Szwedzka formacja powstała w Ljungby w 2009. Debiut podtrzymywał tradycje klasycznego heavy z lat 80-tych, z czasów kiedy w Szwecji masowo zaczęły się pojawiać grupy grające metal zaprawiony entuzjazmem NWOBHM. Kwartet zaprezentował jednak też sporo hard rockowego podejścia w prostych rytmicznych numerach w rodzaju reprezentatywnego otwieracza Can You Hear Me czy szybkiego Rock Bottom z atrakcyjnym refrenem. Ekipa dążyła do celu prostymi środkami i była konsekwentna w tym podejściu. Wszystko brzmiało szczerze, a nawiązania do Iron Maiden nie były nachalne w przeciwieństwie do innych ekip szwedzkich jakie w tamtym okresie zaczęły szturmować metalową scenę. Svensson dysponował dobrym głosem, nieco brytyjskim w dobrym tego określenia znaczeniu. Krążek orbitował ciekawie między wieloma stylami - od wspomnianych hard rockowych nawiązań w stylu 220 Volt (Rising, Keep On Walking) do niemal speedmetalowego grania w holenderskiej manierze (Screamer). Tytułowy Adrenaline Distractions zwracał na siebie uwagę luzacką melodią, a cała grupa dała niezłego czadu w szybkim killerze My Thrill z encyklopedycznym przewodnim riffem epoki NWOBHM, przy czym serwowano solówki wybuchowe i odegrane z entuzjazmem. Końcówka płyty w postaci metalowo odegranych rockowych numerów I Know oraz Never Going Down była nieco słabsza, ale ogólnie album pozostawiał bardzo pozytywne wrażenie, również w kwestii brzmienia - tradycyjnego, stylizowanego na lata 80-te, ale z wyraźnym wykorzystaniem współczesnej techniki nagraniowej.
Na [2] kontynuowano drogę obraną poprzednio i wrzucono kolejną porcję bezkompromisowego prostego heavy rodem z lat 80-tych. Tym razem jednak zabrakło entuzjazmu, a niektóre numery sprawiały wręcz wrażenie kalki debiutu. Przy tym wszystkim Screamer zagrał spokojniej, choć nadal przebojowo, nie zapominając o chwytliwych refrenach i melodyjnych riffach. O spadku formy świadczył fakt, że po przesłuchaniu albumu w pamięci zostawały tylko trzy utwory: tytułowy Phoenix, agresywnie hard rockowy Slavegrinder oraz hitowy rock-metalowy No Sleep `Til Hamilton ze świetnymi zmianami tempa. Pozostałe nagrania nie wybijały się ponad przeciętność. Screamer wciąż serwował mało skomplikowany heavy, oparty o rytmikę i pomysły NWOBHM (Demon Rider, No Regrets) oraz szwedzkiej sceny lat 80-tych. Zbyt dużo było tutaj ogranych motywów, jak w nieco mdłym Far Away From Home. Christoffer Svensson nie był wokalistą szczególnie wysokich lotów, zwłaszcza w śpiewaniu czysto rockowym, co słychać zwłaszcza w romantycznym rock/metalowym Red Moon Rising. Na zakończenie dosyć szybki Lady Of The River, w którym melodia była co prawda daleka od oryginalności, ale numer sprawiał dobre wrażenie i nie tworzył odczucia dłużyzn. Zastosowano tradycyjne brzmienie, po części wzorowane na latach 80-tych z nowoczesnym mixem i masteringiem, przez co miało się wrażenie obcowania z duchem poprzedniej metalowej epoki.
Następne cztery lata muzycy lizali rany po odejściu Svenssona. W jego miejsce pozyskano dwóch muzyków: mało znanego wokalistę Andreasa Wikströma oraz basistę Fredrika Carlströma. Ten skład zrealizował [3] zawierający numery proste, oparte na wyważonej grze dwóch gitarzystów, rock-metalowych refrenach i jasno sprecyzowanych solówkach gitarowych. Tak można scharakteryzować Alive, On My Way i Denim And Leather (ten ostatni nie był coverem Saxon). Czasem kwintet pozwalał sobie na nieco szybsze tempo w true/heavymetalowym Hell Machine - kawałku solidnym, ale nie wybiegającym przed średniej klasy typowe numery w tym stylu. Najsłabiej prezentował się Monte Carlo Nights z trywialnym rock-metalowym refrenem i marną krzyczaną częścią, która zapewne miała być w jakiś sposób klimatyczna. Wzbogacanie kompozycji o niespodziewane elementy nie wychodziło Screamer najlepiej. Muzycy dodali podniosły nastrój w Lady Of The Night, nieco w epickim stylu Overdrive i tu wypadli w końcu interesująco. Bojowy i heroiczny Warrior rozkręcał się dosyć długo, ale zupełnie nieudana solówka gitarowa na granicy fałszu ostatecznie pozostawiała uczucie niedosytu. Trochę bezbarwne zakończenie albumu w postaci The Punishment - w zamyśle miał to być utwór refleksyjny, taki jaki pojawiał się na licznych albumach NWOBHM jako punkt centralny, tu jednak specjalnie nie przykuwał uwagi. Wikström okazał się śpiewakiem przeciętnym, o ograniczonych możliwościach głosowych i wykonał swoje partie jednowymiarowo. Dobrze wpisał się w to wszystko nowy basista, lecz grupa postawiła na brzmienie dosyć archaiczne, biegunowo odmienne od tego znanego z płyt Katana czy Steelwing. Raczej słabe brzmienie w pewnych momentach trąciło garażem. Dbanie o ducha epoki to jedno, a pewne wyczucie potrzeb obecnej epoki to drugie. Generalnie album zawierał zestaw bez szczególnych wpadek, wyrównany na poziomie przeciętno-dobrym, ale z wykonaniem poniżej oczekiwań i kontrowersyjną produkcją.
