Portugalska grupa gotycko-metalowa powstała w 1989 w Brandoa pod Lizboną jako Morbid God (demo "Promo'92"). Pod nową nazwą zadebiutowano w lutym 1993 demówką "Anno Satanae". EP-ka (oraz singiel Goat On Fire / Wolves From The Fog) prezentowała różnorodne, ale chaotycznie dobrane źródła inspiracji, stanowiąc niezgrabną i mało sugestywną całość. Trzy właściwe kawałki przenosiły słuchaczy na Wschód, gdyż orientalne naleciałości miały znaczny wpływ na ówczesny styl zespołu. Nie było jeszcze słychać tak później znanego połączenia ostrego grania z niskim głosem. Skrzypce, gong i inne przeszkadzajki raczej jeszcze śmieszyły niż wzbogacały strukturę utworów. Wkrótce odeszli Duarte Oicoto i Joao Fonseca - ten drugi pod pseudonimem Tann założył wkrótce true metalowy Ironsword. Obu zastąpił Ricardo Amorim (ur. 1973), a Moonspell trafił pod skrzydła wytwórni Century Media, w barwach której 1 kwietnia 1995 wydał kultowy [2] - jedno z najbardziej oryginalnych wydawnictw w historii metalu. Utwory były na przemian mroczne i dynamiczne, pełne teatralnego dramatyzmu, a wszystkiego dopełniał głęboki przejmujący głos Ribeiro (Wolfshade, Vampiria, Alma Mater) - niski i powodujący ciarki wokal przechodził czasem w growling. Muzycy wykorzystali nie tylko wpływy death i doom, ale też elementy iberyjskiego folkloru (Ataegina). Wszystko owijały niemal namacalne ciemność i groza. Na tym niepokojącym albumie czuć było potęgę nocy i jej stworzeń budzących się ze snu. To wampiryczne misterium było niczym mroczna ceremonia, podczas której ujawniały się ukryte skłonności. Porównania płyty do dokonań Tiamat czy Paradise Lost nie wydawały się właściwe, ponieważ Portugalczycy podążyli ścieżką własnych przeżyć i stworzyli własny łatwo rozpoznawalny styl. Krążek jednak wpisywał się w rosnący w siłę "metal klimatyczny" - nie zabrakło ciężkiego gitarowego podkładu, na który nałożono melodie otulone dźwiękami klawiszy. W ten sposób Moonspell zebrał najlepsze walory z tego gatunku i umiejętnie oprawił je własnymi ramami. W tekstach nie zabrakło teatralności i dramatyzmu, jak również niespodzianek w postaci folkowego Lua D`Inverno czy zaśpiewanego w języku ojczystym Trebraruna. Wszelkie zmiany tempa i nastroju odzwierciedlały pełen wachlarz emocji - od pragnień po ich realizację, od pożądania po spełnienie. Metalowa brać potraktowała album jako rzeczywisty debiut Moonspell, który rozsławił zespół w świecie mroku i ciemności, gdzie "w blasku księżyca wilcze serca polowały na kolejne ofiary".
Wydany 29 lipca 1996 [3] rozsławił formację jeszcze bardziej - nagrano go z nowym gitarzystą Ricardo Amorimem. Płyta nie stanowiła jednak bezpośredniej kontynuacji poprzednika. Owszem, ogólny styl pozostał nienaruszony z charakterystyczną atmosferą i wspaniałym wokalem frontmana, jednak tym razem zwiększono dawkę melodyjnej przebojowości, która stała się bardziej przystępna. Brzmienie straciło na surowości, a niektóre kawałki zwróciły się ku radośniejszym momentom życia. Jednocześnie na wzór An Erotic Alchemy, grupa częściej wchodziła w spokojniejsze granie, najczęściej oparte na dialogach miedzy stonowanym brzmieniem gitary a atmosferycznymi klawiszami. Ribeiro popracował nad technicznymi aspektami swojego śpiewu i choć charakterystyczny portugalski akcent nie zawsze dobrze się zgrywał z angielskimi tekstami, to jednak nie było już mowy o typowych dla [2] uroczych fałszach. Jego baryton przypominał często barwę głosu Petera Steele`a z Type O Negative czy Andrew Eldritcha z Sisters Of Mercy. Nie zabrakło growlingów oraz okołoblackowych skrzeków. Pomimo mocniejszego sięgania do gotyckiej prostoty, muzyka wciąż wciągała wielowątkowością z ambicjonalnymi wycieczkami. Stylistycznie nie zabrakło odwołań do metalu klimatycznego, jak i folkowych śródziemnomorskich naleciałości. Wielobarwna oprawa syntezatorowo-symfoniczna stworzyła mroczny wampiryczny nastrój, a wszystko obudowano rewelacyjnym brzmieniem stworzonym w słynnym niemieckim studiu Woodhouse, które było jednocześnie ostre i czadowe, jak też miękkie i przystępne w odbiorze. Na początek połączono w jedną całość atmosferyczne intro z pełnym ognia Opium oraz dużo wolniejszym emocjonalnym Awake, w którym z kolei postawiono na wręcz doomowy ciężar spod znaku Tiamat z czasów Wildhoney. Następujący zaraz For A Taste Of Eternity to już klasyczny przykład metalu gotyckiego, a więc muzyka generalnie prosta i stawiająca na kontrasty między spokojniejszymi czysto zaśpiewanymi zwrotkami a growlingowanymi refrenami. Taki sam schemat proponował najbardziej nawiązujący do Type O Negative Ruin & Misery, ciekawie ozdobiony gotyckimi chórami. Dłuższy A Poisoned GiftSubversion stanowi zapowiedź przyszłych eksperymentów - oparto go w całości na klawiszach i jeszcze nieśmiałych samplach. Zwięzły Raven ClawsMephisto, zaskakująco melodyjny Herr Spiegelmann z barokowymi klawiszami i wreszcie emanujący niesamowitym ciężarem Full Moon Madness, zakończony rewelacyjnym popisem Amorima. W tym ostatnim kawałki słuchacz docierał do pandemonicznej opętanej otchłani - istoty nocy ponownie budziły się, by poczuć smak świeżej krwi. Zresztą ten utwór miał się wkrótce stać punktem kulminacyjnym koncertów, podczas którego Ribeiro zakreślał nad fanami okrąg, symbolizując tytułowy księżyc. Pomimo późniejszych zmian stylu, to właśnie [3] ze swym mistycznym diabolizmem de facto zdefiniował styl zespołu, stając się najbardziej oczekiwanym przez fanów punktem odniesienia w twórczości grupy. O ile na [2] postawiono na młodzieńczą ekspresję i wolę zawojowania świata, tak tutaj zastąpiły je dojrzałość i świadomość tego co chce się tworzyć. Moonspell w ekspresowym tempie dogonił mistrzów europejskiego metalu klimatycznego.


