
Znakomity amerykański zespół powstały w 1976 w Los Angeles. Swoją nazwę wziął od przełęczy w Mordorze z trylogii "Władcy Pierścieni" Tolkiena. Zanim udało się grupie wydać debiutancki krążek, muzycy skomponowali podobno około 100 kompozycji. W 1978 rozprowadzono (po części instrumentalną) 42-minutową demówkę "The Orange Album", na której Tim Baker (ur. 27 października 1956), Greg Lindstrom (ur. 9 lutego 1957) i Robert Garven (ur. 29 czerwca 1956) podzielili się obowiązkami wokalnymi. Lindstrom ponadto zagrał wszystkie ścieżki gitary basowej. W 1979 Cirith Ungol rozesłali swoją drugą demówkę "Cirith Ungol" po wytwórniach i fanzinach (redakcje tych drugich zareagowały entuzjastycznie). W tamytych czasach ekipa wciąż była kwartetem, a Lindstrom skupił się na basie. Debiutancki album ukazał się w końcu w barwach małego niezależnego koncernu Liquid Flame Records w 1980. Cały nakład rozszedł się błyskawicznie co nie umknęło uwadze firmy płytowej Enigma Recrods, która natychmiast podpisała umowę z kapelą, wykupiła prawa do płyty i wydała ją ponownie w 1981. Na albumie metal prezentowany przez Cirith Ungol ograniczał się do ciężkich riffów gitarowych duetu Fogle-Lindstrom, graniczących z epickimi zapędami Manilla Road i Hawkwind. Muzycy połączyli w doskonały sposób surowy barbarzyński heavy z brzmieniem typowym dla lat 70-tych. Był to dość unikalny styl - wyeksponowana sekcja rytmiczna nadawała utworom niesamowicie posępnego charakteru, gitara mocno brzmiały jedynie w solówkach, a nad wszystkim unosił się kontrowersyjny "nosowy" śpiew Bakera - przez tą oryginalność wokalną i wykrzykiwane ekstatycznie frazy, niektórzy krytycy nazwali [1] nawet "najgorszym albumem heavymetalowym wszechczasów". Paradoksalnie, była to jedna z najlepszych płyt pierwszej połowy lat 80-tych, a już na pewno za Oceanem. Otwierający Frost And Fire porażał słuchacza nieziemskim riffem i chropowatym śpiewem frontmana. Uwagę zwracały także: rozpoczynający się solówką I`m Alive, niemal przebojowy Edge Of A Knife, przejmujący pulsującym basem Flinta Better Off Dead oraz kończący całość instrumentalny Maybe That`s Why, pełen mocy i specyficznego klimatu. Jak na skromne warunki studyjne i finansowe oraz brak doświadczenia realizatorskiego, nie można było sobie wyobrazić lepszego startu. Dodatkowo w mroczno-baśniowe tło kompozycji doskonale wprowadzała wspaniała okładka autorstwa Michaela Whelana (przedstawiająca Elryka z Melniboné), który współpracować miał z grupą także przy następnych wydawnictwach.
