
Hiszpańska grupa powstała w 1997 w La Rioja, wzorująca się na starej szkole heavy metalu. Podniosły debiut przybrał formę metalowych hymnów wykonywanych po hiszpańsku, nawiązujących stylistycznie do Seventh Son Of A Seventh Son Iron Maiden. Kompozycje były jeszcze lekko "kwadratowe", brzmienie surowe o nieco podziemnym zabarwieniu, brak było w poczynaniach muzyków pełnej dojrzałości - niemniej jednak album był wydawnictwem udanym. Nie bez znaczenia dla percepcji płyty był fakt, iż Angel śpiewał wyłącznie w języku narodowym, który wyjątkowo dobrze komponował się się z muzyką, nadając jej specyficzny charakter. Dzięki temu krążkowi grupą zainteresowała się wytwórnia Locomotive Records, choćsama płyta zyskała niewielkie zainteresowanie. Na [2] Tierra Santa poczynała sobie śmielej jako heroiczna i bojowa, kierując się ku muzyce szybszej i o większej gitarowej intensywności, nadal jednak z wykorzystaniem pewnej riffowej estetyki Ironów (Séptima Estrella). Tematycznie zespół obracał się w kręgu historii na poły legendarnych, zgodnie z tytułem albumu (Dracula, Atlántida), ale też osadzonych w historii ojczyzny jak Reconquista. Dynamiczny styl wzmocniono dodatkowo romantycznymi partiami, potęgującymi iberyjską swobodą wykonania. Kwintet unikał rozwlekłości, stawiając na krótkie i zwarte numery o posmaku Żelaznej Dziewicy, ale z własnym południowym klimatem (La Cruzada). Tylko ostatni Los Diez Mandamientos był rozbudowany: z delikatnym wstępem i dzwonami. Angela San Juana niesłusznie porównywano do Dickinsona - to był głos ze trzy klasy gorszy, zbyt wyważony, robiący wrażenie tylko w heroicznych kawałkach typu El Bastón Del Diablo. Trochę zabawnie brzmiała za to ballada z gitarami akustycznymi La Mano De Dios, zbyt prosta w formie. Album wsiąkł w krajową konkurencję, wciąż zbytnio czerpiąc z ekipy Harrisa.
[3] ugruntował pozycję zespołu w rodzinnym kraju i przysporzył mu fanów poza jego granicami. Wyborna produkcja braci San Martin uwypuklała niezłą grę obu gitarzystów w kontynuowanej konwencji motoryki Iron Maiden w epickiej formie i z iberyjskim ogniem. Ten ogień buchał już na początku z niemal speedmetalowego Tierras De Leyenda. Poza rozległym planem klawiszowym, także w Sodoma Y Gomorra wrzucono pełną ekspresji gitarową solówkę na tle odpowiedniego pędu. Dwuczęściowy La Canción Del Pirata to inne niż w przypadku choćny Running Wild ujęcie motywów pirackich i tą opowieść umiejętnie snuł wokalnie Angel San Juan, a gitary dopowiedziały resztę - zwłaszcza w drugiej części z urzekającymi gitarami akustycznymi i szumem morza. El Secreto Del Faraón to motywy staroegipskie w faktycznym wstępie do La Momia - z bladym co prawda początkiem, ale potem klawisze wraz długimi gitarowymi wybrzmiewaniami tworzyły plan tego numeru z pięknyn refrenem - nawet w pewny sensie niespodziewanym, bo bez szafowania "starożytnymi" motywami, które dominowały w pozostałych fragmentach tego utworu. Jeśli ktoś tęsknił z Ironami, to na stylu Żelaznej Dziewicy osadzono rozpędzony La Torre De Babel, z niemal dewastującymi pojedynkami solowymi w części instrumentalnej. Ponownie warto było podkreślić gustowne pasaże Paco i w końcu klawisze znalazły sobie w tej muzyce konkretne miejsce. Pianino na wstępie Una Juventud Perdida potrafiło poruszyć i smutny klimat stopniowo nabierał dramatyzmu udowdniając, że heroizm nie wymagał zawsze szybkości. Puszkę Pandory w La Caja De Pandora otwierano delikatnie, ale potem kawałek galopował odważnie bez nadmiernie ciężkich riffów, a iberyjski żar podsycono umiejętnie w dumnym refrenie. Na koniec potężny heavy/powerowy El Caballo De Troya z fantastycznymi atakami gitarzystów. Jak na płytę hiszpańską z przełomu mileniów, [3] nie brakowało niczego i Tierra Santa zabłyśli na tle często nieporadnych heavymetalowych krajowych ekip z tego okresu.
