Szwajcarska grupa założona w kwietniu 1987 w Sionie przez Vorphalacka (ur. 7 stycznia 1969). Nazwę zaczerpnęła od imienia anioła śmierci z tradycji żydowskiej, jednego z siedmiu wysłanników Boga na świecie, któremu służą dwa miliony aniołów. W księgach Kabały, Samael określany jest jako surowość Boga i uosobienie jego gniewu. Już w 1988 zespół nagrał swoją pierwszą demówkę "Into The Infernal Storm Of Evil" - Vorphalack zagrał w czterech utworach właściwie sam z pomocą perkusisty Pata Charveta (grającego pod pseudonimem Pat de Novarré de Navarre). Kolejna taśma "Macabre Operetta" z lipca 1988 (zadedykowana Charlesowi Mansonowi) także nie przebiła się do szerszej świadomości. W grudniu 1988 pod szyldem wytwórni Necrosound wydano EP-kę Medieval Prophecy, na której za bębnami zasiadł po raz pierwszy młodszy brat Vorpha - Xytras. Trafił tutaj m.in. cover Hellhammer The Third Of The Storms. Punktem zwrotnym była demówka "From The Dark To Black" z grudnia 1989, która spodobała się szefom dopiero co założonej francuskiej wytwórni Osmose Productions. 1 kwietnia 1991 ukazał się debiutancki krążek z okładką autorstwa Dominique Langa oraz logo samego Vorpha. Na krążek złożyło się dziesięć utworów osadzonych w surowych, ciężkich i mrocznych klimatach Klawiszowy wstęp wprowadzał w tajemniczy nastrój, który po chwili przeradzał się w ciężki riff Sleep Of Death, osnuty szybką perkusją i świetnie wplatającym się w całość wokalem. W Worship Him zabrakło partii syntezatora, ale bracia nadrobili to bardziej "opanowanym" riffem i zróżnicowanym tempem linii melodycznej. Z kolei Morbid Metal był szybszy, nadający się niemal do dzikiej zabawy, z robiącą wrażenie środkową częścią, w której za pomocą najprostszych dźwięków wytworzono aurę "absolutnej satysfakcji". Niby banalnym riffem rozpoczynał się The Black Face, lecz po krótkiej pauzie przeradzał się w zabójczą podróż ze zdumiewającą solówką. Messanger Of The Light zwracał uwagę nietuzinkowym przesterowanym głosem Vorpha. Po niespodziance w postaci klawiszowej miniatury Last Benediction przywodzącej na myśl gotyckie pieśni sakralne następował końcowy The Dark z zadziorną gitarą, będący definicją tego albumu. W ramach jednego kawałka zawarto wolne partie gitar i perkusji, galopady porywające słuchacza w wir nie zawsze do końca zrozumiałych, ale za to szaleńczych dźwięków oraz delikatne klawisze, zupełnie niespodziewanie występujące w końcówce. Ten pierwotny styl zapewnił Szwajcarom na starcie liczne grono fanów, którzy potem wyklęli zespół za elektroniczny romans. Ten krążek emanował złowieszczym klimatem i na odległość ział ogniem potępienia. W odróżnieniu od norweskiego black metalu, Samael zagrali wolniej przez co ich muzyka faktycznie wydawała się diabelska. Teksty orbitowały oczywiście wokół Szatana i oddawanemu mu uwielbienia. Debiut dziś brzmi może nieco archaicznie, ale wówczas dowiódł, że oto narodziła się formacja, która zdobędzie wielu akolitów ciemności. Samael ruszył na tournee, grając 19 i 20 sierpnia 1989 dwa koncerty w Polsce.
