Kanadyjski kwartet powstały w St.Bruno (Quebec) w 1980. Przez pierwsze pięć lat grupa koncertowała po klubach grając przeboje Kiss. W końcu taśma demo z utworami Spy i Mirage przekonała szefów wytwórni GWR Records. Debiutancki album po latach można określić jako epicką wersję Anvil zmieszaną ze stylem Armored Saint i niesamowitym głosem Hughesa, nasuwającym skojarzenia z Tony`m Martinem z Black Sabbath. Wszystko zagrano z polotem i charakterystycznym zacięciem dla drugiej połowy lat 80-tych (Follow The Will, Children Of Heaven), jak również prostotą riffów z NWOBHM (przede wszystkim Saxon i Grim Reaper). Fanom spodobały się oszczędne surowe aranżacje utworów, niezła sekcja rytmiczna oraz ogólny klimat wydawnictwa. Krążek polecano zwolennikom Tension, Assault i Battle Axe, a krytycy przyszyli jej łatkę "zero amerykańskości, maximum europejskości". W 1987 Sword wystąpił na serii koncertów poprzedzając Alice`a Coopera i Metallikę.
Po sukcesie debiutu, po którym na głowy muzyków posypały się liczne splendory i pochwały, nastąpił złoty okres ich działalności. Okładka i adekwatnie prześmiewczy do niej tytuł [2] stanowiły poniekąd rezultat długiego pobytu w trasie z Cooperem, naznaczonej długimi dyskusjami o charakterze obyczajowym. Z kalki riffów i zagrywek zapożyczonych od innych wypracowano wreszcie własne brzmienie. Pozostała toporność w sferze odbioru, lecz naznaczono ją dodatkowo chwytliwością. Był to jakiś pomysł na granie i w tym aspekcie trafili prawie w sam środek tarczy, choć płycie daleko było do spójności. Obok rasowych killerów w postaci Sweet Dreams, Land Of The Brave czy też Caught In The Act, dorzucono mielizny w rodzaju The Threat lub State Of Shock. Na całe szczęście w kontekście całości, słabsze momenty przemykały niemal niepostrzeżenie. Jednocześnie jednak był to początek końca, gdyż Sword zagubił się w natłoku zespołów, które nie miały do zaoferowania produktu przystępniejszego dla mało wymagającego amerykańskiego odbiorcy. Wytwórnia GWR Records postawiła na inne konie i czas pokazał, że zawaliła sprawę, bo nikt z nowego zaciągu kariery nie zrobił (Sacrilege BC, Atom God, Wasted Youth). Ostatecznie z powodu braku większej popularności i wsparcia ze strony koncernu płytowego, muzycy zawiesili działalność w 1989.
34 lata później kwartet powrócił w oryginalnym składzie. Wydany przez Massacre Records [3] trwał niespełna 35 minut. Na płytę trafił niby klasyczny heavy metal - tyle, że ciężki rytmiczny Unleashing Hell nie robił na nikim specjalnego wrażenia. W dobie renesansu NWOTHM chodziło przecież o coś innego niż rozgrywany w średnim tempie i pozbawiony interesującej melodii Spread The Pain. Było to granie toporne i dobry śpiew będącego w formie głosowej Hughesa wiele tu nie zmieniał. Cofając się do początku krążka chciałoby się od razu zapomnieć o Bad Blood z fatalnym wrzaskliwym refrenem i usypiającym monotonią Dirty Pig - przypominający czasy lat 90-tych, gdy się grało heavy metal taki, by aby go wydać musiał nie być w żadnym stopniu podobny do tego z lat 80-tych. Oparty na podobnej filozofii Took My Chances też był niewiele wart. Jakieś dalekie echa dawnego Sword zawarto w Spread The Pain, z bladym wątkiem epickim i nikłym heroiźmie refrenu. W zamyśle "przebojowy" heavymetalowy Not Me, No Way potrafiłyby zagrac w USA dziesiątki amatorskich zespołów. Ostatecznie jedynym numerem albumu był (I Am) In Kommand, ale nawet on pozbawiony był kreatywności, choć obeszło siętu bez wstydu. Ten jeden kawałek w zasadzie wart był więcej niż cała nieciekawa i pozbawiona pomysłu reszta. Powrót Miecza okazał się artystyczną porażką.
31 października 2006 ukazała się składanka The Best Of Sword. Rick Hughes utworzył hair metalowy Saints & Sinners.

ALBUM ŚPIEW GITARA BAS PERKUSJA
[1-3] Rick Hughes Michael Plant Michael Larock Dan Hughes


Rok wydania Tytuł TOP
1986 [1] Metalized #12
1988 [2] Sweet Dreams #27
2022 [3] III

    

Powrót do spisu treści