Historia grupy zaczyna się w Hanoverze w 1968 i kapeli The J.Ps (Justice Of Peace) grającej psychodelicznego rocka. Na nagranym w tym roku singlu Save Me / War zagrali Peter Panka (śpiew), Klaus Hess (bas) i Werner Nadolny (saksofon). Jesienią 1970 działalność The J.Ps zawieszono i narodził się zespół Jane - Panka przejął perkusję, Hess - gitarę, a Nadolny - organy. Do ekipy w kwietniu 1971 dołączyli basista Charly Maucher i wokalista Bernd Pulst. Debiutancki album ukazał się wiosną 1972 dla wytwórni Brain Records z Hamburga - wyprodukowł go zresztą Günter Körber, współzałożyciel wytwórni. Przez wiele lat funkcjonowało przekonanie, że Jane nigdy nie był zespołem krautrockowym i stawianie do w rzędzie z wymienionymi grupami mijało się z celem. Jednakże styl Jane odnosił się bowiem do specyficznej zaprawionej progresem i heavy/progiem rockowej muzyki niemieckiej, a w tym gronie mieścił się nie tylko Jane, ale także choćby Gift, Murphy Blend, Night Sun, Reaction czy Blackwater Park. Twórczość wszystkich tych zespołów stanowiła początkowo po prostu niemiecką odpowiedź właśnie na brytyjską scenę progresywną. Dopiero potem Can, Faust czy Eloy stworzyły coś własnego, co odróżniało ich brzmienie od typowo progresywnych rzeczy z Zachodu. Krautrock ostatecznie był pojęciem szerszym niż rock progresywny, który zwyczajnie się w nim zawierał - podobnie jak space rock, psychodelia i heavy/prog. Wyznacznikiem krautrocka ostatecznie nie były takie czy inne inspiracje, ale po prostu narodowość muzyków.
Wracając do pierwszej płyty Jane - połączyła ona stylistyki Deep Purple, Pink Floyd i wczesnego Eloy. Słuchacz od początku nie miał cienia wątpliwości co do obcowania z dziełem niezwykłym i nad wyraz dojrzałym. Bernd Pulst miał specyficzny i pełen ekspresji głos o niecodziennej złowieszczej barwie. Stylistycznie postawiono na heavy-rockowe brzmienie oparte na soczystych organowych dźwiękach, ale zagrane z progresywnym rozmachem. Zamiast szybkości czy dynamiki ekipa grała właśnie ciężej i jakby monumentalniej. Muzycy nagrali długie rozbudowane kompozycje mające do zaoferowania coś znacznie ciekawszego niż tylko trzy zwrotki i refren. Całość otwierał ośmiominutowy Daytime, w którym wokal Pulsta aż emanował emocjami - to był wyjątkowy i niepowtarzalny głos, zwiastujący jakby nadchodzącą tragedię. Powoli do głosu dochodziły kolejno bas Mauchera, Hammondy Nadolnego, gitara Hessa i bębny Panki. Wówczas potęga brzmienia wczesnego Jane objawiała się w w całej okazałości - zwłaszcza w heavy-rockowej końcówce. Następnie wchodził czadowy Wind, a kiedy galopada riffów milkła i tempo zwalniało na tle wzorcowo brzmiących Hammondów, ponownie głos Bernda wprowadzał niesamowita melancholię. Tę niby banalna opowieść wokalista opowiedział narzucając utworowi feerię surrealistycznych barw i dwuznacznych kolorów. W łagodnie się rozpoczynającym Try To Find piękną solówkę zagrał Klaus Hess, a partie jego gitary świadczyły o dużych umiejętnościach młodego muzyka i równie dużej wyobraźni. Najdłuższy na płycie Spain to małe arcydzieło, w którym zawarto esencję bogactwa tej płyty - był to koronkowo utkany bluesowo/psychodeliczno/heavy-rockowy numer, w którym dochodziło do spotkania stylów Pink Floyd z Deep Purple. Tytułowy Together brzmiał jak kontynuacja Try To Find - niesamowicie wyważona melodia i akompaniament płynęły niczym tiul rzucony na wiatr. Prawdziwą perłę zostawiono na koniec - w prawie 10-minutowym Hangman Bernd Pulst zaczynał swoją frazę od słów "When I wake up in the morning it is the end of a day". Instrumentalnie i wokalnie było to kompletne arcydzieło niemieckiego heavy-rocka. Wielowątkowe kompozycje miały swój indywidualny styl - podniosły heavy-rock mieszał się tutaj z bluesem i rozmarzonymi elementami psychodelii, a w całości niemal podskórnie wyczuwało się ukrytą moc. Album okazał się dojrzałym dziełem wrażliwych muzyków i od razu wydawało się, iż styl Jane został momentalnie ukształtowany. A jednak kolejne płyty miały okazać się inne (wcale nie gorsze) - zapewne dlatego, że zabrakło w nich charyzmatycznego Pulsta, który po wydaniu płyty zniknął ze sceny - pomimo, że magazyn "Sounds" ogłosił go wokalistą roku 1971. W internecie można natrafić na notatkę wedle której wokalista po nagraniu płyty nie udźwignął ciężaru popularności, przeżył załamanie nerwowe i został umieszczony w szpitalu psychiatrycznym, w którym popełnił samobójstwo 2 marca 1973.
Zanim przystąpiono do nagrywani [2], w składzie doszło do przetasowań. Z powodów zdrowotnych odszedł Maucher, a zastąpił go na gitarze i basie Wolfgang Krantz. Peter Panka postanowił śpiewać, nie rezygnując z perkusji. Do problemów finansowych doszły także ekonomiczne, gdyż finanse muzyków były w tak opłakanym stanie, że na nagrania musieli wypożyczyć wszystkie instrumenty. Jednakże krążek nie zawiódł, kontynuując styl poprzednika - głos Panki miał intrygującą "monotonną" barwę, a Nadolny poza organami użył syntezatorów (dodających efekty space rockowe). W ten sposób brzmienie pozostało rozpoznawalne, co udowadniał już heavy/bluesowy Redskin z ciekawymi akcentami etnicznymi i niespiesznym tempem - choć na otwarcie nie był to zbyt szczęśliwy wybór. Organy w stylu Uriah Heep obejmowały we władanie Moving i Waterfall - kto lubił wejścia na tereny psychodelii, musiał polubić nową płytę. Do najciekawszych utwórów należała mroczna ballada Out In The Rain, osadzona w heavy-rockowych korzeniach. Jedynym słabszym momentem wydawała się być inna ballada Dandelion, zbytnio próbująca hołdować symfonicznym skłonnościom ówczesnej sceny niemieckiej. Ciekawym eksperymentem był za to instrumentalny Like A Queen.


