Norweska grupa powstała w 1991 w Kristiansand przez muzyków związanych uprzednio z Green Carnation. Zadebiutowała demówką "Isle Of Men" w listopadzie 1993. To wystarczyło do podpisania kontraktu z angielską wytwórnią Misanthropy Records. Mimo, że [1] zawierał sporo blackowych wątków, śmiało przedzierał się przez granice tego nurtu. Utwory kipiały wręcz bogactwem eksperymentów orkiestrowych, folkowych wstawek i akustycznych interludiów. Cała płyta była spójną i interesującą całością, tchnącą tajemniczością i mrokiem skandynawskich lasów. Materiał pozostał na uboczu estetyki black metalowej, choć w pewnym sensie wyprzedzał swoją epokę. Muzycy połączyli tu wściekłość blackowych temp, tremolowych riffów i wysokiego wrzasku z fragmentami nastrojowymi, w których olbrzymią rolę odgrywały klawisze i czyste śpiewy (w kilku momentach pojawiał się kobiecy głos Synne Larsen, która wkrótce została pełnoprawną członkinią zespołu). Oczywiście nie bsto a to rzecz zupełnie nowa w czasach, w których powstawał album, bo takie mieszanki tworzył też Ulver czy Satyricon, ale oni robili to z wyraźną dominacją pierwiastka blackowego, bądź też całkowicie skupiając się na klawiszowym klimacie bez klasycznych rockowych instrumentów. Tymczasem w przypadku In The Woods praktycznie w każdej kompozycji były oba te elementy, a muzycy płynnie przechodzili od wściekłości do wolnego grania bliskiego angielskim zespołom doomowym, a także epicką twórczością Bathory. Atmosferę budowano za pmocą kalwiszowych pasaży, gitar akustycznych, nawiązaniach do rocka progresywnego i psychodelicznego, a także dźwięków natury. Wydawało się, że własnie dla tych spokojniejszych fragmentów, pachnących zamglonymi skandynawskich lasami, warto było się z tym krążkiem zapoznać. Jan Kenneth Transeth poza skrzekiem potrafi też pięknie melodyjnie zaśpiewać niskim głosem, nawiązując trochę do pomysłów Qurthona. Gitarzyści stworzyli intrygujące riffy, a Oddvar Moi często wychodził na pierwszy plan, a tej wielobarwnej muzyce towarzyszyło też nienajgorsze brzmienie, w którym wprawdzie znalazło się sporo blackowej surowości i rozmytej produkcji, ale jednak bez nieczystości czy garażowego syfu. Z siedmiu kompozycji dwie przekraczały 10 minut, a kolejne trzy się do tej długości zbliżały. Pozostałe dwa instrumentalne numery Mourning The Death Of Aase (poświęcony pamięci słynnego kompozytora Edwarda Griega) i Pigeon stanowiły przerywniki od rozbudowanych form. Yearning The Seeds Of A New Dimension po długim klawiszowym wstępie przechodził w granie wolne i ciężkie, słyszalnie inspirowane My Dying Bride. Później następowało blackowe podkręcenie tempa i wreszcie powrót do spokojniejszego grania, z utrzymaniem dużej dawki dynamiki, w tym stylistyki heavymetalowej. Jesienny klimat utrzymywał Heart Of The Ages z wykorzystaniem czystego śpiewu. In The Woods to starsze nagranie, które akcetowało blackową szorstkość i wokalną agresję, choć nawet tutaj nie zabrakło zwolnień i wyciszeń. Pobudzenie od senności przynosił prawie 15-minutowy Wotan`s Return - najbrutalnieszy fragment płyty, w dużej części opartym na blackowych spustach agresji. Na koniec majestatyczny The Divinity Of Wisdom, w którym monumentalizm wymieszano z gitarowym ciężarem i epizodycznymi skokami mocy. W momencie swojej premiery, album spotkał się ze sporym uznaniem fanów muzyki klimatycznej i blackowej, gdyż Norwegowie zaprezentowali nietypowe podejście do tych gatunków, łącząc w jedno ich najlepsze cechy. To połączenie pokrętnej epickości z obskurnością po prostu robiło wrażenie i przetarło szlaki dla takich zespołów jak Agalloch, Wolves In The Throne Room czy Panopticon. [1] po latach jawi się jako pierwowzór tego typu muzyki, mający większość elementów specyficznych dla współczesnego atmosferycznego black metalu i na tym polega historyczne znaczenie tych nagrań. Jak napisał jeden z recenzentów, "ta płyta to zaciszna dolina nad którą wiruje tęsknota".
