Szwajcarska grupa powstała w 1985 w Zurychu z inicjatywy dawnych członków ekipy technicznej Celtic Frost. Wydane w lutym 1986 czteroutworowe demo "Deathcult" (na którym gościnnie wokalnie wystąpił Thomas `Gabriel` Warrior z Celtic Frost właśnie) zainteresowało wytwórnię Noise, która w przyszłości miała wydać wszystkie albumy grupy. Pierwszy album uznany został przez wiele europejskich magazynów za najbardziej interesujący thrashowy debiut roku 1987. Coroner zaprezentował na nim efektowny "inteligentny thrash/death" urozmaicony elementami heavy, prog-metalu i jazzu. Utwory zagrano bardzo szybko, a dla klimatu dodano klawisze. Całość oparto na konkretnym szybkim wymiataniu ze świetnymi, choć niezbyt melodyjnymi riffami i będącymi ich przeciwieństwem długimi (pełnymi karkołomnych popisów) solówkami Vetterliego. Do tego trzeba dodać szybkie, mocne choć niezbyt skomplikowane bębnienie Edelmanna oraz wyrazisty bas Brodera. Basista posiadał typowy dla gatunku skrzeczący wokal w którym można odnaleźć nawiązania do groźnej maniery Toma Warriora. Z tym ostatnim zespołem kojarzył się też mroczny charakter całości. Nastrojowo za to jawiły się krótkie utwory instrumentalne, powtykane pomiędzy właściwe kompozycje. W tych miniaturach zespół wykorzystał w szerokim zakresie brzmienie gitary akustycznej. Pomimo swojej surowości, brzmienie było wyraziste, odpowiednio prezentując grę poszczególnych instrumentów, a także różnorakie smaczki poukrywane w utworach. Już na starcie Coroner atakował motorycznymi riffami Reborn Through Hate oraz pokombinowanym technicznym When Angels Die. Niezwykle pomysłowy był instrumentalny Nosferatu, nasączony sporą ilością solowych popisów. Sporym mankamentem płyty w dalszej je części okazała się jednostajna rytmiczność bezkompromisowego thrashu, w który niestety wkradała się pewna dawka monotonii (Suicide Command o losie kamikaze, R.I.P., dotyczący ostatnich chwil przestępcy Fried Alive). Na sam koniec pojawiał się jednak prawdziwy hit Totentanz - jeden z najbardziej bezkompromisowych utworów w dorobku Coroner, gnający przed siebie w takt mieszanki agresji z przebojowością i niebanalną techniką. Zespół objawił się fanom jako ekipa predysponowana do tworzenia świetnego jakościowo i oryginalnego thrashu, ale czas na uznanie miał nadejść później. Tutaj jeszcze nie zastosowano takich pokręconych pomysłów i nieszablonowych zagrywek, jak to miało mieć miejsce w przyszłości. W zasadzie był to zestaw "tylko" dobrych numerów, na szczęśie bez specyficznej dla tamtych czasów naiwności wielu debiutów.
Następne wydawnictwa zajęły się degradacją kultury europejskiej wobec zalewu masowej amerykanizacji. Na [2] zabójcze tempa często łamano, chętnie dodawano też wolne przejścia pomiędzy szybkimi partiami przypominającymi poprzednika. Uwagę zwracał rewelacyjny instrumentalny Arc-Lite (praktycznie 3-minutowa solówka gitarowa), udanie przerobiono też Purple Haze Hendrixa. Album ogniskował w sobie niezwykle surowe i przybrudzone brzmienie oraz imponujący warsztat techniczny. Thrashowe petardy w stylu Absorbed przenikały się z numerami bardziej złożonymi (Skeleton On Your Shoulder), złowieszczymi (Sudden Fall z pomysłowym zwolnieniem w fazie refrenu) i w końcu zabawą różnymi konwencjami (Shadow Of Lost A Dream). Największy eklektyzm cechował Voyager To Insanity z intrygującym motywem, skomplikowanym motywem melodycznym, urozmaiconą rytmiką, power/speedową szybkością, a wszystko wtopiono w thrashową strukturę.