Od lewej: Ricardo Amorim, Aires Pereira, Fernando Ribeiro, Pedro Paixao, Miguel Gaspar

Idąc za ciosem i będąc wówczas międzynarodową gwiazdą, Moonspell wydał w październiku 1997 dwupłytową [4] (w zasadzie EP-kę), dedykowaną pamięci zmarłego Williama Burroughsa. Pierwszy dysk zawierał cztery kawałki, w tym przeróbkę Depeche Mode Sacred. Drugi CD rejestrował siedem kawałków koncertowych z 1997. Niestety [4] był słabszy, muzycy wyraźnie zwolnili tempo, całość miała kształt usypiającej ballady, nawet wokal Ribeiro nabrał maniery popowej. Krążek wzbudził oczywiste kontrowersje i podzielił dotychczasowych fanów na dwa obozy. Wszystko przez eksperymentalizm polegający na wzbogaceniu muzyki o elektroniczne smaczki. Co prawda były one jedynie uzupełnieniem i podkładem, zabiły jednak zupełnie klimat albumu. W zamierzeniu sample miały zapewne urozmaicić utwory, jednak w większości ocierały się one o tandetne industrialne wątki, jak to miało miejsce w Eurotica. Innymi słowy, był to raczej rock gotycki niż metal - brzmienie zmiękło, a aranżacje kawałków uproszczono. W tym okresie muzycy zupełnie się pogubili: o ile jeszcze dziwaczny projekt Daemonarch mógł zaspokoić gusta niektórych fanów, to trudno zrozumieć muzyczny koszmarek [6], który ukazał się na rynku 13 września 1999. Poprzedni album był słaby, ale jeszcze oparty na gitarach - nowy krążek osadzono na niezrozumiałym industrialu. W ten sposób powstały Butterlfy FX czy Lustmord - bezwartościowe utwory przypominające miejscami dokonania Marylin Manson czy Laibach. Ta nowoczesność zupełnie nie pasowała do Moonspell, choć sami muzycy mówili w wywiadach, że szli z duchem czasu. Tymczasem był to srogi zawód dla starych fanów i wydawało się, że grupa podąży ścieżką beznadziejności, jak to uczynili swego czasu Paradise Lost czy Anathema. Nie było tu żadnych interesujących momentów, całość wykonano przeciętnie, zabrakło charyzmy, umiejętnej kontynuacji stylu i po dzisiejszy dzień odsłuchowi tego wydawnictwa towarzyszą te same odczucia.
Promyczkiem światła na przyszłość był jednak [7] z sierpnia 2001. Muzycy zabierali słuchacza tym razem na wycieczkę po zakamarkach mrocznej przeszłości, odświeżając księżycowego ducha. Może nie była to siła rażenia na miarę [3], jednak w Darkness And Hope, Heartshaped Abyss czy balladzie Ghostsong można było znów odnależć podobne melodie, metalowy powiew i tajemniczą aurę. Pomimo odcięcia się od bezduszności industrialu, pozostało przywioązania do braku kombinowania z formą, mechaniczności gry poszczególnych instrumentów, a także oszczędne popisywanie się solówkami przez Amorima. Pod tym względem nowemu krążkowi bliżej było do późniejszych albumów Tiamat bądź twórczości The 69 Eyes. Zaskakiwał także Pedro Paixao, oszczędnie korzystający z klawiszy i skupiając się raczej na tworzeniu delikatnego tła dla gitar. Głos Ribeiro znów brzmiał naturalnie, stawiając głównie na stonowany śpiew, ale nie rezygnując całkowicie z growlingu. Również sekcja rytmiczna brzmiała oszczędnie, jednak w załamaniach rytmiki oraz gęstych przejściach Gaspara znalazło się jak zawsze sporo elementów portugalskiego folku. Ci co polubili koszmarne eksperymenty z dwóch poprzednich albumów uznali album za artystyczną klęskę oraz wycofania się pod presją wytwórni w stronę bezpiecznego metalu gotyckiego. Z kolei miłośników klimatu drażnić mogły okazjonalne dłużyzny i mielizny. Mimo solidności materiału wydawało się, że Moonspell zaczął grać zbyt prosto i bez większych ambicji. Jako bonus dodano cover Mr.Crowley Ozzy`ego Osbourne`a.
