Amerykańska grupa powstała w Portland w 1995 z resztek doom/deathowego Aeolachrymae. Nazwa w języku angielskim oznaczała "wonną żywicę". Jej wczesny styl był kombinacją zimnego doomu i atmosferycznego blacku. Pierwsze demo z 1997 "From Which Of This Oak" prezentowało szerszej publiczności majestatyczno-mroczne numery. Po podpisaniu kontraktu w styczniu 1999 z wytwórnią The End Records, przystąpiono do nagrywania debiutanckiej płyty, która eksponowała wiele z folklorowego charakteru zespołu. Co zagadkowe, krążek nie spotkał się z ciepłym przyjęciem - grupa co prawda zerwała dość wyraźnie ze swoimi dotychczasowymi dokonaniami na rzecz folku i doomu, ale blackowa atmosfera wciąż była słyszalna w tle. To były czasy, kiedy fani ekstremy niechętnie podchodzili do łamania utartych schematów, lecz muzykom Agalloch już wówczas zależało na odcięciu się od miana zespołu do którego łatwo przyczepić stylistyczną etykietkę. Nad płytą unosiła się bowiem niezwykła melancholijna atmosfera, znana choćby z debiutu Ulver. Całkiem szybkie partie z niezłym skrzekiem Haughma przepleciono akustycznymi zwolnieniami z czystymi kobiecymi wokalami. Krążek stanowił mieszaninę stylów i wymagał od potencjalnego słuchacza nieco zaangażowania, w końcu umożliwiając zagłębić się w najgłębsze zakątki nietkniętych ludzką ręką puszcz. Wyrwane z całości pojedyncze utwory traciły bowiem na klimacie i nie oddziaływały należycie na wyobraźnię. [2] zawierał nagrania garażowe oraz cover Sol Invictus Kneel To The Cross (ten utwór zawarto również na dwupłytowym tribucie dla tej kapeli "Sol Lucet Omnibus").
[3] zawierał 70 minut trancendentalnej epiki, przepełnionej egzystencjalno-nihilistyczną tematyką. Dopełniał go instrumentalny singiel The Death Of Man / Tomorrow Will Never Come. Ponownie wykorzystano wachlarz całkiem pokaźnej ilości różnych efektów gitarowych i akustyków. Album był mocno związany ze stanem Oregon - miejscem, z którego wywodzili się członkowie kapeli. Podobno każdą kompozycję można było skojarzyć z konkretnym miejscem (krajobraz Oregonu obfituje w lasy, piękne góry i jeziora). Krążek utkano z połączenia blackowej szorstkości oraz okazjonalnej agresji z doomowym ciężarem, progresywnymi zwiewnymi melodiami oraz pięknem folkowych klimatycznych wstawek. Progresywny element uległ na nowym albumie zdecydowanemu wzmocnieniu - Amerykanie ponownie postawili na długie rozbudowane kompozycje o otwartej strukturze, w których działo się sporo, przy czym muzyka była jednocześnie zwarta, nie przekombinowana, chwytliwa i charakterystyczna. Pomimo trzymania się głównie wolnych i średnich temp okazjonalnie jedynie przyspieszając, muzycy płynnie przechodzili od akustycznych folkowych fragmentów, przez kołyszące partie solowe Dona Andersona wzbogacone czystym śpiewem Haughma, do agresji płynącej z szybkich riffów gitarowych z efektem tremolo i blackowych skrzeków. Bogato zaaranżowano warstwę instrumentalną, w której pojawiały się zarówno gitary akustyczne, skrzypce, kontrabas, klawisze, pianino, różnorodne instrumenty ludowe, a także sample z filmów. Nowością w stosunku do debiutu była spora ilość fragmentów instrumentalnych - w tym także całych utworów, które oparto o zapętlony na dłużej i powoli rozwijany pojedynczy motyw. Ten wyraźnie odwołujący się do post-rocka schemat komponowania stał się trwalszym elementem stylistyki Agalloch w następnych latach. Największe wrażenie robiłAnd The Great Cold Death Of The Earth prezentujący powolne i ciężkie oblicze Agalloch, zahaczające o rejony doomowe z nakładkami gitar akustycznych na elektryczne, oryginalnymi wstawkami kontrabasu i dominującym śpiewem Johna Haughma. Płytę zamykała spokojna ballada A Desolation Song wyszeptana delikatnie przez lidera grupy na tle akustycznego brzdąkania i zwiewnej melodii granej tym razem na akordeonie. Grupie idealnie udało się wyeksponować wszystkie swoje atuty, tworząc z tego ciekawą, niebanalną i przystępną pozycję. Choć w 2002 mieszanka blacku, doomu i folku z metalem progresywnym nie była niczym nowym, to już sposób połączenia tych składników, eklektyzm stylistyczny i jakość kompozycji zrobiły gigantyczne wrażenie na fanach gatunku. Dzieło trafiło w swój czas i spowodowało, że media poświęciły wreszcie więcej uwagi Agalloch. Nieco bardziej eksperymentalny charakter miał dwuutworowy [4], wydany w nakładzie zaledwie 1000 egzemplarzy, zawierający ponad 13-minutowy The Lodge (Dismantled) oraz remix Odal.