Zrealizowany w studio w Berlinie Zachodnim, [3] stanowił punkt zwrotny w karierze zespołu. Muzykę znacznie urozmaicono poprzez skomplikowanie partii gitarowych. Utwory wydłużyły się, a ich brzmienie znacznie się poprawiło. Coroner objawił się światu jako ekipa próbująca wykorzystać thrash do tworzenia przestrzennego progresywnego rozmachu i eksperymentu. To wciąż było "łojenie" w klasycznym tego pojęcia wyobrażeniu, ale zniknęły zupełnie surowość i nonszalancja z poprzednich płyt. Materiał kipiał pomysłowymi partiami gitar, zarówno w warstwie rytmicznej jak i solowej. Utwory skupiły się na podkreślaniu zagubienia i osamotnienia w dzisiejszym świecie, depresji oraz ogłupianiu przez media. Osiem zwięzłych i wykonanych z werwą wykonanych kawałków budowało pomost między dwiema poprzednimi płytami oraz tym co nastąpiło w twórczości Coroner później. Muzycy odważnie przekroczyli granicę poszukiwań w celu przekraczania gatunkowych granic i większej niźli wcześniej dozy progresywności. Drapieżny Die By My Hand zaczynał się efektownie – wydobywającą się z niebytu, prędko narastającą nawałnicą perkusji, basu i gitary. Kąśliwy i złowieszczy wokal Brodera co rusz wysuwał się i chował ze swoim "agresywnie grzechoczącym" basem. Towarzyszyły mu zajadłe ataki Vetterliego, grającego z niesłychaną biegłością i z polotem krzeszącego odjazdowe solówki. No Need To Be Human startował niespiesznie, a później wzbogaciła go przeciągła bluesująca solówka Tommy`ego. Przerywane chwilami ciszy, zwaliste szturmowanie instrumentów zapowiadało znakomity Read My Scars, wypełniony schizoidalnymi popisami gitarzysty, którego gra na całym albumie nosiła przyjemnie złowrogie piętno. Świdrujące brzmienie jego instrumentu wespół z jadowitym charkotem basisty prowadziło w drugiej minucie D.O.A. do świetnej partii instrumentalnej i sardonicznego "chichotu" gitary elektrycznej. Z kolei seria błyskawicznych wystrzałów perkusyjnych otwierało Mistress Of Deception - kolejny cięty i rozpędzony utwór, urozmaicony licznymi przejściami, zmianami temp i rytmów, obdarzony zapadającymi w pamięć riffami i porywająco pokręconymi solówkami. W Tunnel Of Pain Broder początkowo w pojedynkę intensywnie basował, poddając ognisty riff nacierającemu z impetem Vetterliemu. Nieco negatywnie zaskakiwał hardcore`owy Why It Hurts, ale podjęcie tego stylistycznego tematu rekompensował po części Ron ze swoim kipiącym gniewem i burkliwym śpiewem (skrzekiem). Na sam koniec klimatyczny Last Entertainment, do którego nakręcono teledysk. Ten stanowiący forpocztę przyszłych dokonań kawałek rozpoczynał się i kończył dźwiękami syntezatora (Steve Rispin), jakby żywcem wyciętymi z ówczesnych filmów grozy. Zaśpiewał tutaj perkusista Marky Edelmann, który powoli i z powagą upiornie recytował słowa o "triumfie zamierającej kultury”, której rychły zmierzch przepowiadały wieńczące kawałek złowieszczy syntezator, smutne dźwięki gitary i wymowne brzękanie dzwonków. Płytę ostatecznie wypełniła pomysłowa i z pasją wykonana muzyka, która ani na moment nie nużyła. Kreatywne trio pokazało w pełni swój tecniczny kunszt i precyzyję, daleką od tanich i jałowych popisów. Szwajcarom udało się stworzyć płytę podchodzącą pod gusta nieortodoksyjnym entuzjastów progresywnego thrashu.
