Początki tej szwedzkiej grupy sięgały podobno roku 1984, kiedy to powstała kapela Reality. Prawdziwa jednak historia rozpoczęła się od 66-minutowej demówki "Hereafter", rozprowadzonej w 1996. Od samego początku fani byli świadomi, że mieli kontakt z zespołem nietuzinkowym, który jednak nie potrafił znaleźć uznania w oczach szefów wytwórni europejskich. Studyjny debiut ukazał się bowiem nakładem młodej japońskiej firmy Avalon, współpracującej w tamtym czasie z Vader i Ivanhoe. Płyta spełniła swoją główną rolę i kwintet związał się na długie lata z niemieckim koncernem InsideOut Music. Formacja przez lata zdobyła sobie wierne grono fanów, którzy potafili zaakceptować - podobnie jak to miało miejsce z Dream Theater - przeiktualizowanie metalu progresywnego. Inaczej mówiąc: muzykom wydawało się, że płytami doprowadzili swoją twórczość ponad granice szeroko rozumianej sztuki, zapominając o graniu metalu. Zwiastunem tego był już [2], niosący ze sobą mnóstwo ładunku emocjonalnego, zwłaszcza niepokoju. Szwedzi już wówczas postanowili podjąć próbę wzniesienia się ponad schematyzm narzucany przez współczesne gatunki muzyki rockowej. Płyta była równa i zwarta, a eklektyzm polegał na czerpaniu z wielu źródeł - z wieloma odniesieniami do gigantów rocka progresywnego. Zharmonizowanie partii wokalnych oraz spokojniejsze fragmenty przywodziły na myśl Genesis, Pink Floyd, a nawet Yes. Pain Of Salvation jednocześnie stworzyli muzykę bardzo zróżnicowaną pod względem dynamiki - ciche spokojne fragmenty przeplatały się z ostrzejszymi partiami. Gildenlöw okazał się wszechstronnym wokalistą, potrafiącym zaśpiewać zarówno delikatnie, jak i agresywnie - wyciągnąć wysoko i zgrzytnąć niemalże growlingiem. Udanie wypadły na albumie partie chóralne (The Big Machine, Shore Serenity, Black Hills), ale za największy atut należało uznać współpracę basu z perkusją, nasuwającą skojarzenia z niemieckim Dreamscape. Przy okazji muzycy nie zgrywali wirtuozów i tym różnili się nie tylko od wspomnianych Dream Theater, ale również od Liquid Tension Experiment czy Explorer`s Club. Zespół postawił tutaj przede wszystkim na treść oprawioną w (miejscami) niby-barokową formę. W warstwie tekstowej Gildenlöw dał upust swoim zapatrywaniom na temat czystości naszej planety - to była historia człowieka, który uświadamiał sobie, że właściwie nic nie znaczy, jest tylko trybikiem w machinie, w pełnym najrozmaitszego syfu molochu, który rządził światem dążąc tylko do pozyskania jak największej ilości pieniędzy nie bacząc na nic innego. Przewijały się motywy traktujące o sprzedaży broni czy zanieczyszczeniu środowiska naturalnego (opowieść o jeziorze Karachay, w którym tak długo składowano odpady nuklearne, że wystarczyło posiedzieć godzinę nad jego brzegiem, by umrzeć). Ekipa wystartowała z muzyką prawdziwie rozwojową, choć ciężką na pierwszy odsłuch i nie poddającą się żadnym artystycznym kompromisom.
[4] okazał się drogą na skróty - muzycy znaleźli udany sposób na ominięcie próby pobicia poprzednio wysoko ustawionej poprzeczki. Wydawało się z początku, że grupa częściowo zrezygnowała z własnego stylu. Materiał podzielono na trzy rozdziały, po cztery utwory każdy. Budowa klimatu i ciągłe zmiany trwały od początku do końca - od agresywnego i uderzającego w tony Slipknot Used (obok gwałtownego wstępu i zwrotek wrzucono melodyjny refren), poprzez smutny Morning On Earth z partiami instrumentów smyczkowych po zakręcony Idioglossia. Duże wrażenie robił symfoniczno-metalowy Her Voices z niby-celtycką wstawką w środku. Z kolei King Of Loss dzięki specyficznym układom harmonicznym, solówkom i smyczkom budował niepokój bezlitośnie grając na uczuciach słuchacza. Song For The Innocent budził żywe skojarzenia z Pink Floyd ery The Wall, natomiast finalny The Perfect Element przybierał formę teatralnego misterium z pięknym brzmieniem klasycznej gitary. Pain Of Salvation ponownie podkreślili swoje inne rozumienie prog-metalu, stawiając na atmosferę zamiast na popisowe partie instrumentalne. Muzycy te umiejętności wykorzystywali po prostu inaczej niż większość zespołów parających się tym gatunkiem. Nie było tutaj fajerwerków czy ścigania się gitarzysty z klawiszowcem. Każdą solówkę idealnie wkomponowano w ogólną strukturę i nie tyle prezentowała ona umiejętności muzyka, co tworzyła klimat utworu.
