
Angielska grupa powstała w 1986 w Coventry. Nazwa pochodziła od nazwy balisty występującej w grze bitewnej Warhammer Fantasy Battle. Już pierwsze nagrania demo "In Battle There Is No Law" i "Concession Of Pain" z lat 1987-88 wzbudziły zainteresowanie fanów i krytyków. Pierwsze trzy płyty zapewniły Bolt Thrower opinię jednego z najlepszych zespołów grających brutalną muzykę (intratne kontrakty wpierw z Vinyl Records, później z Earache). Już debiut wypełnił muzykę brutalną, bezkonkurencyjną i nie okazującą nawet najmniejszej litości. Swej ciężkości Bolt Thrower nie osiągał poprzez zawrotne tempa, ale dzięki nieokiełznanej dzikiej sile instrumentów, przytłaczającym brzmieniu oraz znakomitym ryku Karla Willettsa (ur. 21 września 1966). Słychać było pewne wpływy crust punka, ale to normalne w przypadku pierwszych brytyjskich kapel deathmetalowych. Jednakże ta płyta stanowiła pewne novum - apokaliptyczny klimat, pełen gitarowy wygar i ten pośpiech w graniu, jakby zaraz świat miał się skończyć. Już na początku kariery te batalistyczne numery były zgrabnie ułożone, choć w przyszłości ten styl miał ulec ogromnemu ulepszeniu. Do perfekcji zabrakło kilku rzeczy – lepszej produkcji (kiepski mix osłabiał moc riffów) oraz zapamiętywalnych killerów. W pamięć zapadał Forgotten Existence z charakterystycznym motywem oraz wolniejszy Psychological Warfare, kombinujący z ewolucją riffu w trakcie trwania utworu. Było to 28 minut wprowadzenia słuchacza do świata po nuklearnej wojnie w sposób surowy i nieokrzesany, podczas gdy Karl wykrzykiwał kolejne frazy z młodzieńczym wigorem, uroczo urywając końcówki słów.
Na [2] formacja poszła w kierunku bardziej przemyślanych kompozycji. Zwolnione kawałki nie były już "eksplodującymi przy uszach granatami", za to zmieniły się w techniczne utwory o niesamowitej mocy. Gitarzyści grali ciężkie jak beton riffy - zespół urozmaicił swój przekaz i postawił głównuy akcent na wojenną pożogę (kruszony gruz pod gąsienicami czołgu o poranku). To było granie zaciekłe i bezkompromisowe, gdzie fragmenty czystej furii przeplatały się z jazdą w średnich tempach serwowanych przez bardzo nisko zestrojone gitary. Znalazł się tutaj prawdziwy deathmetalowy hit World Eater, zarazem idealnie podsumowujący przepis na sukces tej płyty: atak niezwykle chwytliwym riffem, a następnie grindcore'owa masakra. [3] zawierał cztery utwory, w tym koncertową wersję Realm Of Chaos. Tytułowy Cenotaph był niemal podręcznikowym przykładem stopniowania napięcia. Jedynymi mankamentami pierwszego okresu twórczości były: brak solówek i niedostateczna produkcja. Od początku kariery uwagę fanów przykuwała również basistka Jo Bench (ur. 1969, w tamtym czasie dziewczyna Gavina Warda) - jedna z pierwszych kobiet grających metal ekstremalny.
[4] miał charakter przejściowy, polegający na kompromisie pomiędzy nuklearną dewastacją znaną z poprzednika, a chwytliwym riffowaniem i solidną dawką mielenia w średnich tempach. Bolt thrower idealnie wyważył te porporcje, a same kawałki w rodzju What Dwells Within, Profane Creation czy Afterlife zapadają szybko w pamięć bez uporczywej nachalności, zachowując solidną dawkę brutalności i agresji. Ostały się jeszcze blasty, sporo morderczych przyspieszeń i chaotyczne krótkie solówki, ale prym zaczęło wieśc granie, które później stać się miało wizytówką grup. Nad wszystkim wisiała apokaliptyczna atmosfera pola bitwy, zwiastująca zagładę ludzkości. Ta płyta była niczym powoli przetaczająca się dywizja pancerna, nieubłaganie miażdżąca wszystko na swojej drodze na zasadzie niezwykłego ciężaru i ciągłego parcia do przodu, którego nic nie było w stanie zatrzymać. Perkusja (na czele z charakterystycznymi przejściami na werblu Whale`a) nadała utworom niesamowitej dynamiki, zwielokratniając ich siłę rażenia i sprawiając wrażenie nieuchronnego końca świata jaki znamy. Gdzieś wśród tego wojennego zamętu migotała iskierka nadziei, opierająca się na honorze, męstwie i braterstwu. Ten death metal nie posiadał by tak ogromenj mocy bez ryku Karla Willetsa, który zawzięcie growlował kolejne frazy w sposób niesamowicie czytelny. Słuchacz od początku do końca miał do czynienia z nienagannym death metalem - osobliwym i dającym niezwykłą satysfakcję z jego słuchania. Doskonałe riffy, zdławiony growling i ociężałała perkusja były składowymi tej totalnej miazgi, która bynajmniej nie odstraszała, a przyciągała.

