
Francuski zespół założony w 2001 w Paryżu, początkowo jako projekt boczny Sylvaina Bégota, kiedy jeszcze grał w Anthemon. Kolejne płyty snuły opowieść o historii ludzkości - od jej początków na debiucie poprzez kolejne dzieje na następnych krążkach. We wczesnym okresie twórczości Monolithe grał pełen przesterów funeral doom, który niczym megalit górował nad ruinami postnuklearnego zimowego pustkowia. Pojedyncze długie utwory trwały ponad 50 minut, przywodząc na myśl Esoteric w najcięższych momentach, ale Francuzi dorzucili sporo elementów własnych. Drżące rezonanse przenikały się z melancholijnymi gitarami, syntezowanego akordeonu i imponującego głębokiego growlingu Richarda Loudina.
Podczas gdy podobne albumy z jednym utworem często grzęzły w powtórzeniach i wyniosłym poczuciu własnej wartości, pierwsze cztery płyty potrafiły utrzymać zainteresowanie, jednocześnie czyniąc materiał niezwykle nastrojowym. Gitarowe solówki i ambitne ambientowe pasaże zostały celowo umiejscowione tak, aby utrzymać lodowaty charakter muzyki, podczas gdy kolosalne riffy grzmiały po jałowych równinach niczym tytaniczne stworzenia rodem z Ultima Thule, zanim wszystko tonęło ponownie w powodzi nieszczęścia i nostalgii. Luźne uderzenia zaprogramowanej perkusji nasycały albumy namacalnym poczuciem siły, która objawiała się niczym olbrzym kroczący pośród ruin i szczątków życia. Muzyka wymagała skupienia, inaczej żmudnie tworzona atmosfera nicości nie działała na słuchacza w pełni. Grupa użyła różnych trików, aby te - wydawałoby się - czarne obszary w rzeczywistości nasycić kolorami - niczym kosmos, na pierwszy rzut oka, czarne morze antymaterii. Patent polegał na sposobie, w jaki muzycy tworzyli każdy aspekt mrocznego i przestrzennego funeral doomu, który Monolithe ulepszał wielokrotnie. Aranżacje nie zadowalały się pozostawaniem w jednym miejscu, gigantyczne kompozycje wciąż się zmieniały i rozwijały, oferując dosć melodyjne riffy. Riffy naturalnie się powtarzały, ale tylko po to, by płyty płynęły "nieskazitelnie" i w sposób wzniosły. Klimat wciągał bez reszty i to było uczucie osamotnienia na nieustępliwym mroźnym pustkowiu.
Spore zmiany zaszły na [5]. Po pierwsze - zatrudniono perkusistę. Po drugie - po raz pierwszy muzycy wyszli poza jedną kompozyję, stawiając na trzy osobne, trwające dokładnie po 15 minut. Po trzecie - śmielej wykorzystano klawisze, z jednoczesnym oszczędnym wykorzystaniem elementów orkiestrowych (TMA-0). Po czwarte - w Everlasting Sentry wykorzystano instrumenty smyczkowe, a od 9 minuty - dęte. Zespół stał się otwarty na różnorodne brzmienia, ale odbyło się to kosztem miażdżącego ciężaru i budowania atmosfery. Na uwagę zasługiwała również znakomita produkcja i podróż Monolithe do świata dynamiki dźwięku spowodowało, że niektóre fragmenty tego dusznego doom metalu było orzeźwiające. Inżynier dźwięku Andrew Guillotin zasługiwał na uznanie za zrównoważenie masywnego brzmienia gitary z rozsądną wyrazistością basu, a jednocześnie nadał bębnom zdrowego organicznego brzmienia. Krążek był akceptowalny, ale nie osiągał przytłaczających wyżyn [2] czy [3]. Było odmienny, a zarazem przystępniejszy niż to miało miejsce w przeszłości. Bratem-bliźniakiem poprzednika był [6] - kolejna oda do kosmosu, przekazana poprzez nastrojowy doom, przepełniony mnóstwem kosmicznych syntezatorów. Grupa odeszła od funeral doomu, stawiając na eteryczny doom/death. W drugiej połowie TMA-1 pojawiał się mroczny ambient ze zniekształconymi samplami, przypominającymi las deszczowy i powoli przechodził w marszowy fragment finałowy. Stopniowe ponowne nakładanie warstw i gęste faktury tworzyły niezłe zakończenie, zwłaszcza biorąc pod uwagę stosunkowo szybką perkusję. Co ciekawe, odejście od funeralu, stylu mocno ograniczonego pod względem temp i instrumentarium, zbliżył grupę do stylistycznej stagnacji - to było po prostu mniej ciekawe granie niż na pierwszych czterech albumach.
