
Amerykańska założona w 1996 w Nowym Jorku przez Tsalikisa. Rozgłos zyskała udanymi koncertami z Savatage, Fates Warning, U.D.O., Saxon i Helstar. Debiutancka EP-ka została nagrana właściwie dla przyjaciół, w zamyśle nie była przeznaczona do sprzedaży. [2] z jednej strony osadzono w tradycjach amerykańskiego heavy/power (najbliżej do Armored Saint i Steel Prophet), a z drugiej w europejskiej odmianie, z przewagą stylu niemieckiego. Te początki były trudne, a pewne wątki stylu Gothic Knights straszyły na tym krążku. Nie była to płyta ani zła ani wybitna - po prostu przeciętna. Prawdziwy potencjał Zandelle pokazali na [3] - Tsalikis podszedł do sprawy inaczej niż poprzednio, korzystając z doświadczeń gwałtownie rozwijającej się sceny heavy/power. Była to ponad godzina muzyki dumnej i formalnie rozbudowanej, w której słychać było zarówno specyfikę mocy amerykańskiej sekcji rytmicznej, jak i sporo melodii rycerskich, jakie w tym czasie stały się podstawą repertuaru zespołów z Europy, a zwłaszcza ze Szwecji. Otwierający Warlord Of Steel zbudowano z potężnych galopujących riffów, wysokich wokali i epickiego klimatu. Zaduma i nostalgia występowały z kolei w wolniejszym The Champion, stanowiącym dowód, jak dużą uwagę Zandelle przykładali do chóralnych refrenów. Kompozycje były bogate, pełne niuansów, dużo się w nich działo, a bojowe opowieści o sławie i śmierci podano w interesujący sposób. Niektóre intrygowały długimi początkami, jak A Hero`s Quest posiadający elementy rycerskiej ballady ogniskowej i dumnymi powtarzanymi motywami gitarowymi. Rozpoczynający się odgłosami burzy, szybki i bardzo melodyjny Lord Of Thunder posiadał zdecydowane powermetalowe rozwinięcie. Mniej melodii, ale więcej posępnego nastroju słychać było w klasycznie amerykańskim Immortal Realm, a w Delusion epicki wokal sąsiadował z niezwykle dynamicznymi surowymi riffami. The Cycle wyróżniał się prostotą, wartymi odnotowania szarżami basu na drugim planie oraz płynnym przejściem do wolniejszej bardziej epickiej części drugiej. Idealnie w to wszystko wkomponowano melancholijny akustyczny Eternal Love z emocjonalnym śpiewem Tsakilisa. Klarowne selektywne brzmienie z przestrzenną perkusją, głębokim czytelnym basem i wyważonym nie za ciężkim brzmieniem gitar stanowiło dodatkowy bonus krążka. To co najlepsze na tym albumie Zandelle skupiło się jak w soczewce w heavymetalowym kolosie Twilight Of Humanity. Ta pełna dramatyzmu opowieść stanowiła esencję muzycznej filozofii zespołu - akustyczne tło, pełne rozpaczy ozdobniki gitarowe, narastające napięcie oraz ekspresja po części powermetalowego przekazu. Całość dopracowano w szczegółach, ujednolicono pod względem stylu i osadzono w tradycyjnej formie. Ponadto krążek był popisem gry zespołowej i jednym z najbardziej interesujących pozycji początku XXI wieku odświeżających formułę rycerskiego heavy/power lat 80-tych.
