręceniami tempa znanymi z początków istnienia zespołu. Najbardziej blackmetalowy i mroczny Glory Of Sadness był hołdem dla skandynawskiej sceny diabelskiego grania. Płyta znów wzbudziła kontrowersje pod kątem prób pogodzenia tradycji z nowoczesnością, przez co poziom jakościowy poszczególnych kawałków falował niczym sinusoida.
[7] stanowił ostateczny odwrót Rotting Christ od klimatycznego grania na rzecz powrotu do przypominających początki działalności zespołu dźwięków. Bracia Tolis oparli płytę na szybkich i bezkompromisowych galopadach w takt ściany gitarowego hałasu oraz wściekłego jadowitego skrzeku Sakisa. Album nie stawiał cały czas na pęd, bo Grecy równie dobrze czuli się w graniu marszowych średnich temp. Tym co odróżniało XXI-wieczne oblicze zespołu od wczesnych płyt była jednolitość numerów, które albo trzymały się w głównie szybkości albo w całości średnich rytmów. Nie było więc mowy o zmienności czy rozbudowanych strukturach. Jednocześnie był to typowy krążek z prełomu mileniów - współczesność kreowała z jednej strony odczuwalna mechaniczność gry, a także charakterystyczne syntezatory George`a Toliasa z elementami industrialnymi, po raz kolejny czerpiącymi z dokonań Samael. Zupełną nowością były operowe sample, nadające całości sporą dawkę monumentalizmu i uroczystego klimatu. Później podobne zabiegi zaczęli stosować rodacy Septic Flesh. Nie zabrakło flirtów z melodyką typową dla szwedzkich formacji melodyjno-deathmetalowych, takich jak In Flames czy Dark Tranquility, co jednak nie przełożyło się na ciekawe partie solowe, obecne zaledwie w jednym utworze, a w paru innych w formule zapętlanych na dłużej pojedynczych motywów. Z kolei w partiach wokalnych opartych na mieszance pełnego pasji skrzeku z podniosłymi melodeklamacjami oraz tajemniczymi szeptami, Sakis zbliżał się do wcześniejszych klimatycznych własnych albumów, niż do obskurnego zdzierania głosu z pierwszych lat działalności. Stworzone w niemieckim Stage One Studio pod okiem Andy`ego Classena brzmienie cechowało się wyrazistością i stało w opozycji do surowych początków Rotting Christ. Dzięki takiej produkcji grupie udało się stworzyć gorący i letni klimat nagrań, który aż buchał siarką i piekielnym ogniem. Stał się on zresztą wyznacznikiem nowoczesnej "greckości" w muzyce metalowej, do którego w kolejnych latach próbowały dorównywać inne formacje death i black metalowe z Hellady. Pomimo pewnej przewidywalności, trudno było nie ulec urokowi otwierającego krążek Daemons, będącego jednym z najbardziej intensywnych numerów w dorobku Greków. Na [8] znalazł on kontynuację w: zapadającym z miejsca w pamięci za sprawą szeptanych refrenów In Domine Sathana oraz opartym na pełnych różnorakich pisków i nieszablonowych riffów The Call Of The Aethyrs. Emanujące transowością oblicze ekipy zaprezentowano w przeplatającym agresję zwrotek z melodyjnymi refrenami Lex Talionis. W Quintessence fragmenty z czystym śpiewem Sakisa w refrenach stanowiły kwintesencję Hellady w muzyce metalowej. Kontynuacją utrzymanego w średnim tempie grania miało miejsce w zbudowanym na bazie kontrastów około-symfonicznych wyciszeń oraz fragmentów z thrashującym riffowaniem Release Me. W końcu bracia stawiali na atmosferyczne oblicze w najdłuższym na płycie Nightmare. Album był odrodzeniem black/deathowego oblicza Rotting Christ po latach klimatycznych poszukiwań. Wprawdzie zespół nie odciął się kompletnie od trzech poprzednich płyt, ale urozmaicił swoją muzykę, dodając różnego rodzaju klimatyczne momenty do dominującego szybszego oblicza swojej twórczości. Z perspektywy czasu jednak zawartość [8] zestarzała się bardziej niż kolejne dwie płyty - była zbyt prosta i oczywista, a wszelkiego rodzaju odstępstwa od normy czy ambicjonalne poszukiwania były dozowane z przesadnym umiarem.