Na przełomie wieków ewolucja dokonań Moonspell zatraciła typową dla przedstawicieli metalu klimatycznego linię rozwojową - polegającą najpierw na nagrywaniu coraz spokojniejszych krążków a następnie powrocie do metalowych korzeni. Na znakomitym [8] muzyka sprawiała wrażenie znalezienia wreszcie przez zespół docelowego oblicza swojej twórczości. Materiał mocno sięgał do estetyki piosenkowego rocka gotyckiego z lat 80-tych. Dźwiękową skromność słychać przede wszystkim w brzmieniach klawiszy Paixao, nadające numerom sporo mroku, ale bez aranżacyjnego bogactwa. W konsekwencji była to płyta "najmniej klawiszowa" w dorobku Portugalczyków - bez symfonicznych ornamentów czy gęstego wypełniania tła. Również Amorim nie epatował, prezentując pomysłowe solówki zaledwie w trzech utworach, koncertując się na akompaniamencie pod riffy. W tych ostatnich pojawiło się sporo nowoczesnych brzmień, przypominających nowsze dokonania Satyricon. Ribeiro skupił się na deklamacjach i hipnotyzowaniu słuchacza z okazjonalnymi jedynie fragmentami emocjonalnego śpiewu. Od poprzednika nowy album odróżniał się przede wszystkim większą dawką agresywnych fragmentów, nawiązujących zarówno do korzeni zespołu, ale również do bardziej aktualnych w pierwszych latach XXI wieku brzmień spod znaku Volcano wspomnianego Satyricon. Słychać, że muzycy mieli konkretny pomysł na odrębny styl tego krążka i nie zawierali tu kompromisów z poszczególnymi etapami swojej historii. Krążek dzielił się na dwie części: pierwszą - ostrzejszą oraz drugą - gotycką. Rozpoczęcie zaskakiwało, gdyż dynamiczny In And Above Man to kompozycja wyjątkowa w całej dyskografii. Zamiast klawiszy postawiono na "ślizgające się" riffy, z kolei transowy From Lowering Skies idealnie łączył śródziemnomorską folkową rytmikę z pozornie spokojnymi zwrotkami i growlingową agresją. Taki sam kontrast wykorzystano w leniwie toczącym się przed siebie Everything Invaded, którego największymi zaletami były fragmenty z ekspresyjnym growlingiem Fernando. Okazjonalna agresja i sporo doskonale zaaranżowanej rytmiki stały się domeną The Southern Deathstyle, jednego z najostrzejszych fragmentów albumu. Tytułowy The Antidote stawiał na wolniejszy nastrojowy gotycki klimat, natomiast Lunar Still jako jedyny uwypuklał klawisze, a jednocześnie zaakcentowano tutaj nieszablonową strukturę z gwałtownym przejściem od tajemniczej pierwszej połowy do masywnej i wręcz doomowej drugiej. Ostatnie trzy utwory przynosiły przebojowy metal gotycki, który najlepiej prezentował się w dostojnym A Walk On The Darkside oraz w żywiołowym Crystal Gazing z hipnotyzującymi wokalami. Na ich tle finałowy As We Eternally Sleep On It rozczarowywał swoją monotonnością, przypominając gorsze numery z [7]. Krążek stanowił jakościowy powrót Moonspell do wysokiej formy - w pewien sposób odchodził od zgniłego kompromisu [7] i pokazać, że estetykę prostszego metalu gotyckiego można zaprezentować ciekawie i intrygująco. Album był kopalnią wielobarwnych emocji i jawił się niczym wzburzony wulkan, z którego zarówno wypływała leniwie lawa jak i eksplodował trujący smog. Moonspell potrafił być tu jednocześnie energetyczny i agresywny, by zaraz dać wyraz nostalgii w sposób niemal marzycielski. Wampiryczny bal powracał - może nie w blasku pełni księżyca, ale w mrocznym i pełnym cieni lesie.