Na [4] wyważony heroiczny wokal San Juana i podane z pasją rozpoznawalne riffy Iron Maiden zarysowano na tyle delikatnie zarysowane, że nikt Tierra Santa "tribute bandem" nazwać nie mógł. Potoczysty David Y El Gigante rozpoczynał to wszystko, a zaraz wchodził La Ciudad Secreta z mocniejszymi gitarowymi akordami i eterycznym planem klawiszowym. Zespół odgrywał resztę w konwencji epickiego heavy z pewnymi elementami power. Sporo intrygującego riffowania w Pegaso potem rozwijano z rozmachem. Dumny galop w Juana De Arco dał podstawę numerowi prawdziwie iberyjskiemu i dramatycznemu. Niezły był La Armada Invencible z hipnotyzującym rytmem był zmyślnie przemyślany, ale w pamięć zapadał sentymentalny El Laberinto Del Minotauro - niby zbyt łagodny, ale bliski ideałowi w umiarkowanych tempach i spokojnym dawkowaniu heroicznej przebojowości. Kiepsko natomiast wyadł zaśpiewany przy pianinie i z gitarami akustycznymi El Amor De Mi Vida. Grupa potem rozpędzała się w Mi Tierra, zwłaszcza w refrenie z dodatkiem klawiszy. W 2002 grupa supportowała na niemieckiej trasie Brainstorm i Running Wild.
[5] nagrano już bez Paco, a na klawiszach zagrał producent Juan San Martin. Styl pozostał niezmienny - melodyjny heavy metal z elementami Iron Maiden i iberyjskiego ciepła. Ekipa z gracją rozpoczynała średnio-szybkim Alas De Fuego, trochę mocniej przykręcając śrubę w ryczącym w gitarach power/speedowym Indomable. Ciekawe partie obu gitarzystów w solówkach i ten fragment instrumentalny należał do najlepszych w dotychczasowej historii zespołu. Nieźle rozbrzmiewał pełen dumy Quién Llora Hoy Por Ti - monumentalny i majestatyczny motyw główny to triumf kompozytorski kwintetu. Maidenowy Hamlet w energiczny sposób odświeżał znane już riffy Żelaznej Dziewicy, natomiast w łagodniejszym El Canto De Las Sirenas ogniskowalł w sobie całą potęgę sentymentalnego latino metalu, choć nieco tu przegięto w kierunku typowo komercyjnej radiowej przebojowości. W zgrabnym i umiejętnie wspieranym klawiszami na planie drugim Las Walkirias po raz kolejny podkręcano tempo w refrenie. Nieco ostrzejsze gitary przenikały spokojnie poprowadzony El Corazón Del Guerrero i ten kawałek odegrano rewelacyjnie mieszając przebojową melodię i heroizm. Maidenowe motywy powracały w Azote De Dios z odpowiednią dozą elegancji i epickiej nostalgii. Zamykał płytę rozpędzony w ciętych riffach Las Puertas Del Infierno w części początkowej, a potem lekko i nawet optymistycznie poprowadzony do końca. Ostatecznie brak Paco nie okazał się tak dotkliwy jakby się mogło wydawać. Za rozpoznawalne brzmienie ponownie odpowiadali bracia San Martin.