Po zatrudnieniu basisty Masmiseima, podpisano kontrakt z Century Media i w rezultacie doszło do współpracy z producentem Waldemarem Sorychtą. Wszystko zaowocowało 1 grudnia 1992 wydaniem [2]. Muzycy poszli za ciosem i powstał kolejny album, na którym aż roiło się od wolnych, doomowych wręcz riffów, zwłaszcza w pierwszej części płyty. W zasadzie gdyby nie charkot Vorpha możnaby się pokusić o stwierdzenie, że to był właśnie doom. W porównaniu z debiutem zespół zastosował więcej tu rytmiki i chwytliwych riffów, ale straciła na tym atmosfera mroku i zła. Próby przyspieszania tempa stanowiły rzadkie zjawisko. Najbardziej urozmaicony był Beyond The Nothingness, z kolei druga częśc krążka zyskiwała na dynamice i nabierała blackowego charakteru, czego dowód stanowił Blood Ritual. Kwintesencję blacku w wykonaniu Szwajcarów - spokojne klawisze i melodeklamowany skrzek wokalisty - zawarto w Since The Creation oraz Total Consecration. Mimo wszystko ten styl nie porywał, a nawet mógł śmiertelnie nudzić. Może takie były wymogi odprawiania liturgii metalowej czarnej mszy, ale większość kawałków brzmiała jednakowo. Mogła zrażać też infantylność niektórych tekstów. Przykładowo w With The Gleam Of The Torches wykorzystano narrację między kapłanem a stowarzyszeniem (ten pierwszy głosił: "Wszystko gotowe, idź i zdobądź dla mnie świeże mięso, jesteśmy spragnieni świętego ochłapu, pośpiesz się, nie ma czasu!"). Dlatego też późniejsi fani Samael niekoniecznie składali też pokłony pierwotnej epoce. Pomimo przyklejenia grupie blackowej etykietki, nie można było jej pod żadnym pozorem wpychać do norweskiego kotła. To była zupełnie inna wizja sławienia Piekła na tle zupełnie innego ascetyczna brzmienia. Ten nieudany etap naturalnej ewolucji starał się zawrzeć szorstkość debiutu z przedsmakiem klimatycznej przestrzenności śmiało wyeksponowanej na kolejnym krążku.
Przełomem w karierze Samaela był niewątpliwie [3], wydany 28 lutego 1994, ze słynną okładką autorstwa Erica Vuille, przedstawiająca zakrwawioną odciętą głowę Chrystusa nabijaną ćwiekami. To ona własnie spowodowała, że zabroniono Samaelowi wstępu choćby do katolickiej Irlandii. Choć już wcześniej zespół przejawiał swoją odmienność, to niewielu spodziewało się, że grupa wypłynie na szersze wody i stanie się jednym z najważniejszych reprezentantów gatunku. Album stanowił ogromnym przeskok od garażowego "pitolenia" do prawdziwego świata muzyki. Muzyka stała się bardziej dynamiczna i wyrazista, a jednocześnie lżejsza i melodyjniejsza. Formacja zaczęła śmielej wykorzystywać klawisze (zagrał na nich Rodolphe H.), a mimo prostoty aranżacyjnej, wpleciono w kawałki sporą nutę dostojeństwa. Trio skoncentrowało się przede wszystkim na budowaniu niesamowitego klimatu, do szpiku kości demonicznego i szczerego. Utwory emanowały aurą buntu, jadu i nieokiełznanej furii, a na ten dźwiękowy kolaż znakomicie nakładał się nawiedzony wokal Vorpha, oscylujący w blackowych kanonach, aczkolwiek daleki od obłąkanego ekstremizmu. Było to jedyne w swoim rodzaju mroczne misterium, suita na cześć nocy i zjawiskom jej towarzyszącym. Biorąc pod uwagę wielowymiarowość nurtu blackmetalowego, Samael nadal mieścił się w jego rejonach, ale trudno było doszukiwać się podobieństw z norweskimi standardami. Ujawniło się też klasyczne wykształcenie muzyków, którzy w partie kalwiszy wsamplowali fragmenty utworów takich klasyków jak Musorgski czy Ravel. Samael udowodnił swoją kreatywność i potrzebę rozwoju w granicach własnego stylu, a flagowymi numerami z tego krążka stały się Baphomet`s Throne i To Our Martyrs. Bluźnierstwo w tekstach nie było prostackim efekciarstwem, lecz próbą wyrażenia swojej frustracji beznadzieją otaczającego świata i samego człowieka. Poruszono wątek biblijnego zakłamania, nazywając to "rządami strachu, wojny, ciszy i rezygnacji pod kontrolą księgi kłamstw". Muzycy podkreślili swój sceptycyzm co do awykonalnych zasad Pisma w czasach, kiedy przeciętny człowiek musiał dbać przede wszystkim o siebie.
