
Niemiecka grupa założona w 2008 w Mönchengladbach z inicjatywy dwóch były muzyków Made Of Iron. Wydana niezależnie EP-ka zawierała sześć kompozycji, z czego połowa pochodziła z koncertu. To jednak wystarczyło do podpisania kontraktu z włoską wytwórnią Metal on Metal Records. Na [2] kawałki przelatywały niczym torpedy, sprawiając wrażenie Rebellion w wersji pozbawionej mocy i furii. Było to granie klasycznie niemieckie w dosyć prostych rozwiązaniach riffowych i trochę przeciąganych kompozycjach poprzez częste powtarzanie motywów. Jim Over miał za słaby głos, by zabrzmieć autentycznie epicko i gitarzysta Nicko Nikolaidis musiał go wspierać w tworzeniu klimatu długimi melodyjnymi partiami gitarowymi (Creators Of The Downfall, Burning Wings) i znakomitymi solówkami. Melodie cierpiały na brak oryginalności, tak jakby wielokrotnie wcześniej przewijały się na płytach Sacred Steel czy Solemnity. Na pewno wyróżniał się łagodny refleksyjny Freedom Or Death z gitarą akustyczną i patetycznymi kroczącymi riffami. Zespół przedstawił także kilka numerów w brytyjskim stylu - jak The Realm Of Hell, szybszy i gęsto okraszony basem, ze słyszalnymi inspiracjami Iron Maiden, ale to wszystko ukryto za twardym niemieckim chóralnym refrenem. W In The Heart Of The Iron Maiden było faktycznie sporo Żelaznej Dziewicy z drugiej połowy lat 80-tych, jednak zabrakło samych umiejętności kompozycyjnych, by zabrzmiało to w jakiś intrygujący sposób. Podobnie wypadł Vengeance, z niezłymi stylizacjami riffowymi i ornamentami gitarowymi, ale znów podanymi w nudnawej formie. Błędem było wytracanie tempa w potoczystym riffowo When Eternity Ends, który mógłby być znakomitym wymiataczem, gdy nie zbędne epickie ciągoty w jego ubarwieniu. Słabo prezentował się wolny Earth My Kingdom, gdzie pojawiały się skojarzenia z niektórymi marnymi grupami greckimi w tym gatunku (nudnawe partie z gitarą akustyczną, dzwony bez uzasadnienia). Epicką drugą część albumu kończył ponad 7-minutowy Heaven Under Siege - momentami toporny, poruszający w cięższych zagraniach, jednak całościowo nieco rozmyty w sensie przekazu. Sam gitarzysta nie był w stanie udźwignąć takiego utworu, choćby nawet grał najbardziej rycerskie solówki. Produkcyjnie krążek zrobiono zaskakująco łagodnie jak na niemieckie standardy. Wszystko brzmiało miękko: od gitary poczynając, a na perkusji kończąc. Głos wokalisty trochę schowany, bas raczej cicho dudnił niż wgniatał w ziemię. Mimo różnych niedociągnięć, tej muzyki słuchało się z pewną przyjemnością, głównie ze względu na uroczą grę Nicko Nikolaidisa, który doprawdy brał tu wszystko na swoje barki.