Od lewej: Martin Kearns, Barry Thomson, Jo Bench, Gavin Ward, Karl Willets
Przełomem okazał się [5], wydany 2 września 1992 przez wytwórnię Earache Records. Okładkę zdobiła reprodukcja obrazu Eugene Delacroix ("Wjazd Krzyżowców do Konstantynopola" z 1840), a sama muzyka charakteryzowała się oryginalnością i perfekcyjnymi zagrywkami instrumentalistów. Zespół zaoferował w kategorii death metalu coś nietypowego i odmiennego, w jakimś stopniu wymykający się klasyfikacjom i szufladkom. Bolt Thower po części zaprezentowali oblicze masywnej ciężkości, po części wręcz epickie, a nawet wynikające z doświadczeń doom metalu i doom/deathu angielskiej tradycji początku lat 90-tych. Album zawierał muzykę ciężką, dumną i przesiąkniętą lewantyńskich duchem, praktycznie pozbawioną brutalności wcześniejszych nagrań, a jednoczesnie eksponującą to co w dokonaniach formacji przykuwało uwagę fanów. Siłą napędową stały się melodie osadzone na riffach podanych w umiarkowanych tempach i klimatycznych zwolnieniach. Swoboda z jaką Anglicy zwalniali i przyspieszali zdumiewała, przy czym ani na chwilę nie opuszczało słuchacza wrażenie obcowania z dziełem niezwykłym, monumentalnym i obdarzonym własną niepowtarzalną atmosferą. Album wywindował Willetsa na szczyt deathowych krzykaczy, gitary stały się czymś więcej niz narzędziem zniszczenia, a wzajemne uzupełnianie się duetu Thompson-Ward posiadało mnóstwo odniesień do metalu klasycznego i doomu w epickiej odmianie. Z dawnych czasów przeniesiono tylko sekcję rytmiczną, pozbyto się także wcześniejszej bolączki - jednowymiarowej perkusji. Masywne kawałki przytłaczały majestatem w sposób niebywale przyjemny. Bolt Thrower przebyli długą drogę na przestrzeni czterech lat od wydania debiutu, wypracowali swój własny styl i znaleźli niszę, w której czuli się najlepiej. Wśród grup, które stawiały w tamtym okresie na prędkość, kwintet utworzył osobny przyczółek, na którym ekspresja dokonywała się przede wszystkim przy pomocy gitar. Wszechobecny był mroczny duch średniowiecza, magiczny niemal i hipnotyzujący, a na pierwszy plan w tekstach wysunęło się przerażenie współczesnym światem. W zależności od nastroju i chwili, każdy z utworów mógł wydać wyróżniający się, choć naturalnie tytułowy The Fourth Crusade stał się najbardziej znany. Niesamowitą siłę osiągnięto pogłębiając brzmienie gitar i tworząc brzmienie oparte o niskie tony i nacisk na "doły". Album jednogłośnie uznano za najlepsze dokonanie zespołu, a sukces ugruntowano wielką trasą koncertową z Benediction i Asphyx. W 1993 Bolt Thrower wystąpili w Polsce (z Vader jako supportem).
[6] to kolejne natarcie, tym bardziej mniej doomowe. Krążek w najprostszym ujęciu łączył masywność poprzednika z agresją [4]. To także najbardziej melodyjny materiał jak do tej pory - choć były to melodie wyważone i nielukrowane, nadające całości specyficznej melancholijnej atmosfery i oddające kapitalnie tragiczny żywot żołnierza. Niestety, w drugiej połowie płyty pojawiały się nieco słabsze utwory - Silent Demise oraz Forever Fallen odstawały od reszty i nie wyróżniały się niczym szczególnym. Na drugim biegunie stał wysmienity tytułowy ...For Victory, w którym po wywołaniu przez Karla, zespół rozpędzał się i nic nie było w stanie tej pancernej bestii zatrzymać (kanonady na werblu). Głęboki wokal posępnie polatywał nad mielącymi gitarami, tworząc poczucie nieuchronności śmierci. Ekipa parła nieprzerwanie przed siebie, hipnotyzując swoim transowym graniem, rozlewającym się po każdym nerwie.
