Portugalska grupa gotycko-metalowa powstała w 1989 w Brandoa pod Lizboną jako Morbid God (demo "Promo'92"). Pod nową nazwą zadebiutowano w lutym 1993 demówką "Anno Satanae". EP-ka (oraz singiel Goat On Fire / Wolves From The Fog) prezentowała różnorodne, ale chaotycznie dobrane źródła inspiracji, stanowiąc niezgrabną i mało sugestywną całość. Trzy właściwe kawałki przenosiły słuchaczy na Wschód, gdyż orientalne naleciałości miały znaczny wpływ na ówczesny styl zespołu. Nie było jeszcze słychać tak później znanego połączenia ostrego grania z niskim głosem. Skrzypce, gong i inne przeszkadzajki raczej jeszcze śmieszyły niż wzbogacały strukturę utworów. Wkrótce odeszli Duarte Oicoto i Joao Fonseca - ten drugi pod pseudonimem Tann założył wkrótce true metalowy Ironsword. Obu zastąpił Ricardo Amorim (ur. 1973), a Moonspell trafił pod skrzydła wytwórni Century Media, w barwach której 1 kwietnia 1995 wydał kultowy [2] - jedno z najbardziej oryginalnych wydawnictw w historii metalu klimatycznego. Gitary nasączono pierwotną blackmetalową surowością, która przebijała się w szorstkich i tworzących ścianę dźwięku riffach oraz ogólnej mocy. Fernando Ribeiro epatował zarówno blackowym skrzekiem, jak i przejmującym niskim czystym śpiewem. Głębia tego wokalu była jeszcze do końca niedopracowana i w wielu momentach ocierała się o fałsze. Wpływy Sisters Of Mercy i Fields Of The Nephilim słychać w spokojniejszych fragmentach z delikatniejszym brzdąkaniem gitar i akustyków. Moonspell sięgnął również po doom/death spod znaku Tiamat i My Dying Bride w melodyjnych riffach, sporym ciężarze gatunkowym dźwięków i bujających masywnych rytmach. Od konkurencji odróżniało Portugalczyków przede wszystkim sięganie do pierwiastków lokalnego folkoru - klasycznie środziemnomorskiego bez znanych z EP-ki motywów orientalnych. Co ciekawie, pomimo tych południowych naleciałości, płyta była dość chłodna i raczej kojarzyła się z zimowymi pejzażami. Tak bogata stylistycznie i zmienna muzyka nie byłaby możliwa bez dużych umiejętności technicznych poszczególnych muzyków, którzy nie powstrzymywali się przed pokazaniem im światu. Szczególnie dotyczyło to często wychodzącego na pierwszy plan klawiszowca Pedro Paixao, kojącego zmysły słuchacza nastrojowymi wstawkami czy bogatą w przejścia i folkowe ornamenty grę perkusisty Miguela Gaspara. Ciekawostką był udział w nagraniach wokalistki Birgit Zarcher, która w kilku utworach swoim zawodzącym głosem wsparła Fernando. Za brzmienie w niemieckim studio Woodhouse odpowiadał Waldemar Sorychta. Album był niezwykle różnorodny, emanujący bogactwem form i nie pozwalający na nudę. W pierwszych dwóch rozbudowanych i wielowątkowych kompozycjach Wolfshade (A Werewolf Masguerade) oraz Love Crimes grupa kontynuowała agresywne wątki z EP-ki, lecz w wersji wolniejszej i mocniej czerpiącej z dokonań europejskiego metalu klimatycznego. Przełom przynosił ...Of Dream And Drama (Midnight Ride), który z racji wyeksponowania we wstępie spokojniejszego brzmienia gitary elektrycznej, dominacji czystych wokali oraz tradycyjnej struktury zwrotkowo-refrenowej ze sporą dawką przebojowości można już było nazwać pierwszym gotycko-metalowym numerem w dorobku Moonspell. Akustyczna miniaturka Lua d'Inverno za sprawą kojących dźwięków fletu przypominała o portugalskich korzeniach zespołu i taki ludowy klimat przeciągano do zaśpiewanego w narodowym języku, podniosłego Trebaruna. Klasą samą w sobie był Vampiria - mix wampirycznej atmosfery i teatralnego dramatyzmu, budowanych przez atmosferyczne klawisze i niesamowite melodeklamacje Fernando na tle thrashowo-blackowych riffów. Podobne elementy stanowiły także domeną najdłuższego na płycie ambitnego An Erotic Alchemy, znajdującego się na pograniczu gotyckiego mroku w stylu Type O Negative oraz klimatycznego grania Paradise Lost. Zamknięcie oficjalnej części krążka to przebojowy hymn Alma Mater, zbudowany z rewelacyjnej mieszanki szorstkich riffów, wściekłych wrzasków i melodyjnością czystych wokali w refrenach. Do niektórych wersji dorzucono też kapitalny bonus Ataegina, czerpiący wyśmienicie z iberyjskiego folkloru. Był to spektakularny album , na