
Włoski zespół powstały w 1994 w Cagliari na Sycylii jako Hell Forge. Pod wpływem tytułu utworu Omen w 1997 zmieniono nazwę na Holy Martyr. W odwrotności do większości włoskich zespołów, grupa nie grała melodyjnego powermetalu, serwując w zamian niezwykły epicki heavy, nawiązujący do tuzów lat 80-tych jak wspomniany Omen, Manowar, Manilla Road czy Heavy Load, przez co słuchacz otrzymywał prawdziwie piorunujący efekt. W pierwszych latach działalności rozprowadzono dwie demówki, z których zwłaszcza "Hatred And Warlust" z 2002 zebrała fantastyczne recenzje (reedycja z 2003 zawierała przeróbkę Cirith Ungol Frost And Fire). Pięcioutworowy [1] opowiadał historię bitwy pod Termopilami, która miała miejsce w sierpniu 480 p.n.e. na górskim przesmyku - był to najsłynniejszy epizod drugiej wojny perskiej. Tą poruszającą historię Holy Martyr zdecydowali się opowiedzieć we wspaniały sposób w choćby takich utworach jak The Call To Arms, Defenders In The Name Of Hellas czy The Lion Of Sparta. Promując to wydawnictwo formacja została entuzjastycznie przyjęta na niemieckim festiwalu "Keep It True", na którym poprzedzała Cloven Hoof, Dark Quarterer i swoich guru - Manilla Road.
Tytuł [2] oznaczał rzymską sentencję "siła i honor". Rozpoczynała go łacińska przysięga na wiernośc rzymskich legionistów. Kroczący Vis Et Honor był niewątpliwie hołdem dla Manowar, jednak już z elementami własnego charakterystycznego stylu. Urzekał głos nowego wokalisty Alexa Mereu, w pewnych momentach podobny do tonacji Harry`ego Conklina z Jag Panzer. Frontmana często wspomagali chóralnie pozostali muzycy, sprawiając wrażenie idącego do walki oddziału. Pełen patosu bitewny metal brzmiał naprawdę rewelacyjnie. Mocno, choć niekoniecznie szybko grające gitary przywodziły na myśl tak odległe od siebie inspiracje jak Witchfinder General i Ironsword. Podobać się mogła również akustyczna wersja The Call To Arms. Ten sukces spowodował, że Enrico Paoli, właściciel wytwórni Dragonheart Records i zarazem gitarzysta Domine, zdecydował się podpisać kontrakt z Holy Martyr. Wydany dla tego koncernu [3] stanowił jedno z najlepszych wydawnictw 2007. Materiał porażał nie tylko w całości, ale niesamowite wrażenie robiły również wyciągnięte z krążka pojedyncze utwory, jak patetyczny Ares Guide My Spear, zaskakująco szybki Warmonger, ponad 10-minutowa suita Hatred Is My Strength czy w końcu kończący całość Ave Atque Vale. W granicach jednego stylu udało się Holy Martyr zawrzeć epicki wydźwięk, metalowy ciężar i pełną chwalebnego patosu melodyjność. Śpiew Mereu nasuwał skojarzenia z charakterystycznym wokalem Marka Sheltona z Manilla Road, ale Włoch wykorzystywał mniej dźwięków nosowych, ograniczając się do chwilowych wypadów w wysokie rejestry. Duże piętno na albumie odcisnęły także pierwsze cztery krążki Manowar, z których zachowano formę bitewnych hymnów wzywających starożytne narody do walki w obronie ojczyzn. Sami muzycy w wywiadach nazywali siebie Spartanami, wielokrotnie nawiązując do tytanicznych walk Greków z Persami. Szkoda, że zespół nie uniósł ciężaru stworzenia tak wybitnego dzieła, gdyż [4] był nieciekawy. Interesujący pomysł, by część utworów zaśpiewać w języku starogreckim okazał się niewypałem. Właściwie tylko Spartan Phalanx oraz Defenders In The Name Of Hellas były na poziomie kompozycji stworzonych na poprzedniku - z reszty płyty niestety wiało nudą.