[4] stanowił pomost między tradycją wcześniejszych dokonań grupy, a nowatorstwem, które przyniósł wydany w rok później [5]. Oczywiście nie było tu jeszcze mowy o odważnych elektronicznych eksperymentach, ale pewne momenty niewątpliwie zapowiadały zmiany, przede wszystkim niepokojący Static Journey. Jako całość EP-ka stanowiła raczej niedopowiedzianą część [3], z podobnym klimatem, niepodrabialnym brzmieniem gitar i mistycyzmem. Szczególnie piorunujące wrażenie robił cover Alice`a Coppera I Love The Dead, wspaniale wyszła zagrana na nowo 13-minutowa wersja Into The Pentagram, podobał się nowy utwór Rebellion. Słychać, że Szwajcarzy zmierzaliją do coraz lżejszego grania. W zasadzie nie występowały już doomowe naleciałości, za to dodano jeszcze więcej klawiszy. Muzyka zyskała na szlachetności poprzez oczyszczenie brzmienia i wyzbycie się surowości. W warstwie muzycznej jedynym elementem blackmetalowym pozostał wokal Vorpha.
W karierze niemal każdego zespołu nadchodzi moment przełomowy, który dzieli dotychczasowych fanów na dwa opozycyjne obozy. W przypadku Samaela tym przełomem był niewątpliwie [5], który otworzył wrota do nieznanych dotąd rejonów muzycznej ekspresji. Dziś łączenie metalowych brzmień z chłodem elektroniki już nikogo nie dziwi, takie zjawiska w metalu są na porządku dziennym. Jednak w 1996 taki eksperyment wydawał się czymś niezwykłym, może nawet nieco niedorzecznym i kontrowersyjnym. Zresztą pewne wątpliwości pozostały do dzisiejszego dnia. Byli tacy dla których Samael przestał istnieć po wydaniu tej płyty, nie akceptujący fascynacji technologiczymi nowinkami. Mimo wszystko jednak Samael, choć zmienił nieco swe dźwiękowe oblicze, nie zatracił szczerości przekazu i oryginalności. Momentami powstawało nawet wrażenie, że to właśnie na [5] Szwajcarzy odnaleźli swoją tożsamość i pokazali czym jest nowatorstwo w muzyce. Ten album w niepojęty sposób zacierał granicę między metalowym ciężarem, a elektronicznym zimnem. Dwie opozycyjne względem siebie stylistyki nie konkurowały ze sobą o palmę pierwszeństwa, a wzajemnie się uzupełniały tworząc przedziwne kosmiczne impresje. Podchodzące niekiedy pod industrialne kanony potężne gitary idealnie łączyły się z elektronicznymi przesterami i niezliczonymi partiami klawiszy, imitującymi niekiedy organy i pianino. Do tego dochodził zachrypnięty nawiedzony wokal Vorpha i tajemnicza aura. Czasem nawet przez dźwięki przemknął cień orkiestralności i filmowego napięcia. Wszystkie te elementy stworzyły intrygującą całość na wzór przejścia w sferę astralnych doznań, pozwalającego wędrować po niezbadanych szlakach bezkresnego kosmosu. Xytras zrezygnował z tradycyjnych bębnów i całkowicie skupiłc się na programowaniu automatu perkusyjnego. Podobały się zwłaszcza Rain, Jupiterian Vibe oraz Moonskin z delikatnym pianinem, spokojnym śpiewem i ciekawą melodią. Była to nowatorska wartość muzyczna oparta na głębokich tekstach skupiających się na jednostce. Jeśli był to czysty LaVey-owski satanizm to podany w olśniewającej oprawie, deklasującej konkurencję w tamtych czasach. Jako jeden z pierwszych, krążek skutecznie przełamał bariery black metalu i nadał temu gatunkowi nowej jakości - bo jeśli jeszcze był to black to nad wyraz wizjonerski i niepodrabialny. Jeśli komuś wydawało się, że [5] był w karierze Samaela jedynie mało zobowiązującym eksperymentem, musiał pozbyć się złudzeń po wydaniu [6]. EP-ka okazała się bezlitosna dla miłośników pierwotnej twórczości ekipy, gdyż elektronika na dobre zadomowiła się w jej instrumentarium. Jak na ironię trudno było oprzeć się wrażeniu, że dopiero po eksperymentalnej metamorfozie Samael w pełni otworzył wrota do muzycznego nowatorstwa, do którego przez dłuższy czas dążył. Kosmiczna elektronika bliska techno (odważny From Malkuth To Kether) została tutaj jeszcze śmielej wyeksponowana niż na poprzedniku. Samael zaczął balansować na krawędzi uwielbienia i nienawiści - istniało spore ryzyko, że ci, którzy "przełknęli" ostatni album, niekoniecznie musieli zaakceptować zawartość EP-ki. Tym bardziej, że Samael odważył się nagrać raz jeszcze utwory znane z [3] w nowej konwencji. Można było zarzucić Szwajcarom odcięcie się od szatańskiej przeszłości i komercjalizację, ale nie można było odmówić oryginalności i konsekwencji.