Z nowo pozyskanym klawiszowcem Mikelem Otamendi,, ekipa zrealizowała [7], który wydała we wrześniu 2004. Zaczynało się nietypowo - od wstępu klawiszowego do Nerón w stylu Tony`ego Carey`a z Tarot Woman Rainbow i nawet pewne echa Tęczy było słychać, choć potężny refren najbardziej klasyczny dla Tierra Santa w stylu melodyjno-heroicznym. Dziwił zagrany w niemieckim siermiężnym stylu Apocalipsis i podobnie było w podchodzący pod twardy teutoński hard`n`heavy Naci Siendo Libre. Następnie więcej życia w Tu Misión z lekko progresywnymi gitarowymi aranżacjami, ale to wciąż było jakby granie tej ekipie obce i eksperymentalne. Zaskakiwał AOR w Rumbo A Las Estrellas, ale to był kawałek marny. Druga część płyty składała się z kompozycji zwartych, krótkich, o tradycyjnym heavymetalowym charakterze i w tej kategorii rytmiczny La Ira Del Cielo był przyjemny w odbiorze - nawet przy wykorzystaniu mocno wyeksploatowanego refrenu w sferze latino metalu. W końcu jakieś zniszczenie musiało nadejść w szybszych tempach i przy okazji wybornego El Grito De La Tierra zachodziło pytanie: czemu takiego grania nie było wcześniej. W wolniejszym Sonar Con Ella od początku wiadomo, że słuchacz będzie miał do czynienia z wyważonym graniem - pełnym układnej elegancji i rzewnych solówek. Esta Tierra Es Mia to w końcu coś z Iron Maiden, przynajmniej we wstępie i potem jeszcze w połowie. Niedługi balladowy Hermano Del Viento z gitarami akustycznymi to bardziej wokalno-instrumentalne outro niż realny utwór romantyczny o większym znaczeniu. Ostatecznie raz lepiej-raz gorzej, ale w porównaniu z rozmachem i bogactwem albumów poprzednich, ten nowy jawił się niczym ubogi krewny. Gitarzyści tym razem nie pokazali niczego nadzwyczajnego, klawisze Mikela dawkowane nad wyraz skąpo i tak na dobrą sprawę trudno było ocenić jego wkład. Brylował będący w świetnej formie głosowej Angel San Juan, maskujący niedostatki kompozycyjne w niektórych momentach. Bracia San Martin produkcyjnie gitary wzmocnili, klawisze cofnęli, a perkusję uczynili bardziej grzmiącą.
[8] zawierał materiał jeszcze łagodniejszy, z akcentem na wysmakowany rockowy klimat w oprawie riffów często gatunkowo podobnych do rodaków z WarCry. Muzycy grali bez pośpiechu i może nawet momentami za lekko. Kompletnie zrezygnowano z ironowych wtrętów, stawiając na wysublimowane iberyjskie brzmienia znane miłośnikom AOR/metalu. Heroizmu i epickości też w zasadzie niewiele, w zasadzie jedynie w tytułowym Mejor Morir En Pie, z echami Rainbow (solówka nieco stylizowana na Blackmore`a). Tęczowe wspomnienia zawarto również w ogólnej stylizacji La Impureza De La Amistad, nad wyraz zgrabnie połączonej z iberyjskim gorącym refrenem. Jeszcze raz w tym stylu zagrali w Si Tu Alma Has De Vender i to pełni odpowiedź na Rainbow ery Joe Lynn Turnera - jedyną różnicą była drugorzędna rola klawiszy. Melodyjny AOR obejmował we władanie Un Grito En El Aire oraz Nunca Te Alejes De Mi, ale nie trzeba było sięgać po płyte Tierra Santa, aby słuchać takiej muzyki, granej przecież lepiej przez Amerykanów czy Szwedów. Wprawne ucho jednakże potrafiło wychwycić w Otelo - kawałek łagodnie epicki i ten heroizm w podobnych wolniejszych kompozycjach grupy pojawiał się już na wcześniejszych płytach. Niestety, na krążek trafił też fatalny Una Luz En La Oscuridad - ociężały rock/metalowy utwór bez historii. Zwracał za to uwagę lekko nostalgiczny Magia i ten numer mógł urzekać refrenem, którego trudno zapomnieć pod kątem rockowej szczerości. Podobnie refleksyjny klimat posiadał kunsztownie zaaranżowany Hoy Vivo Por Ti, brzmieniowo jednak zbyt lekko brzmiący. Tym razem bracia San Martin zrobili mix, ale mastering powierzono hiszpańskiemu inżynierowi dźwięku Juanowi Hidalgo, który wykonał swoją robotę rzetelnie, ale bez błysku. Zamiast iron Maiden postawiono na Rainbow i sięgnięto poza stricte metalową publiczność.