którym idealnie wymieszano surowość pierwotnego oblicza zespołu z dojrzałością jego kolejnych dokonań, a osiem doskonałych kompozycji słuchało się na jednym oddechu od początku do końca. Wszelkie braki nadrabiano olbrzymim entuzjazmem grania, oryginalnością i chwytliwością materiału. Kompletnie nieznany zespół wypuścił dla Century Media płytę, która momentalnie stanęła w szranki z najlepszymi metalowo-klimatycznymi wydawnictwami i rychło po premierze stała się marką porównywaną do Tiamat, Paradise Lost, My Dying Bride, Samael czy The Gathering. Na tym niepokojącym albumie czuć było potęgę nocy i jej stworzeń budzących się ze snu. To było specyficzne wampiryczne misterium podcza którego ujawniały się wszelkie ukryte skłonności.
Wydany 29 lipca 1996 [3] rozsławił formację jeszcze bardziej - nagrano go z nowym gitarzystą Ricardo Amorimem. Płyta nie stanowiła jednak bezpośredniej kontynuacji poprzednika. Owszem, ogólny styl pozostał nienaruszony z charakterystyczną atmosferą i wspaniałym wokalem frontmana, jednak tym razem zwiększono dawkę melodyjnej przebojowości, która stała się bardziej przystępna. Brzmienie straciło na surowości, a niektóre kawałki zwróciły się ku radośniejszym momentom życia. Jednocześnie na wzór An Erotic Alchemy, grupa częściej wchodziła w spokojniejsze granie, najczęściej oparte na dialogach miedzy stonowanym brzmieniem gitary a atmosferycznymi klawiszami. Ribeiro popracował nad technicznymi aspektami swojego śpiewu i choć charakterystyczny portugalski akcent nie zawsze dobrze się zgrywał z angielskimi tekstami, to jednak nie było już mowy o typowych dla [2] uroczych fałszach. Jego baryton przypominał często barwę głosu Petera Steele`a z Type O Negative czy Andrew Eldritcha z Sisters Of Mercy. Nie zabrakło growlingów oraz okołoblackowych skrzeków. Pomimo mocniejszego sięgania do gotyckiej prostoty, muzyka wciąż wciągała wielowątkowością z ambicjonalnymi wycieczkami. Stylistycznie nie zabrakło odwołań do metalu klimatycznego, jak i folkowych śródziemnomorskich naleciałości. Wielobarwna oprawa syntezatorowo-symfoniczna stworzyła mroczny wampiryczny nastrój, a wszystko obudowano rewelacyjnym brzmieniem stworzonym w słynnym niemieckim studiu Woodhouse, które było jednocześnie ostre i czadowe, jak też miękkie i przystępne w odbiorze. Na początek połączono w jedną całość atmosferyczne intro z pełnym ognia Opium oraz dużo wolniejszym emocjonalnym Awake, w którym z kolei postawiono na wręcz doomowy ciężar spod znaku Tiamat z czasów Wildhoney. Następujący zaraz For A Taste Of Eternity to już klasyczny przykład metalu gotyckiego, a więc muzyka generalnie prosta i stawiająca na kontrasty między spokojniejszymi czysto zaśpiewanymi zwrotkami a growlingowanymi refrenami. Taki sam schemat proponował najbardziej nawiązujący do Type O Negative Ruin & Misery, ciekawie ozdobiony gotyckimi chórami. Dłuższy A Poisoned Gift to dla odmiany przypomnienie rozbudowanych fragmentów krążka poprzedniego, w tym przypadku intrygujący najmocniej brutalnymi refrenami oraz długimi solówkami Amorima. Nastrojowy i prawie w całości instrumentalny Subversion stanowi zapowiedź przyszłych eksperymentów - oparto go w całości na klawiszach i jeszcze nieśmiałych samplach. Zwięzły Raven ClawsMephisto, zaskakująco melodyjny Herr Spiegelmann z barokowymi klawiszami i wreszcie emanujący niesamowitym ciężarem Full Moon Madness, zakończony rewelacyjnym popisem Amorima. W tym ostatnim kawałki słuchacz docierał do pandemonicznej opętanej otchłani - istoty nocy ponownie budziły się, by poczuć smak świeżej krwi. Zresztą ten utwór miał się wkrótce stać punktem kulminacyjnym koncertów, podczas którego Ribeiro zakreślał nad fanami okrąg, symbolizując tytułowy księżyc. Pomimo późniejszych zmian stylu, to właśnie [3] ze swym mistycznym diabolizmem de facto zdefiniował styl zespołu, stając się najbardziej oczekiwanym przez fanów punktem odniesienia w twórczości grupy. O ile na [2] postawiono na młodzieńczą ekspresję i wolę zawojowania świata, tak tutaj zastąpiły je dojrzałość i świadomość tego co chce się tworzyć. Moonspell w ekspresowym tempie dogonił mistrzów europejskiego metalu klimatycznego.


