Szwedzka grupa założona w 2012 w Göteborgu z inicjatywy Thomasa Suttona oraz Patrika Anderssona Winberga. Urodzony w Australii, Tom mieszkał w Japonii przez osiem lat, następnie wrócił na krótko do rodzimego kraju, by ostatecznie przenieść się do Szwecji. W tamtym okresie był on technicznym amerykańskiego Pentagram i odpowiadał za dźwięk gitar. Patrika poznał właśnie na koncercie, na którym Pentagram poprzedzał jako support DoomDogs, z Patrikiem właśnie. Od słowa do słowa, razem postanowili dać początek nowemu projektowi, którego nazwę zaczerpnięto od imienia jednego z czterech archaniołów w islamie (obok Mikhaila, Jibraila i Izra'ila). Mitologiczny Israfel miał zadąć w trąbę, stojąc na świętej skale w Jerozolimie, aby obwieścić Dzień Zmartwychwstania. Ciało Israfela miało być pokryte niezliczoną ilością ust, dzięki którym wiadomość mogła dosięgnąć najdalszego zakątka Ziemi. Israfel posiada swojego odpowiednika u chrześcijan (Rafael) i w judaiźmie (Uriel). Grupie poszczęściło się i od razu związała się ona z austriacką prężną wytwórnią Napalm Records. Album rozpoczynał ponad 9-minutowy kawałek tytułowy i od razu wiadomo było z czym się ma do czynienia - niesamowitym połączeniem Black Sabbath lat 70-tych, wczesnego heavy-rocka, stonerowych wpływów The Obsessed, melancholii Trouble oraz doom metalu spod znaku Cathedral. Wszystkie numery wykonano niezwykle precyzyjnie, umiejętnie serwując moc poprzez killerskie riffy dwóch gitar. Ujmował szczerością głos Suttona, niewątpliwie wzorującego się nie tylko na Ozzy`m, ale także na Danie Fondeliusie z Count Raven. Z Wisdom płynęła taka naturalność i specyficzna atmosfera jammowania, że nowy zespół od początku stawał się jednym z liderów podobnego grania. Z tych wolniejszych temp The Order Of Israfel gładko przeskakiwali do szybszego On The Black Wings A Demon, leżącego bliżej stylistyki Orange Goblin czy Fireball Ministry. Kiedy wydawało się, że reszta krążka podąży w tym stonerowym kierunku, kwartet uderzał monolitycznym The Noctuus - czystym doomem łączącym debiut Cathedral z dokonaniami Saint Vitus. W tym ponurym numerze idealnie dobrano tekst i przykładowo wers w rodzaju "“He had the eyes of a rat and the wings of a bat, so what you think about that?" w tym kontekście zupełnie nie śmieszył. Nieco dziwną kompozycją był The Earth Will Deliver What Heaven Desires, w którym wiele było z klimatu hippisowskiego, akustycznego rocka, wokalnego zawodzenia niczym z lat 60-tych i psychodelii. Wrzucony w środek płyty utwór nabierał ciężaru w swojej drugiej części. Galopujący 85-sekundowy The Order nasuwał skojarzenia z jakimś hipnotyzującym rytuałem, po którym następował Born Of War - ponownie leżący w sferze zainteresowań fanów Pomarańczowego Goblina. Ponad 15-minutowy kolos Promises Made To The Earth mógł co mniej odpornych znużyć pewnym rozwleczeniem wątków i delikatnym dawkowaniem zmian tempa, jednak idealnie wpisywał się w stylistykę epickiego doomu. Niepotrzebny zupełnie 3-minutowy The Vow cytował wątki z "Biblii Szatana". Na szczęście to nieciekawe wrażenie rozpraszał końcowy Morning Sun (Satanas) - gratka dla maniaków Cathedral ery The Carnival Bizarre. Wszyscy muzycy wypadli efektownie, szczególną uwagę należało zwrócić na moc i współpracę dwóch gitar, cały czas balansujących na granicy heavy-rocka lat 70-tych i współczesnego stoner/doomu. Ten gatunek grać było niełatwo i wielu wcześniej poległo w tym boju, ale Szwedzi naprawdę dali radę - co więcej: wystartowali z płytą w wielu momentach zapierającą dech w piersiach przy jednoczesnym zastosowaniu nadzwyczaj oszczędnych środków wyrazu.
Na [2] ulotnił się niestety pewien pierwiastek tajemnicy i okultystycznych spotkań nocą gdzieś pośrodku lasu. Utwory nadal utrzymały wzbudzającą szacunek długość, ale mniej się w nich działo - większość wydawała się jednostajna i mniej skomplikowana pod względem aranżacji. Za przykład mógł posłużyć sam początek płyty - utwory Staff In The Sand oraz tytułowy The Red Robes mogłyby właściwie zostać uznane za kolejne części tej samej kompozycji. Nie pomagała również produkcja, która stępiła siłę muzyki - zrezygnowano z eksponowania głosu Suttona, który ginął chwilami na tle przesterowanych i nisko strojonych gitar. Nieodostatki produkcji spowodowały, że w efekcie utwory brzmiały płasko i pierwsze kilka odsłuchów mogło zniechęcić. Muzycznie płyta jednak aż tak mocno nie zawodziła - materiał był spójny, a miejscami nawet intrygujący pomimo wypełniaczy w postaci In Thrall To The Sorceress czy balladowego Fallen Children. Spory potencjał natomiast drzemał w Swords To The Sky z doskonałym riffem przewodnim oraz ponad 15-minutowym The Thirst. Dopiero po kilku przesłuchaniach słuchacz mógł odkryć ukrytą siłę tych numerów: znakomite riffy oraz intrygujące (choć naiwne) historie opisane w tekstach. Powstało dzieło bez jednego wyróżniającego się utworu, który potrafiłby zdominować resztę kompozycji i słuchało się tego wszystkiego jako zamkniętą całość.
Tom Sutton zagrał na czwartej płycie Horisont Odyssey w 2015.

ALBUM ŚPIEW, GITARA GITARA BAS PERKUSJA
[1-2] Tom Sutton Staffan Björck Patrik Andersson Winberg Hans Lilja

Tom Sutton (ex-Church Of Misery) Patrik Andersson Winberg (DoomDogs)

Rok wydania Tytuł TOP
2014 [1] Wisdom #9
2016 [2] Red Robes

  

Powrót do spisu treści