Także na [4] utwory były krótkie i zwarte, okraszone soczystymi solówkami gitarzystów w tradycyjnej rock-metalowej konwencji i dobrze w końcu zaśpiewane przez frontmana, który tu prezentował się pewniej i ciekawiej. Ekipa grała w tempach umiarkowanie szybkich i średnich, choć to był naprzemienny kalejdoskop lepszych i słabszych utworów, ale były one przynajmniej autentyczne w przekazie. Szwedzi zagrali heavy melodyjny, rytmiczny i łatwo przyswajalny. O ile w tej konwencji Ride On był średni, to na pewno co najmniej bardzo dobry Shadow Hunter atakował świetnym przejściem perkusji, zadziornym refrenem i atrakcyjnym gitarowym motywem przewodnim, który także zgrabnie umiejscowiono na końcu. Nawet jeśli melodia była taka sobie, to zespół zwykle nadrabiał refrenem jak w Rider Of Death czy też Highway Of Heroes. Najlepszym numerem był bezsprzecznie lekko melancholijny Sacrifice, smakowicie nasycony rockowym feelingiem. Mogły się także podobać ryczące old schoolowo gitary w Halo - ten numer przypominał dokonania szwedzkiego metalu z lat 80-tych. Także stylowy Out Of The Dark stanowił relikt po upadku neotradycyjnego stylu w Szwecji, ale gdyby to zagrał Steelwing na pewno zabrzmiałoby to nieszczerze. Krótki i gęsto obudowany basem Towers Of Babylon to kawałek melodyjny, mainstreamowy i trochę na użytek metalowego radio. Nieco rycerski Caught In Lies całościowo osadzono w tradycyjnej formie i treści - ładnie się rozkręcał w refrenie oparty na gitarowym motywie lekko w manierze Iron Maiden. Brzmieniowo nie była to uczta dla fanów fajerwerków stworzonych przy stole inżyniera dźwięku. Wszystko wypadło skromnie, ale przede wszystkim prawdziwie oddawało brzmienie i klimat heavy metalu lat 80-tych. Grupa nie rozdzierała gitarami na strzępy jak Ram także dlatego, że zaproponowała metal łagodniejszy, może nawet gdzieś momentami wpatrzony w starą scenę stadionowego metalu amerykańskiego. Szwedzi nagrali kolejny solidny krążek, będąc konsekwentni w działaniu i niezależni od panującej aktualnie mody.
Już bez basisty Fingala nagrano [6] z większą ilością epicko-heroicznych akcentów. Początek płyty to mix jakby rycerskiego i łagodnego rytmicznego heavy metalu z rockowymi akcentami szwedzkimi z lat 80-tych w Kingmaker i dopiero potem było ostrzej w Rise Above z wykorzystaniem klasycznych zagrywek amerykańskiego arena metalu. Trzeba przyznać, że w tej konwencji wybornie radził sobie Andreas Wikström i jego rockowy feeling w głosie dużo dobrego robił na tym albumie. Z gracją i pasją zaśpiewał rock/ metalową pieśń The Traveler i jemu głównie Screamer zawdzięczał, że ta kompozycja nie wypadła powszednio i trywialnie. Coś z Air Raid było w bojowo nastawionym heavymetalowym Hellfire. Gitarzyści stosowali proste metody i serwowali czytelne solówki i to nieskomplikowane granie stało się tutaj znakiem rozpoznawczym grupy. Klawiszowy vintage wstęp do Chasing The Rainbow i znowu muzycy dynamicznie szli do przodu, elegancko, z werwą i jakże przyjemnie w chwytliwej melodii (świetne solówki unisono klawiszy i gitary). Zespół wydawał się być szczery i przekonujący w tym co grał, co udowadniał w dumnym i wolniejszym od pozostałych Ashes And Fire. Rosic i Morheim energicznie poczynali sobie w encyklopedycznym NWOTHM Burn It Down, ale ciekawiej wypadł rockowo rozbujany lżejszy Fall Of A Common Man, w którym akcent rycerski zaznaczono ze smakiem głównie w zwrotkach. Nieco to przypominało nagrania Dark Illusion z rysem epickego hard rocka. Podobnie było w przypadku Sounds Of The Night, ale tu wrzucono jedne z bardziej dynamicznych partii gitar. Dobre zakończenie w postaci średnio-szybkiego Renegade, choć zabrakło refrenu, który podkreślałby heroiczny charakter melodii zwrotek. Brzmienie odpowiednio dobrane: nie za ciężkie przy ostrych (gdy trzeba) gitarach, świetna ekspozycja frontmana i perkusji, która była gęsta i dynamiczna. Mocniejszy mix i mastering zapewne zabiłyby tę specyficzną elegancję emanującą z tych nagrań.

ALBUM ŚPIEW BAS GITARA GITARA PERKUSJA
[1] Christoffer Svensson Martin Hallberg Anton Fingal Henrik Petersson
[2] Christoffer Svensson Dejan Rosic Anton Fingal Henrik Petersson
[3-5] Andreas Wikström Fredrik Svensson Carlström Dejan Rosic Anton Fingal Henrik Petersson
[6] Andreas Wikström Fredrik Svensson Carlström Dejan Rosic Jonathan `Mortensen` Morheim Henrik Petersson

Andreas Wikström (ex-Stoneload), Jonathan Morheim (ex-The Embodied)

Rok wydania Tytuł
2011 [1] Adrenaline Distractions
2013 [2] Phoenix
2017 [3] Hell Machine
2019 [4] Highway Of Heroes
2021 [5] Live Sacrifice (live)
2023 [6] Kingmaker

          

Powrót do spisu treści