Wkrótce Brian Slagel (szef nowo powstałej wytwórni Metal Blade), postanowił wydać w 1982 składankę "Metal Massacre". Na tej słynnej pierwszej z serii kompilacji znalazł się kawałek Cirith Ungol Death Of The Sun, obok utworów Metalliki, Bitch, Malice i innych. To wzmocniło popularność kwintetu, który starał się jak mógł podtrzymywać dobrą passę, dając dzikie i głośne koncerty. Kiedy jednak 2 lipca 1984, nakłądem wytwórni Enigma Records, ukazał się [2], amerykańska scena metalowa zmieniła swoje oblicze, a pojęcie epickiego heavy nabrało nieco innego znaczenia. Na tamten moment materiał brzmiał archaicznie, w dodatku samo brzmienie i struktura utworów, odnosząca się po częsci do rocka lat 70-tych w żadnym wypadku nie nadążało za nowymi trendami. To było surowe i czasem nawet barbarzyńskie potraktowanie tradycji lat 70-tych w konwencji true. Niewątpliwe nawiązania do US metalu przejawiły się w charakterystycznym ujęciu tematyki rycerskiej i fantasy. Tak jawiły się doskonały Atom Smasher oraz monumentalny Cirith Ungol ze znakomitym zwieńczeniem. Przeciętne brzmienie kontrastowało z klimatem mroku i niepewności, zwolnionym brzmieniem i wciągającymi transowymi numerami - na przemian prostymi i pokomplikowanymi. Do tych drugich należały bezsprzecznie udziwnione Black Machine oraz Master Of The Pit. Cirith Ungol na dobrą sprawę zastosowali wiele elementów wykraczających poza kategorie klasycznego metalu - było coś z nienarodzonego jeszcze stoneru, coś z doomu, także psychodelicznego rocka. Bardzo dobrze zagrał Jerry Fogle, który pozwalał sobie na dłuższe popisy, nieraz w oddaleniu od głównego wątku. Z Iommiego wzory z pewnością czerpano przy tworzeniu Death Of The Sun (wersja inna niż na "Metal Massacre") i przy tych wędrowkach Fogle`a czasem sekcja rytmiczna sprawiała wrażenie pozostawionej samej sobie. Mimo to na pełne uznanie zasługiwał Robert Garven, w większości odnajdując się w tych pokręconych rytmicznych strukturach. W zdumienie wprawiał sabbathowo-epicki Finger Of Scorn, zaskakująco daleki od grania epickiego. Na tej płycie Cirith Ungol dodali do swego stylu jeszcze więcej głębi, surowości i dudnienia, czyniąc gitary niejako narratorami utworów, a śpiew Bakera skupił się na oscylowaniu między poruszającą melorecytacją i skandującym skrzekiem. Chybionym chwytem było jedynie umieszczenie nużącej przeróbki Toccata In Dm Bacha - co prawda jednego z najwcześniejszych neoklasycznych utworów jakie powstały w USA, ale w nieśmiałej własnej wizji oryginału i dość irytującej brzęczącymi dźwiękami. Jako zjawisko kulturowe w metalowej muzyce, [2] był albumem niezwykle ważnym i wpływowym.

Zespół w schyłkowym okresie kariery. Od lewej: Vernon Green, Robert Garven, Jim Barraza, Tim Baker
Wkrótce zespół przeszedł do Metal Blade i wydał latem 1986 [3]. Nie było żadnej promocji ani tournee, także praktycznie na starcie płyta przepadła. Tylko dzięki maniakom grupy, wyniki sprzedaży nie były katastrofalne. Brian Slagel jednak sięgnął po kruczki prawne i muzycy niemal nie otrzymali żadnych należnych im pieniędzy. Muzycznie to nadal Cirith Ungol, choć jednak pozbawiony witalnej energii z przeszłości i ze zmniejszonym poziomem niesamowitości. Nadal było epicko i surowo, ale muzycy sięgneli po niemal doomowe klimaty. Większość kawałków była posępna, również brzmienie mogło być lepsze. Potężne dotychczas bębny Garvena zostały złagodzone, a do przodu Brian Slagel (gdyż to on był producentem) przesunął gitary. Mimo tych wszystkich mankamentów, większość utworów nadal prezentowała sięz dobrej epickiej strony. Warte uwagi były nie tylko utwory w starym stylu jak Chaos Descends i One Foot In Hell, ale również te szybsze jak Blood & Iron i 100 Miles Per Hour. Baker nadal czarował swym charakterystycznym i przejmującym głosem.