W 2008 zespół niespodziewanie został rozwiązany. O przyczynach mówiło się różnie, ale żal po tej decyzji był wśród fanów spory. Nawoływania do powrotu odniosły skutek i w 2010 grupa została reaktywowana przez San Juana, niemal w tym samym składzie co poprzednio i jedyną zmianą był nowy bębniarz David Karrika. Od nowego albumu oczekiwano określonej muzyki, jasno gatunkowo wyrażonej i taka się znalazła na [9]. Średnie tempa i rozpoznawalny styl melodii to jednak mało oryginalne rozpoczęcie w postaci Caminos De Fuego. Na szczęście La Leyenda Del Holandés Errante był lepszy w rytmicznym podejściu, razić mogło czerpanie garściami z melodii wcześniejszych płyt własnych. Delikatnie zarysowano też wpływy Iron Maiden w solówce. Przywiązanie do epickiej tradycji to Reina De Egipto, choć ten miękki kawałek zaskakiwał delikatnym rockowym graniem w pierwszej części i do końca nie przekuto tego w jakieś realnie heroiczne motywy. Arde Babilonia za to znakomity, ale zbyt krótki - w związku z czym zbyt słabo rozbudowany. Sentymentalnie rzewny Libre zyskiwał za każdym kolejnym przesłuchaniem i wydawało się, że Tierra Santa po latach nauczyli się jak grac ciekawy AOR. Para Siempre to po raz drugi zagranie na uczuciach i zgrabnie to wyszło w dosyć oszczędnej pracy gitarzystów i bez metalowej mocy. Klawisze AOR i rock/metalowe motywy rządziły w eleganckiej formie Rainbow ery Turnera w Ejércitos De Las Tinieblas. Ocierający się mocno o rock nostalgiczny La Voz Del Destino dążył do melodyjnego heavy metalu, ale numer brzmiał zbyt łagodnie, a refren kulał. Potem mało wyrazisty El Fin De Los Dias, a krążek kończył szybszy Eterna Y Sagrada z doskonałym heavymetalowym refrenem i udanymi solówkami. Odnosiło się wrażenie, że ten zestaw kompozycji został przygotowany w pośpiechu, w dużym stopniu o wykorzystane już wcześniej podobne melodie i nagrany pospieszniue tylko dzięki ogromnemu doświadczeniu całej ekipy. Angel San Juan zaśpiewał owszem nieźle, ale wszystkiemu zabrakło autentycznego ognia i pasji.
Brzmienie za lekkie i tym razem mastering wykonał Enrique Soriano, z umiarkowanym w tym zakresie jeszcze wówczas doświadczeniem. W rezultacie rynek ujrzał poprawny ugładzony album bez widocznego błysku, jakby na zamówienie publiczne.
