
Amerykański projekt powstały w 2013 w San Francisco z inicjatywy wokalisty i multiinstrumentalisty Liszta, znanego choćby z ShadowKiller. Do składu dobrał sobie perkusistę-weterana Steve`a Pelletiera, którego brat Richard z kolei napisał wszystkie teksty. Za bajkową okładką krył się tradycyjny heavy z dodatkiem US power końca lat 80-tych i początku lat 90-tych. Słychać było mnóstwo inspiracji - od Judas Priest do Iced Earth. Liszt zaprezentował prostsze struktury kompozycji niż w ShadowKiller, jasno wyrażone melodie o cechach głównie epickich i stosownym do tego klimacie utworów. Duet zachwycał przede wszystkim w epicko-rycerskich numerach jak umieszczony na początku Wings Of Steel. Kapitalny riffowo dumny Shadow Of The Cross przypominał nadciągające podobne kompozycje Judicator i Visigoth. Refleksyjny epicki klimat emanował ze spokojnie rozegranych Valley Of Slaughter i Prophecy Revealed. W surowym The Final Day lekki surowy chłód i zdystansowanie bliższe było US Power. Pełen dramatyzmu In The Killing Fields posiadał świetny refren i typowo amerykańskie riffy w szybszych fragmentach. Fantastycznie atakował potężny Ancient Empire narastający w dramatycznej patetycznej epickości na tle surowych galopujących power/thrashowych riffów. When Empires Fall stanowił logiczną kontynuację tego wątku, a wspaniałe partie perkusji Pelletiera burzyły resztki imperium dewastującymi atakami bębnów i blach. Joe Liszt z pewnością zdawał sobie sprawę ze swoich ograniczeń wokalnych i śpiewał w sposób wyważony w bezpiecznych dla siebie rejestrach. Solówki były bardzo dobre - Liszt okazał się jednym z najbardziej kreatywnych pod tym względem gitarzystów heavy/powerowych w USA. Jako perkusista starej daty, doświadczony Steve Pelletier doskonale rozumiał co powinna grać perkusja w takim nacechowanym tradycją heavy metalu. Całościowo brzmienie nie było zbyt ciężkie, z gitarą jakby zawieszoną między surowością a ciepłem, niezbyt głośną perkusją i lekko schowanym basem. Na debiucie nie udało się jeszcze Lisztowi do końca zagrać muzyki w pełni odrębnej od tej w ShadowKiller, szczególnie pod względem aranżacji kompozycji i pewnych przedłużań poszczególnych partii riffowych w czasie.
Na [2] numery były nadal dosyć długie, po części zbliżone długością do standardu ShadowKiller, ale wynikało to także z rozbudowanych tekstów, które same z siebie tworzyły ciekawą militarną kosmiczną opowieść. Otwarcie w postaci Fight Another Day dobre, choć działo się tu muzycznie mniej, niż można by oczekiwać - bez progresywnych zagrywek z ShadowKiller chwilami wdzierała się pewna monotonia. Określona heroiczna monumentalność słyszalna była bez przerwy w podniosłym refrenie i gitarowych ozdobnikach w Dark Before The Dawn. Szybszy powermetalowy Resistance emanował duchem galaktycznej batalii, a gustowne eleganckie solówki Liszta spleciono ze sobą w zgrabny sposób. W Other World akcja ponownie nabierała tempa napędzana szybką perkusją Pelletiera i śmielszym heroicznym refrenem pełnym bojowego zgiełku. Poziom adrenaliny podnosił się także przy kapitalnie rozplanowanym riffowo Shadows Of War z konkretnym wojennym klimatem. Wyciszenie następowało w The Forsaken z graniem wolniejszym i refleksyjnym, a na finał pędzący na granic power/speed metalu Empire Of Man - utwór dobry i pełen finezyjnych solówek Liszta, ale pozbawiony spodziewanego monumentalnego zwieńczenia. Pojawiały się przebłyski takiego patetycznego i zapadającego w pamięć podsumowania, ale ono w pełni jednak nie następowało. Znakomite ustawienie basu oraz perkusji, natomiast nie wiedzieć czemu Liszt postawił na "suche" brzmienie gitary i tak naprawdę tego futurystycznego klimatu w muzycznej oprawie się nie czuło. Ostatecznie album nieco rozczarowywał jako koncept s-f, bo nie wszystko zależało przecież od samych tekstów. Zabrakło łączników, interludiów, jakiegoś planu drugiego, głębszego niż tylko gitarowy.