Następnym znaczącym krokiem samorozwoju był [4]. Zespół zaproponował wejście w świat pełen odrealnionych i nowatorskich dźwiękowych rozwiązań, które stawiały Coroner w gronie muzycznych wizjonerów swojego czasu. W swoich czasach krążek spotkał się na ogół z niezrozumieniem i dezaprobatą środowiska do którego w założeniu był adresowany. Ówczesna muzyczna propozycja stanowiła swoisty dźwiękowy katalizator wyprzedzający o wiele lat to co wówczas grano i lansowano. To samo zresztą spotkało Atheist, Believer, Cynic czy Pestilence. Grupa odrzucała aranżacyjny przepych, kompozytorskie zawiłości i instrumentalną ekwilibrystykę, ale wszystko było dalekie od gustów masowego odbiorcy. Zawartość albumu skondensowano muzycznie, a uzyskanie takiego efektu z pewnością nie było rzeczą prostą, wziąwszy pod uwagę jego stylistyczną niejednorodność. Największa atrakcyjność płyty wynikała z jej niejednorodnego jej charakteru. To co nastręczało trudności z przyswajalnością tej muzyki niewprawionemu i nieprzywykłemu do absorpcji niejednoznacznych dźwięków odbiorcy, wywoływało jednocześnie ciekawość, zachwyt i ekscytację. Muzyczne tło krążka osaczało słuchacza niczym lepka uzależniająca dźwiękowa magma, która powoli i stopniowo wypełnia każdy zakamarek dotychczas nie zapełniony muzyką. Wszystko stanowiło niemal mityczny monolit, zaakcentowany na koniec doskonała przeróbką The Beatles I Want You. W różnych utworach zastosowano zwolnienia w częściach środkowych i progresywne odpływy stanowiące o klimacie całości (Semtex Revolution, Divine Step). Na okładkę wrzucono rozmyte zdjęcie Anthony`ego Perkinsa z Psychozy Hitchcocka. W celu odkryciue prawdzwe treści i kompleksowości [4] należało niejednokrotnie przebić się przez grube warstwy skrywającej prawdziwą wartość. To mogło zająć sporo czasu, a niektórym fanom sztuki nie udało się posiąść wcale.
Ostatnim albumem formacji był [5], na którym wyraźnie słyszalne było odejście od thrashu. Krążek był co prawda kolejną refleksyjną podróżą przez mroczne i tajemnicze obszary ludzkiej świadomości, a poszczególne muzyczne składniki połączono ze sobą tak aby porywać, lecz bez efektu przepychu. Utwory były tak skomplikowane, że jedni fani uznali płytę za "zbyt zimną", inni z kolei za soczystą i pełną emocji. The Lethargic Age wprawić mógł w rodzaj transu, Internal Conflicts wciągał thrashową gwałtownością i bogatym wachlarzem kuszących zagrywek z innych stylów, a Serpent Moves elektryzował na granicy szaleństwa, w którym psychotyczną zawadiackość wymieszano z ciężkim nastrojem. Nieco nieludzko wypadł Grin (Nails Hurt), nasycony dynamiką, brutalnością i nienachalną melodyką. Całość uzupełniały dwie intrygujące miniatury: plemienny Dream Path oraz skrystalizowany jakby z odgłosów natury Theme For Silence. Pojawiające się gdzieniegdzie elektroniczne urozmaicenia nie odbierały na szczęście kompozycjom ich organiczności. Materiał był wielowymiarowy, mnogi w zaskakujący motywy i każdy słuchacz odbierał album na swój własny sposób. Ron Broder po raz kolejny fascynował swoim głębokim jadowitym głosem, Tommy Vetterli popisał się oszołamiającą i bezbłędną techniką, a aktywny kompozytor Marky Edelmann uzupełnił wszystko perkusyjnymi motywami i kilkusekundowymi zagęszczeniami stóp. To wydawnictwo Coroner nie zebrało jednak przychylnych recenzji, grupie zarzucano nawet przerzucenie się na metalowy groove. Rozczarowane trio rozwiązało się na początku 1995, tuż przed wydaniem połowicznej składanki [6], na której znalazło sie kilka nowych utworów, a także wybrane kawałki z poprzednich płyt.
Marky Edelmann grał w Apollyon Sun, natomiast Tommy Vetterli wszedł w skład Kreator i prog/metal/rockowym 69 Chambers (War On The Inside w 2009 i Torque w 2012). Wyprodukował również świetną płytę szwajcarskiego progresywno-powermetalowego Neverland Schizophrenia w 2007.

ALBUM ŚPIEW, BAS GITARA PERKUSJA
[1-6] Ron `Royce` Broder Tommy `Baron` Vetterli Marky `Marquis` Edelmann


Rok wydania Tytuł TOP
1987 [1] R.I.P.
1988 [2] Punishment For Decadence
1989 [3] No More Color #14
1991 [4] Mental Vortex #15
1993 [5] Grin #20
1995 [6] Coroner (kompilacja)

          

Powrót do spisu treści