Na [5] pojawiło się wiele akustycznych brzmień i innowacji muzycznych, a grupę częściowo wspomógł perkusista Chris Greene. Amerykanie w specyficzny sposób wyrazili w tekstach swoje zafascynowanie naturą, a przede wszystkim zimą. Dotykało to także warstwy aranżacyjnej, w której nie zawahano się użyć odgłosów przyrody (szum wiatru w Not Unlike the Waves). Ponownie niezwykle zmyślnie wymieszano elementy dokonań Katatonii, Green Carnation, Anathemy, Opeth oraz Tiamat, dorzucając własne oryginalne pomysły, w tym specyficzną odmianę klimatu Pink Floyd. Mocnym punktem jak zawsze okazały się aranżacje, orbitujące od bardzo rozbudowanych do akustycznie skromnych. Nad całością dominowała mroczna, pełna emocji i niepokoju atmosfera. Dla niektórych fanów sprawą kontrowersyjną w Agalloch był wokal Haughma, w przeważającej części growlowy. Można się było do niego przyzwyczaić, jako że podkreślał tajemniczy klimat płyty - dla wielu jednak stanowił najsłabsze ogniwo zespołu. Na szczególne wyróżnienie zasługiwał Fire Above, Ice Below, rozpoczynacy od subtelnej akustycznej gitary połączonej z delikatnym tym razem śpiewem Haughma. W późniejszej fazie utwór stopniowo nabierał rozpędu, by zakończyć się szaloną gitarową "pętlą". W wieńczącej album trzyczęściowej suicie Our Fortress Is Burning Agalloch odsłaniał mniej metalowe i eksperymentatorskie oblicze, wkraczając w rejony nieco łagodniejszych, ale tak samo wciągających ambientowych zagrywek. Ostatnia część suity The Grain to w zasadzie eksperyment z elektroniką, przywołujący na myśl dokonania Tangerine Dream. Mimo tego ostatniego wyskoku, [5] był spójny, niezwykle emocjonalny i posiadał intrygującą atmosferę. Także [6] był dowodem na to, iż Agalloch był formacją nietuzinkową - wypełniło go 7 akustycznych neofolkowo-ambientowych numerów napisanych w latach 2004-2007. [8] zawierał jeden ponad 21-minutowy kawałek Faust, snujący opowieść opartą na słynnym dziele Goethego. Muzykę Agalloch polecano zwolennikom atmosferycznego grania w stylu Empyrium.
