Australijska grupa powstała w 1995 w Melbourne. Już debiut był na tyle ciekawą produkcją (The Only One, In Company Of Darkness, Forgotten Self), że nieznany dotąd zespół został zaproszony na festiwal Wacken Open Air 2000. Znacznie ciekawszy był [2], na którym uwagę zwracały inteligentnie zaaranżowane i "ulotne" atmosferycznie melodie. Dwanaście kompozycji wychodziło poza ramy stylistycznego zaszufladkowania progresywnego powermetalu (Surreal, I Will Awake, Tangled In Dream), tym bardziej, że akustyczne gitary i magnetyzujący wokal zmieniały się praktycznie w każdym utworze. Płytę kończył cover Pink Floyd On The Turning Away. Wydawało się, że była to znakomita płyta wschodzącej gwiazdy. Po pięcioletnim okresie przerwy Vanishing Point przeszli na [3] ewolucję od grania metalu progresywnego do form nieco prostszych i bardziej chwytliwych. Materiał powstawał długo, nabierał kształtu stopniowo, ale w końcu udowadniał, że Vanishing Point stał się ekipą w pełni uformowaną. Połączono niezwykle staranne wykonanie z interesującymi melodiami, jednocześnie ustawiając swój styl pod szersze gusta muzyczne niż tylko fanów progresji. Mógł on podobać się zarówno fanom bardziej złożonych form i aranżacji dla których przygotowano kilka kompozycji w dawnym stylu, jak i tym którzy nastawili się na wysmakowany melodyjny heavy metal. To subtelne granie nie miało nic wspólnego z radiowym podejściem komercyjnym. Płyta mieniła się różnymi odcieniami: smutkiem, nostalgią, radością i ciepłem. Massaro dał prawdziwy wokalny popis, znakomicie wydobywając głosem rozmaite odcienie muzyczne. Kompozycje trwały średnio po sześć minut, gdyż musiało znaleźć się miejsce dla wysublimowanych solówek gitarowych i dyskretnych pastelowych pasaży klawiszowych. Siła krążka polegała na tym, iż w zależności od nastroju i pory dnia, słuchacza zawsze fascynowało coś innego. Ta ciepła muzyka znajdowała swoje najlepsze wyrażenie w Embraced - kompozycji łączącej powitania i pożegnania z przemijaniem w tle. Wszystko oprawiono w słoneczne pastelowe brzmienie, z zacierającymi się granicami pomiędzy poszczególnymi instrumentami.
Przed wydaniem [4] w zespole zaszły spore zmiany - pojawiła się nowa sekcja rytmiczna oraz zmieniło się podejście do samej muzyki. Album stawiał na numery krótsze, wolniejsze i bardziej zwarte, o mniejszej dominacji klawiszy. W efekcie słuchacz otrzymał melodyjny heavy metal z pewnymi elementami progresywnymi, od których zespół się oczywiście nie odcinał. Jednakże nie było to granie nastawione ani na przebojowość ani na chwytliwość, a raczej na melancholię, zadumę i literacką głębię tekstów. Była to muzyka do obcowania w spokoju i ciszy - kojącej, choć zarazem niepokojącej. Wokalnie stonowany przekaz Massaro wpasowano idealnie w miękkie gitary, w tle przetykane przeważnie klawiszami. Australijczycy nie malowali swoimi dźwiękami w sposób ani tradycyjny ani nowoczesny. Tu nie było miejsca na jakieś wymiatające killery czy ballady. Fani galopad, ognistych refrenów czy karkołomnych instrumentalnych wycieczek nic tu dla siebie nie znaleźli. Płyta zmuszała do wielokrotnej refleksji, odkrywając stopniowo swoje tajemnice. Do najjaśniejszych momentów należały: Embodiment Surrender, I Within I oraz Ashen Sky. Odejście od progresywnego grania nie było całkowite, co udowadniał zamykający krążek A Day Of Difference, choć było to blade odbicie stylu z [3]. Atutem kapeli było jak zwykle nienaganne wykonanie. Gitarowe solówki oraz fragmenty, gdzie klawisze wychodziły na pierwszy plan, były doprawdy imponujące. Silvio Massaro tym razem stonowany i wyważony, w wielu miejscach nawet na granicy przekazu aktorskiego.