Na [3] nie było potrzeby zmieniać niczego w wypróbowanej formule. Anicent Empire grał swoje i w klasyczny schemat riffowy wprowadzono po prostu nowe melodie i wartościowe literacko teksty Richa Pelletiera. Akurat początek albumu rozczarowywał - The Tower to chłodny powermetalowy utwór o nieco dusznej epickiej atmosferze, zdradzający pewien brak pomysłu na melodię. W tego typu muzyce wiele zależało od refrenu i bardziej wyrazisty wrzucono w Endless Curse ze starannie zaplanowanymi partiami gitary solowej. W dynamicznym View From Up Here zawarto sporo powermetalowej energii, głównie dzięki wybornej grze Pelletiera - wyjątkowo kreatywnego na tle rozważnych powtarzalnych riffów Liszta (solówkę gitarową gościnnie nagrał tutaj Cederick Forsberg, znany z Rocka Rollas i Blazon Stone). Klimat budowano stopniowo In The Land Of The Damned i w tych wolniejszych numerach epika Liszta była duszna i niepokojąca. Obniżenie poziomu posępnej narracji i przejście na klasyczny rycerski styl wychodziło na dobre w energicznych The Battle Of Stirling Bridge oraz Darker Side Of Midnight - ten drugi zaczynał się mrocznie, aby potem awansować do rzędu pierwszoplanowych killerów Ancient Empire, z fenomenalnym bojowym refrenem. Duet za moment dokładał kolejny killer Yesterday`s Hero, łączący energię z precyzją wykonania oraz autentycznym dramatyzmem, eksplodującym w kapitalnych solówkach gitarowych. Końcówka płyty była klimatyczna i wyrażała się to w formalnie bogatych aranżacjach dwóch ostatnich kompozycji. Dawn Of Forever na wstępie obiecywał delikatną balladę, później przekształconą
w bardziej typowy kawałek, choć chyba jak w żadnym innym numerze Liszt dopowiadał gitarą to czego nie przedstawił słowami. The Last Sunset w dopieszczonej formie kumulował cały muzyczny przekaz albumu i trudno było o lepsze podsumowanie epickiego refleksyjnego stylu grupy. Liszt w bardzo dobrej formie wokalnej, a klka szarż basowych było godnych najwyższego szacunku. Lider wykazał konserwatyzm w kwestii brzmienia całości i to dobrze, bo zaprezentowano brzmienie już rozpoznawalne dla niego - bez thrashowych naleciałości czy amerykańskiego brutalnego prymitywizmu. Przedstawiono ostatecznie zestaw kompozycji wyrównanych na bardzo dobrym poziomie, trochę jednak mało zróżnicowany i przy wrażeniu zwartej całości odnosiło się wrażenie schematyzmu. Zaklęty krąg rozpoznawalnej muzyki Liszta stanowił tu broń obosieczną - z jednej strony oferowano dokładnie to co fascynowało słuchaczy na albumach wcześniejszych, z drugiej jednak to wszystko było zbyt podobne do siebie. Autokopiowanie, ale naturalnie wyjątkowo zgrabne.
Na [4] Liszta i Pelletiera wsparli gitarzysta Robert Kolowitz z Hellhound oraz basista Dan Lynch z ShadowKiller. Pozostawiając na boku określoną progresywność stylu ShadowKiller właśnie, Joe skupiał się w tym projekcie na jasnym i prostym przekazie heroicznego epickiego powermetalu w tradycji amerykańskiej, opartego na klasycznych riffach, jednoznacznie określonych tempach i atrakcyjnych melodiach. W wolniejszych numerach jak Eternal Soldier, For The One I Lost i Upon This Withered Earth wydobyto sporo dramatyzmu i refleksyjnej epickości, zresztą ten element był podkreślany i eksponowany w Ancient Empire od zawsze. Do najlepszych utworów należał z pewnością rycerski energiczny War Without End łączący w sobie cechy tradycyjnego US Metalu rodem z Omen z riffami zapożyczonymi od Running Wild - te bezlitosne uporczywe natarcia obu gitarzystów były znakomite, podobnie jak refren i melodyjne solówki. Podobnie wybornie prezentował się patetyczny Shadow From The Past z nawiązaniami do estetyki Iron Maiden i Twisted Tower Dire. Z kolei I Alone niszczył totalnie monumentalizmem, gitarowym motywem przewodnim oraz niebywale zadziornym początkiem. Album zamykał The Fifth Column ogniskujący w sobie ogół muzycznych pomysłów Liszta. Liszt śpiewał dobrze trzymając się średnich rejestrów i nie stosując żadnych chwytów wokalnych tak ulubionych przez frontmanów z bandów amerykańskich z lat 80-tych. Brzmienie ponownie niezbyt ciężkie, całość zrealizowano w prosty sposób i bez nachalnych odniesień do złotej dekadzie. Wojenny klimat kompozycji byłby bardziej podkreślony, gdyby moc gitar była większa, wtedy jednak zapewne głos wokalisty byłby bardziej stłumiony.