Mało kto spodziewał się po Agalloch wolty stylistycznej na [7]. Wydawać się mogło, że kolejna pozycja w zespołowej dyskografii także przyniesie raczej spokojną i stonowaną muzykę. Tymczasem muzycy postanowili zaskoczyć swoich fanów i nagrali najbardziej agresywną płytę w swojej dyskografii. Krążek zdecydowanie stawiał na black metalowy pierwiastek - agresywna i szybka gra gitar, melodyjne tremola oraz brutalny skrzek Haughma znalazły się na pierwszym planie. Nowy perkusista Aesop Dekker stawiał na nawalankę galopad i blastów. Naturalnie zespół nie porzucił kompletnie klimatycznego metalu, korzystając wciąż z doświadczeń doomowych jak i progresywnych. Fundamentem tego grania były nadal kontrasty fragmentów ciężkich z atmosferycznymi na tle brzmień akustycznych, klawiszowych pejzaży i popisów zaproszonych gości (szczególnie wyróżniała się wiolonczelistka Jackie Perez Gratz). Również tym razem zespół stworzył długie epickie numery przekraczające w większości 10 minut, w których działo się sporo, tempo i klimat zmieniał się jak w kalejdoskopie. Wstęp był przewrotny, bo obejmował wyjątkowo spokojne i klimatyczne intro składające się jedynie z delikatnych dźwięków wiolonczeli, granych na tle kojącego szumu wody. Potem wkraczał jednak niezwykle agresywny Into The Painted Grey, mogący dotychczasowych fanów szokować ilością blastów, mocno jednak łagodzonych przez wszechobecne popisy solowe Dona Andersona. The Watcher`s Monolith to bardziej typowe granie dla Agalloch - utwór w większości klimatyczny, niezbyt szybki, ale za to doprawiony ciężarem, gitarowymi melodiami i chwytliwością. Black Lake Nidstang to nawiązanie do eksperymentalnej odsłony, charakterystycznej dla drugiej połowy [5] oraz [6] - kawałek jeszcze wolniejszy (doomowy) z szerokim wykorzystaniem akustycznego, klimatycznego grania ze sporą dawką instrumentalnych, post-rockowych popisów oraz zabaw z brzmieniem. Wkradło się jednak tutaj trochę nudy w zbyt rozwleczonych najspokojniejszych fragmentach części środkowej. Rozczarowywał też nieco Ghosts Of The Midwinter Fires za sprawą autoplagiatu - pojawiającego się dwukrotnie motywu skopiowanego z The Melancholy Spirit z debiutu. Największym zaskoczeniem był zamykający album To Drown, początkowo wydający się być akustyczną mroczną balladą, jednak w drugiej połowie otrzymujący sporą ilość gitarowego ciężaru i urzekający rewelacyjnym popisem wiolonczeli. Krążek podzielił dotychczasowych fanów Agalloch. Nie wszystkim spodobało się zbrutalizowanie muzyki, lekkie odejście od klimatów, a przede wszystkim ograniczenie czystych wokali Johna Haughma na rzecz blackowego skrzeku. Inni podkreślali, że grupa w dalszym ciągu jednak umiejętnie poruszała się w rejonach klimatycznej metalowej muzyki opartej na kontrastach, a dodanie do niej trochę więcej blackowego łomotu tylko ją urozmaiciło i wniosło do stylu zespołu sporo świeżości.
[9] był kolejną pozycją zupełnie odwróconych od ówczesnych standardów promocyjnych, a jednocześnie przywracającą wiarę w ambitny metal. Po raz już któryś z kolei zespół nie stronił od blackowych korzeni, ale główne fascynacje muzyków pozostały wierne mrocznej odmianie folku. O najwyższym kunszcie Agalloch świadczyły przede wszystkim Birth And Death Of The Pillars Of Creation i Plateau Of The Ages, będące świadectwem nadzwyczajnych pomysłów. Ujmowała w nich trudna do opisania skromność w operowaniu instrumentami, ale jednocześnie i niezwykła wręcz aura spopielonego świata. Grupa grała na ogół nieśpiesznie, tak jakby rozważała każdy dźwięk. Zdarzały się także przyspieszenia, ale zawsze numery powracały do otwartych akustycznych przestrzeni, klawiszy i potężnych bębnów. Całość brzmiała niczym soundtrack dla upadającego człowieczeństwa. Warte podkreślenia były też wysokiej klasy dialogi pomiędzy black i doom metalem w The Astral Dialogue oraz nieprzyzwoicie ożywiony Celestial Effigy o kolejnym ładunku rozlewającego się szeptu Haughma.
Późniejsze losy członków Agalloch:
ALBUM | ŚPIEW, GITARA | PERKUSJA | BAS | GITARA | KLAWISZE / FORTEPIAN |
[1-2] | John Haughm | Jason William Walton | Don Anderson | Daniel Shane Breyer | |
[3-5] | John Haughm | Jason William Walton | Don Anderson | ||
[6] | John Haughm | Don Anderson | |||
[7-9] | John Haughm | Aesop Dekker | Jason William Walton | Don Anderson |
John Haughm (ex-Pessimyst, ex-Uncomposing), Don Anderson (ex-Necropolis), Aesop Dekker (Ludicra)
Rok wydania | Tytuł |
1999 | [1] Pale Folklore |
2001 | [2] Of Stone, Wind And Pillor EP |
2002 | [3] The Mantle |
2004 | [4] The Grey EP |
2006 | [5] Ashes Against The Grain |
2008 | [6] The White EP |
2010 | [7] Marrow Of The Spirit |
2012 | [8] Faustian Echoes EP |
2014 | [9] The Serpent & The Sphere |