Fernando Ribeiro

Niestety, [9] nie był zbytnio interesujący. Muzycy zapowiadali album ostry i słowa dotrzymali. Pobrzmiewały echa wczesnej twórczości, jednak zabrakło tym kawałkomi dawnej mocy, nie wspominając o przebojowości - a przecież kwintet niemal od początku kariery dbał o melodyjność kompozycji. Tym razem zamiast żaru słuchacze zastali stan zawieszenia. Symfoniczne ozdobniki stępiły metalowe pazurki, nawet gitary brzmiały zbyt topornie i bez przekonania. Powrót Fernanda do growlingu (większość wokali) też dreszczy nie wywoływał. Płyta za to dobrze brzmiała, selektywnie i na czasie. Solidnie prezentował się wybrany na singiel Finisterra, ciekawie wpleciono instrumentalne miniaturki Sons Of Earth i Profileration, a Upon The Blood Of Men wzbudzał zainteresowanie ciętym riffem inicjującym i mocną partią środkową. To nie był zły krążek, jednak nie wyróżniał się z klimatycznego średniactwa. Nie wystarczyło bowiem wrócić do lat dawnych, trzeba było też mieć pomysł na nowe kompozycje, a w tym przypadku Portugalczykom zabrakło świeżości i odwagi. [10] zawierał ponownie nagrane utwory z początkowego okresu działalności. Na [11] nagrano sporą dawkę klimatycznego metalu o wyraźnie blackowym zabarwieniu. Moonspell odszedł dość mocno od gotyckich brzmień, a dopracowana do perfekcji warstwa brzmieniowa i wyważone kompozycje nie wystarczyły, by nadać płycie miano charakterystycznej czy zasługującej na szczególne wyróżnienie. W Scorpion Flower gościnnie zaśpiewała Anneke van Giersbergen (ex-The Gathering), której jednak charyzmatyczny głos pobrzmiewający w tle niezbyt pasował do kompozycji. Tytułowy Night Eternal kierował się w nieco ambientowe rejony, za to uwagę przykuwały Dreamless Lucifer And Lilith utrzymany w melancholijnym nastroju oraz dynamiczny Spring Of Rage, intrygujący chwytliwym riffem. Fani chyba przyzwyczaili się do tej dziwnej kariery portugalskiego zespołu, który nieustannie balansował między różnymi stylami, starając się przy tym zachować dość specyficzne dla siebie brzmienie. Ciekawostką dla polskich fanów był [12] do którego wydano także DVD. Zawierał on zapis wystepu Moonspell na festiwalu "Metalmania" w 2004.
Cechą charakterystyczną [13] była duża rozpiętość stylistyczna, którą Portugalczycy zafundowali swoim fanom. Pierwszy CD "Alpha Noir" zawierał agresywny i ciężki jak na Moonspell materiał, oparty głównie na gitarowych zagrywkach Amorima. Nad wszystkim jak zwykle unosił się duszny wokal Ribeiro, którego partie zasługiwały na pochwałę. Momentami z utworów przebijały inspiracje późnymi Satyricon, Samael i Septic Flesh. Zgoła inne podejście do tematu prezentował drugi CD "Omega White". Było to melodyjne granie na modłę Type O Negative czy fińskiego Sentenced, pełne romantycznego udźwiękowienia i klawiszowego rozplanowania. Reszty dopełniły elektroniczne wstawki, żeńskie chórki i wyłącznie czyste wokale. Zespół przybierał dwa odmienne oblicza, czując się swobodnie zarówno w mocnym grzaniu jak i rozgrzewaniu serc niewieścich. Zawartość [14] w nieprzyzwoitej obfitości wiodła poprzez klimaty gotyckie i melodyjne, czasem przypominając starym fanom o ciężkich akcentach nietrwale wpisanych w filozofię Moonspell. Tak było w Breathe (Until We Are No More) o charakterystycznej melodyjnej ścieżce, którą sporadycznie starały się rozszarpywać gitara Amorima i perkusja Gaspara. W taką konwencję z powodzeniem wpisał się - będący w kapitalnej formie wokalnej - Ribeiro. To otwarcie łączyło chwytliwą formę z ciężkimi patentami, do tego turecko-żydowskie smyczki w newralgicznych momentach zastąpiły solówki gitarowe. Mocno zaczynał się tytułowy Extinct i tutaj sporo autonomii otrzymał bas. Sporo orientalizmów pojawiało się tu i ówdzie, a cały album dotyczył kultu życia i umierania w najdawniejszych czasach. W ten klimat wpisywał się udanie podniosły Domina - o walorach ballady zwieńczonej rozbudowaną solówką. Po ładunku patetycznych wrażeń, muzycy ożywiali się w The Last Of Us - numerze mocno naznaczonej metalem gotyckim. Kawałek "chwytał" słuchacza momentalnie, głównie dzięki zestawowi drobiazgów zaserwowanych przez Pedro Paixao. Ten muzyk pozwolił sobie też na dużo w Malignia, serwując liczne ekstrawaganckie wstawki klawiszowe, szczególnie we wstępie. Właśnie tutaj na największą próbę została wystawiona wszechstronność Ribeiro ze względu na bardzo urozmaiconą sekcję instrumentalną, głównie nieregularne gitary. Po wysłuchaniu płyty, ciężko było o jednoznaczny wyrok - tym bardziej, że podstawową tracklistę zamykało francuskojęzyczne dziwadło La Baphomette. Moonspell po raz kolejny wymykał się prostym opisom, oferując wciąż wiele na granicach melodyjnego gotyku i metalu.
Miguel Gaspar bębnił w Seventh Storm (Maledictus w 2022), łączącym tak różne stylistyki jak Samael, Tiamat, Vanishing Point, Evergrey i Myrath.