Liszt na [5] kontynuował swój styl, snując opowieść o upadłych aniołach. Jego ulubiony chłodny styl narracji sprawdzał się w otwierającym niezbyt szybkim, ale momentami dostojnie galopującym A New Dawn ze wspaniałą solówką lidera. Wydobywany gitarowo dramatyzm wysuwał się na plan pierwszy w Born In Fire, odegranym w typowym średnim tempie i przy rozpoznawalnej rytmice. Charakterystyczny dla Ancient Empire ciepły smutek znikał w niemal power/thrashowym Wings Of The Fallen z potężnymi bębnami i ponurym majestatem narracji muzycznej. Ten utwór minimalnie rozczarowywał, gdyż te zwolnienia do klasycznych temp grupy był zbyteczne i numer mógłby toczyć się szybciej, jak w części początkowej. W The Last Survivor Liszt zastosował zawsze skuteczny zabieg rozpoczęcia opowieści od gitary, zanim pojawiły się słowa i wyszło to bardzo dobrze, z rozpaczą i mrokiem w tle. Tylko refren stał poniżej oczekiwań i możliwości, jakie dawał pieczołowicie budowany w pierwszej zwrotce motyw główny. The Ghosts Remain był ciekawy, ale zbudowany z tego co tu już można było wcześniej usłyszeć i kawałek niejako stanowił wstęp do finału w postaci Edge Of The Abyss. Finał powinien być monumentalnym zwieńczeniem i kawałek z pewnością na takie pretendował refleksyjnym początkiem z klawiszami, potem jednak grupa poszła drogą wypróbowaną już na tym albumie i średnio szybki heavy dominował praktycznie do końca. Zabrakło końcowego mocnego akcentu, takiego prawdziwe patetycznie finałowego. Steve Pelletier jak zwykle rozgrywał kapitalne partie perkusji, a Liszt przygotował wyjątkowo staranne solówki gitarowe, jednak jego forma wokalna była nieco słabsza - choć to może charakter kompozycji spowodował, że ten śpiew wypadł mniej ekspresyjnie, niż na krążkach poprzednich. Brzmieniowo rewolucji nie było. Krążek mniej porywał bojowym heroicznym graniem jak poprzedni.
Na [6] Liszta i Pelletiera w kilku numerach wspomógł Ced (m.in. Blazon Stone i Rocka Rollas). Ekipa zagrała momentalnie w sposób rozpoznawalny: epicki, melodyjny, z pewnym pierwiastkiem poetyckiej progresywności, a przy tym mocny jak należy. Lider uznał słusznie drogę zbliżającą do Shadowkiller za właściwą i Priest Of Stygia nawiązywał słyszalnie do Dark Awakening tamtego projektu. To był metal wyważony, ze zdystansowanym heroizmem i epickością bez uciekania się do patosu. Nieodległe od prawdy byłoby stwierdzenie, że Immortal zespół jużkilka razy odegrał i że motoryka lekko posępnego Beyond The North Wind to ograny patent, ale tak właśnie grał Ancient Empire. Takiej muzyki od Liszta się oczekiwało, a wszystko ogniskowało się w dynamicznym Priest Of Stygia - numerze surowym i z niepokojącą atmosferą. Właściwie płyta pod względem kompozycyjnym była wyrównana: bez słabych punktów i jasno gatunkowo ukierunkowana. Island Of The King był formalnie bogaty, choć muzycy nie uciekali się do mieszania gatunków i stylów aranżacji - te dumne i pełne dramatyzmu ozdobniki gitarowe wystarczały jednak, by słuchać tego z ogromnym napięciem. Formacja nie odpuszczała do samego końca i Every Man My Enemy to prawdziwy killer, gdzie kruszące partie gitarowe prowadziły do łagodniejszych refrenów w amerykańskim melodyjnym stylu. W mocarnym Alone Against The Savage Hordes na zakończenie zwracało uwagę wyborne budowanie klimatu: wyjątkowo stylowe i dopieszczone w detalach. Wysoka forma wokalna Liszta nie podlegała żadnej dyskusji, podobnie jak jego gra na instrumentach. Partie perkusji z potężnymi bębnami stawiały Steve w czołówce perkusistów z USA. Świetne brzmienie, tym razem z uwypuklonym basem i perkusją i nieco chyba ostrzejszą gitarą niż w roku 2019.
| ALBUM | ŚPIEW, GITARA, BAS | PERKUSJA |
| [1-6] | Joe Liszt | Steve Pelletier |
Joe Liszt (ex-Rocka Rollas, ShadowKiller), Steve Pelletier (ex-Hellhound, ex-Rellik, ex-Rapid Fire)
| Rok wydania | Tytuł | TOP |
| 2014 | [1] When Empires Fall | |
| 2016 | [2] Other World | |
| 2017 | [3] The Tower | |
| 2018 | [4] Eternal Soldier | |
| 2019 | [5] Wings Of The Fallen | |
| 2021 | [6] Priest Of Stygia | #18 |