Dobra muzyka jednak nie przesłoniła problemów z realnego życia. Jerry Fogle opuścił zespół przygnębiony złymi relacjami na linii zespół-Metal Blade. Jego stan psychiczny był na tyle poważny, że okazał się zalążkiem poważnej depresji, która w 1998 doprowadziła do alkoholizmu i w końcu śmierci gitarzysty 20 sierpnia 1998 z na wskutek niewydolności wątroby. Marazm ogarnął także pozostałych, którzy przez 4 lata nie robili niemal nic. W 1991 Cirith Ungol podpisali jednak kontrakt z wytwórnią Restless Records i nagrali [4]. Płyta nie była spójna, czego zresztą można było się spodziewać po takiej absencji. Album zawierał zarówno arcydzieła (Join The Legion, The Troll, cover Arthura Browna Fire), jaki i melodyjne kawałki zupełnie nie pasujące do dotychczasowej konwencji Cirith Ungol (Heaven Help Us, Go It Alone - ten drugi Barraza napisał jeszcze w czasach Prophecy). Te dwa ostatnie były tak inne, że nadawałyby się na jakąś osobną EP-kę. Na szczęście krążek zwieńczała genialna "Trylogia Chaosu" (Chaos Rising, Fallen Idols, Paradise Lost), pełna monumentalizmu i epickiej surowości. Brzmienie było dość dobre, na miarę nowego dziesięciolecia. Z bardzo dobrej strony wypadł nowy gitarzysta Jim Barraza (ur. 29 listopada 1960), którego ostre riffy cięły niczym bicz. Fanom spodobały się jego solówki, bardziej wirtuozerskie niż nastawiona bardziej na klimat gra Fogle`a. Śpiew Bakera nie był co prawda już tak chropowaty jak przed laty, jednak poszerzył on spektrum swoich wokalnych umiejętności o jakościowo nowe elementy. Oryginalne wydanie [4] było przez wiele lat niezwykle trudne do zdobycia - w 2002 nieoficjalnie wydano reedycję, lecz był to bootleg (jego charakterystyczne cechy to nieco ciemniejsza okładka, skrócony czas o 6 sekund i kanadyjska produkcja). Płytę w pełnej krasie, zremasterowaną i z bonusami, wydała dopiero wytwórnia Metal Blade w październiku 2016. Wydawało się, że Cirith Ungol wychodzi na prostą po tym całkiem niezłym wydawnictwie. Niestety, złe fatum nadal wisiało nad grupą. Okazało się, że podczas podpisywania kontraktu, prawnik reprezentujący Restless Records działał tak, że muzycy nieopatrznie zrzekli się dożywotnio praw autorskich do [4]. W konsekwencji nie otrzymali za swoją muzykę złamanego grosza. Po wysłuchaniu wielu szykan i procesie z wytwórnią, zespół definitywnie przestał istnieć w 1993. Po latach Metal Blade wydała [5], zawierający dwa niepublikowane wcześniej nagrania (Hype Performance, Last Laugh), sporo instrumentalnych improwizacji z "Demo 1979" oraz sześć utworów koncertowych. Resztę stanowiły inne wersje kawałków znanych z płyt.
Greg Lindstrom dołączył do hard`n`heavymetalowego Falcon (Falcon w 2004 i Die Wontcha w 2008, m.in. Perry Grayson znany z Destiny`s End i Isen Torr). W 2006 wydano tribute dla Cirith Ungol One Foot In Fire, na którym zagrali m.in. Solemnity, Holy Martyr, Rosae Crucis, Battle Ram oraz Crystal Viper & Elixir (razem wykonali Chaos Rising). 11 września 2018 Cirith Ungol powrócili po latach milczenia studyjnego z nowym singlem [6]. Z kolei 25 października 2019 ukazał się koncertowy [7], zawierający koncert "Live At Up The Hammers".