Siedem lat dzielących [4] i [5] to czas kolejnych zmian w składzie i powolnego przygotowywania materiału. Grupa pozostała jednak na nowej płycie wierna stylowi z poprzednika, rezygnując z etatowego klawiszowca. Znów panował wszechobecny pastelowy melodyjny heavy, ale było nieco ostrzej, szybciej i ciężej - świadczył o tym już na samym początku King Of Empty Promises z momentami niemal powermetalowymi, ale i znajomym już ciepłem znanym z przeszłości. Wdarła się nieco przebojowość i większa przyswajalność - takie potoczyste eleganckie granie prezentował nie tylko tytułowy Distant Is The Sun, ale też chłodniejszy i zdecydowanie progresywny When Truth Lies ze znakomitymi zagrywkami obu gitarzystów i nagłym wejściem pianina. Ten instrument rozpoczynał także Circle Of Fire i ta kompozycja była australijsko-fińskim mixem nie tylko dlatego, że w duecie z Massaro zaśpiewał Tony Kakko z Sonata Arctica - akurat ten utwór nie wyróżniał się niczym szczególnym i mało było tutaj samego Vanishing Point. Za to pięknie wypadł Let The River Run z nostalgiczną melodią i rozległymi wolnymi przestrzeniami. Prostą przebojowość umiejętnie połączono z monumentalnymi formami o cechach progresywnych w Era Zero, jednak ogólnie muzycy nie nadużywali takich chwytów na tym albumie za wyjątkiem Walls Of Silence ze znakomitym refrenem. Dramatyzm z lat wcześniejszych w pełnej formie powracał w niezbyt szybkim Denied Deliverance oraz w kapitalnie zaśpiewanym przez Massaro balladowym Story Of Misery. Największy ładunek emocji jednak zawarto w urzekającym Pillars Of Sand - utworze ozdobionym gitarowymi sztuczkami i planem symfonicznym. Wszystko pieczętowano nieskomplikowanym As December Fades i rozkwitającym w ciepłym refrenie Handful Of Hope. Massaro znów zaśpiewał łagodnie, choć tym razem przekazał więcej ekspresji, a mniej aktorskiego przekazu stanów duszy. Wokalistę wciąż ustawiono jako postać centralną, decydującą o wyrazie całości kompozycji. Gitary go nie zagłuszały, uzupełniając po prostu jego głos. Sekcja rytmiczna spisała się dobrze, a nowy basista Simon Best rozumiał się doskonale z Christianem Nativo. Po raz kolejny zespół nagrał starannie przygotowany album z melodyjnym metalem - tym razem jednak adresowanym do szerszego grona słuchaczy, na pewno także fanów AOR i mocniej zagranego melodyjnego rocka.
Blisko sześcioletnia przerwa wystawiła cierpliwość fanów na próbę. Nie było jasne jaki kierunek zostanie obrany i czy grupa ponownie uśmiechnie się do szerszego grona fanów mocnego rocka. Na [6] przedstawiono melodyjny progresywny metal - kapitalnie zaczynał się Dead Elysium, wchodzący na terytorium Evergrey, ale jednocześnie pozostający stylistycznie w Australii. Ta kompozycja stanowiła muzyczne credo całości - z potężnie brzmiącymi nowoczesnymi gitarami w skandynawskim stylu, świetnymi planami symfonicznymi w tle i niezwykłym klimatem zbudowanym z dramatyzmu, mroku oraz specyficznej duszności. To była muzyka dostojna i monumentalna, gdzie niepokój mieszał się z nadzieją, a równocześnie te melodie mocno zapadały w pamięć. Wszystko nie miałoby tak wielkiej magii oddziaływania gdyby nie Silvio Massaro, będący w życiowej formie i górujący nad kruszącą nawałnicą gitar. To co robi w przepełnionym bolesnym dramatyzmem To The Wolves to sztuka wokalna na najwyższym z możliwych poziomów i ogólnie ten numer robił piorunujące wrażenie. Grupa grała nadal w pełni rozpoznawalnie przy pięknych melodiach w melancholijnych barwach w Count Your Days i Salvus - ten drugi z początku wydawał się mało wyrazisty, a potem rozkwitał pastelowymi muzycznymi barwami. Ponowne skojarzenia z Evergrey powracały w eleganckim The Fall. Druga część albumu wydawała się nieco słabsza. Free co prawda wypełniono pomysłami bez jasno zaznaczonej myśli przewodniej. Recreate The Impossible, Shadow World i The Healing nastawiono bardziej na ekspozycję elementów progresywnych niż na melodie, choć i te utwory posiadały znakomite refreny, ze zróżnicowanym aktorskim wokalnym przekazem Massaro. Na sam koniec The Ocean w kategorii trudniejszego melodyjnego prog-metalu był rewelacyjny, pełen emocji i rozmachu, zachwycający dynamiką i zdecydowaniem rozgrywania. Chris Porcianko i reszta ekipy zagrali świetnie. Album znakomicie wyprodukowano, kapitalnie rozmieszczając instrumenty w przestrzeni. Powstał krążek niezwykle dojrzały w formie i muzycznej treści, klimatyczny, wyrazisty i stylistycznie jednorodny. Muzyka była miejscami trudna, miejscami mega-przebojowa, a równocześnie wysmakowana i wysublimowana.
Silvio Massaro zaśpiewał gościnnie w Far Beyond i Witching Hour na albumie In Your Honour Black Majesty w 2010. Christian Nativo bębnił na płycie The Next Dance Ofsoski w 2011.
ALBUM | ŚPIEW | GITARA | GITARA | KLAWISZE | BAS | PERKUSJA |
[1-3] | Silvio Massaro | Tom Vucur | Chris Porcianko | Danny Olding | Joe Del Astro | Jack Lukic |
[4] | Silvio Massaro | Tom Vucur | Chris Porcianko | Leonard Kopilas | Adrian Alimic | Christian Nativo |
[5] | Silvio Massaro | James Maier | Chris Porcianko | - | Simon Best | Christian Nativo |
[6] | Silvio Massaro | James Maier | Chris Porcianko | - | Adrian Alimic | Jordan Trevan |
Jordan Trevan (ex-Elysian)
Rok wydania | Tytuł | TOP |
1997 | [1] In Thought | |
2000 | [2] Tangled In Dream | #27 |
2005 | [3] Embrace The Silence | |
2007 | [4] The Fourth Season | |
2014 | [5] Distant Is The Sun | |
2020 | [6] Dead Elysium |