Nagranie trzeciej płyty studyjnej mocno przeciągnęło się w czasie. Trudności techniczno-personalne dały się poważnie we znaki i być może album by się wcale nie ukazał, gdyby nie pomoc Roberto Liapakisa, który poddał materiał obróbce w swoim studio w Niemczech. W końcu wysiłkiem wielu ludzi płyta wyszła nakładem Limb Music Products i ten trud na marne nie poszedł. Fani [3] zawodu nie doznali, bo i na [4] Zandelle zaproponował podobną muzykę, stanowiącą mix amerykańskiej i europejskiej filozofii grania rycerskiego heavy i powermetalu, przy czym ten element amerykański tym razem przeważał. Ekipa najlepiej wypadła w szybkim tempach, kiedy jak w Dragon`s Hoard łączyła niemiecki styl z amerykańskim. Podstawą okazało się energiczne riffowanie i zamaszyste refreny rycerskie, wsparte ognistymi solówkami gitarowymi. Wyraźnie słychać, że numery celowo wydłużono o te popisy. W podniosłym klimacie pędził The Final Hour, w który wrzucono wiele drobnych wartości, jak urozmaicona perkusja Cardillo i czysty wysoki wokal Tsalikisa. W żadnym z utworów Zandelle nie zeszli poniżej bardzo dobrego poziomu wykonania - kawałki dopracowano w szczegółach i odegrano z ogromnym pietyzmem (jedynym potknięciem był zupełnie bezbarwny tytułowy Vengeance Rising - druga część trylogii Beowulf). Grupa udowodniła, iż potrafiła płynnie się rozpędzać i świetnie to wyszło w Queen Anne`s Revenge, w którym tempo narastało nieubłaganie do samego końca. Proste motywy epickie ciekawie wyeksponowano w galopującym Blood Red Shores, niemal speedmetalowym w tych nieustannych natarciach gitarzystów. Tak jak płycie poprzedniej, Tsalikis zaprezentował na koniec kolosa w postaci ponad 9-minutowego Necromancer, stanowiący kwintesencję amerykańskiego epickiego power z lat 80-tych, ze znakomitym rozwinięciem w szybkim tempie i mnóstwem porywających solówek gitarowych. Nośność wszystkiego oparto na technice i lekkości, dalekiej od surowej siły. Uzyskano znakomite klarowne brzmienie z przestrzennym rozplanowaniem perkusji, metalicznym basem i zwiewnymi gitarami. Zbyt ciężkie brzmienie zabiłoby ten wdzięk bijący z tych kompozycji, stojących na pograniczu grania z Europy i USA.
Na [5] zadziwiał kończący album ponad 21-minutowy Eradicated Existence, choć przy tej imponującej długości była to po prostu dobra, masywna kompozycja o zwartej strukturze gitarowej i kilku refleksyjno-łagodnych fragmentach. Prawdę powiedziawszy, bez tego kolosa płyta doskonale by się obeszła i tego wrażenia znużenia na koniec po prostu by nie było. Nieco powszednio wypadły powermetalowe rozpędzone Killing Gaze i Broken Trust - klasycznie amerykańskie, ale poza dobrym gitarowym wykonaniem nie było tu niczego oryginalnego. Tytułowy Flames Of Rage też co najwyżej dobry (z refrenem wzorowanym na późnym Iron Maiden), mocno przypominający te najstarsze i nieco naiwne utwory Zandelle. Jak zwykle ekipa prezentowała się najlepiej w rycerskich epickich numerach w tradycyjnym amerykańskim stylu, jak dumny Inner Strength z wyborną solówką gitarową i po części barbarzyńskim wokalem. Nieźle atakował również heavy/powerowy Thermopylae, tchnący stylem bojowej surowości, a w dynamicznym Face Of War te ponad dziewięć minut rozplanowano idealnie i bojowe fragmenty zgrabnie mieszały się z epickimi w stosownym czasie i proporcjach. Piękną melodię wzbogaconą rozległymi klawiszami posiadał dostojnie galopujący w partiach szybszych i gustownie gitarowo inkrustowany w wolniejszych Dark Nemesis. Nowocześniej wypadł interesujący Defiance z pulsującymi gitarami, złożonymi partiami perkusji oraz dramatycznym melodyjnym refrenem. W podwójnym gitarowym ataku Zandelle brzmiał potężnie, a dodatkowe klawisze umieszczone lekko z tyłu to wrażenie jeszcze zwiększały. Wokalnie George Tsalikis spisał się dobrze, choć bywało już lepiej - tu jakby chwilami nie dawał rady wybić się ponad moc gitar. Sekcja rytmiczna odpowiednio wgniatała. [6] zawierał ponownie nagrane kawałki z [1] i [2], dwa niepublikowane numery (Unleashed, Scream My Name) oraz cover Whitesnake Bad Boys.