[2] zawierał demówkę oraz dwa dodatkowe numery: nową wersję Heart Of The Ages oraz ..And All This From Which Was And Will Never Come Again. Powiązania In The Woods z black metalem skończyły się wraz z wydaniem [3]. Wydawało się, że zespół będzie się trzymał black jako takiego, gdyż w tamtym okresie nawet największe gnioty sprzedawały się niczym świeże bułeczki. Nowa płyta była dla dawnych fanów szokiem poznawczym. Ekipa odcięła się od blackowych korzeni i skierowała w stronę równie popularnego metalu klimatycznego, inspirowanego angielskim doomem. Krążek jak poprzednio wypełniły kawałki długie i ambitne. Pozostałości po dawnym stylu przewijały się głównie za sprawą szybkich riffów sąsiadujących z bujającym graniem w stylu Tiamat. Gitarzyści serwowali sporo przesterowanych riffów, używania ciekawych efektów udających brzmienie klawiszy a także solówek w manierze Grega Mackintosha z Paradise Lost. Do tego dochodził podkreślony w mixie brzdąkający bas Christophera Botteriego i niby-intrygujące zagrywki perkusyjne Andersa Kobro. Ograniczono rolę klawiszy, które w większych dawkach pojawiały się jedynie w Weeping Willow, a w pozostałych zostały zastąpione przez gitarowe efekty. Pewną rekompensatą tego były partie kwartetu smyczkowego, które ozdobiły dwie inne kompozycjee. Przez wzgląd na tradycyjne gitarowe brzmienie, płyta
traciła na braku zadumanej atmosfery jesiennej melancholii. Transeth nie śpiewał już podniośle i patetycznie, za to częściej stosował zaciąganą i deklamacyjną manierą, która wchodziła w pewnych momentach w obszary psychodelii i nie była w stanie porwać słuchacza. Korzenie przypominało kilka agresywnych wrzasków, pojawiających się okazjonalnie. Słowiczy głos Synne Soprana mógł kojarzyć się manierą wokalistek z The 3rd And The Mortal. Symbiozą tego wszystkiego był rozpoczynający prawie 15-minutowy 299 796 km/s, w którym zastosowano liniową aranżację od doomowego i melodyjnego początku przez kilka konkretniejszych przyśpieszeń, popisami skrzypiec i wreszcie znowu więcej dynamiki ze zwieńczeniem w postaci emocjonalnej gitarowej solówki. W kompletnym kontraście do podjętego stylu wypadł odrealniony psychodeliczny wokal. I Am Your Flesh startował agresywnie i tu najmocniej w pierwszych minutach zaznaczały
się szczątkowe elementy blackowej przeszłości, natomiast Kairos stawiał na sopran Synne na tle słyszalnych wpływów angielskiego doom metalu, a całość kończyła się stanowczo za szybko. Finał to trzyczęściowa prawie pół godzinna suita Odium, w której symetrycznie ułożono dwie metalowe melodyjne części (Pre i Post) przedzielono odjechanym instrumentalnym Bardo, w którym wykorzystano mocno psychodelicznie i oldschoolowo brzmiące brzmienia gitar i skrzypiec, z czasem zyskujące na ciężarze w akompaniamencie wrzasku Transetha. Z jednej strony zespół pokazał inklinacje do tworzenia ambitnych i wielowątkowych utwórów, z drugiej wypadł w tych próbach kompletnie nieinteresująco i sennie. Zmiana stylistyczna i odejście od black metalu In The Woods nie wyszła na dobre, w dodatku w latach przyszłych formacja miała jeszcze mocniej ugrzęznąć w nastrojowo-ekscentrycznej estetyce, nigdy nie wracając do korzeni.