Pierwszy skowyt wilka; skład z [2].
Od lewej: Joao Pedro Escoval, Pedro Paixao, Joao Fonseca, Fernando Ribeiro, Miguel Gaspar, Duarte Picoto

Idąc za ciosem i będąc wówczas międzynarodową gwiazdą, Moonspell wydał w październiku 1997 dwupłytową [4], dedykowaną pamięci zmarłego Williama Burroughsa. Pierwszy CD zawierał cztery kawałki, w tym przeróbkę Depeche Mode Sacred. Drugi CD rejestrował siedem kawałków koncertowych z 1997. Po tym wydawnictwie nastąpił gwałtowny jakościowy zjazd w dół. Pierwszą poważną oznaką kryzysu był [5], cechujący się złagodzeniem brzmienia i przede wszystkim inkorporacją elementów elektronicznych. O ile w przypadku Paradise Lost czy Tiamat można to było traktować jako naturalną ewolucję w poszukiwaniu nowej tożsamości w dynamicznie zmieniającym się metalowym świecie, to już w przypadku The Gathering, Samael czy właśnie Moonspell budziło to podejrzenia o koniunkturalizm i chęć komercyjnego schlebiania gustom fanów. Przy pierwszym kontakcie album sprawiał wrażenie logicznego rozwinięcia znajdujących się na poprzednich albumach wolniejszych kawałkach, zawierających klimatyczne wstawki. Portugalczycy zrezygnowali z agresji na rzecz fragmentów nastrojowych opartych na gitarowym plumkaniu i bujających klawiszach. Ribeiro poza znanym już 2econd Skin zrezygnował z growlingu i wrzasków, stawiając na mroczne szepty bądź na czysty niski śpiew niczym Dave Gahan z Depeche Mode. Biorąc pod uwagę wykorzystywanie elektroniki w utworach i wspomaganie perkusyjnej rytmiki (paskudne beat), w pierwszych minutach Magdalene odnosiło się wrażenie obcowania z zaginionym depeszowym kawałkiem z czasów Songs Of Faith And Devotion. Przy tym czerpaniu z elektroniki, Moonspell próbował sprawić wrażenie grania metalu gotycko-klimatycznego z wpływami folku. Ricardo Amorim na dobre okrzepł w zespole, ale jego popisy nie zapadały w pamięć, mając w sobie jeszcze jakieś dziwne progresywne ciągoty. Nieźle za to radził sobie nowy basista Sergio Crestana, często wychodząc na pierwszy plan i korzystając z zaskakujących efektów. Syntezatory Pedro Paixao lekko odrzucały, lawirując między atmosferycznymi wstawkami a nowocześniejszym zdehumanizowanym brzmieniem. 62-minutowa podróż ciągnęła się i muzycy przesadzili z czasem trwania albumu, gdyż zbytnio jednolity materiał cierpiał na brak gwałtowniejszych zmian w repertuarze. Krążek podzielono na trzy części, oddzielone od siebie przerywnikami. Pierwsza najmocniej przypominała dwa wcześniejsze albumy. Noszący doomowe mroczne piętno HandMadeGod stanowił hybrydę, w której deathmetalowa agresja przenikała się z alternatywnymi zagrywkami gitar. Wspomniany 2second Skin mógł ciekawić folkowymi naleciałoścami i nostalgicznym jesiennym klimatem. Spokojniejsze granie obejmowało we władanie Flesh w stylistyce Dead Can Dance. Wykorzystana w tym utworze elektronika to zapowiedźdalszych numerów, prezentujących eksperymentalne oblicze Moonspell. Najpierw w Magdalene, a następnie w przypominającym twórczość Type O Negative V.C.. Najwięcej sampli i automatu perkusyjnego wrzucono do zwięzłej ballady Eurotica i był to kawałek po prostu fatalny. Powolny Mute to ciężki numer klimatyczny z bogactwem gitarowego (w tym także akustycznego) brzmienia na wzór The Gathering. Zamykający eksperymentalną część Dekadence stanowi flirt Moonspell z rockowo-alternatywnym brzmieniem, ozdobionym wyrazistym brzmieniem basu i samplami. Ostatnie dwie kompozycje wracały do metalowego grania, tym razem utrzymanego w tonacjach ociężałych i mrocznych. Ambitny Let The Children Cum To Me to nieszablonowe schematy i bogate aranżacje, w tym również dziecięcy chór. Opatrzony typowo nadmorskim klimatem The Hanged Man początkowo sprawiał wrażenie romantycznej leniwej akustycznej ballady, aby w dalszej części zyskać na ciężarze i zaskoczyć konkretnym riffem. Zespół ostatecznie słyszalnie odszedł od dawnego stylu, ale nie popadł jeszcze w kompletną katastrofę - to miał nastąpić już na płycie następnej. Materiał nie robił wielkiego wrażenia jako całość, a Moonspell utracił dwany wampiryczny czar, stawiając raczej na senne wizje bez emocji. O pogubieniu się muzyków świadczył również wydany w tym samym 1998 roku krążek dziwacznego projektu Daemonarch.
Fanom tudno było wyrokować, w którym kierunku potoczyć się miała ewolucja grupy, a odpowiedź przyniosł prawdziwy koszmar, jakim okazał się [6]. Wywołał wśród fanów olbrzymie kontrowersje, które tlą się do dnia dzisiejszego. Tym razem nie tylko użyto elektroniki, ale napakowano nią każdy kawałek - skorzystano zarówno z syntetycznych zimnych klawiszy oraz mocno zniekształconej i korzystającej z sampli perkusji. Najważniejsze jednak, że ta elektroniko pochodziła prostu z muzyki industiralnej typu Nine Inch Nails, Rammstein, Laibach i Nefilim. Zamiast przystępnego nastroju, Moonspell serwował granie duszne i mechaniczne. Utwory przytłaczały bezduszną masywnością, a muzycy zrezygnowali z elementów progresywnych i ambitnych. Aranżacje zminimalizowano do prostoty schematów zwrotkowo-refrenowych, co w największym stopniu dotknęło solówki Amorima. Tych w zasadzie nie było, a jeśli nawet gitarzysta próbował wybić się przed szereg, czynił to za pomocą zabaw brzmieniem i gitarowymi efektami jak pisków czy sprzężenia. Finezji nie było w tych riffach za grosz, za to Mike Gaspar sporo kombinował z rytmami folkowymi. Fernando Ribeiro wrócił do wrzasków i growlingu, ale nie używał ich, by zdominować utworu. W tonacji Fernando dalej dominowała barwa Dave`a Gahana. Minusem w kwestii wokalnej były natomiasy eksperymenty opierające się na nijakich szeptach oraz niby-mrocznych deklamacjach, które pojawiały się za często w drugiej połowie albumu. W samym brzmieniu wiele było niepokoju i podskórnego strachu, obrazującego dekadenckie nastroje panujące na świecie w ostatniej dekadzie XX wieku. Tych metalowo-industialnych potworków ciężko było słuchać. Otwierający Soulsick mieszał na chybił-trafił gotycką atmosferę, niski wokal, mechaniczną rytmikę i ostre wejściam. Na podobnym fundamencie pełnym kontrastów osadzono The Butterfly Effect, podkreślając mechanicznie wystukiwany rytm i industrialny chłód tworzące chaotyczny hałas. Can`t Be w ogólnie nie pasował to całości jako w całości czysto zaśpiewana ballada z cięższymi wejściami, oprawionymi symfonicznymi klawiszami. Utwór wydawał się odrzutem z którejśś z wcześniejszych płyt. Wściekły Lustmord kojarzył się z Deamonarch, a w finale tempo podkręcono do prawie deathmetalowej galopady. Odhumanizowane dźwięki przynosił Selfabuse, którego emocjonalny dystans wobec słuchacza został utrzymany do samego końca, pomimo fragmentów z melodyjnym śpiewem Fernando, a nawet namiastką gitarowej solówki pod koniec. Podobnie technologiczne nowoczesne granie oferowały Soulitary Vice oraz Adaptables i obu kawałków nie dawało się słuchać ze spokojenm. Apogeum podrasowanej elektroniki był I Am The Eternal Spectator, który wydawał się właściwie gwoździem to trumny tego albumu. Zaraz jednak fanów czekało coś jeszcze gorszego - naszpikowany trip-hopowymi zwrotkami Angelizer. Pod koniec kompletne nieporozumienie w doomowym Tired, do którego wrzucono podniosłe operowe sample z apokaliptycznym klimatem, a całość próbowała spuentowaćć nadzwyczaj prosta solówka Amorima. Płyta nie wzbudzała najmniejszych pozytywnych emocji. Zespołowi wydawało się, że zdobędzie popularność kilkoma ekstremalnymi zagrywkami wymieszany z industrialnym badziewiem - tymczasem doszło do nazbyt radykalnego przewartościowania, a na Moonspell spadła ogromna fala krytyki. Z biegiem lat kompozycje fatalnie się zestarzały i dziś wielu fanów pomija tą płytę kompletnym milczeniem.