Na [3] grupa zagrała nieco ciężej, w umiarkowanych tempach pozostając jednak w kręgu niemieckiego pojmowania rycerskiego heavy/power. Dominowały rytmiczne i raczej proste kompozycje w rodzaju The Immortal One (o umiarkowanym ładunku epickiej surowości), ale także przeciągane nieco na siłę jak tytułowy Tides Of War, który realnie można było skrócić do czterech minut. Kiedy Sacred Gate grali szybciej od razu prezentowali się lepiej jak w bojowym Defenders (Valour Is in Our Blood) z bardzo dobrą solówką Nikolaidisa, który ogólnie w tym elemencie był niezwykle kompetentny. Jim Over śpiewał mocno na tle ostrych gitar, ale to wszystko raczej nie porywało. Kwartet nie miał daru do tworzenia atrakcyjnych pompatycznych melodii rycerskich i wszystko jawiło się niczym średniej klasy grcki heavy (te braki uwypuklał choćby Gates Of Fire). Początek Spartan Killing Machine był riffowo znakomity i zwiastował killer, a tymczasem sama melodia oraz refren wypadły blado i tej spartańskiej machiny się nie czuło. Jim Over nadrabiał nieco w zagranym z gitarą akustyczną łagodnym Never To Return - być może błędem było nastawienie się na siłowy pseudo-rycerski wokal w pozostałych kompozycjach. Udanie prezentował się za to Path To Glory, jakby zespół dopiero pod koniec budził się epicko w greckim duchu i ta dostojnie krocząca kompozycja pełna była monumentalnej melodyjnej surowości greckiej. Dwukanałowa naprzemienna gitara i patetyczne solówki Nikolaidisa dołączały do heroicznej mocy kawałka. Na koniec 13-minutowy The Battle Of Thermopylae z surowym przekazem, uroczystym klimatem i upartym dążeniem do tragicznego finału, ale ponownie zabrakło treści w stosunku do czasu trwania. Kolos ratowała smutna końcówka, ponownie kunsztownie ornamentowana gitarami akustycznymi. Brzmieniowo gitaę ustawiono głęboko i ostro, a łagodnym partiom nadano wyborną klarowność. Klasyczny epicki heavy - solidny, ale zabrakło poza częścią finałową klimatu godnego tematyki.
Krótki czas realizacji wpłynął na pewno w znacznym stopniu na ostateczny rezultat [4]. Czuło się brak chemii pomiędzy muzykami, którzy grali co prawda sprawnie, ale duszy metalowej w tym było mało. Ponadto samo stalowe i chłodne brzmienie chyba nie było przedmiotem zbyt burzliwych debat w zespole - ale jawiło się jako pozbawione rysu własnego, jakby wydobycie cech tożsamych nie było celem muzyków. Jeśli były pomysły na melodie i refreny, to w ostatecznym rozrachunku sprowadzono je do pewnych zachowawczych schematów powermetalu środka, bez szczególnych cech epickich. Była lekka atmosfera, ale raczej trzymano ją w ryzach niemieckich schematów pod Brainstorm. Oczywiście elementy heroiczne występowały (Legions Of The North, The Flames Of War), ale utwory miały podobne tempa i melodie, a także mało wyszukany zestaw riffów w średnich tempach i pewnego rodzaju mechaniczność wykonania. Chwilami powstawało wrażenie obcowania z bardziej ułożonym i wypolerowanym Sacred Steel w połączeniu ze stylem narracji typowym dla niektórych niemieckich grup progresywno-powermetalowych z kręgu Ivory Tower. Gra dwóch gitarzystów skupiała się raczej na dialogach i solówkach niż serwowaniem unisono typowych riffów. Zresztą sama rytmika miejscami zbliżała się mocno do power/thrashu w łagodnie podanej formie. Dominowała monotonia temp i tylko w Hellriders Sacred Gate ożywiali to prostym melodyjnym refrenem. Under The Normandy Sky dotyczył lądowania aliantów w Normandii w 1944, ale doprawdy tę historię można było opowiedzieć z większym ładunkiem dramatyzmu. Co ciekawe w najdłuższym Sacred Gate ta swoista powtarzalność mocno przypominała styl amerykańskiego Shadowkiller. Pewne ocieplenie miał zapewne wnieść rytmicznie zagrany z łagodniejszymi fragmentami Countdown To Armageddon, ale i tu coś nie zatrybiło, pomimo starań gitarzystów i dobrze śpiewającego Rona Slaetsa. Powsta powermetal bezduszny i powszedni pod każdym względem, ale w sumie dobry jako zestaw kompozycji niemieckiego środka o cechach rzemiosła.
| ALBUM | ŚPIEW | GITARA | GITARA | BAS | PERKUSJA |
| [1-3] | Jim Over | Nicko Nikolaidis | Peter Beckers | Christian Wolf | |
| [4] | Ron Slaets | Nicko Nikolaidis | Björn Walde | Peter Beckers | Christian Wolf |
Jim Over / Nicko Nikolaidis (obaj ex-Made Of Iron)
| Rok wydania | Tytuł |
| 2011 | [1] Creators Of The Downfall EP |
| 2012 | [2] When Eternity Ends |
| 2013 | [3] Tides Of War |
| 2016 | [4] Countdown To Armageddon |