Na [4] ekipa nadal obracała się w rejonach klimatycznego metalu, choć Norwegowie postawili tym razem na krótsze formy, nagrywając krążek złożonych z dziesięciu tradycyjnych kompozycji i zupełnie zbędnego przerywnika. Skrócenie utworów nie oznaczało ich uproszczenia i większej przystępności. Znów bawiono się w kombinowanie ze strukturami, pomijając jakiekolwiek chwytliwe refreny. Zespół zrobił się mniej romantyczny, kierując się w rejony awangardowej mrocznej psychodeli, opartej o dziwne brzmienia i przestery gitarowo-klawiszowe. Dysonansowe wokale Transitha wchodziły od czasu do czasu w mało przyjemne dla ucha zawodzenia i krzyki. To samo dotyczyło wysokich zaśpiewów Synne Soprany, która nie śpiewała tak anielsko jak poprzednio, coraz mocniej zbliżając się do awangary Ann Mari Edvardsen z The 3rd And The Mortal. Wszystkiemu nadano naturalne brzmienie, choć gitary mogłyby by być bardziej mięsiste i głębsze. Płyta posiadała dwie części, z których pierwsza była eksperymentalna, a druga cięższa i bliższa doom metalowi. Zaskoczenie następowało już w ozdobionym delikatną elektroniką, podrasowanym sztucznie rytmem i przesterowanymi wokalami Closing In, który przypominał La Masquerade Infernale Arcturus. Cell zaśpiewała w całości Synne Soprana - była to powolna ballada w stylu Björk, rozpoczynająca się od sennych gitar i nostalgicznych skrzypiec, zyskująca z każdą minutą na ciężarze i masywności aż do wybuchu gitarowego czadu. W Vanish In The Absence Of Virtue wrzucono deklamowane wokale Transitha, a Basement Corridors to pokręcone granie w formie niepokojących ascetycznych pogłosów w rodzaju Alternative 4 Anathemy. Jakby bardziej metalowo robiło się w Generally More Worried Than Married oraz Path Of The Righteous, w których momenty dynamiczne i pełne energii wymieszano z doomowymi zwolnieniami, inspirowane pomysłami Paradise Lost. Dead Man`s Creek to połączenie marszowego tempa z psychodelicznymi klawiszami, mocno przesterowanymi gitarami i odjechanymi wysokimi wokalami Transitha. Titan Transcendence to ponownie numer wolniejszy, oparty o stonowane brzdąkanie gitar i pogłosy. Na zakończenie ośmiominutowy By The Banks Of Pandemonium, który można było określić mianem psychodelicznego doom metalu, w którym przy powolnie wybijanym rytmie i pełnym gitarowych efektów tle, napięcie stopniowo rosło, a finałem była najbardziej ambitna na płycie partia gitary solowej zakończona emocjonalnym wrzaskiem wokalisty. Przechodząc do grania metalu klimatycznego, In The Woods stworzyli własną formułę tej muzyki, bazującą na czerpaniu ze spuścizny muzyki psychodelicznej i łączeniu jej z doświadczeniami doomu lat 90-ych XX wieku. Muzyka była oryginalna, ale ponownie mało atrakcyjna. Niektórzy jednak twierdzili, że po zagłębieniu się w ten z wierzchu niedostępny i wyrafinowany materiał, roztaczał on tęczą dźwięków naprawdę urzekający krajobraz.