Kolejne lata nie były łatwe dla formacji, gdyż w 1994 grupę opuścił Karl Willets i na koncertach zastępował go Martin Van Drunen, a od 1996 - Dave Ingram. Karl powrócił jednak w 1997 i to jego głos słychać na [7], wydanym 10 listopada 1998 nakładem Metal Blade Records Ponownie Anglicy uderzyli w słuchaczy z pełną mocą. Niesamowita sekcja rytmiczna, doskonale uzupełniający się gitarzyści oraz znakomity śpiew Willetsa stały się już pierwiastkami charakterystycznymi dla twórczości Bolt Thrower. Jako, że między wszystkimi muzykami relacje interpersonalne nie układały się wówczas wzorowo, materiału nie nagrano na takim luzie jak kiedyś. Słyszalnie zabrakło entuzjazmu, choć kwintet nadal nagrał niezwykle ciekawą muzykę. Do najlepszych momentów należały bezsprzecznie Zeroed i Behind Enemy Lines). Wszystko oparto na niezwykle ciężkich gitarach, długich wybrzmiewanianiach i basie Jo Bench, zagęszczającym rytmikę w tle jeszcze bardziej. To granie wciskało w ziemię i czuło się fizyczny ciężar tego wszystkiego, chociaż niektóre kompozycje (Laid To Waste) zbudowano fragmentarycznie na szybszych tempach. Po raz kolejny zastosowano niszczące melodyjne przejścia, które tak kapitalnie sprawdziły się na [5]. Muzycy sięgali chętnie do dużej ilości powtórzeń, zapętleń i powrotów do mini-tematów wydawałoby się już definitywnie rozegranych. Pojawiały się również typowe zagrywki doom metalowe (Mercenary), stanowiąc jednak tylko ozdobnik. Gdy nadchodził Powder Burns to nasuwały się skojarzenia z rytmem Cenotaph i był to nabardziej melodyjny numer na całym albumie - z genialnym i pełnym rozpaczy przewodnim motywem gitarowym.
Trzeba też uczciwie stwierdzić, że nagrany po odejściu Willetsa [8] również był bardzo dobry, a takie kawałki jak Inside The Wire czy A Hollow Truce po prostu wymiatały. Po powrocie Willetsa 14 listopada 2005 wydano kapitalny [9]. Wokalista znów warczał jak dawniej, niszcząc swoje struny głosowe przy akompaniamencie mięsistej i kruszącej ściany o każdej grubości muzyce. Ponownie element destrukcyjny stanowiły moc i ciśnienie, a nie szybkość. Utworami szczególnie wartymi polecenia były Anti-Tank (Dead Armour), The Killchain i When Cannons Fade. Cieszyła wysoka forma weteranów, gdyż ten album powinien stać się wyznacznikiem dla młodych zespołów pragnących grać ten rodzaj muzyki. Każdy kawałek wart był uwagi i ponownie z tego boju Bolt Thrower zawsze wychodził zwycięsko.
Dyskografię uzupełnia The Peel Sessions z 1991 - płytka zawierająca nagrania radiowe z lat 1988-90. W listopadzie wydano składankę Who Dares Wins, na którą złożyły się [3] oraz EP-ka Spearhead z 1992.
Muzycy udzielali się później w rozmaitych grupach:
| ALBUM | ŚPIEW | GITARA | GITARA | BAS | PERKUSJA |
| [1-6] | Karl Willets | Barry Thompson | Gavin Ward | Jo Bench | Andy Whale |
| [7] | Karl Willets | Barry Thompson | Gavin Ward | Jo Bench | Alex Thomas |
| [8] | Dave Ingram | Barry Thompson | Gavin Ward | Jo Bench | Martin Kearns |
| [9] | Karl Willets | Barry Thompson | Gavin Ward | Jo Bench | Martin Kearns |
Dave Ingram (ex-Benediction)
| Rok wydania | Tytuł |
| 1988 | [1] In Battle There Is No Law |
| 1989 | [2] Realm Of Chaos |
| 1991 | [3] Cenotaph EP |
| 1991 | [4] War Master |
| 1992 | [5] The Fourth Crusade |
| 1994 | [6] ...For Victory |
| 1998 | [7] Mercenary |
| 2001 | [8] Honour Valour Pride |
| 2005 | [9] Those Once Loyal |