Gdyby ktoś się zetknął z twórczością grupy zaczynając od [10], to pomyślałby, że zespół grał przyjemny melodyjny rock. Tymczasem przy okazji tej płyty dawnym fanom robiło się smutno. Oczywiście, były przyjemne melodie, San Juan niczego ze swej formy nie stracił, ale ten krążek to po prostu produkt przeznaczony do konsumpcji przez najszersze z możliwych grono słuchaczy elektrycznej muzyki. Tak jakby ktoś chciał zagrać na gitarach klasycznych i tamburynie na ulicznym festynie w jednym z hiszpańskich miast ku uciesze turystów i starszych pań wyglądających z okien otaczających rynek kamienic. Zespół grał muzykę ugładzoną, odartą z hard rocka i nawet AOR, bo AOR to wysmakowane aranżacje, a tu wrzucono maksymalne uproszczenie riffów - po kilka na utwór i to takich, które oni grali od zawsze. Stworzono festiwal przeciętnej poprawności odgrzewanych wielokrotnie kotletów, miejscami już przypalonych, choć przypudrowano to wszystko elegancją wykonania. Płyta była do bólu wtórna i generyczna, ale wierni słuchacze czekali na cokolwiek co mogłoby spowodować żywsze bicie serca. Kiepskie solówki, amatorska pozbawiona dynamiki perkusja, a w Sólo Se Vive Una Vez zerżnięto maidenowy motyw. Przeciętność Héroe przytłaczająca tym bardziej, że nagrano tez akustyczną wersję tego numeru i obie niczego do sentymentalnego metalu nie wnosiły. Ubóstwo klawiszowe było żenujące. Rzemieślniczo grali w żywszym Perdido En El Paraiso, gdzie jakieś ślady heavy metalu były, lecz artyzmu w refrenie zabrakło. W Genghis Khan jakby nadchodziło coś konkretnego w epickim stylu, ale gitary nie zagrały metalowo, a sekcja rytmiczna nadzwyczaj ospała. Refren to autoparodia heroicznych zaśpiewów Tierra Santa z dawnych lat. To wszystko się nie mogło udać, a w 2014 odszedł gitarzysta Arturo Morras.
Morras opuścił Tierra Santa, ale grupa na [12] otrzymała zastępstwo w osobie Dana Dieza. Był to krążek zachowawczy - fani mieli do czynienia z tym samym kursem i muzycznym stylem jak w 2013, choć ogólnie postawiono na brzmienie nieco cięższe i w klawiszach odrobinę nowocześniejsze. Zespół czerpał z puli słuchaczy z kręgu znacznie szerszego niż ten, który zachwycał się maidenowskimi natarciami epickimi w dawnych latach. Konsumenci melodyjnego rocka po raz kolejny otrzymali to co chcieli, nawet jeśli oryginalność tych kompozycji była bliska zeru. Hiszpanie tutaj popełniali autoplagiaty elegancko i z dużą pewnością, w przyjemnych i miarowych Quinto Elemento, Lodo czy Entre El Bien Y El Mal. Wśród tych powtórek z powtórek wyróżniał się Cain z pewnymi cechami dawnych numerów heroiczno-epickich, choć styl planu klawiszowego świadczyć o czymś innym. Donde Moran Los Malditos jako refleksyjna pół-ballada sprawdzała się głównie dlatego, że dosyć mocno zagrały dwie gitary i ten melodyjny heavy się tu faktycznie czuło. Za to w Hombres Sin Tierra ten wystudiowany sentymentalizm był już irytujący. Solówki na tej płycie zresztą były bardzo uproszczone i dziwił fakt, że taki technicznie zaawansowany gitarzysta jak Dan Diez grał zupełnie bez inwencji. Nagle ostro ryczały gitary w Fuego En El Paraiso, nasuwając skojarzenia z niemieckim hard`n`heavy, ale utwór był niezbyt cierkawy i klawisze AOR zupełnie nie pasowały. Poetyka gitar akustycznych w De La Calle Al Cielo to nic ciekawego - a szkoda, bo przydałby się godny zapamiętania akcent na zakończenie tej przeciętnej płyty. Wszystko było do siebie podobne i wydawało się, że pomysły na oryginalne melodie w tym obszarze się wyczerpały. Oczywiście wśród szerokiej rzeszy fanów, niekoniecznie o wymagających gustach muzycznych, także i ten album cieszył się dużym powodzeniem. Pomimo tego, Tierra Santa zamilkli na kolejnych pięć lat.