Od lewej: Ricardo Amorim, Aires Pereira, Fernando Ribeiro, Pedro Paixao, Miguel Gaspar

Promyczkiem światła na przyszłość był jednak [7] z sierpnia 2001. Muzycy zabierali słuchacza tym razem na wycieczkę po zakamarkach mrocznej przeszłości, odświeżając księżycowego ducha. Może nie była to siła rażenia na miarę [3], jednak w Darkness And Hope, Heartshaped Abyss czy balladzie Ghostsong można było znów odnależć podobne melodie, metalowy powiew i tajemniczą aurę. Pomimo odcięcia się od bezduszności industrialu, pozostało przywiązanie do braku kombinowania z formą, mechaniczności gry poszczególnych instrumentów, a także oszczędne popisywanie się solówkami przez Amorima. Pod tym względem nowemu krążkowi bliżej było do późniejszych albumów Tiamat bądź twórczości The 69 Eyes. Zaskakiwał także Pedro Paixao, oszczędnie korzystający z klawiszy i skupiający się raczej na tworzeniu delikatnego tła dla gitar. Głos Ribeiro znów brzmiał naturalnie, stawiając głównie na stonowany śpiew, ale nie rezygnując całkowicie z growlingu. Również sekcja rytmiczna brzmiała oszczędnie, jednak w załamaniach rytmiki oraz gęstych przejściach Gaspara znalazło się jak zawsze sporo elementów portugalskiego folku. Spokojny i wręcz leniwy charakter więkzsości numerów przypominał [5]. Brzmienie było zdecydowanie chłodne, niczym sztormowo-deszczowe wieczory, do czego przyczyniło się wyprodukowanie albumu w Finlandii pod okiem Hiilego Hiilesmy. Otwarcie stanowiło prezent dla wszystkich, których zniesmaczył industrialny hałas poprzednika. Darkness And Hope to mroczna pieśń, oparta na kontrastach między klimatycznymi nisko zaśpiewanymi zwrotkami a ostrzejszymi gitarowymi refrenami. Przyzwoite wrażenie pozostawiał też intensywny Firewalking, najmocniej nasuwający skojarzenia z [3]. Dla odmiany Nocturna to klasyczny gotycko-metalowy hit, w którym nie zapomniano o emocjonującym refrenie, a całość dobrze podkreślała prosta solówka Amorima. W rejony zmetalizowanego rocka gotyckiego prowadził Heartshaped Abyss, odegrany na bazie stylistyki The Sisters Of Mercy. Dynamiczny i zwięzły Devilred to kolejne przypomnienie wampirycznej estetyki [3] z dodatkiem eterycznego kobiecego wokalu Finki Asty Hannuli. Melodyjnie rockowy Ghostsong to dla odmiany ukłon w kierunku klimatycznych utworów z [5], którego plusem była potrafiąca zaintrygować słuchacza formuła o sporej przebojowości. Rapaces niósł ze soba więcej kombinowania między ascetycznie zaaranżowanym spokojem, a konkretnym czadem ze wściekłym growlingiem i piłującymi riffami. W tym kawałku niestety dawała o sobie znać zbytnia schematyczność aranżacjih, stanowiąca pozostałość po płycie poprzedniej. Ambitne pomysły starego Moonspella przypominał How We Became Fire - utwór wielowątkowy, wzbogacony sporą liczbą popisowych solówek i gitarowych melodii. Raził nieco beznamiętny śpiew Fernando, który dopiero pod koniec sięgał do głębszych rejestrów swego głosu. Finał stanowił gotycki Than The Serpents In My Arms, który w wersji krótszej i bardziej urozmaiconej mógłby stać się kolejnym zespołowym klasykiem. Na koniec w niektórych wydaniach wrzucono alternatywnie trzy covery, z których najciekawszy był Mr.Crowley Ozzy`ego Osbourne`a, w którym mocny śpiew lidera nadał całości mistyczną atmosferę, dopełnianą przez potężne brzmienia organów oraz brawurowe (choć prostsze od oryginalnych) solówki Ricardo Amorima. Słabiej prezentował się zaśpiewany po portugalsku Os Senhores Da Guerra Madredeusa, który z jednej strony emanował śródziemnomorskim nastrojem, ale z drugiej jawił się nazbyt rozwlekle. W końcu Love Will Tear Us Apart Joy Division, którego rockowo-metalowy charakter dobrze zgrywał się z chłodnymi brzmieniami klawiszy i trzymanym na wodzy śpiewem Fernando Ribeiro. Ci co polubili koszmarne eksperymenty z dwóch poprzednich albumów uznali album za artystyczną klęskę oraz wycofanie się pod presją wytwórni w stronę bezpiecznego metalu gotyckiego. Z kolei miłośników klimatu drażnić mogły okazjonalne dłużyzny i mielizny. Mimo solidności materiału wydawało się, że Moonspell zaczął grać zbyt prosto i bez większych ambicji.
Na przełomie wieków ewolucja dokonań Moonspell zatraciła typową dla przedstawicieli metalu klimatycznego linię rozwojową - polegającą najpierw na nagrywaniu coraz spokojniejszych krążków a następnie powrocie do metalowych korzeni. Na znakomitym [8] muzyka sprawiała wrażenie znalezienia wreszcie przez zespół docelowego oblicza swojej twórczości. Materiał mocno sięgał do estetyki piosenkowego rocka gotyckiego z lat 80-tych. Dźwiękową skromność słychać przede wszystkim w brzmieniach klawiszy Paixao, nadające numerom sporo mroku, ale bez nadmiernego aranżacyjnego bogactwa. W konsekwencji była to płyta "najmniej klawiszowa" w dorobku Portugalczyków - bez symfonicznych ornamentów czy gęstego wypełniania tła. Również Amorim nie epatował techniką, prezentując pomysłowe solówki zaledwie w trzech utworach, koncertując się na akompaniamencie riffowym. W tych ostatnich pojawiło się sporo nowoczesnych brzmień, przypominających nowsze dokonania Satyricon. Ribeiro skupił się na deklamacjach i hipnotyzowaniu słuchacza z okazjonalnymi jedynie fragmentami emocjonalnego śpiewu. Od poprzednika nowy album odróżniał się przede wszystkim większą dawką agresywnych fragmentów, nawiązujących zarówno do korzeni zespołu, ale również do bardziej aktualnych w pierwszych latach XXI wieku brzmień spod znaku Volcano wspomnianego Satyricon. Słychać, że muzycy mieli konkretny pomysł na odrębny styl tego krążka i nie zawierali tu kompromisów z poszczególnymi etapami swojej historii. Krążek dzielił się na dwie części: pierwszą - ostrzejszą oraz drugą - gotycką. Rozpoczęcie zaskakiwało, gdyż dynamiczny In And Above Man to kompozycja wyjątkowa w całej dyskografii. Zamiast klawiszy postawiono na "ślizgające się" riffy, z kolei transowy From Lowering Skies idealnie łączył śródziemnomorską folkową rytmikę z pozornie spokojnymi zwrotkami i growlingową agresją. Taki sam kontrast wykorzystano w leniwie toczącym się przed siebie Everything Invaded, którego największymi zaletami były fragmenty z ekspresyjnym growlingiem Fernando. Okazjonalna agresja i sporo doskonale zaaranżowanej rytmiki stały się domeną The Southern Deathstyle, jednego z najostrzejszych fragmentów albumu. Tytułowy The Antidote stawiał na wolniejszy nastrojowy gotycki klimat, natomiast Lunar Still jako jedyny uwypuklał klawisze, a jednocześnie zaakcentowano tutaj nieszablonową strukturę z gwałtownym przejściem od tajemniczej pierwszej połowy do masywnej i wręcz doomowej drugiej. Ostatnie trzy utwory przynosiły przebojowy metal gotycki, który najlepiej prezentował się w dostojnym A Walk On The Darkside oraz w żywiołowym Crystal Gazing z hipnotyzującymi wokalami. Na ich tle finałowy As We Eternally Sleep On It rozczarowywał swoją monotonnością, przypominając gorsze numery z [7]. Krążek stanowił jakościowy powrót Moonspell do wysokiej formy - w pewien sposób odchodził od zgniłego kompromisu [7] i pokazać, że estetykę prostszego metalu gotyckiego można zaprezentować ciekawie i intrygująco. Album był kopalnią wielobarwnych emocji i jawił się niczym wzburzony wulkan, z którego zarówno wypływała leniwie lawa jak i eksplodował trujący smog. Moonspell potrafił być tu jednocześnie energetyczny i agresywny, by zaraz dać wyraz nostalgii w sposób niemal marzycielski. Wampiryczny bal powracał - może nie w blasku pełni księżyca, ale w mrocznym i pełnym cieni lesie.