Na [7] złożyło się siedem 7-minutowych utworów. Muzyka zespołu zatraciła pokłady smutku i melancholii na rzecz nieco cieplejszych kompozycji. Zdecydowanie za dużo było orkiestracji, odwazono sięnawet na znikomą elektronikę (Gravity Flood). To nadał był doom, ale ta stylistyczna metamorfoza nie wypaliła. Zabrakło wgniatającego w ziemię ciężaru, kosmicznej depresji oraz mroczniejszej aury. [10] i [11] to już dryfowanie w kierunku progresywnego doom/deathu. Tematycznie [10] dotyczył sowieckich pionierów lotów kosmicznych i ogromne ryzyk, jakie ponieśli, aby pozwolić ludzkości marzyć o podbiciu gwiazd. Te niby-progresywne zapędy miały polega na wpleceniu pseudo-pogmatwanych zagrywek do doom/deathu. To prawda, że w tej muzyce działo się więcej, niż mogłoby się to wydawać przy pierwszym przesłuchu, ale okreslanie to granie "progresywnym" było po prostu przesadą. Voskhod wybuchał czystym melodyjnym riffem o pulsującym elektronicznym brzmieniu, Kudryavka sięgała do zagrywek a la David Gilmour z Pink Floyd, a 26-minutowy Kosmonavt zawierał rozbudowaną post-metalową sekcję w stylu Cult of Luna. Najbardziej zaskakiwał otwieracz Sputnik-1, w którym żeński wokal London Lawhon brzmiał dziwacznie w połączeniu z szorstkim growlingiem Rémi Brocharda, a główny riff i nakładające się na siebie partie klawiszy przypominały My Dying Bride lub podobne im gotyckie spojrzenie na doom/death. Album wydawał się przeznaczony dla kompletnie nowej grupy odbiorców, niż dawnych fanów. [11] również miał narracyjną strukturę, a fabuła czerpała inspiracje z filmów "Łowca Androidów" i "Mroczne Miasto". Bohater opowieści, żyjący na Ziemi zagrożonej zagładą z powodu opuszczenia orbity przez Księżyc i spadania w kierunku planety, odkrywa w wyniku zawiłego ciągu wydarzeń, że w rzeczywistości jest androidem, a nie człowiekiem. To odkrycie prawdopodobnie będzie go kosztować życie, ponieważ władze usiłują go uśmiercić za jego wiedzę. Wśród dziesięciu utworów znalazło się pięć instrumentalnych, z których każdy trwał 60 sekund. Z kolei prawidłowe numery trwały dokładnie 10 minut - specyfika synchronizacji na szczęście nie była wymuszona i nie wydawała się ani przesadnie rozciągnięta ani skrócona. Monolithe tym razem lepiej zrównoważył progresywność i doom metal, dzięki temu zyskano swobodę w dość przekonującym snuciu epickich opowieści science-fiction, bez uszczerbku dla wrodzonej ciężkości doom/deathu. Nowym elementem były syntezatory w stylu lat 80-tych XX wieku, w szczególności użyli Yamahy CS-80 spopularyzowanej przez Vangelisa, którego wpływ ujawniał się w minutowych interludiach. Zespół do studia zaprosił wokalistę Frédérica Gervaisa z francuskiego progresywno-blackmetalowego Orakle, aby zapewnił czyste wokale wraz z głębokimi growlami nowego gitarzysty i wokalisty Quentina Verdiera. Z płyty wyróżniał się przede wszystkim wzruszający Those Moments Lost In Time z rozdzierającym serce głównym riffem, nawiązującym do sceny śmierci Roya Batty'ego, granego przez Rutgera Hauera w filmie "Blade Runner". Być może ta muzyka nie była wystarczająca ciężka dla wyznawców doom/deathu, sporo za to mogli tutaj znaleźć miłośnicy muzyki filmowo-konceptualnej, dobrze opowiedzianej, z niemal wzorowym kunsztem.
Nicolas Chevrollier grał w gotycko-metalowym Ommatidia (In This Life Or The Next w 2011 i Let`s Face It w 2015).
| ALBUM | ŚPIEW | GITARA, KLAWISZE, PROGRAMMING | GITARA | GITARA | BAS | KLAWISZE | PERKUSJA |
| [1] | Richard Loudin | Sylvain Bégot | Benoit Blin | Nicolas Chevrollier | Marc Canlers | - | - |
| [2] | Richard Loudin | Sylvain Bégot | Benoit Blin | Kristofer Lorent | - | - | |
| [3-4] | Richard Loudin | Sylvain Bégot | Benoit Blin | Sébastien Latour | - | ||
| [5-6] | Richard Loudin | Sylvain Bégot | Benoit Blin | Olivier Defives | - | Thibault Faucher | |
| [7-10] | Rémi Brochard | Sylvain Bégot | Benoit Blin | Olivier Defives | Matthieu Marchand | Thibault Faucher | |
| [11] | Quentin Verdier | Sylvain Bégot | Benoit Blin | Olivier Defives | - | Thibault Faucher | |
Richard Loudin (ex-Despond, ex-Bran Barr, ex-Nydvind), Sylvain Bégot / Marc Canlers / Sébastien Latour (wszyscy Anthemon),
Nicolas Chevrollier (The Old Dead Tree), Kristofer Lorent (ex-Yyrkoon, ex-Burgul Torkhain), Olivier Defives (ex-Jadallys, ex-Inner Chaos),
Thibault Faucher (ex-Jadallys), Matthieu Marchand (ex-Abstrusa Unde), Quentin Verdier (ex-Acedia Mundi)
| Rok wydania | Tytuł |
| 2003 | [1] Monolithe 1 |
| 2005 | [2] Monolithe 2 |
| 2012 | [3] Monolithe 3 |
| 2013 | [4] Monolithe 4 |
| 2015 | [5] Epsilon Aurigae |
| 2016 | [6] Zeta Reticuli |
| 2018 | [7] Nebula Septem |
| 2019 | [8] From Equinox To Solstice: Live At Beltane (live) |
| 2019 | [9] Okta Khora |
| 2022 | [10] Kosmodrom |
| 2024 | [11] Black Hole District |