Po okresie, kiedy zespół coraz śmielej podążał w kierunku awangardowego mistycyzmu, kiedy coraz głębiej zanurzał się w psychodelicznych otchłaniach, nagle postanowił przerwać tą podróż bez pasażerów. Na odchodne formacja podarowała swym fanom dźwiękowe pożegnanie w postaci [5]. Była to składanka z trzech wcześniej wydanych siedmiocalówek: White Rabbit z 1996, Let There Be More Light z 1998 oraz Epitaph z 2000. In The Woods zagrali tu w sposób, do jakiego wszyscy już zdążyli przywyknąć - bazując na transowych monotonnych dźwiękach. Metalowe akcenty stanowiły tylko tło do podążania w bardziej rockowym kierunku. Zresztą na krążku znalazły się cztery covery pochodzące właśnie z twórczości weteranów rocka - King Crimson, Pink Floyd, Syda Barreta oraz Jefferson Airplane. Na szczególną uwagę zasługiwał Epitaph tego pierwszego zespołu, gdyż wersja In The Woods naprawdę wprowadzała w osłupienie - jednocześnie zagrana w "leśnym" stylu, a jednak tak bliska pamiętnemu oryginałowi sprzed lat.
Zakończenie działalności In The Woods nałożyło się na odrodzenie Green Carnation. [6] był pożegnalnym zapisem koncertu z końca 2000, wieńczącego dźwiękowe potyczki ekscentrycznych Norwegów. Fani nie pogardzili tym wydawnictwem - tym bardziej, że nawet podczas muzycznej aktywności grupa nie gościła zbyt często na scenie. Podwójne wydawnictwo stanowiło przekrój przez całą twórczość zespołu, nie brakowało szalonych improwizacji, spontaniczności i emocjonalnego zaangażowania. Muzycy nie starali się wiernie odwzorowywać studyjnych oryginałów - linie melodyczne zostały zachowane, jednak wkradły się pewne dyskretne fałsze i wokalne urozmaicenia, które dodały uroku i potwierdzały autentyczność materiału. Kawałki z debiutu zostały zupełnie odarte z blackowej otoczki, a w miejscu skrzeczących wokali pojawił się głos Synne.
W 2016 bracia Botteri i Kobro wskrzesili grupę, a za mikrofonem postawili Anglika Jamesa Fogarty`ego. Do powrotu braci zmotywowała śmierć Oddvara Moi. [7] jak to miało miejsce w przeszłości podzielił fanów zespołu. Pojawiły się nawet oceny, że reaktywacja In The Woods była błędem, niszczącym legendę albumów wydanych w latach 90-ych XX wieku. Stylistycznie tym razem nie było wolty. Albumowi blisko było do bardziej dynamicznych fragmentów [4] - szczególnie do utworów Generally More Worried Than Married i Path Of The Righteous. In The Woods odeszli jednakże od grania leniwego, od utworów w których dało się odczuć brak pośpiechu. W aranżacjach pojawiło się więcej nerwowości i gnania gdzieś przed siebie w rytm szybko zmieniającego się współczesnego świata. Zrezygnowano z nawiązań do rocka progresywnego i psychodelicznego, a jedynymi tego pozostałościami były okazjonalne wstawki przestrzennych klawiszy, stanowiąec delikatne tło dla konkretnego riffowania. Christian Botteri w zasadzie nie grał solówek, poza trzema ostatnimi kompozycjami. Krążek osadzono blisko nowszym dokonaniom Amorphis z czasów Under The Red Cloud, choć przewijały się też wpływy Opeth czy Katatonii. Fogarty śpiewał melodyjnie, z zaciąganą manierą na wzór Vintersorga. Co ciekawe w kilku momentach wokalista stawiał na niski growling, co wcześniej w twórczości Norwegów