
Jednosobowy amerykański projekt założony przez Jefa Stuarta Whiteheada (ur. 26 lipca 1969) w Kalifornii. Na początku działalności grał wszystko co mu się podobało i w latach 2000-2001 zrealizował aż dziesięc demówek. Muzyk korzystał z black metalu, melodyjnego death metalu, doomu, funeral doomu, thrashu, a nawet drone. Był to mix totalny, ale w niektórych numerach wykorzystano niezłe riffy, zresztą z każdą kolejną demówką Leviatahn coraz bardziej rozwijał własny styl. Z tego okresu 22 kompozycje zebrano w październiku 2002 na składance [1], którą ozdobiła przeróbka obrazu Zdzisława Beksińskiego "Katerda Notre-Dame". Było w tym wszystkim wiele dysonansów na wzór Blut Aus Nord, a zainspirowanych wcześniejszą działalnością norweskiego Ved Buens Ende. W końcu we wrześniu 2003 nakładem amerykańskiej wytwórni Moribund Records ukazał się pierwszy album. Jeszcze pod osłoną corpsepaintu i kolczastych karwaszy, Whitehaed jasno wskazał kierunek, w jakim zespół podążył później. Najwięcej było tu jankeskiego spojrzenia na skandynawskie klasyki, ale znów pojawiły się ambientowe wstępny do regularnych utworów, jak również ich zamknięcia. Kulminacja następowała w zamykającym 15-minutowym At The Door To The Tenth Sub Level Of Suicide, pełnego pogardy do wszystkiego i wszystkich. Pod względem atmosfery, Leviathan orbitował między patologicznymi wizjami psychopaty, a smutkiem czy wręcz depresją. Nie należało jednak odiberać tej płyty jako depresyjnego blacku, to były różne brzmienia. Mizantropia Leviathan nie powodowała zaszufladkowania tego grania jako samobójczo-depresyjnego, ten krążek raczej uspokajał i wprowadzał w ponury nastrój, korzystając z obłednego mroku, paranoi, obłąkania i chorób psychicznych zaklętych w dźwiękach. Szybkie nawalanki przeplatały się ze spokojnymi pasażami i gitarami na które ponakładano ciekawe efekty. Jefowi było o tyle łatwiej, że posiadał osobowość bliską prawdziwego socjopaty i momentami słuchacz wręcz zastanawiał się, kiedy muzyk przekroczy granicę oddzielającą go od psychopaty, gdyż [2] śmiało można opisać jako koszmar senny czy też soundtrack dla choroby.
[3] już w pełni określał stylistycznie główną myśl projektu - masywność, ciężar, złożoność i chaotyczny mrok stały się stałą wizytówką Leviathan. W numerach działo się coraz więcej, a dark ambientowe elementy potęgowały wrażenie niepokoju. To poczucie przytłoczenia stało się nieodłącznym pierwiastkiem albumów Leviathan, obojętnie czy Whitehead zwracał się ku black metalowi czy też mrocznej elektronice. Manifestem tamtego okresu twórczości był ostatni The History Of Rape. [4] już całkowicie wypełnił ambient i w tej muzyce niemal nie było gitary. Leviathanowi jednak udało się po raz kolejny znakomicie oddać wrażenie lewitacji w pustce i samotności w świetle księżyca. Ten wyjątkowo zimny materiał odbierał ostatnią nadzieję i wciągał dołującą melancholią. [8] był jednym wielkim hołdem dla Burzum i gratką dla fanów grup rodzaju Xasthur. Jef zamykał ta płytą ludzkość w piwnicy, by torturować ją w najwymyślniejszy sposób i co chwilę szyderczo przypominając jak bardzo nienawidzi ludzi. Syntezatory udanie budowały atmosferę, dołączając do pełnego pogardy wokalu, ambientowych wtrętów, gitarowych dysharmonii - całość metodycznie posuwała się do przodu, zgniatając wszystko na swej drodze. Whitehead wspiął się na wyżyny w tworzeniu mrocznego ciężkiego metalu czerni i przemocy, podlanego obficie negatywnymi emocjami.
[10] zawierał black metal przeszywający do szpiku kości chłodem, brudny i szczery do bólu. Z drugiej strony bezkompromisowość, surowość i organiczność były tylko kliszami, którymi Jef operował, łącząc swoje opętańcze wokalizy z dźwiękami przywodzącymi na myśl Portishead. Kolaże gatunkowe posklejano z blacku, doomu i death metalu, a rytualne riffy kreowały gęstą atmosferę strachu. Ta płyta literalnie łapała słuchacza za gardło i nie puszczała go aż do końca. Niektórzy zarzucali temu materiałowi pewnego rodzaju przystępność w stosunku do poprzednich nagrań czy nowoczesność brzmienia, ale próżno na płycie było szukać jakiejkolwiek chęci przypodobania się komukolwiek. To znów była intymna podróż w głąb duszy Whiteheada i kolejne słuchowisko balansujące nad krawędzią otchłani. Na koniec krzyk triumfu i rozpaczy mieszały się ze sobą tak jak mieszały się one w życiu samego muzyka. Po tym wszystkim pozostawała już tylko zionąca pustka i nadzieja, że Leviathan jeszcze kiedyś wyda na świat kolejne doskonałe potomstwo.
W 2011 Jef Whitehead został aresztowany i okarżony o atak i gwałt na swojej ówczesnej dziewczynie. Jef miał rzekomo przydusić kobietę do nieprzytomności, użyć do gwałtu własnych narzędzi do tatuażu i wyrzucić dziewczynę na ulicę. Wówczas jednak sprawę wycofano z wokandy sądowej. Muzyka aresztowano ponownie w Chicago 23 maja 2012 i przetrzymywano dopóki nie został skazany za pobicie na dwa lata w zawieszeniu. Whitehead od początku zaprzeczał wszelkim zarzutom.
Jef Whitehead grał na basie w blackowo/punkowo/hardcore`owym Krieg (The Isolationist w 2010) oraz na gitarze blackowym Martröd (EP-ka Transmutation Of Wounds w 2016). Jeff ma córkę Grail ze Stevie Floyd (wokalistką sludge/doomowego Dark Castle).
| ALBUM | ŚPIEW, WSZYSTKIE INSTRUMENTY |
| [1-10] | Jef `Wrest` Whitehead |
Jef Whitehead (Lurker of Chalice, Twilight)
Rok wydania
Tytuł
2002
[1] Verräter (kompilacja / 2 CD)
2003
[2] The Tenth Sub Level Of Suicide
2004
[3] Tentacles Of Whorror
2005
[4] A Silhouette In Splinters
2005
[5] Howl Mockery At The Cross (kompilacja)
2006
[6] The Speed Of Darkness EP
2006
[7] The Blind Wound EP
2008
[8] Massive Conspiracy Against All Life
2011
[9] True Traitor, True Whore
2015
[10] Scar Sighted