Sakis Tolis

Sukces albumu przywrócił Rotting Christ popularność wśród fanów muzyki metalowej po chudszych latach błądzenia między estetyką black metalową a gotycką. W tej sytuacji muzykom nie pozostało nic innego jak kontynuowac podjęty stylistyczny kierunek. Przed nagraniem ósmej płyty doszło jednak do konfliktu na wskute którego odszedł klawiszowiec Georgios Tolias. Syntezatory przejął Sakis, zatrudniono także basistę Andreasa Lagiosa. Na [9] formcja poszła dalej niż poprzednio, bo obok ocierajacych się o blasty temp, riffowania tremolo oraz ekstremalnych wokali, zespół dorzucił zaskakującą ilość surowości i stylistycznej bezkompromisowości, nawiązujących wprost do początkowych lat istnienia zespołu. Nie byłojednak mowy o cofaniu się w historii, bo utwory utrzymały formułę kompozycyjną znaną z [8]. Motywy klimatyczne miały na celu stworzenie lekko paranoidalnej atmosfery o słyszalnie blackowym i nowoczesnym charakterze (bliskim Deathspell Omega). Ambicjonalne ciągoty przejawiały się tym razem w transowym graniu przez dłuższy czas pojedynczych motywów i ich powolnym modyfikowaniu. W niektórych momentach (w szczególności w końcówce Doctrine) ta powtarzalność nużyła. Znacznie ciekawiej prezentowały się nawiązania do muzyki klasycznej, polegające na wykorzystaniu wieloosobowego chóru męsko-damskiego, którego partie przypominały efekt uzyskany dwa lata wcześniej przez Septic Flesh na ich albumie Sumerian Deamons. Skojarzenie nie było przypadkowe, gdyż aranżacje chóru oraz nakładki klawiszy porzypominające muzykę klasyczną zostały stworzone przez muzyka Septic Flesh Chrisa Antoniou. W warstwie wokalnej obok wysokiego zdzierania gardła i mrocznych deklamacji, pojawiły się różnego rodzaju technologiczne zniekształcenia i wielogłosy. na początek huraganowy Visions Of A Blind Order z czystym śpiewem Sakisa w refrenach oraz finałową popisową solówką gościa Gusa G. Równie dynamicznie i blackmetalowo wypadł Thy Wings, Thy Horns, Thy Sin, w którym grupa odeszła od prostych schematów zwrotkowo-refrenowych na rzecz wycieczek w nieznane i eksperymentów. Athanati Este oraz Tyrannical to próbki grania w wersji wolniejszej i dociążonej. Do szybkiego blacku w zaskakująco podziemnej odmianie wracał You My Cross, ale taki styl grania zdecydowanie lepiej prezentował się w melodyjnym Serve In Heaven oraz mrocznym Shades Of Evil. Wcześniej jednak formacja pozwalała sobie na odrobinę uspokojenia w leniwym Sanctimonius, któremu jednak było daleko do balladowego przyjemnego grania, a poziom zagęszczenia jaskiniowych klimatów osiągał w tym utworze wysokie stężenie. Odjechane ciemne klimaty przenikały powoli rozkręcający się transowy Sanctus Diavolos, będący idealny przykład lekko gotyckiego oblicza Rotting Christ, podanego jednak w nowoczesnym sosie, którego nie rozjaśniały nawet wyraziste partie chóralne, przypominające Septic Flesh. Płyta z jednej strony kontynuowała szybki i brutalny styl z [8], lecz w wyjątkowo mrocznej i zawiesistej formule klimatycznej jakiej nigdy wcześniej ani później Rotting Christ nie udało się powtórzyć. Brzmi ona jak pierwotne rytuały - wszelkie eksperymenty z brudnym brzmieniem, chórami czy wokalami wyszły na tyle dobrze, że [9] ostatecznie jakościowo przebijał poprzednika, którego miał stanowić jedynie kontynuację w prostej linii.
Podobny w wyrazie był [10], na którym wykorzystano język starogrecki w intro The Sign Of Prime Creation. Z kolei na [11] muzycy postanowili w pełni pokazać dziedzictwo swego pochodzenia. Otwierający tytułowy Aealo cechował się wszystkimi smaczkami stylu Greków, włączając w to chóry, flety i charakterystyczną galopadę. Był to metal zagrany na wysokim poziomie łączący jad i melodyjność w jeden niszczący przekaz. Mniej było ekstremizmu, za to więcej elementów folkowych. Album wywołał jak zawsze mieszane odczucia, gdyż była to twórczość trudna do jednoznacznego zdefiniowania. Z kolei na [11] zespół postanowił w pełni pokazać dziedzictwo swego pochodzenia, tym razem doskonale łącząc piękno z brzydotą. Otwierający Aealo wzbogacono dźwiękiem fletów i chórami, a całości dopełniła typowa dla tej formacji galopada. Bracia Sakis po raz kolejny podjęli próbę mixu gniewu i melodyjności w jeden niszczący przekaz. Również powtarzalność wokalnych motywów tworzyła jasno rozpoznawalny styl, choć warto podkreślić pewne odejście od ekstremy na rzecz atmosfery i folku. Od kobiecego lamentu Nekron Lahes zaczynała się totalna jazda bez trzymanki, miejscami odchodząca mocno od dotychczasowej twórczości Greków. Niby wciąż było ostro, ale jakże daleko od typowego black metalu, za to z wieloma odwołaniami do niemal klasycznych metalowych wzorców. W skład [16] weszło 21 utworów znanych z B-stron singli, bonusów, coverów (dwa Kreatora i jeden Black Sabbath) oraz alternatywnych wersji znanych z płyt.

Póxniejsze losy muzyków Rotting Christ: