
Australijski jednoosobowy projekt załozony w 2007 w Brisbane. Działalność rozpoczął od opublikowania w internecie dwóch demówek: "The Forest Mourners" w 2008 oraz "Firmament" w 2009. Początki były trudne, gdyż wczesne black/ambientowe albumy były przeaźliwie nudne. Na ponad dwugodzinnym [1] flegmatyczne klawisze rozlewały się powoli, czasem ustępując melodyjno-melancholijnym blackiem z kiepskim brzmieniem. Parker próbował urozmaicać aranżacje przez dodawanie akustycznych wstawek czy kobiecych wokali, ale poszczególne kompozycje brzmiały niemal identycznie, niczym ambientowe wypusty Burzum. Wszystko było niezwykle wtórne: wokal dochodzący zza ściany instrumentów, łomoczący automat perkusyjny, sfuzzowana gitara i dominujące syntezatory. W tym pełnym pogłosu graniu brakował po prostu przestrzeni i czegokolwiek oryginalnego. Niemiłosierny czas trwania płyty wynikał pewnie z założenia, że podróż przez kosmos nie może być krótka z powodu ogromu odległości międzygwiezdnych - szkoda tylko, że krążek szybko stawał się zbyt rozwlekły i schematyczny. [2] nie zaskakiwał niczym nowym niestety - blisko dwie i pół godziny black/ambientu mogło znudzić każdego (z dominacją ambientu). Jaskiniowemu pogłosowi towarzyszył często barytonowy czysty wokal, do którego dorzucano ambientowe interludia, nie będące jednak w stanie stworzyć odpowiednio przejmującej aury migoczącego kosmosu. Wokal mało płynnie "przełączał się" między growlingiem a czystym śpiewem, ale te dwa style niekoniecznie odpowiadały metalowym i niemetalowym instrumentalnym częściom albumu. Wiele partii blackowych wykorzystywało również czysty wokal. Prawdziwe apogeum nudy następowało już w otwierającym blisko 22-minutowym From A Frozen Wasteland. [3] wypełniły różne utwory trudno dostępne.
[4] rozpoczynał trylogię nawiązującą do przebudzenia Kronosa, uwięzionego w Tartarze przez swych synów: Zeusa, Posejdona i Hadesa. Pierwsza część opisywała ucieczkę tytana z odwiecznego więzienia do świata "poniżej". Hidden In Tartarus stanowił wstęp opiewający niegdysiejszą wielkość Kronosa, a Tony Parker skorzystał tutaj nawet z cytatów pochodzących z "Metamorfoz" Owidiusza. Dopiero od Forever Silenced punkt widzenia ulegał zmianie, a historia przechodziła w pierwszoosobową - słuchacz doświadczał przebudzenia się Kronosa, jego ponownego pojawienia się i zagubienia, jego pytań dotyczących przeznaczenia, ściśle związanego z losem świata i całego kosmosu. Dopiero tutaj udało się muzykowi nadać kawałkom kosmogonicznym tonom, nad którymi tak usilnie pracował od początku działalności. Stylistycznie album po części kontynuuował ścieżkę obraną na [2] - łagodny black metal pozbawiony wściekłości oparty na fundamentach ambient i darkwave. Dźwięk pozostały wyraźnie cyfrowe, automat perkusyjny był zimny i syntetyczny, a na okładkę trafiła grafika autrostwa Elijaha Tamu. Kiedy wydawało się, że Midnight Odyssey w końcu zacznie grac coś interesującego na dłuższą metę, Parker nagrał czysto space ambientowe [5] i [6], które wypełniła muzyka mdła, przewlekła, pozbawiona elementu mistycznego tak potrzebnego przy takiej muzyce. Te płyty nawet nie nadawały się na muzykę tła i nic nie dawały zapewnienia Parkera w wywiadach, że był to jego hołd dla niemieckich proto-ambientowych artystów w rodzaju Tangerine Dream, Klaus Schulze i Ashra, albo też fantastyką naukową z 70-tych XX wieku. Oba krążki brzmiały jak prowizorka zmontowana na analogowych syntezatorach.
Sporym zaskoczeniem - ale jak najbardziej pozytywnym - był [7], zawierający wręcz viking metalowe epickie utwory w rodzaju Bathory ery Twilight Of The Gods albo rosyjskiego Scald. Do tego dodano motywy doomowe, dungeon synth w stylu Summoning, celtycką dumę Solstice i rozległe klawiszowe pejzaże. Ten dziwny mix w rezultacie okazał się ciekawy, a w tych kompozycjach przewijały się jednocześnie tematy wojenne, eteryczne, surowe, średniowieczne i kosmiczne. Wszystko udało się zmontować tak zmyślnie, że ponad 100 minut mijało dość szybko. Pod jaskrawą okładką autorstwa (znowu) Elijaha Tamu, kryła się muzyka udowadniająca, że black metal nie musiał być mroczny. Płyta umiejętnie przekraczała granice gatunków, wywołując wystarczające zainteresowanie słuchacza, który mógł zastanawiać się jak będzie brzmieć następny kawałek. Tekstowo [7] różnił się od ponurej pierwszej części trylogii, skupionej na utraconym świetle w najciemniejszych głębinach mitologii helleńskiej. Tym razem była to opowieść o świetle, z którym Kronos był konfrontowanym stojąc przed złotym rydwanem Heliosa, boga słońca. Midnight Odyssey potrafił uchwycić symfonicznego ducha muzyki filmowej (w połowie Dawn-Bringer), tradycyjnego heavy metalu (Below Horizon), jak również ambientowego drone (When The Fires Cool, The Saffron Flame). Wszystko pozytywnie narastało, gdy fale syntezatorów i instrumentów dętych przypływały i odpływały wokół mieszanego wokalu Patera (ceremonialne zaśpiewy, czyste wokale, szorstki growling). Nie można było zaprzeczyć ogromnemu zakresowi ambicji Parkera, pragnącego w końcu stworzyć album z momentami prawdziwie ujmującymi. Powstała płyta mogąca onieśmielać swym rozmachem i do której należało podejść z otwartym umysłem.
[8] niestety wracał do bezpłciowego space ambientu, mającego tym razem niby oddawać potęgę oceanicznych głębin. Była to mozolna wyprawa wystawiająca słuchacza na test cierpliwości, z wszechobecnymi syntezatorami niosącymi minimum muzycznej treści. To zbanalizowanie muzyki nie rekompensowały próby nieudolnych sekwencji akordów, mających w założeniu nasycić te długie utwory jakąś formą emocjonalności. Ta sztuczna estetyka sięgała modernistycznych archetypów w rodzaju Briana Eno i kulturowych momentów zrodzonych z przekonania, że wciąż mamy wspólną przyszłość na którą musimy się przygotować. Była to kiepsko oddana muzycznie tęsknota za za utopijnymi miastami i eksploracją kosmosu, teraz potwierdzoną jako globalna katastrofa. Ta ambientowa niezdarna nadinterpretacja przejawiała się w przywoływanie duchów z przeszłości, które nigdy się nie urzeczywistniły. Jako ostatni akt trylogii Kronosa, [9] na szczęście nie zawodził - przynajmniej nie w pełni. Był to dotychczas najbardziej surowy i bezpośredni album Midnight Odyssey - skoncentrowany na gitarze i przynoszący interesujące aranżacje darkwave pomiędzy momentami ciężkości kataklizmu.
Do tego black metalu dorzucono symfoniczny polot i smyczki, oddające wizje w słabo odbitym świetle pełni księżyca, które ludzkość widzi jako koszmary czające się w ciemnościach. Mankamentem był rozciągnięty czas trwania i te ponad dwie godziny nie zawierała materiału potafiącego zaangażować w całości. Do tego dochodził słabo zaprogramowany automat perkusyjny i brak ogólnego poczucia dynamiki, przez co zabrakło poczucia dramatycznych kontrastów. [10] stawiał na melancholijny blackowy klimat, osiągnięty za pomocą klasycznych riffów i tremolo, które okresowo wpadały w mini-dysonanse. Gitara i sekcja rytmiczna zostały skutecznie przykryte przez syntezatorowe pasaże, spomiędzy których wyłaniały się imitacje fortepianowych i smyczkowych przygrywek. Całość brzmiała wręcz bajkowo (zwłaszcza w wolniejszych fragmentach), kiedy ten niby-black skręcał w stronę rozmarzonego doom metalu i ambientu. Szkoda, że symfoniczny black w rozumowaniu Parkera ograniczył się tutaj do rozwleczonych kompozycji, mdłej chwytliwości i pseudo-depresyjnym nuceniu.
Tony Parker dołączył też do neofolkowo-dark ambientowego Dissvarth (Between The Light And The Moon w 2016) i greckiego pagan/blackowego Kawir (Kydoimos w 2024).
| ALBUM | ŚPIEW, WSZYSTKIE INSTRUMENTY |
| [1-11] | Tony `Dis Pater` Parker |
Tony Parker (The Crevices Below, Tempestuous Fall, Aeon Winds)
| Rok wydania | Tytuł |
| 2011 | [1] Funerals From The Astral Sphere (2 CD) |
| 2015 | [2] Shards Of Silver Fade (2 CD) |
| 2017 | [3] Silhouettes Of Stars (kompilacja / 2 CD) |
| 2019 | [4] Biolume 1: In Tartarean Chains |
| 2020 | [5] Ruins Of A Celestial Fire |
| 2020 | [6] Ashes From A Terrestrial Fall |
| 2021 | [7] Biolume 2: The Golden Orb (2 CD) |
| 2022 | [8] Echoes Of The Thalassic Deep |
| 2023 | [9] Biolume 3: A Fullmoon Madness (2 CD) |
| 2024 | [10] Closer To The Sky EP |
| 2025 | [11] Master Of The Nebulous Reach |