Fernando Ribeiro

Niestety, [9] nie był zbytnio interesujący. Muzycy zapowiadali album ostry i słowa dotrzymali. Pobrzmiewały echa najwcześniejszej twórczości, jednak zabrakło tym kawałkomi dawnej mocy, nie wspominając o przebojowości - a przecież kwintet niemal od początku kariery dbał o melodyjność kompozycji. Tym razem zamiast żaru słuchacze zastali stan zawieszenia. Symfoniczne ozdobniki stępiły metalowe pazury, nawet gitary brzmiały zbyt topornie i bez przekonania. Potrugalczycy postawili na tradycyjną dla black//deathu ścianę dźwięku ze świdrującymi riffami. Płyta przede wszystkim opierała się na średnich tempach. Elementy spokoju wprowadzały bogate klawisze Pedro Paixao, który po kilku latach oszczędniejszego grania, wrócił do mocnego zaznaczania swojej obecności poprzez sięgające do lat 90-tych atmosferyczne plamy, jak i nawiązania do symfoniki. Tą ostatnią potęgowały pojawiające się w kilku utworach partie skrzypiec w wykonaniu niemieckiego muzyka Raymunda Gitselsa. Formą odpoczynku od metalowego hałasu było pięć krótkich numerów instrumentalnych, przypominających podobne pomysły z debiutanckiej EP-ki. Ricardo Amorim stał natomiast z tyłu i jego partie solowe pojawiały się zbyt rzadko, biorąc pod uwagę jego talent i pomysłowość. Powrót Fernanda do growlingu (większość wokali) też dreszczy nie wywoływał. W wersji brutalnej wokal wypadł jednowymiarowo i monotonnie, zaś w wersji czystej - za bardzo skupiający się na szeptach i stłumionych deklamacjach. Ribeiro w zasadzie zrezygnował z emocjonalnego śpiewu, który fani cenili sobie u niego najmocniej. W zachwyt nie wprawiała także produkcja, która poprzez nagranie całości w niemieckim studiu Woodhouse pod okiem Waldemara Sorychty, miała nawiązywać do dawnych czasów - jednak nadano jej zbyt dużo syntetyczności, a nawet plastiku. Agresywny Finisterra zbliżał się do rejonów szwedzkiego melodyjnego death metalu, jednak utwór jakoś nie potrafił zaciekawić. Memento Mori zawierał dźwięki utrzymane w średnim tempie z przeplatanką deathmetalowego czadowania i klimatycznych wstawek, a największą zaletą były czyste zaśpiewy Fernando. Pierwszą dłuższą solówkę Amorima przynosił bogaty aranżacyjnie Upon The Blood Of Men, który przechodzi w oparty na bujającym rytmie i odwołaniach do doom metalu At The Image Of Pain oraz Sanguine. Pozytywne zaskoczenie przynosił instrumentalny Proliferation, którego ciekawe pasaże klawiszy, niesamowite dialogi gitar ze skrzypcami, a także dodatkowa dawka gitarowego hałasu w końcówce tworzyły klimat filmowych soundtracków o sztormach na bezkresach oceanu. Jedynym czysto gotycko-metalowym kawałkiem był Luna, w którym gościnnie wystąpiła znana z pierwszych albumów Birgit Zacher. Finał płyty to potężny Best Forgotten, stanowiący mix gotyckich zwrotek i doomowego ciężaru refrenów. W bonusowym Atlantic Amorim zagrał w końcu śmielej, a czysty śpiew Ribeiro udowadniał jak wiele album tracił bez większych dawek takiej formuły śpiewu. W rezultacie tego wszystkiego, [9] odchodził od dotychczas dominującego w klimatycznego, gotyckiego grania w stronę większych dawek czadu, czerpiącego zarówno z własnych najstarszych dokonań, jak i ówczesnego oblicza melodyjnego black i death metalu. Nowy styl spotkał się z ciepłym przyjęciem ze strony fanów, czego najlepszym dowodem była kontynuacja brutalniejszej estetyki Moonspell w kolejnych latach.
[10] zawierał ponownie nagrane utwory z początkowego okresu działalności. Na [11] nagrano sporą dawkę klimatycznego metalu o słyszalnie blackowym zabarwieniu. Moonspell odszedł dość mocno od gotyckich brzmień, a dopracowana do perfekcji warstwa brzmieniowa i wyważone kompozycje nie wystarczyły, by nadać płycie miano zasługującej na szczególne wyróżnienie. Muzyka dodatkowo nie była jednolicie stylistycznie jak na [9], dodano do niej sporo niepokoju i intensywności. Dotyczyło to w szczególności partii rytmicznych gitar, do których wrzucono nowoczesne dysonansowe zagrywki kosztem tradycyjnie melodyjnych riffów. Tak jakby Portugalczycy zasłuchali się w wydany dwa lata wcześniej genialny album Monotheist Celtic Frost i elementy ich apokaliptycznej atmosfery postanowili dodać do własnej twórczości. To oznacza, że nowa płyta Moonspell była mniej przystępna, co miłośników łagodniejszych albumów formacji moogło po raz kolejny zrazić. Fernando przypomniał sobie, że dekadę wcześniej świetnie śpiewał pełnym głosem i dlatego tutaj zaprezentował coś więcej niż szeptanki, deklamacje i hipnotyzowanie niską barwą. Amorim często zaznaczał swoją solową obecność, chociaż niektóre jego popisy stały się niechlujne. Świetnie grał Pedro Paixao, tworzący dekadencką ścianę dźwięku, miejscami o bardzo gęstej i wielobarwnej strukturze, zaskakujący też partiami solowymi klawiszy, co wcześniej na płytach Moonspella nie występowało. Mankamentem [11] było brzmienie albumu, gdyż zespół za mocno uległ nowoczesnej plastikowości w wydaniu mocno syntetycznym, co nie do końca zgrywało się z intensywnym i charakterem dźwięków. Największym atutem krązka było zróżnicowanie materiału, gdyż klimaty zmieniały się niczym w kalejdoskopie. Wściekły At Tragic Heights był jednym z najostrzejszych utworów Moonspell w ogóle, a krzykliwy growling Ribeiro przenikał się z konkretnym riffowaniem oraz monumentalnymi syntezatorami. Tytułowy Night Eternal w zwrotkach brzmiał jak rasowy death metal, do tego wybuchający jeszcze większą mocą w zapadającym w pamięci refrenie. Shadow Sun przynosił klimatyczne wstawki oraz czyste wokale, które budowały niepokojącą aurę. Scorpion Flower to klasycznie metalowo-gotycki kawałek w bujającym stylu z romantycznym śpiewem Fernando i słowiczego głosu Anneke Van Giersbergen (ex-The Gathering) oraz mnóstwem klimatycznych wyciszeń. Za to Moon And Mercury gnał przed siebie w takt konkretnego blackmetalowego nawalania, z którym Moonspell mierzył się w większych dawkach na [10]. W podobnym kierunku początkowo zmierzał też Hers Is The Twilight, jednak zrównoważono go częstszymi czystymi wokalami oraz nastrojowymi zwolnieniami. Te brały we władanie Dreamless (Lucifer And Lilith), druga z pozbawionych growlingu kompozycji, która stanowiła prezent dla miłośników gotyckiego oblicza Moonspell z emocjonalnymi wokalami Fernando Ribeiro. Spring Of Rage ponownie szarżował w deathmetalowych tempach ze spokojniejszymi wstawkami, natomiast ociężały First Light to próba stworzenia XXI-wiecznej wersji Full Moon Madness z [3]. Na deser jako bonus dodano utrzymany w średnim tempie Age Of Mothers, będący największymhołdem dla Monotheist wspomnianego Celtic Frost. Płyta w niezłym stylu spinła wcześniejsze oblicza grupy, dodając sporo nowych elementów (brud, jad, a nawet pewną wulgarność). Ciekawostką dla polskich fanów był [12], do którego wydano także DVD, zawierające zapis wystepu formacji na festiwalu "Metalmania" w 2004.


Od lewej: Miguel Gaspar, Ricardo Amorim, Fernando Ribeiro, Pedro Paixao, Aires Pereira

Cechą charakterystyczną [13] była duża rozpiętość stylistyczna, którą Portugalczycy zafundowali swoim fanom. Pierwszy CD "Alpha Noir" zawierał agresywny i ciężki jak na Moonspell materiał, oparty głównie na gitarowych zagrywkach Amorima. Dało się wychwycić, że postawienie na wściekłość było większe niż w latach poprzednich. Dominowały średnie tempo z konkretnie dociążonym zwalnianiem (brak galopad), z tylko okazjonalnymi fragmentami nastrojowymi, a czysty śpiew Ribeiro pojawiał się jedynie w trzech kompozycjach i to na krótko. Postawiono na nowoczesną ścianę gitarowego dźwięku w stylu późnego Celtic Frost i debiutu Tryptikon, z towarzyszeniem piłujących pomysłowych riffów. Sporej redukcji uległy partie klawiszy, które przemykały gdzieś w tle i rzadko wychodziły na pierwszy plan. Materiał cechował się sporą przebojowością z powodu prostoty opierającej się na tradycyjnych schematach zwrotkowo-refrenowych z niewielkimi odstępstwami od normy. Wsparciem dla perkusisty Gaspara był wyjątkowo masywny bas Airesa Pereiry, który po raz pierwszy stal się tak istotnym składnikiem wielu numerów, często tworząc ich motywy przewodnie. Pierwszy CD rozpoczynały i kończyły kawałki najbardziej podniosłe: lekko apokaliptyczny Axis Mundi oraz instrumentalny Sine Missione, którego stopniowe wzmacnianie ciężaru i napięcia poprzez bogate aranżacje w stylu Deus Misereatur z ikonicznej płyty Icon Paradise Lost. Pomiędzy tymi utworami grupa trzymała się energetycznego grania, jak w jadowitym Lickanthrope, który słyszalnie sięgał do blackmetalowych korzeni zespołu, podając je do tego w wersji zaskakująco surowej i bezkompromisowej. Tytułowy Alpha Noir przynosił pewną dozę patetyzmu, a punktem kulminacyjnym był fragment z czystym wokalem. Em Nome Do Medo wykonano po portugalsku, a pozostał trzy kawałki stawiały głównie na dynamikę i przebojowość przy jednoczesnej surowości brzmienia. Drugi CD to przeciwieństwo pierwszego, oferując jedynie numery gotyckie i nastrojow, bez pierwiastków ekstremalnych. Było to melodyjne granie na modłę Type O Negative, Sentenced czy The 69 Eyes, pełne romantycznego klimatu i klawiszowego rozplanowania. Reszty dopełniły elektroniczne wstawki, żeńskie chórki i wyłącznie czyste wokale - wśród tego wszystkiego przewijały się doomowe zagrywki i leniwe rozwijanie poszczególnych motywów. Fanom zapewne najbardziej podobał się romantyczny baryton Fernando, nasuwający skojarzenia z czasami [3] i [5]. Dodatkowo w kilku utworach zaśpiewały Carmen Simoes oraz Sílvia Guerreiro, co pokazywało fascynacje twórczością The Sisters Of Mercy, stosującego dokładnie ten same patenty na swoich płytach. Podniośle zaśpiewany White Omega to doskonały prezent dla miłośników bujania w stylu Sióstr Miłosierdzia, a refleksyjny New Tears Eve poświęcono pamięci zmarłego dwa lata wcześniej Petera Steele`a. Rockowo-metalowy ciężar i żwawe rytmy dały energię zdobiły Herodisiac i Sacrificial - oba zbliżone do zwięzłych utworów z [3]. Dla odmiany Incantatrix zawierał więcej kombinowania z rytmiką, co jednak nie psuło wysokiej dynamiki tej kompozycji. Na spokój Moonspell stawiał dopiero w finałowym A Greater Darkness - balladzie z kojącym śpiewem Fernando ambitną solówką Amorima. [13] udowadniał, że zespół nie zamierzałspoczywać na laurach i w dalszym ciągu chciał zaskakiwać fanów śmiałymi woltami stylistycznymi. W tym przypadku udało to na dwa sposoby. Po pierwsze dzięki wskrzeszeniu po prawie 10-letniej przerwie gotyckiego nastrojowego grania, nie będącego jednak prostą powtórką twórczości zespołu z lat 90-tych. Po drugie: udanie rozbito eklektyczny materiał na odrębne dwa albumy utrzymane w różnorodnej stylistyce, bez przesadnego mieszania metalowej brutalności i klimatycznego stonowania ze sobą. Moonspell przybierał dwa odmienne oblicza, czując się swobodnie zarówno w mocnym graniu, jak i rozgrzewaniu serc niewieścich.
Zawartość [14] wiodła głównie poprzez klimaty gotyckie i melodyjne, czasem przypominając starym fanom o ciężkich akcentach nietrwale wpisanych w filozofię Moonspell. Tak było w Breathe (Until We Are No More) o charakterystycznej melodyjnej ścieżce, którą sporadycznie starały się rozszarpywać gitara Amorima i perkusja Gaspara. W taką konwencję z powodzeniem wpisał się Ribeiro, będący w kapitalnej formie wokalnej. To otwarcie łączyło chwytliwą formę z ciężkimi patentami, do tego turecko-żydowskie smyczki w newralgicznych momentach zastąpiły solówki gitarowe. Mocno zaczynał się tytułowy Extinct i tutaj sporo autonomii otrzymał bas. Sporo orientalizmów pojawiało się dość często, a cały album dotyczył kultu życia i umierania w najdawniejszych czasach. W ten klimat wpisywał się udanie podniosły Domina o walorach ballady zwieńczonej rozbudowaną solówką. Po ładunku patetycznych wrażeń, muzycy ożywiali się w The Last Of Us - numerze mocno naznaczonej metalem gotyckim. Kawałek "chwytał" słuchacza momentalnie, głównie dzięki zestawowi drobiazgów zaserwowanych przez Pedro Paixao. Ten muzyk pozwolił sobie też na wiele w Malignia, serwując liczne ekstrawaganckie wstawki klawiszowe (szczególnie we wstępie). Właśnie tutaj na największą próbę została wystawiona wszechstronność Ribeiro ze względu na bardzo urozmaiconą sekcję instrumentalną, głównie nieregularne gitary. Po szeregu brutalniejszych płyt, na [14] Portugalczycy postawili na gotycką zwiewność i przebojowość, co przyjemnie zaskoczyło tych, którzy liczyli na powrót do stylistyki [8]. Sam Fernando pokazał prawdziwa klasę, dozując głębokie wokale naprzemienne z melodeklamacjami, tajemniczymi szeptami i emocjonalnymi zaciąganymi frazami. Tym co odróżniało nowy krążek od dawnych dokonań była rezygnacja ze zwolnień nawiązujących do doom metalu. Jednocześnie zamiast sięgania do Sisters Of Mercy i Fields Of The Nephilim, zespół skupił się na dokonaniach The Cult i The Mission. Dzięki temu osiągnięto pozytywny i ciepły charakter nagrań, nasuwający skojarzenia ze śródziemnomorskiego rodowodu Moonspell. Niepotrzebne było tylko zamykające płytę francuskojęzyczne dziwadło La Baphomette.
Historia powstania [15] była dość nietypowa. W 2017 muzycy wpadli na pomysł wydania EP-ki upamiętniającej jedno z najtragiczniejszych wydarzeń w historii Portugalii, jakim było gigantyczne trzęsienie ziemi 1 listopada 1755 w Lizbonie. Skutkiem tego wydarzenia było całkowicie zrujnowane miasto i większa część południowego wybrzeża aż do Algarve. Po przejściu tsunami (fale osiągały wysokość do 20 metrów), na obszarze niedotkniętym przez morze szalały setki pożarów. Katastrofa pociągnęła za sobą od 10 do 40 000 ofiar. W trakcie komponowania materiału okazało się, że powstało zbyt wiele utworów na minialbum i skończyło się na wydaniu całego albumu. Po raz pierwszy grupa postanowiła nagrać całą płytę po portugalsku. Było to posunięcie ryzykowne, zwłaszcza biorąc pod uwagę ciekawe historyczne tło utworów, którego nikt inny nie był w stanie zrozumieć. Skierowanie się w stronę folkloru ukazywały bogato wykorzystane kobiece chóry, które z jednej strony miały symfoniczne zabarwienie w stylu Epiki, a z drugiej stanowiły urozmaicenie dla dominującej brutalności wokalnej Fernando. Czystego śpiewu było niewiele. Zespół powrócił w znacznej mierze do cięższych form grania z lat 2006-2012. Nie była to jednak powtórka z rozrywki, bo nowe kawałki były wolniejsze i bujające, przypominające niemieckie Crematory. Zarówno melodyjne solówki Ricardo Amorim,a jak i atmosferyczne klawiszy Pedro Paixao, nie były specjalnie dopracowane i mogły być lepsze. Pewna konsternacja pojawiała się już na samym początku, bo krążek otwierała orkiestrowa i pozbawiona przesterowanego brzmienia gitar nowa wersja Em Nome Do Medo, który po raz pierwszy pojawił się na [13]. Podobny zabieg zastosowano przy okazji hiszpańskojęzycznej wersji Desastre, muzycznie niczym nie różniącą się od portugalskiej. W doomowo-gotyckim In Tremor Dei gościnnie wystąpił folkowy muzyk Paulo Braganca, który swoim wysokim głosem nadał kawałkowi śródziemnomorski nastrój. Wspomniany Desastre zawiera mix heavymetalowego czadu oraz gotyckiej przebojowości, ale w wersji na ostro z dominacją wokalnego growlingu. Podobny ton noisły dwie kolejne kompozycje Abanao i Evento, ale akurat te dwa numery sprawiały wrażenie nad wyraz przeciętnych. Trochę wizerunek płyty ratował marszowy 1 De Novembro, w którym emocjonalny krzyk Ribeiro dopełniał bogate aranżacje chórów, a całość miała niemal mistyczny charakter. Zmienny klimatycznie Ruinas i Todos Os Santos stanowiły udane połączenia melodyjnych około-doom owych zwolnień z ognistym piłowaniem gitar. W końcu Lanterna Dos Afogados dzięki klimatycznym wstawkom, powolnej rytmice, ciekawej solówce oraz wyrazistych partiach wokalnych sprawiał wrażenie kolejnej ballady, w założeniu mającej dorównać Full Moon Madness, co jednak nie do końca się udało. Ciekawy zamysł oraz koncepcja literacka zyskała nie do końca przekonującą formułę muzyczną, sprawiającą w wielu miejscach wrażenie pisanej na szybko i bez dokładnego przemyślenia. Płyta była słabsze od kilku poprzednich i powstał typowy średniak, przeznaczony głównie dla najwierniejszych fanów Moonpell. Odrębną sprawą był powrót do mocniejszego grania, które wprawdzie wyszło dość dobrze, ale w stosunku do żywiołowego [14] był to twórczy regres, biorąc pod uwagę zatracenie eklektycznego łączenia w jedno różnych stylów sięgających zarówno do gotyku, doom i death metalu.
Miguel Gaspar bębnił w Seventh Storm (Maledictus w 2022), łączącym tak różne stylistyki jak Samael, Tiamat, Vanishing Point, Evergrey i Myrath. Joao Pedro Escoval grał w progresywno/gotycko-metalowym Witchbreed.

ALBUM ŚPIEW GITARA GITARA KLAWISZE BAS PERKUSJA
[1-2] Fernando Ribeiro Duarte `Mantus` Picoto Joao Fonseca Pedro Paixao Joao Pedro Escoval Miguel Gaspar
[3-7] Fernando Ribeiro Ricardo Amorim Pedro Paixao Sergio Crestana Miguel Gaspar
[8] Fernando Ribeiro Ricardo Amorim Pedro Paixao Niclas Etelavuori Miguel Gaspar
[9] Fernando Ribeiro Ricardo Amorim Pedro Paixao Waldemar Sorychta (gość) Miguel Gaspar
[10-16] Fernando Ribeiro Ricardo Amorim Pedro Paixao Aires Pereira Miguel Gaspar
[17-18] Fernando Ribeiro Ricardo Amorim Pedro Paixao Aires Pereira Hugo Ribeiro

Duarte Picoto (ex-Morbid God, ex-Extreme Unction), Hugo Ribeiro (Godvlad, Desolate Plains)

Rok wydania Tytuł TOP
1994 [1] Under The Moonspell EP
1995 [2] Wolfheart #5
1996 [3] Irreligious #27
1997 [4] Second Skin (2 CD)
1998 [5] Sin/Pecado
1999 [6] The Butterfly Effect
2001 [7] Darkness And Hope
2003 [8] The Antidote
2006 [9] Memorial
2007 [10] Under Satanae
2008 [11] Night Eternal
2008 [12] Lusitanian Metal (live)
2012 [13] Alpha Noir / Omega White ( 2 CD)
2015 [14] Extinct
2017 [15] 1755
2018 [16] Lisboa Under The Spell (live / 3 CD)
2021 [17] Hermitage
2022 [18] From Down Below: Live 80 Meters Deep (live)

          

          

          

Powrót do spisu treści