24 kwietnia 2020 dosyć sensacyjnie wytwórnia Metal Blade Records wydała [8]. Wrócił Greg Lindstrom, a bas przejął Jarvis Leatherby - lider Night Demon. Powrócił także na okładkę Elryk z Melniboné - stojący dumnie na pustkowiu, owładnięty jednakże mroczną melancholią. Zespół wrócił z heavy metalem w heroicznej odmianie i pewnymi elementami stoner/doomu. Była to niejako kontynuacja tego co było wizytówką grupy w pierwszych latach działalności. Pewnego rodzaju fuzje gatunkowe po części ustąpiły amerykańskiemu w formie przekazu masywnemu brzmieniu, w tradycyjnym stylu i wspartego dobrym archetypowym wokalem Bakera. Pierwsze wrażenie było najbardziej pozytywne - kultowa kapela powróciła po latach, nie oglądając się rozmaite mody i z odpowiednią dozą agresji. Trudno jednak bowiem było uznać za szczególnie ekscytujący dosyć szybki Legions Arise czy wolniejszy Nightmare, jednowymiarowy w podanej porcji metalowego mroku. Kwintet przy okazji umiejscawiał się na zapleczu tradycyjnego heavy z USA w przeciętnym Before Tomorrow, balansując pomiędzy Skullview i Overlorde. Udaną reminiscencją starego stylu był z pewnością twardy rycerski The Frost Monstreme, a The Fire Divine wypadł intrygująco jako mieszanka teoretycznie epickiego heavy i niezwykle silnych akcentów Cathedral. Przebłyski heavy-rocka z lat 70-tych wypełniły w łagodniejszych partiach Stormbringer - one wraz z udaną solówką Barrazy prowadziły ku mało atrakcyjnemu refrenowi. Tytułowy Forever Black jako heavy z pewnymi elementami epickiego doomu wyróżniał się atrakcyjnym prostym tematem wałkowanym prawie przez sześć minut. Baker nie zawiódł, a gitarowo było interesująco. Ogólnie ekipa nie próbowała epickiego heavy metalu zdefiniować na nowo, w zamian stawiając na transfuzję, adrenalinę i dawkę elektrowstrząsów. Wykorzystane środki były genialne w swej prostocie – mocarny riff, zaczerpnięta z hard rocka solówka, średnie tempa, trochę galopady, melodia i przede wszystkim pomysł, który spinał wszystko spójną klamrą.
Kompozycyjnie album był w zasadzie idealny. Doskonałe wyważenie melodyki i okraszających ją riffów, kilka inteligentnie wplecionych akustycznych fragmentów budujących klimat, worek pomysłów zamkniętych w dziewięciu numerach opartych na średnich tempach. Krążek jednocześnie miał kolosalne znacznie dla fanów otaczających Cirith Ungol nimbem uwielbienia.
Na [10] skład pozostał bez zmian, Tim Baker w niezłej formie wokalnej, a gitarzyści znów zagrali konkretnie (długa romantyczna solówka w Looking Glass. Zespół obrał bezpieczny kierunek klasycznego amerykańskiego heavy w stylu lat 80-tych - heroicznego, ale jednoczesnie nasyconego wyrazistym klimatem. Dynamiczny początek Velocity (S.E.P.) momentalnie dawał nadzieje na większe emocje i ciekawe ujście metalowej energii. W następnych utworach stosowano atrakcyjne naprzemiennie szybsze i wolniejsze partie (Salor On The Seas Of Fate). Mix i mastering wykonał ponownie kolega Leatherby`go z Night Demon Armand John Anthony i zadbał, by płyta nie zabrzmiała ani zbyt ostro ani zbyt prymitywnie. Znakomita była ekspozycja basu i ustawienie gitar w solówkach.
Tim Baker zaśpiewał gościnnie w utworze The Flame grupy Blind Oath w 2023.
| ALBUM | ŚPIEW | GITARA | GITARA | BAS | PERKUSJA |
| [1] | Tim Baker | Jerry Fogle | Greg Lindstrom | Robert Garven | |
| [2-3] | Tim Baker | Jerry Fogle | Michael `Flint` Vujea | Robert Garven | |
| [4] | Tim Baker | Jim Barraza | Vernon Green | Robert Garven | |
| [6-10] | Tim Baker | Jim Barraza | Greg Lindstrom | Jeff `Jarvis Leatherby` Hershey | Robert Garven |
| [11] | Tim Baker | Armand Anthony | Greg Lindstrom | Jeff `Jarvis Leatherby` Hershey | Robert Garven |
Jim Barraza (ex-Prophecy), Jarvis Leatherby (Night Demon), Armand Anthony (ex-Gygax, Night Demon)
| Rok wydania | Tytuł | TOP |
| 1980 | [1] Frost And Fire | #6 |
| 1984 | [2] King Of The Dead | #9 |
| 1986 | [3] One Foot In Hell | |
| 1991 | [4] Paradise Lost | |
| 2001 | [5] Servants Of Chaos (kompilacja / 2 CD) | |
| 2018 | [6] Witch's Game (singiel) | |
| 2019 | [7] I`m Alive (live) | |
| 2020 | [8] Forever Black | #21 |
| 2021 | [9] Half Past Human EP | |
| 2023 | [10] Dark Parade | #8 |
| 2025 | [11] Live At The Roxy (live / 2 CD) |


