Szwedzka grupa powermetalowa powstała w 1992 w Sztokholmie. Przeciętny debiut wypełniły wysokie wokale, dość chwytliwe partie gitarowe oraz nucone refreny. Płyta ukazała się w okresie kształtowania się nowej fali powermetalu w Szwecji, gdzie Hammerfall i Nocturnal Rites przetarły szlaki dla starych pomysłów Helloween w odświeżonej formie. Jednakże to klawisze otwierały album i w następującym po nich Fighting My Tears Helooween nie było. Było to podejście niby-rycerskie, ale niezbyt zachęcające do galopady ku bitwie. Te zwiewne klawisze będą się przewijać cały czas, podobnie jak koronkowe pojedynki i dialogi gitarzystów. Fire to ugrzecziony power i tu wkraczał Helloween, ale ten najwcześniejszy z Walls Of Jericho. Jednak z tych wpływów skorzystano niezdarnie i zbyt układnie, w dodatku David Henriksson to wokalista zbyt grzeczny. Forever Alone z akustycznym początkiem to udana ballada, typowa dla Szwecji tamtych czasów, w odpowiednim momencie wzmocniona i ostatecznie zachowująca cechy kompozycji stricte metalowej. Private 6-Machine nie miał aż tak dużej siły przebicia jako układna powermetalowa galopada, ale refren zaaranżowano nadzwyczaj zgrabnie. Żadnego miażdżenia dźwiękami oczekiwać nie należało, gdyż znakiem firmowym tej płyty była swobodna elegancja. Tu jedyny raz gorzej zaśpiewał Henriksson, co z nawiązką nadrabiał w pieśni barda Paradisia. Balladowo rozpoczynał się także World Of Ice, ale dalej wkraczał znów melodyjny power, oparty w pewnym stopniu o hard rockowe wzory lat 70-tych, połączone z neoklasyką w symfonicznym ujęciu. Furious Seas to jedność gitarowo-klawiszowego natarcia, napędzanego perkusją i odrobiną dramatyzmu w wykonaniu wokalnym. Forever Is A Long Time to złagodzenie nastroju i pastelowa aranżacja rockowej ballady na najwyższym poziomie, dzięki czemu powstał numer pełen ciepła, z elegancko rozplanowanymi partiami gitarowymi. Wszystko zamykał Carried By Wings z cechami Helloween w lekko epickiej oprawie. Ten utwór specjalnie się nie różnił od pozostałych, miał jednak w sobie mniej tej elegancji. Insania zaprezentowała się jako ekipa z własnym pomysłem na granie i dostała drugą szansę od sztokholmskiej wytwórni No Fashion Records. Po drodze był też występ "Sweden Rock Festival" i rola supportu przed Manowar.
Wydany 23 kwietnia 2001 [2] był znakomity, choć niczego tu nie było dla zwolenników ostrego powermetalowego grania. Na materiał złożyły się kawałki pełne subtelnej słodyczy, a stylistycznie był to mix włoskiego flower-power i radosnego grania Helloween z Keeperów. Album był w swej układnej koncepcji ułożony idealnie i perfekcyjnie zaplanowany od początku do końca. Wszystko podano na spokojnie i nie za szybko, a każdą kompozyjcę wzbogacał fantastyczny refren. Był to melodyjny power absolutnie wtórny, ale niezwykle wdzięczny i wciągający. Lekkie gitary raz po raz odzywały się w ciepłych melodyjnych solówkach, a wspierały je wstawki klawisze oparte na kilku optymistycznych akordach, po czym wracał do głosu Henriksson i po przyjacielsku śpiewał sympatyczne refreny. Pozytywny hit Lost In Time sprytnie umieszczono po długim balladowym Angels In The Sky, który był tak grzeczny, że pretendował do ścieżki dźwiękowej do filmu edukacyjnego jak wychowywać dzieci. Zespół mocniej zagrał tylko raz w The Land Of The Wintersun - brawurowo odegranym numerze z pirotechniczą solówką w stylu neoklasycznym. Sympatycznie prezentował się Dangerous Mind z dynamicznym riffem, nagrano także szarmancki Tears Of The Nature. Paradoks polegał na tym, że największy killer Heading For Tomorrow niepokojąco kopiował Eagle Fly Free Helloween. Na koniec grupa lekko zaszalała w nieco cięższym Time Of The Prophecies i ta odrobina lekko epickiego grania jawiła się niczym wiśnia na torcie tego znakomitego albumu. Jeszcze raz należało podkreślić, że to nie było granie zmuszająca do chwycenia za topór - ukazywało raczej ślicznie pomalowany domek dla lalek w letni pogodny poranek. Do tego wszystkiego dodano brzmienie ciepłe, radosne i pełne entuzjazmu, zresztą za mastering odpowiadał Mika Jussila. Całego bogactwa dopełniała bajkowa okładka autorstwa Erica Philippe.