Na [7] grupa przedstawiła heavy metal patetyczny, dosyć lekki, z łagodniejszym heroicznym klimatem i stanowiący swojego rodzaju wariację na temat Adramelch. Daleko było jednak do klimatu Lights Of Oblivion Włochów, a już na pewno to nie był ten poziom wykonania. Niezbyt interesujące numery napakowano klawiszowym tłem i ogólnie zabrakło ciężaru, do tego dorzucono jakąś nieokreśloną dawkę progresywności, która tu zaskakiwała negatywnie jak w tytułowym Perseverance czy najdłuższym Revengeance (From The Ashes). Znacząca część materiału nużyła, gdyż nic ciekawego nie zawarto w Beyond The Point, Midnight Reign czy wolniejszym Shadow Slaves. Te melodie były w Europie ograne od co najmniej 15 lat. Lepiej wypadły utwory prostsze i z miękkimi refrenami w rodzaju Unending Fortitude, End Game i Lycanthrope, choć w bardziej amerykańskich aranżacjach zabrzmiałyby bardziej interesująco. Było to po części wina samego brzmienia, zrobionego w stylu późnych lat 80-tych w Europie, z łagodnymi gitarami, wysuniętymi umiarkowanie retro-klawiszami i niezbyt głośną sekcją rytmiczną. Bas praktycznie nie był słyszalny i to na co mógł sobie pozwolić Adramelch na tym krążku nie wypaliło. Tsalikis zaśpiewał bez przekonania, dziwiła również mało kreatywna gra gitarzysty T.W. Durfy`ego. Ten drugi ogólnie sprawiał wrażenie, że w pewnych kompozycjach grał dla siebie, jakby nie wsłuchując się w innych. Jeśli muzycy Zandelle chcieli coś zagrać dla Europy po europejsku, to chyba słabo wówczas się orientowali jak taki epicki heavy i powermetal na kontynencie gra się dobrze. Rozczarowująca płyta zasłużonego zespołu.
Rudy Albert wszedł w skład progresywno-heavymetalowego Creation`s End (m.in. Mike DiMeo, ex-Riot) i nagrał z tym zespołem dwa krążki: A New Beginning w 2010 i Metaphysical w 2014. George Tsalikis wydał solowo The Sacrifice w 2016 i Return To Power w 2021, śpiewał też w heavymetalowym Porphyra (The Starmaker`s Prophecy w 2017) i Overlorde.
| ALBUM | ŚPIEW | BAS | GITARA | GITARA | PERKUSJA | KLAWISZE |
| [1] | George Tsalikis | Kirk Passamonti | Amit Lahav | - | ||
| [2] | George Tsalikis | Anthony Maglio | Joe Hartoularos | John Lasanta | - | |
| [3] | George Tsalikis | Anthony Maglio | T.W. Durfy | Bob Delmini | - | |
| [4] | George Tsalikis | Joe Hartoularos | Anthony Maglio | Joe Cardillo | - | |
| [5] | George Tsalikis | Rudy Albert | Anthony Maglio | Paul Duthil | Joe Cardillo | - |
| [6] | George Tsalikis | James Corallo | Anthony Maglio | T.W. Durfy | Joe Cardillo | - |
| [7] | George Tsalikis | James Corallo | T.W. Durfy | Joe Cardillo | Josh Tuckman | |
Joe Cardillo (ex-October Thorns)
| Rok wydania | Tytuł |
| 1996 | [1] Zandelle EP |
| 1998 | [2] Shadows Of Reality |
| 2002 | [3] Twilight On Humanity |
| 2006 | [4] Vengeance Rising |
| 2009 | [5] Flames Of Rage |
| 2011 | [6] Shadows Of The Past |
| 2015 | [7] Perseverance |

