Amerykańska grupa założona w 1998 w Oakland (Kalifornia). W 1999 ukazało się "Demo" z dwoma utworami, kiedy w składzie nie było jeszcze wiolonczelisty. Trzy utwory zamieszczone w 2000 na splicie z zespołem Like Flies On Flesh także nie zapewniły kontraktu płytowego. Pierwszy album ukazał się dopiero dzięki regionalnej wytwórni Life Is Abuse w sierpniu 2004. Przedstawiająca skamieniały liść paproci okładka w tajemniczy i nieco archaiczny sposób zachęcała do zapoznania się z zawartością muzyczną. Na nią złożyły się trzy długie kompozycje trwające od 12 do 15 minut. Asunder grał funeral doom i w swoich żałobnych tonach nawiązywał do fińskiego Thergothon i wczesnego Mournful Congregation - skorzystano z powolnych temp, ale nie takich by można było odkurzyć pokój pomiędzy uderzeniami werbla. Chwiejny śpiew Johna Gossarda w monastyczno-klasztorny sposób przeplatał się z głębokimi gardłowymi dźwiękami. Ta chropowatość potęgowała surowe brzmienie, jakby muzyka wyłaniała się z bujnej gleby pełnej mrocznych mikroorganizmów. W funeralowy fundament wtopiono subtelnie elementy doom/deathowe, sludge'owe i klasyczny doom - były to różnorodne wpływy spod znaku debiutu Cathedral, Saturnus, Officium triste, Grief czy wczesnego Paradise Lost. 15-minutowy Twilight Amaranthine to prawdziwy pokaz tego co najlepsze w funeral doomie, czyli do ciężaru dodano przejmującą melancholię oraz wiolonczelą otulającą delikatną gitarę, nadającą wczesny ponury ton. Sama gitara brzmiała dość specyficznie, balansując na granicy między "żałosnym rozpadem" a miażdżącymi riffami na wzór jakiegoś wkurzonego bóstwa. To dało otwierającym rozgrywkom masywności mogącej kruszyć beton, ale Asunder nie zapominał jednocześnie o smutnym akompaniamencie drugiej gitary. Zespół mieszał tempa w umiarkowanym stopniu i dorzucał kolejno poczucie majestatu (4:30), nieszczęścia (7:30) lub całkowitego piękna (11:00). Zdumiewała gra Sommesa, który zawsze był zajęty za zestawem perkusyjnym, bez względu na to jak wolno toczyła się ta kompozycja. 13-minutowy Crown Of Eyes przybierał nieco inną formę, stawiając na opisanie rozkładającego się piękna poprzez podkreślenie czystego i nieustannego cierpienia. Z początku utwór emanował irracjonalną ponurą głębią, z osobliwym gitarowym efektem flanger (gitara delikatnie poszerzała dźwięk lub tworzyła intensywne wirujące fale dźwiękowe), który wzmacniał poczucie tonącej desperacji. Jeśli szukać jakichś podobieństw, utwór czerpał wiele z Forest Of Equilibrium Cathedral i to pogrzebowe oblicze było obezwładniające - poza nagłym promykiem nadziei wyczarowanym przez majestatyczny środek (10:30). W końcu 12-minutowy A Clarion Call stawiał na totalnie zniszczenie za pomocą niszczycielskich riffów, choć umiejętnie wpleciono to również wiolonczelę (nieco pod skrzypce a la wczesny My Dying Bride), tworząc nastrój wyciszonego ponurego grobowca. Tempo było z początku żałobne, obciążone smutkiem i poczuciem potępienia (2:30), a potem wszystko nagle cichło (3:15), by zrobić miejsce na mozolny marsz, do którego z ociąganiem dołączały kolejne instrumenty około czwartej minuty. Ten rytm był najcięższy na płycie i trwał, aż żal po stracie spychał ostatnie minuty utworu pod nieprzenikniony całun mroku. Płytę kończył bezsensowny bonus bez tytułu, będący tylko 12-minutowym szumem w tle.
W sierpniu 2015 ukazał się 19-minutowy numer Whited Sepulcher na splicie z Graves At Sea. Nagrano go bez wiolonczeli, gdyż Alex Bale-Glickman odszedł z grupy, a na jego miejsce zatrudniono Amerykankę latynoskiego pochodzenia Jackie Perez Gratz. Zrealizowany z nią [2] zawierał tylko dwa utwory, ale trwające łącznie blisko 73 minuty. Stylistycznie był to krążek zadziwiająco stonowany, który zaskakująco mało opierał się na powtórzeniach, a raczej zdawał się dynamicznie narastać ku przygnębiającym konkluzjom. Zespół poświęcił część funeral doomowej potęgi na rzecz budowy rozmarzonej atmosfery, zarzucając próby tworzenia monolitycznych proporcji. Te dźwięki unosiły się niczym sterowce - wpierw wzbijające się w powietrze, aby następnie zawrócić i patrolować okolicę. Te oderwane od siebie akordy wyłaniają się, by niepewnie wtopić się w otoczeni na tle szepczących chórów i dark ambientu. Riffy wahały się od żałobnej akustyki po monotonne brzmienia zwolnione do subsonicznych poziomów. Muzycy z sukcesem zbudowali rozległy malowniczy krajobraz, podczas gdy wspomniany ambient i gitara rytmiczna wspierały gitarę prowadzącą. John Gossard i Anthony Dino Sommese stosowali na zmianę growling i czyste skandowanie - to ostatnie zbliżone do pełnego pogłosów marsza żałobnego. Słuchacze oczekujący po 50-minutowym kolosie Rite Of Finality jakiegoś epickiego doomowego zacięcia musieli zostawić swój entuzjazm za drzwiami, gdyż ponad połowa utworu (po 27 minucie) to kiepski ambient. Z tego powodu wielu zapamiętało ten krążek głównie jako zbiór nijakich nastrojowych bzdur. W dodatku przez kilka minut słychać głos, który brzmiał niczym ET czytający swój codzienny werset, a potem dochodziły dźwięki jakiejś wiecznie przygnębionej obcej rasy. Mroczniejszy 22-minutowy A Famine miał złowieszczy charakter, pobudzający skutecznie wyobraźnię słuchacza. Wiolonczela nie była obecna na całej długości albumu, ale objawiała się fragmentarycznie, rozpraszając na chwilę mrok, który szybko jednak znikał w mgle całkowitej ciemności. Główną wadą płyty był brak choćby jednego porządnego riffu - zresztą rzadko pojawiał się jakikolwiek riff w tradycyjnym znaczeniu tego słowa. To były raczej akordy "wędrujące", czerpiące z dronów takich zespołów jak Earth i Sunn O))), ale pozbawione rozpoznawalności. Ponieważ dodatkowo gitary wyciszono w mixie, przytłaczająca ciężkość po prostu nie występowała. Mało doomu próbowano zastąpić absurdalnie długie intro, które równie długo były wyciszane. Akustyczne wstępy nie były ani żałobne, ani depresyjne i była to po prostu strata czasu. Niektórym krytykom wydawało się nawet, że był to najmniej ciężki album funeral doom, jakiego kiedykolwiek słuchali. Asunder nagrał niestety płytę przeraźliwie nudną. To artystyczne niepowodzenie przekreśliło dalszą karierę Asunder i formacja rozpadła się jeszcze w 2006.
Dyskografię uzupełniał cover Who Rides The Astral Wings, który umieszczono na "Rising Of Yog-Sothoth: Tribute to Thergothon" w 2010. John Gossard grał też w The Gault (Even As All Before Us w 2005, łączącego doom metal ze stylistyką Joy Division) oraz doom/blackowego Dispirit (pięć demówek w latach 2010-2018). Anthony Dino Sommese bębnił w sludge/doomowym Noothgrush (EP-ka Entropy w 2014). Salvador Raya dołączył do blackmetalowego Elk (Elk w 2015). Jackie Perez Gratz grała w prog-rockowym Grayceon, doomowo/post-metalowym Giant Squid (The Ichthyologist w 2009, EP-ka Cenotes w 2011 i Minoans w 2014) oraz stoner/doomowym Brume (Marten w 2024).

ALBUM ŚPIEW, GITARA GITARA BAS PERKUSJA, ŚPIEW WIOLONCZELA
[1] John Gossard Geoff Evans Britt Hallett Anthony Dino Sommese Alex Bale-Glickman
[2] John Gossard Geoff Evans Salvador Raya Anthony Dino Sommese Jackie Perez Gratz

John Gossard (ex-Weakling), Dino Sommese (Dystopia, ex-Carcinogen, ex-Phobia)

Rok wydania Tytuł
2004 [1] A Clarion Call
2006 [2] Works Will Come Undone

  

Powrót do spisu treści