ALBUM ŚPIEW GITARA GITARA KLAWISZE BAS PERKUSJA
[1-2] Fernando Ribeiro Duarte `Mantus` Picoto Joao Fonseca Pedro Paixao Jaoa Pedro Miguel Gaspar
[3-7] Fernando Ribeiro Ricardo Amorim Pedro Paixao Sergio Crestana Miguel Gaspar
[8] Fernando Ribeiro Ricardo Amorim Pedro Paixao Niclas Etelavuori Miguel Gaspar
[9] Fernando Ribeiro Ricardo Amorim Pedro Paixao Waldemar Sorychta (gość) Miguel Gaspar
[10-16] Fernando Ribeiro Ricardo Amorim Pedro Paixao Aires Pereira Miguel Gaspar
[17-18] Fernando Ribeiro Ricardo Amorim Pedro Paixao Aires Pereira Hugo Ribeiro

Hugo Ribeiro (Godvlad, Desolate Plains)

Rok wydania Tytuł TOP
1994 [1] Under The Moonspell EP
1995 [2] Wolfheart #5
1996 [3] Irreligious #27
1997 [4] Second Skin (2 CD)
1998 [5] Sin/Pecado
1999 [6] The Butterfly Effect
2001 [7] Darkness And Hope
2003 [8] The Antidote
2006 [9] Memorial
2007 [10] Under Satanae
2008 [11] Night Eternal
2008 [12] Lusitanian Metal (live)
2012 [13] Alpha Noir / Omega White ( 2 CD)
2015 [14] Extinct
2017 [15] 1755
2018 [16] Lisboa Under The Spell (live / 3 CD)
2021 [17] Hermitage
2022 [18] From Down Below: Live 80 Meters Deep (live)

          

          

          

Powrót do spisu treści