[3] ugruntował pozycję grupy i okazał się kolejnym dużym osiągnięciem. Nowy wokalista Ola Halén naśladował co prawda zbyt mocno Timo Kotipelto, ale muzyka nabrała głębszej symfonicznej barwy i przede wszystkim mocy z prawdziwego zdarzenia. Już na sam początek szedł Life After Life i te energiczne gitary w głównych motywach i naprzemienne solówki kojarzyły się z Gamma Ray. Wspaniały powermetalowy hymn Illusions uderzał z mocą radosnych promieni słonecznych i helloweenowym refrenem. Przewijało się sporo klawiszy - może nie odkrywczych, ale pasujących do takiego grania. Centralną część płyty zajmowały dwa rozbudowane kawałki. Pierwszy to Master Of My Mind z pianinem na początku, symfonicznymi klawiszami budującymi motyw główny i ciętymi gitarami. Kompozycja mogła się wydawać od pewnego miejsca nieco monotonna, potem jednak ożywiały ją klawiszowe pasaże i gitarowe popisy, przy czym te dialogi pomiędzy instrumentalistami zaaranżowano w zmyślny sposób. Zbudowany na cytatach z Helloween i Gamma Ray Universe nie przykuwał uwagi przez niemal dziesięć minut trwania, w dodatku strzeliste chórki w pseudogotyckim stylu nie bardzo tu pasowały. Face The King to rycerski power metal z fantastycznym refrenem i stanowił pewną odmianę po nieustannym kroczeniu drogą niemieckich gigantów gatunku. Zarówno tutaj jak i na całej płycie, sekcja rytmiczna pozostawała w tle i grała prosto, przy czym perkusja wydawała się czasem aż banalna. Tytułowy Fantasy to powrót to wesołego powermetalu, wysoko zaśpiewanego i z rzetelnymi galopadami. Oprócz tradycyjnych motywów pojawił się także ozdobnik neoklasyczny w formie kolejnego dialogu gitarowo-klawiszowego. Zagrany dosyć szybko Vengeance posiadał odpowiedni rozmach i ciekawe momentami podziały rytmiczne. W tym utworze ukryta była jakaś ujmująca magia.
Ola Halén w kilku miejscach lekko się kompromitował w wyższych partiach, ale im dalej tym lepiej i w drugiej części płyty nie było do niego zastrzeżeń. Facet miał ciekawy głos i niepotrzebnie tak częśto i wysoko starał się głosowo wspinać. Elegancki kolos Mankind to patos, wzniosły wokal oraz spokojne gitary w rozległej części instrumentalnej o cechach melodyjno-neoklasycznych. Tym razem utwór tej długości wypełniono treścią od pierwszej do ostatniej sekundy. nawet perkusja nie kojarzyła się tutał z prostym łupaniem, chociaż po prawdzie dwie gitary i klawisze robiły wystarczająco dużo pozytywnego zamieszania. Ostatni rozdział stanowił zabawny w cytatach z klasyki muzycznej i klawiszach Reflections Of Mine, który potem zaskakiwał melodią pełną słońca i radości w refrenie. Do tego dochodziły zagrywki gitarowe na koniec pod Ritchiego Blackmore`a i mistrzów neoklasycznego shredu. Na płytę trafiło kilka momentów słabszych i te blisko 65 minut muzyki można by skrócić. Do tego Halén czasem irytował, a perkusja Korsbäcka wydawała się mechaniczna. Bębniarz chyba za bardzo skupił się na komponowaniu, gdyż stworzył samodzielnie sześć numerów i współtworzył kolejne dwa. Te wady dawało się wybaczyć głównie dzięki cudownej urody rozbudowanym partiom instrumentalnym. Była też radość grania, energia i udane kopiowanie najlepszych. Wszystko to wsparto znakomitą produkcją i był to jeden z najlepiej brzmiących albumów ze skandynawskim melodyjnym powermetalem tamtych czasów (znów za Mastering odpowiadał Mika Jussila).
Nagrany po czteroletniej przerwie [4] był niestety cieniem dawnych osiągnięć. Na nowej płycie gitara odgrywała niemal drugorzędną rolę ustępując pola pierwszeństwa wszędobylskim klawiszom. Problemem okazał się również głos Haléna, który o ile w normalnych dla siebie przedziałach operowania głosem sprawował się przyzwoicie, to już w partiach spod znaku Kiske przechodził w fałszywe falsety budzące niesmak i irytację. Wpływ Keeperów umniejszono, dorzucając motywy Supreme Majesty. Gwiazda płyty był gitarzysta Peter Östros, który swoją neoklasyczną grą nadał nowy wymiar muzyce Insanii. Klawiszowiec Dymitr Kejski próbował prowadzić karkołomne pojedynki z gitarą, ale lepiej sprawdzał się, kiedy stawiał na urozmaicony styl gry - kiedy od prostych i wypełniających przestrzeń akordów przechodził do apokaliptycznych zagrywek w stylu Kena Hensley`a z Uriah Heep. Mikko Korsbäck jako lider zachował skromność i nie wysuwał się na pierwszy plan, tylko w tle robił swoje. Utwory nie porywają melodiami - sporo w nich było zapożyczeń z Helloween (Facing My Destiny, Fight For Life), sztampowej szarzyzny (Alive, One Day), w końcu mdłe plumkanie i jęki przy gitarze (Time Passed By). Kilka numerów broniło się dzięki zagrywkom Östrosa i Kejskiego, jak chociażby Valley Of Sunlight, To Live Another Day czy Dreams. Najdłuższy na płycie Times Of Glory dziwacznie się zaczynał, a jego zaletą była neoklasyczna malmsteenowa melodia. Ostatecznie krążek jednak rozczarowywał, gdyż Insania straciła swój największy walor, którym były chwytliwe i łatwo zapamiętywalne melodie.
Aż 14 lat trwało zanim ukazała się kolejna płyta Insanii. Do składu na [5] powrócił drugi gitarzysta Niklas Dahlin i finalnym efektem był powrót do czasów [2] i [3], choć w nieco mocniejszym wydaniu. Był to album dla fanów, którzy nie mieli nic przeciwko słuchaniu kolejnej wariacji na temat Helloween z czasów Kiske i pod tym względem zmieniło się niewiele. Entering Paradise czy Praeparatus Supervivet zawierały typowe melodie, choć poza refrenami działo się wiele ciekawego. Ola Halén był w bardzo dobrej formie, a ułożone numery składały się zwykle z nowocześniej skonstruowanych zwrotek i keeperowych gładkich refrenów. Nagrano sporo typowych dla Insanii pogodnych akcentów z lekkim rysem neoklasycznym, jak szybki Moonlight Shadows czy power/speedowy wręcz We Will Rise Again z rasowymi natarciami gitarzystów, przy wsparciu klawiszy. W szybkich tempach zespół grał przebojowo i kolejnym przykładem na to był rozbudowany Like A Rising Star, który zaczynał się smutno, ale potem ten słoneczny styl z akcentami starego Helloween wychodził na plan pierwszy. Grupa oferowała jednak więcej i gitary tworzyły w pewnym momencie nawet progresywny klimat. Wolniejsze utwory posiadały specyficzny uroczysty klimat i zarówno Prometheus Rise oraz heroiczny Power Of The Dragonborn zwracały uwagę neoklasycznymi ozdobnikami. Co ciekawe, pojawiły się po raz pierwszy nawiązania do Helloween z Derisem i warto było posłuchać potoczystego refrenu My Revelation. Nowocześniejszy powermetal pojawiał się nieoczekiwanie w Blood, Tears And Agony, przy czym to nie był zgrzyt w stosunku do całości, tylko dodatkowy atut i ubarwienie. Muzycy kończyli płytę zdecydowanie w stylu starego Helloween w The Last Hymn To Life, w którym chodziło o zebranie wszystkiego co najlepsze na tej płycie, łącznie z fanfarowym refrenem i epatowaniem niezachwianą pewnością siebie we współpracy instrumentalistów, bo zabawa motywami muzyki klasycznej była tu przednia. Po wielu latach czekania Szwedzi przygotowali dla swoich fanów ponad godzinę muzyki, na którą warto było czekać.
Późniejsze losy muzyków Insanii:
| ALBUM | ŚPIEW | GITARA | GITARA | KLAWISZE | BAS | PERKUSJA |
| [1-2] | David Henriksson | Henrik Juhano | Niklas Dahlin | Patrik Västilä | Tomas Stolt | Mikko Korsbäck |
| [3] | Ola Halén | Henrik Juhano | Niklas Dahlin | Patrik Västilä | Tomas Stolt | Mikko Korsbäck |
| [4] | Ola Halén | Peter Östros | Dymitr Kejski | Tomas Stolt | Mikko Korsbäck | |
| [5] | Ola Halén | Peter Östros | Niklas Dahlin | Dymitr Kejski | Tomas Stolt | Mikko Korsbäck |
| [6] | Ola Halén | Niklas Dahlin | - | Erik Arkö | Mikko Korsbäck | |
Peter Östros (ex-Abstraction), Erik Arkö (ex-Structural Disorder)
| Rok wydania | Tytuł |
| 1999 | [1] World Of Ice |
| 2001 | [2] Sunrise In Riverland |
| 2003 | [3] Fantasy (A New Dimension) |
| 2007 | [4] Agony (Gift Of Life) |
| 2021 | [5] V: Praeparatus Supervivet |
| 2025 | [6] The Great Apocalypse |