O ile [5] był przejściem do nierealnej rzeczywistości i kluczem do wrót bezkresnych, o tyle [7] stanowił podróż ku kosmicznym otchłaniom nieskończoności. Intrygowały ciężkie przesterowane gitary spod powłoki których przenikał elektroniczny chłód, nadający płycie przestrzeni i nowej głębi. Znalazło się również jeszcze więcej miejsca dla melodii. Partie wokalne Vorpha były bardzo zróżnicowane - od przesterowanych po charakterystyczne chrypki i drapieżny skrzek. Była to wyprawa przez niezbadane ścieżki mistycznego uniwersum, udana artystyczna podróż przez wieczność. Otwierający Year Zero czy potężnie brzmiący The Cross potwierdzały klasę zespołu prezentując szeroką gamę futurystycznych dźwięków. Niestety do wyjątkowości zabrakło jednego. Był to album nierówny - obok naprawdę genialnych utworów znalazły się utwory słabsze, by nie rzec gnioty. Materiał nie tworzył spójnej całości i ostre słowa krytyki pojawiły się pod adresem braku konsekwencji. Powstał krążek, który byłby pewnym wyznacznikiem nowej jakości, gdyby był zdecydowanie lepszy. Tym bardziej, że Samael udowodnił, że mocny futuryzm stał się dodatkowym atutem kapeli, z którego nie skorzystano do końca.
Wydany po pięciu latach przerwy [8] okazał się olbrzymim rozczarowaniem. W formacji pierwsze skrzypce przejął Xytras, który totalnie zindustrializował Samaela. Wszystko opierało się na sztucznym brzmieniu syntezatorów, które zepchnęły na dalszy plan gitarowe riffy, a o solówkach można było tylko pomarzyć. Na uwagę zasługiwały tylko Moongate oraz Reign Of Light, ale nawet je odarto z metalowych nut. Szwajcarzy nagrali zachowawczy materiał i zamiast wyprzedzić swoją epokę jak to zwykle czynili, postanowili się w niej zatrzymać. Był to krok w tył, a o żadnym zaskoczeniu czy rewolucji mowy być nie mogło. Co z tego, iż pojawiło się więcej linii melodycznych czy orientalne smaczki, ale wystarczyło posłuchać singlowego Telepath by za wypadek przy pracy uznać pseudofilmowe napięcie niezbyt komponujące się z mocnym uderzeniem, schowane gitary i eksperymentalne makabreski. Był to ogromny zawód, przerażał brak samego pomysłu na granie. [9] zawierał materiał dotąd niepublikowany. Pierwszy krążek wypełniło dziesięć elektronicznych kawałków nagranych w 2002 i zremixownaych w 2005. Na drugą płytę weszło dziewięć instrumentalnych utworów w stylu elektro-ambient. Generalnie składanka brzmiała niczym odarty z wiodących gitar Samael. Mimo to, nietrudno było odgadnąć czyja to muzyka, kiedy słychać było podejście do aranżacji, kosmiczny klimat znany z [7] z domieszką orientalizmów wyeksponowanych na [8].
