
Szwedzki zespół założony w Nyköping w 2009 - w tym samym roku zwyciężył w konkursie "Rock The Nation", pozostawiając w pobitym polu ponad 1200 innych grup. Debiut zawiera łagodny metal zagranym przez grzecznych chłopców. Przy przesłuchu albumu pojawiało się pytanie jak daleko można było się posunąć nagrywając album tradycyjny w swej muzycznej formie, a jednocześnie zrobiony z użyciem wszystkich współczesnych sztuczek produkcyjnych. Pokreślenie wszystkich szczegółów przy perfekcyjnej produkcji działało jednak na niekorzyść Steelwing. Brzmienie nie miało w sobie krztyny autentyzmu - wokalista Rickard Sviestins został wytrenowany przez specjalistów: wiedział kiedy się wydrzeć, wejść na wysokie rejestry czy zmienić tonację na "true" rodem z lat 80-tych. Galopady, powtarzalne solówki, bojowe refreny i melodyjne zwrotki przelatywały nie zostawiając nic w głowie i niosąc ze sobą ekscytację równą czytaniu książki telefonicznej. Najwierniej dotrzymano pola tradycjom Judas Priest, o czym świadczyły choćby Headhunter, Under A Scavenger Sun czy Roadkill. Powstał sztuczny i pozbawiony cech własnych heavy metal do masowego rozpowszechniania wśród nastolatek, dla których rozpoczął się właśnie pierwszy sezon.
[2] stanowił kolejny przykład kreowania przez siły reklamy i marketingu produktu powszechnego użytku - w tym przypadku metalu określanego jako neotradycyjny. To granie wyrosło na bazie kopiowania największych gwiazd lat 80-tych i trzymania się reguł ustalonych w tamtym czasie. Ekipę starannie stworzono image i wyposażono w odpowiednie wsparcie techniczne na poziomie tworzenia utworów masowego użytku dla mało wyrobionego słuchacza. Czasem powielanie w metalu jest dobre, pożądane i konieczne dla podtrzymania tradycji. Jednak Steelwing grał nieszczerze i jeśli miał być komercyjną formą wykorzystania tradycyjnego heavy metalu to niezmiernie daleko mu było do Dream Evil chociażby. Maidenowe zagrywki wykorzystano nijako w bladych numerach w rodzaju Solar Wind Riders. Znalazło się miejsce na heavy metal podszyty hard rockiem (Breathless), w którym refreny były banalne, a chórki proste do wspólnego pokrzykiwania z publicznością. To sprawne granie ograniczało się do rzemieślniczego odtwarzania. Nieudanie prezentowały się też nawiązania do rycerskiego melodyjnego szwedzkiego power z początku stulecia (Tokkotai, Zone Of Alienation), gdyż te galopady nie miały pomysłu przewodniego i sprawiały wrażenie stworzonych przez metalową młodzież z liceum. Instrumentalny They Came From The Skies krzyżówał Iron Maiden i Running Wild, a zaskakująco długi Lunacy Rising stanowił rozciągnięty niepotrzebne numer na temat Maidenów znowu. Największa bolączką wciąż był brak autentyzmu do stopnia wręcz niechęci słuchacza, by wysłuchać całości. Wzorowa poprawność w swojej odtwórczości nie była w stanie przyciągnąć fanów dobrego grania. Zespół pewnie prezentowałby się lepiej, gdyby po prostu jasno określił się jako grający w stylu Iron Maiden - takich grup było już kilka. W zamian fani otrzymali kolejny elegancko opakowany produkt, wykonany przez przeciętniaków metodą pół-przemysłową z elementów gotowych i poddanych nie zawsze zręcznej obróbce. Steelwing pozostał tworem sztucznym i antytezą odrodzenia klasycznego heavy w neotradycyjnej formie.
W pewnym momencie muzycy i ich agenci uznali, że dalsze udawanie true-metalowców przy wymuskanym na stole mixerskim brzmieniu już się nie opłacało. Neotradycyjny szwedzki heavy zaczął zresztą w połowie drugiej dekady XXI wieku tracić na popularności. Dlatego też na [3] postanowiono przedstawić repertuar "ambitny", w ich mniemaniu "progresywny" i odmienny całkowicie od wcześniejszej twórczości z plastikowymi mieczami w tle. Momentami nasuwało się porównanie do eksperymentu muzycznego Winterlong na Metal Technology - tamta płyta mogła się nie podobać, ale należało docenić jej ogólną wartość artystyczną. W przypadku Steelwing natomiast powstała płyta koszmarna, wręcz karykatura heavy metalu - kompozycje zlepiono bez ładu i składu z cudzych pomysłów muzycznych wyrwanych z kontekstu, zabarwiono elementami modern, nieuzasadnionymi rykami Sviestinsa, cyberpunkową atmosferą i zupełnym brakiem sensownych pomysłów na jakiekolwiek rozpoznawalne melodie. Architects Of Destruction podrabiał Ram i Wolf przy braku wysilania się nawet na drapieżność i agresywność. W Hardwired kumulowało się wszystko co negatywne w tym graniu, a umieszczony na końcu We Are All Left Here To Die to już pastisz własnych kompozycji z lat 2010-2012. Wyszło na jaw, że instrumentaliści nie stali na zbyt wysokim poziomie - podchodząc do muzyki niby-bardziej skomplikowanej, nie mieli nic do zaoferowania pod względem technicznym. Na tle ich prymitywnych zagrywek, ryki i wrzaski wokalisty były zupełnie nie do zniesienia. Specjalista od masteringu Micke Lind dostosował się do ogólnego poziomu i nadał płycie brzmienie paskudne, pełne niedoróbek i surowe w złym słowa znaczeniu. Fani metalu nie dali na to wszystko nabrać i przy kompletnym braku sprzedaży, zespół w 2016 rozwiązał się. To zniknięcie było korzystne dla szwedzkiej sceny metalowej, gdyż w tym kraju zawsze miał kto grać świetnie. W zapomnienie odszedł produkt skrywający pod atrakcyjnym opakowaniem muzyczną tandetę.
Dyskografię uzupełniała EP-ka Roadkill...Or Be Killed z maja 2010 (dołączona do "Sweden Rock Magazine"), na której znalazły się m.in. przeróbki The Green Manalishi Fleetwood Mac cover oraz Steeler Judas Priest.
Niclas Sunnerberg dołączył do zreaktywowanego Heavy Load.
| ALBUM | ŚPIEW | GITARA | GITARA | BAS | PERKUSJA |
| [1] | Rickard `Riley` Sviestins | Robby Rockbag | Alex Vega | Gustav Skürk | Oskar Astedt |
| [2-3] | Rickard `Riley` Sviestins | Robby Rockbag | Alex Vega | Niclas `Nic Savage` Sunnerberg | Oskar Astedt |
Robby Rockbag / Alex Vega (ex-obaj Hellevator), Niclas Sunnerberg (ex-Pain Killer, ex-Jackal`s Wrath)
| Rok wydania | Tytuł |
| 2010 | [1] Lord Of The Wasteland |
| 2012 | [2] Zone Of Alienation |
| 2015 | [3] Reset, Reboot, Redeem |