Skład z 1973. Od lewej: Peter Panka, Wolfgang Krantz, Charly Maucher, Klaus Hess

Trzeci album miał być sprawdzianem jakości dla Jane i przed wejściem do studia jak zwykle doszło do zmian w składzie. Na [3] wrócił po chorobie basista Charly Maucher, który zaśpiewał w kilku utworach. Krążek (jako jedyny w dyskografii Jane) nagrano bez organów - Nadolny miał wrócić do grupy w przyszłości. [3] odchodził od blues-rocka dominującego na [2], w kierunku stylu z debiutu, a nawet momentami uderzał heavy-rockowo. Poza jednym numerem, wszystkie zaśpiewał Maucher. Wszystko rozpoczynał ponad 9-minutowy Comin` Again, po części czerpiący z wczesnego UFO (bez space-rocka), Human Instinct (bez psychodelicznego jammowania) i Wishbone Ash (delikatne granie progresywne, duet gitar). Sabbathowy riff w lżejszym wydaniu otwierał Mother You Don`t Know, przechodzący później w heavy-bluesowe zwrotki i powracający do motywu przewodniego. Urzekający I Need You rozpoczynał się balladowo, by uderzyć z pełną mocą w melancholijnym refrenie i refleksyjnej gitarowej solówce. Fortepianowe dźwięki zwiastowały Way To Paradise z delikatnym śpiewem Panki i folkowym podkładem - niezły kawałek, ale mogący znaleźć się na końcu płyty. Early In The Morning wracał do heavy-rocka (sporo z motoryki Deep Purple), a wejście sekcji rytmicznej na wstępie było znakomite. Kompozycję wzbogacało niemal space-rockowe tło, tamburyny i fuzzujące gitary. Instrumentalny Jane Session nawiązywał kosmicznymi klimatami do Comin` Again i muzycy Jane doskonale czuli się w podobnych psychodelicznych klimatach. Pierwsza heavy-rockowa minuta Rock`n`Roll Star było lepsze od reszty utworu, a po mało znaczącym 39-sekundowym instrumentalnym wtręcie King Of Thule, kwartet kończył krążek dynamicznym Baby What You're Doin` - numerze prosto zaaranżowanym, ale niezwykle melodyjnym i porywającym heavy-rockową żywiołowością. Ostatecznie nigdy wcześniej ani później grupa nie brzmiała tak ciężko jak tutaj, a dwie gitary musiały grać gęsto, by wypełnić tło dotychczas zagospodarowywane przez organy.
Na [4] do Panki i Hessa dołączyli basista Martin Hesse oraz śpiewający klawiszowiec Gottfried Janko. Temu ostatniemu dano przywilej niemal zdominowania rozpoczynającego krążek Waiting For The Sunshine, brzmiącemu jak (świetny) odrzut sesji z poprzedniego albumu. Te Hammondy powróciły z pełną mocą, co przypominało dwa pierwsze albumy formacji. Głównym kompozytorem był Klaus Hess, który zaśpiewał również w odpowiednio dociążonym Music Machine. Ekipa wciąż potrafiła pisać interesujące numery z wieloma zmianami tema, interesującymi aranżacjami i uzależniającymi melodiami. Zaciągający głos Janko z początku mógł denerwować, choć niektórym słuchaczom udało się do niego przyzwyczaić. Organy znowu rządziły w nieco psychodelicznym Make Me Feel Better, choć tutaj wokal (a także w Lord Love) był miejscami nie do zniesienia, a cztery i pół minuty ciągnęły się smętnie w ślimaczym tempie. Powrót do formy następował w Wishdream Lady, cechujący się niezwykle ciężkim jak na Jane riffem i na myśl przychodziły od razu dwie pierwsze płyty Eloy. Była to z pewnością najlepsza kompozycja wśród nowego materiału. Kompletnym nieporozumieniem był funkowo-soulowy Silver Knickers, w którym krautrockowa kapela podjęła próbę naśladowania Jamesa Browna z koszmarnym rezultatem. Ponad 9-minutowy space-rockowy Midnight Mover to kolejna odsłona hybrydowego oblicza zespołu - tym razem zakończona powodzeniem. Na tle świadomie monotonnego bębnienia Panki swoje piec minut miał gitarzysta Hess. Kończący całość So So Long był jakby pastiszem własnej twórczości z czasów debiutu. Nowe dzieło Jane było intrygujące, miejscami irytujące - zwłaszcza we fragmentach, w których aż się prosiło by Hess czy Panka zaśpiewali sami.
Na [5] powrócił do Jane Werner Nadolny, a głównym wokalistą został Klaus Hess (śpiewał niczym David Gilmour). Album dotyczył czterech żywiołów, a stylistycznie było to odejście na grunt progresywny z wielom nawiązaniami do Uriah Heep. Melancholiny śpiew, bluesowo łkająca gitara, Hammondy, Moog i melotrontworzyły wrażenie przy pierwszym odsłuchu dzieła skończonego i przemyślanego. Każde jednak kolejne podejście ujawniało coraz mocniejszy brak inspiracji, tak jakby okładka symbolicznie przedstawiała zawartość muzyczną. Numery toczyły się w dość leniwym tempach i te 33 minuty można było eleganco rozwinąć na wzór wykorzystania motywu "Bolero" Ravela w The End. Tym razem zabrakło siły sprawczej w studio i para poszła w gwizdek, zaprzepaszczając dobry pomysł koncepcyjny. Nadolny odszedł z zespołu jeszcze w 1976 i dołączył do Lady (Lady w 1976). Obok niego ten jednorazowy projekt utworzylu: śpiewający basista Christian Reinhardt, gitarzysta Hanno Grossmann i bębniarz Claus Zaake. W Jane Nadolnego zastapił nie kto inny jak Manfred Wieczorke, znany z Eloy. Już z nich nagrano koncertowy [6], stanowiący zapis występu w "Niedersachsenhalle" w rodzimym Hannoverze 13 sierpnia 1976. Był to o tyle nietypowy krążek, że kilka numerów było premierowych - w tym kończąca całość prog-rockowa suita Windows, w pinkfloydowo-psychodelicznym stylu, z fantastycznymi gitarowo-klawiszowymi dialogami. Innym nowym fragmentem był All My Friends - dość mocno przerobiona przedostatnia część [5]. Debiut reprezentowały dwa utwory, ze znakomitego [3] zdecydowano się przedstawić tylko Rest Of My Life - rozbudowany refren z I Need You. Muzycy jednak tego wieczoru zaprezentowali się wyśmienicie - kiedy trzeba potrafili być progowo patetyczni, grać z rozmachem, a jednocześnie zawsze miało to odpowiedni ciężar oaprty z jednej strony na heavy-rockowych riffach Hessa, a z drugiej podniebnych" syntezatorowych pasażach. Na rynku dziś są dostępne dwie wersje CD – starsza jednopłytowa z 1992 wytwórni Brain (bez Daytime) i nowsza dwupłytowa SPV z 2008 (z Daytime oraz dodatkowo godziną muzyki z radia WDR Kolonia z 8 stycznia 1977). W tym samym 1976 powstał zespół Harlis, w którego skład weszli Charly Maucher (śpiew/bas), Wolfgang Krantz (klawisze), gitarzysta Arndt Schulz i perkusista Werner Löhr. Formacja nagrała dwie płyty (Harlis w 1976 oraz Night Meets The Day w 1977), zanim się rozpadła.