[14] zrealizowano z nowym bębniarzem Francisco Castillo. Była to płyta będąca muzycznie bezpośrednią kontynuacją linii obranej w 2013 i 2017 - melodyjny heavy metal w średnich i szybkich tempach z ogranymi melodiami. Dosyć ostre i mocne gitary miały brzmienie zbliżone do powermetalowego i towarzyszyło im wyraziste plany klawiszowe San Martina, bliskie estetyce i aranżacjom charakterystycznym dla AOR. Sympatycznie brzmiały niby-przebojowe Por El Valle De Las Sombras, El Dorado czy El Poder De La Tormenta, w których nacisk położono na refreny - przewidywalne, ale nieźle zaśpiewane przez pozostającego w doskonałej dyspozycji San Juana. Pozostawało jednak nieodparte wrażenie, że to wszystko już było. Szybciej z echami dawno niesłyszanego riffowego ataku w stylu Iron Maiden w Mi Libertad, jednak zabrakło heroicznego natarcia w refrenach i to było łagodne granie w rock/metalowych tonach środka. Tytułowy Destino skonstruowano podobnie i nawet przyjemnie się tego słuchało, szczególnie gitarzystów. Powermetalowy Crucé El Infinito Por Ti udowadniał, że realna metalowa energia nie była Tierra Santa obca. Reszta kawałków zlewała się ze sobą, z małym wyjątkiem Gran Alma - tak Hiszpanie zadziornie dawno nie grali. Enrique Soriano wykonał tym razem mastering w tradycyjnym stylu południowoeuropejskiego heavy i powermetalu, bez zbyt głębokiego modelowania brzmienia gitar i z prostszymi klawiszami. Doświadczenie, wysoka forma wokalisty, umiejętności muzyków i solidne brzmienie stanowiły o tym, że to był album udany, choć ponownie w dużej mierze wtórny. Zagorzałych fanów zadowolił na pewno, a tych co o oczekiwali korzeni zespołu chyba także, bo tego energicznego i realnie metalowego grania było tu znacznie więcej, niż można było oczekiwać.
Dyskografię uzupełnia balladowa wersja Flight Of Icarus zawarta na tribucie dla Iron Maiden. Inaki Fernandez bębnił w powermetalowym Zenobia (Alma De Fuego w 2009).
| ALBUM | ŚPIEW, GITARA | GITARA | KLAWISZE | BAS | PERKUSJA |
| [1] | Angel San Juan | Arturo Morras | Tomy | Roberto Gonzalo | Inaki Fernandez |
| [2] | Angel San Juan | Arturo Morras | Oscar Munoz | Roberto Gonzalo | Inaki Fernandez |
| [3-4] | Angel San Juan | Arturo Morras | Francisco `Paco` | Roberto Gonzalo | Inaki Fernandez |
| [5-6] | Angel San Juan | Arturo Morras | Juan San Martin | Roberto Gonzalo | Inaki Fernandez |
| [7-8] | Angel San Juan | Arturo Morras | Mikel Otamendi | Roberto Gonzalo | Inaki Fernandez |
| [9] | Angel San Juan | Arturo Morras | Mikel Otamendi | Roberto Gonzalo | David Karrika |
| [10-11] | Angel San Juan | Arturo Morras | Juan San Martín | Roberto Gonzalo | David Karrika |
| [12-13] | Angel San Juan | Dan Diez | Juan San Martín | Roberto Gonzalo | David Karrika |
| [14-15] | Angel San Juan | Dan Diez | Juan San Martín | Roberto Gonzalo | Francisco Castillo |
Dan Diez (ex-Red Wine, ex-Barra Libre, ex-Zenobia), Francisco Castillo (ex-Aposento, ex-Barra Libre)
| Rok wydania | Tytuł |
| 1997 | [1] Medieval |
| 1999 | [2] Legendario |
| 2000 | [3] Tierras De Leyenda |
| 2001 | [4] Sangre De Reyes |
| 2003 | [5] Indomable |
| 2003 | [6] Las Mil Y Una Noches (live / 2 CD) |
| 2004 | [7] Apocalipsis |
| 2006 | [8] Mejor Morir En Pie |
| 2010 | [9] Caminos De Fuego |
| 2013 | [10] Mi Nombre Será Leyenda |
| 2014 | [11] Esencia (2 CD) |
| 2017 | [12] Quinto Elemento |
| 2018 | [13] Gillman Fest: En Directo (live / 2 CD) |
| 2022 | [14] Destino |
| 2024 | [15] Un Viaje Epico |