się nie pojawiało. Wyeliminowano także pierwiastek kobiecego wokalu. Nazbyt nowoczesne brzmienie rezygnowało z mrocznych klimatów, budując raczej to plastikowe z komputerowo generowaną intensywnością. Jednak największą wadą płyty była mała rozpoznawalność numerów, które zlewały się ze sobą, co przy 68 minutach muzyki mogło powodować znudzenie słuchacza. Tym razem z racji ciągłej przeplatanki momentów spokojnych z ostrymi, podobieństwa do siebie poszczególnych motywów stawała się do zniesienia. Na pewno dobre wrażenie robił na początek nie pozbawiony lekkiej melancholii tytułowy Pulse, który jako jedyny na albumie został wzbogacony zapadającym w pamięci refrenem. W Blue Oceans Rise rządziły klawisze i odgłosy tytułowego oceanu, natomiast żmudnie tworzona atmosfera nawiązująca do ciężaru doom metalu zdecydowanie nie wypaliła. W The Recalcitrant Protagonist skorzystano z pewnej dozy melancholii, charakterystycznej dla nowszej twórczości Katatonii. W instrumentalnym Transmission KRS dominowało marszowe tempo oraz ulotne dźwięki, tworzone przez panoramiczne klawisze i nastrojowe gitary. Nagrano krążek, który ciężko
było jednoznacznie ocenić. Z jednej strony cieszył powrót In The Woods z muzyką łączącą w sobie wątki współczesne z tym co stanowiło esencją klimatycznego metalu w latach 90-ych XX wieku. Z drugiej strony jednakże zespół zatracił swoje unikalne atuty, które sprawiały, że w latach 90-ych nie dało się ich porównać z innymi wykonawcami. Muzycy zbytnio próbowali tutaj upodobnić swoją muzykę do dokonań klimatycznej konkurencji. Biorąc pod uwagę 16-letnią absencję wydawniczą, nowe dzieło wypadło znacznie poniżej oczekiwań.
Oddvar Moi zmarł 13 maja 2013 w wieku 39 lat. Bezpośrednią przyczyną śmierci było nagłe zatrzymanie krążenia.
| ALBUM | ŚPIEW | GITARA | GITARA | GITARA | BAS | PERKUSJA |
| [1] | Jan `Ovl. Svithjod` Transeth | Oddvar `A:M` Moi | Christian `X` Botteri | Christopher Botteri | Anders Kobro | |
| [2-3] | Jan `Ovl. Svithjod` Transeth / Synne `Soprana` Larsen | Oddvar `A:M` Moi | Bjorn Harstad | Christian `X` Botteri | Christopher Botteri | Anders Kobro |
| [4] | Jan `Transit` Transeth / Synne `Soprana` Larsen | Christer Cederberg | Christian `X` Botteri | Christopher Botteri | Anders Kobro | |
| [5] | Jan `Transit` Transeth / Synne `Soprana` Larsen | Christer Cederberg | Bjorn Harstad | Christian `X` Botteri | Christopher Botteri | Anders Kobro |
| [6-7] | James `Mr.Fog` Fogarty | Christian `X` Botteri | Christopher Botteri | Anders Kobro | ||
| [8] | James `Mr.Fog` Fogarty | Bernt Sorensen | - | Anders Kobro | ||
| [9-10] | Bernt Fjellestad | Kare André Sletteberg | Bernt Sorensen | Nils Drivdal | Anders Kobro | |
bracia Botteri (ex-Green Carnation), Anders Kobro (ex-Green Carnation, Carpathian Forest),
James Fogarty (Old Forest, The Bombs Of Enduring Freedom, ex-The Meads Of Asphodel)
Rok wydania
Tytuł
1995
[1] Heart Of The Ages
1996
[2] A Return To The Isle Of Men (kompilacja)
1997
[3] Omnio
1999
[4] Strange In Stereo
2000
[5] Three Times Seven On A Pilgrimage (kompilacja)
2003
[6] Liveatthecaledoniehall (live / 2 CD)
2016
[7] Pure
2018
[8] Cease The Day
2022
[9] Diversum
2025
[10] Otra