Od lewej: Manfred Wieczorke, Klaus Hess, Peter Panka, Martin Hesse

Przyjście do Jane Wieczorke`a stanowiło jedynie zasłonę dymną po jego obiecującym występie na koncertówce, gdyż [7] był po prostu koszmarny. Album składał się z zaledwie czterech kompozycji, w tym 19-minutowej tytułowej. W niej przez pierwsze cztery minuty nie działo się nic, a sam utwór właściwy toczył się w ślimaczym tempie. Przyrównywanie tego grania do Pink Floyd z czasów Saucerful Of Secrets było nie tylko przesadą, ale skandalicznym wyolbrzymianiem. Polscy słuchacze mogli wychwycić dość bezceremonialne wykorzystaną sekwencję chóru, która w oryginale otwierała "Bema Pamięci Żałobny Rapsod" na płycie Enigmatic Czesława Niemena. Klawisze brzdąkały na tle syntezatorów, gitar właściwie nie było, a cały kolos usypiał zamiast wciągnąć w rozgrywkę między Niebem a Piekłem. Dodatkowo te kilka części sprawiało wrażenie kompletnie odrębnych i połączonych na siłę tylko by stworzyć niby-epicki wielowątkowy numer. Twiligh ciągnął się przez osiem minut na banalnym motywie. Klaus Hess odzyskiwał gitarowo nieco werwy w środkowej części utworu. Smutna ballada Voice In The Wind snuła się z podrabiającym Davida Gilmoura głosie Hessa i dominujących syntezatorach, gdyż gitar nie było to wcale. Wszystko kończył "prog`n`rollowy" krótki Your Circle. Zespół tym albumem stracił wiele ze swej wiarygodności, popadając niczym rodacy z Birth Control w psuedo-progresywny banał. Tak jakby muzycy przeskakując do prog-rockowego pociągu zostawili za sobą swoje artystyczne dusze. Pomimo chłodnych recenzji niemieckiej, płytę zaskakująco ciepło przyjęto w Austrii i Szwajcarii.
Ten sam skład zrealizował [8], kończący faktycznie jakikolwiek okres zainteresowania fanów dokonaniami Jane. Otwierający Age Of Madness był mdłą próbą ponownego zmierzenia się z twórczością Pink Floyd - tym razem z okresu Atom Heart Mother. Ekipa "konsekwentnie" rozwijała obrany wcześniej kierunek, przy okazji zatracając urok swojej muzyki i indywidualne brzmienie. Ten plumkający materiał, zorientowany głównie pod syntezatory, dowodził twórczego wypalenia, część numerów ponadto eksplorowała po prostu mało interesujące muzycznie rejony (Love Song). Jakieś gitarowe podejścia w rodzaju Bad Game to kiepskie popłuczyny po dawnych dokonaniach. Krążek przepadł i późniejsza twórczość Jane nie wchodzi w zakres zainteresowań Encyklopedii Metalu. Dla archiwistów nazwy kolejnych płyt to: Sign No.9 w 1979, Jane w 1980, Germania w 1982 i Beautiful Lady w 1986. Personalne tarcia i walka o prawa do nazwy spowodowały różne rozdzwięki między muzykami, w rezultacie kolejno pojawiały się płyty:

  • 1996 Peter Panka`s Jane - Resurrection (Panka, Nadolny, gitarzysta Klaus Walz, gitarzysta Kai Reuter i basista Mark Giebeler)
  • 2000 Mother Jane - Comes Alive (Klaus Hess, klawiszowiec Klaus Henatsch, basista Kai Schiering i perkusista Jaye)
  • 2002 Jane - Genuine (Panka, Nadolny, Maucher i gitarzysta Klaus Walz)
  • 2003 Peter Panka`s Jane - Shine On (skład jak wyżej)
  • 2007 Peter Panka`s Jane - Voices (skład jak wyżej)
    Peter Panka zmarł 28 czerwca 2007 na raka.
  • 2008 Werner Nadolny`s Jane - Proceed With Memories (Nadolny, gitarzysta Detlef Klamann, basista/perkusista Ossy Pfeiffer i armia wokalistów)
  • 2009 Peter Panka`s Jane - Traces (Maucher, Krantz, Walz, Schulz i perkusista Fritz Randow)
  • 2009 Mother Jane - In Dreams (Klaus Hess, basista Kai Schiering i bębniarz Lucas Quentin)
  • 2011 Peter Panka`s Jane - Kuxan Suum (Maucher, Walz, Randow, gitarzysta Niklas Turmann i klawiszowiec Corvin Bahn
  • 2011 Werner Nadolny`s Jane - Eternity (Nadolny, wokalista Torsten Ilg, gitarzysta Dete Klamann, basista Rolf Vatteroth i bębniarz Sven Peterson)
  • 2014 Werner Nadolny`s Jane - The Journey I i The Journey 2: Transformation (skład jak wyżej)
  • 2015 Werner Nadolny`s Jane - In Between (tylko Nadolny i Ilg)
  • 2014 Werner Nadolny`s Jane - The Journey 3: Arrival (Nadolny, Ilg, Klamann, Vatteroth, Peterson i klawiszowiec Jörg Rudolf)
    Werner Nadolny zmarł 22 maja 2023 w wieku 76 lat.

    Późniejsze losy muzyków Jane:

    ALBUM ŚPIEW PERKUSJA GITARA GITARA BAS KLAWISZE
    [1] Bernd Pulst Peter Panka Klaus Hess Charly Maucher Werner Nadolny
    [2] Peter Panka Klaus Hess Wolfgang Krantz Werner Nadolny
    [3] Peter Panka Klaus Hess Wolfgang Krantz Charly Maucher (+śpiew) -
    [4] Peter Panka Klaus Hess Martin Hesse Gottfried Janko (+śpiew)
    [5] Peter Panka Klaus Hess (+śpiew) Martin Hesse Werner Nadolny
    [6-8] Peter Panka Klaus Hess (+śpiew) Martin Hesse Manfred Wieczorke

    Manfred Wieczorke (ex-Eloy)

    Rok wydania Tytuł TOP
    1972 [1] Together
    1973 [2] Here We Are
    1974 [3] III #8
    1975 [4] Lady
    1976 [5] Fire, Water, Earth & Air
    1976 [6] Live At Home (live)
    1977 [7] Between Heaven And Hell
    1978 [8] Age Of Madness

              

      

    Powrót do spisu treści