[10] rozpoczynał się numerem tytułowym z dużą dawką melodii i przebojowości. Promised Land nafaszerowano elektroniką i właściwą tylko dla Samaela dynamiką. Zaskakiwał singlowy Slavocracy, w którym słychać było robotę Waldemara Sorychty. Oddech i chwilę zwolnienia przynosił orientalnie zabarwiony Western Ground, nawiązujący do motywów zastosowanych na [8]. Powrotem do energicznego grania był On The Rise z agresywnym początkiem i "passage`owym" refrenem. Suspended Time czerpał ze stylistyki [7] i dopiero refren z gościnnym udziałem Vibeke Stene z Tristanii, przypominał o nowym obliczu Szwajcarów. Wstęp Ave kojarzył się z Tribes Of Cain, a rozwijał się w stylu [5] z przytłaczającą mroczną atmosferą, powolnym tempem i symfonicznymi klawiszami. Mimo udanej kontynuacji stylu krążek rozczarowywał - fani oczekiwali kolejnego pokazu wizjonerstwa, następnego kroku w nieznane, a otrzymali swoistą mieszankę ostatnich trzech krążków zespołu. Na albumie brakowało "powietrza", brzmienie było zbyt masywne, a muzycy nie pozwalali sobie na więcej luzu.
Ostatnie lata upłynęły dla Samaela pod znakiem metalu nasączonego potężną dawką elektroniki, a niektórzy zdążyli już grupie przyczepić etykietę industrial metalu. Nie dało się ukryć, że blackowe oblicze zespołu bardzo odbiegło od przyjętych standardów. [11] miał stanowić powrót do korzeni, ale od czasów [7] zespół grał jedno i to samo - tyle, że na coraz niższym poziomie. Ku zaskoczeniu, tym razem jednak Vorph i spółka dostarczyli zestaw szybkich, agresywnych numerów hołdujących blackowej tradycji. Zdecydowanie było to bardziej gitarowe granie w szybkich tempach. Jednakże swoje piętno odcisnęły też ostatnie wydawnictwa - choć syntezatory towarzyszyły Szwajcarom od dawna, w tym wypadku nowoczesność zmiękczyła moc tego krążka, wprowadzając tu i ówdzie kilka papkowatych melodii. Stylistycznie kawałki kojarzyły się z ówczesnymi dokonaniami Rotting Christ - tyle że Grecy grali ze znacznie większą świeżością. Nie był to materiał zły, ale z tym "powrotem do korzeni" to marketingowo mocno przesadzono.
Xytras wydał solowo nagrany wyłącznie przez siebie album Passage w 1997, na którym zawarł dziesięć elektronicznie przerobionych utworów z [5] i [6]. W 2014 muzyk powrócił z drugim krążkiem Sedunum - wyłącznie instrumentalnym, nagranym z pomocą armii skrzypków.
ALBUM | ŚPIEW, GITARA | GITARA | BAS | PERKUSJA, KLAWISZE, PROGRAMMING |
[1] | Michael `Vorph` Locher | Alexandre `Xytras` Locher | ||
[2-4] | Michael `Vorph` Locher | Christophe `Masmiseim` Mermod | Alexandre `Xytras` Locher | |
[5-7] | Michael `Vorph` Locher | Frederic `Kaos` Minuti | Christophe `Masmiseim` Mermod | Alexandre `Xytras` Locher |
[8-12] | Michael `Vorph` Locher | Marco `Makro` Rivao | Christophe `Masmiseim` Mermod | Alexandre `Xytras` Locher |
[13] | Michael `Vorph` Locher | Marco `Makro` Rivao | Thomas `Drop` Betrisey | Alexandre `Xytras` Locher |
[14] | Michael `Vorph` Locher | Thomas `Drop` Betrisey | Alexandre `Xytras` Locher |
Rok wydania | Tytuł |
1991 | [1] Worship Him |
1992 | [2] Blood Ritual |
1994 | [3] Ceremony Of Opposites |
1995 | [4] Rebellion EP |
1996 | [5] Passage |
1998 | [6] Exodus EP |
1999 | [7] Eternal |
2004 | [8] Reign Of Light |
2006 | [9] Era One & Lesson In Magic 1 (kompilacja / 2 CD) |
2007 | [10] Solar Soul |
2009 | [11] Above |
2011 | [12] Lux Mundi |
2017 | [13] Hegemony |
2024/FONT> | [14] Passage: Live (live) |