[5] był lepszy od poprzednika, ale daleko mu było do potęgi [3]. Holy Martyr na tej płycie jakby podczepił się pod styl lansowany przez młode włoskie grupy spod znaku Antenora czy Red Warlock. Onegdaj ten zespół rokował jako formacja true-epicko-heavymetalowa, aby stopniowo skierować się ku obszarom tradycyjnego heavy - w tym przypadku dość nijakiego. W dodatku kwintet zarzucił tematykę starożytnej Grecji na rzecz samurajów. Połowa tytułów była japońska i z początku zachodziła obawa, że i teksty mogą być w tym języku, bo ten zespół po grecku już śpiewał wcześniej. Po pierwsze: rozczarowywał brak orientalnych wtrętów, bo jeśli się śpiewa o Dalekim Wschodzie, aż prosiło się o takie elementy. Po drugie: z dawnego bojowego ducha nie zostało wiele poza kilkoma fragmentami nastroju podniosłego i uroczystego. To był zwykły heavy - mocno zagrany, wykazujący cechy europejskiego grania lat 80-tych z jednej strony, a z drugiej próbujący flirtować z amerykańskim podejściem. Chwilami sztucznie podkręcano tempo, aby ubogie w melodie kompozycje wydały się żwawsze. Kiepsko wypadły solówki gitarowe, częściowo zagłuszane przez perkusję Daniele Ferru. Kiedyś Holy Martyr meli wiele do powiedzenia w dłuższych numerach, tutaj przykładowy Sekigahara krążył w kółko wokół trzech riffów. Włosi nie odrobili dokładnie lekcji historii i zaproponowali przeciętny metal napakowany sztucznym ożywieniem, próbując maskować brak ciekawych pomysłów.
Zespół wrócił do wysokiej formy na [6], na której złamał konwencję z przeszłości odnoszącej się do wydarzeń historycznych. Tym razem wszystko umiejscowiono w mitologii tolkienowskiej. Grecy stylistycznie wrócili do melodyjnego i podniosłego epickiego grania w średnio-wolnych tempach, wzbogacone o dwa numery instrumentalne oraz efekty dźwiękowe na wstępie Shores Of Elenna. Wokal Mereu jak za dawnych lat obudowano chórkami, a motywy akustyczne wielokrotnie wprowadzały do miażdżących mocą kompozycji. Klimat po części przypominał krążek Steal The Fire włoskiego Darking. Gdyby cała płyta jak Númenor, może Grecy powróciliby do niegdysiejszej chwały. Początek Dol Guldur zwiastował coś wielkiego i patetycznego na tym albumie, ale później było przeciętnie. Pomysł na surowy w stylu Wotan Taur Nu Fuin był bardzo dobry, lecz dramatyzm zamiast wzrastać słabnął w miarę rozwoju tego utworu. Klimat w powolnym i pełnym dostojeństwa Witch-King Of Angmar wydobyto odpowiednio, ale zabrakło tutaj z kolei tu mocy, a gitarowa solówka była zbyt natarczywa. Słychać ubogość drugiego planu gitarowego i brak Erosa Melisa była boleśnie odczuwalna. Nieźle śpiewał Mereu, ale też jakby bez wiary w sukces - bez tego żaru, gdy opowiadał niegdyś historie o hoplitach. Ogólnie powstawało wrażenie zniechęcenia, głównie w popisach gitarowych - niegdyś porywających, tu poprawnych, bez błysku i własnej historii. Najdłuższy The Dwarrowdelf przeradzał się szybko w zwykły epicki heavy bez realnej magii. Najwięcej monumentalnego dramatyzmu zawarto w ostatnim mocnym Born Of Hope - lecz za późno, by zatrzeć ogólne wrażenie poprawnej bezbarwności. Magii [3] i [4] zdecydowanie zabrakło i choć sposób narracji był podobny, to jednak utwory nie robiły specjalnie dobrego wrażenia. Uleciał gdzieś definitywnie geniusz tworzenia monumentalnych i pełnych patosu kompozycji, z polatującym nad tym wszystkim duchem rzymskiego i helleńskiego heroizmu. Album nostalgicznie urzekał, lecz to jednak nie wystarczało, by mocniej wciągnąć słuchacza.
Carlo Olla i Giacomo Macis założyli Ryal. Daniele Ferru bębił w heavy/doomowym Wow (Wow w 2015) i Drakkar. Eros Melis przeszedł do thrash/deathowego Irreverence (Shreds Of Humanity w 2014).
| ALBUM | ŚPIEW | GITARA | GITARA | BAS | PERKUSJA |
| [1] | Alessandro Mereu | Ivano Spiga | Carlo Olla | Roberto Frau | Giacomo Macis |
| [2] | Alessandro Mereu | Ivano Spiga | Eros Melis | Roberto Frau | Giacomo Macis |
| [3] | Alessandro Mereu | Ivano Spiga | Eros Melis | Roberto Frau | Daniele Ferru |
| [4-5] | Alessandro Mereu | Ivano Spiga | Eros Melis | Nicola Pirroni | Daniele Ferru |
| [6] | Alessandro Mereu | Ivano Spiga | Paolo Roberto Simoni | Nicola Pirroni | Stefano Lepidi |
| Rok wydania | Tytuł | TOP |
| 2003 | [1] Hail To Hellas EP | |
| 2005 | [2] Vis Et Honor EP | |
| 2007 | [3] Still At War | #3 |
| 2008 | [4] Hellenic Warrior Spirit | |
| 2011 | [5] Invincible | |
| 2017 | [6] Darkness Shall Prevail | #26 |