Ogólne międzynarodowe uznanie zespół zyskał dzięki [5]. Tworzenie materiału na tę płytę było dla Gildenlöwa szczególną terapią, dzięki której mógł dojść do siebie po bolesnych doświadczeniach nieudanego związku. Przedstawiona muzyka była bardziej melancholijna i spokojna niż w przeszłości. Frontman idealnie niemal swoim głosem oddał nastroje panujące na płycie. W przypadku części nagrań można było się doszukać słów wyraźnie wskazujących na miejsce akcji - Budapeszt, z innych numerów z kolei dawało się wysnuć pewną historię. Ujawniła się w końcu nieprawdopodobna wręcz umiejętność tworzenia przez zespół pięknych, ujmujących i porywających melodii. Oczywiście nie zabrakło mocniejszych riffów i gwałtownych przyspieszeń, ale generalnie całość utrzymano w dość spokojnych klimatach. [6] rejestrowała koncert, który odbył się wiosną 2003 w rodzinnej Eskilstunie. Tamtejszy wieczór zdominowały akustyki, a Szwedzi czarowali perfekcją wokalno-instrumentalną. Wydawało się, iż takie Oblivion Ocean lub Undertow wydawały się być wręcz napisane do wersji akustycznych. Na sam koniec zostawiono Ashes - tu czekało fanów niemałe zaskoczenie, gdyż zamiast podniosłego utworu pełnego patosu otrzymali satyryczny i niemal ludowy kawałek burzący nastrój misternie składany od początku. Była to spora konsternacja i wielu zastanawiało się czy była to zamierzona autoironia czy nieudany eksperyment.
Niebawem zresztą miała się rozpętać prawdziwa burza - a to dzięki [7], na którym zespół powędrował w najgłębsze odmęty prog-metalu. Najbardziej wyrafinowana odmiana rocka progresywnego zmieszała się z elementami muzyki metalowej i klasycznej, a w tle pobrzmiewały również echa folku i gospel. Niezwykłe brzmienie udało się osiągnąć dzięki udziałowi 9-osobowej orkiestry, w skład której weszły: wiolonczela, altówka, skrzypce, flet, klarnet, klarnet basowy, tuba oraz instrumenty perkusyjne. Album był współczesną baśnią o początkach życia i snuł historie o ludzkości, Bogu, stosunku do wiary i nauki. Ta ostatnia - zdaniem Gildenlöwa - dawała kilka wskazówek, lecz nie odpowiadała na wszystkie pytania co do złożoności wszechświata. Jednak z punktu widzenia kogoś zainteresowanego muzyką, na albumie było sporo zwykłego marnowania czasu (Animae Partus, Deus Nova), jak odliczanie przed utworami, sample i dziwaczne dźwięki. Podobać się mógł arturiański nastrój Imago, ale pokrewne brzmienia do perfekcji doprowadziło wielu innych artystów. To samo można było powiedzieć o filmowo-klasycznym Pluvius Aestivus - zwracającym uwagę swoją odmiennością i specyficzną ciągłością w intensywnej muzyce (jakby świadome wymuszenie cierpliwości na przyzwyczajonym do czego innego słuchaczu). Takie wystawianie odbiorcy na próbę mogło się nie podobać. W Nauticus charakterystyczny głos Gildenlöwa nieszczgólnie pasował do chóru, ale właśnie dzięki temu mógł się wydawać tak atrakcyjny - dzięki nieprzystawaniu do powszechnych standardów. O ile zjawisko utworów nie pasujących do oblicza Pain Of Salvation było ciekawe, o tyle fragmenty bliższe dotychczasowej stylistyce grupy z braku efektu zaskoczenia wypadły blado. Poszukiwania wyjątkowych melodii, struktur kompozycyjnych czy pięknego śpiewu (Undertow) kończyły się niepowodzeniem. Cieszył za to brak popisów instrumentalnych - wyjątkiem był Martius/Nauticus 2, który wszakże wypadł zupełnie nieźle w swej dynamicznej skromności i (pomijając wstęp) frywolnie sielskim charakterze. Rewelacyjnie za to jawił się początek krótkiego Latericius Valete - pierwsze 90 sekund to doskonale współpracujące instrumenty, prosty układ akordów oraz obiecujący nastrój. Wokalna nadbudówka zasadniczo przytłaczała, nie występował tutaj ani jeden bezwzględnie porywający riff, a przecież poprzednim albumom niekiedy wręcz ich zbywało. Najlepszą robotę wykonały smyczki, flety oraz fortepian - im zawdzięczano najbardziej udane tematy i odrobinę refleksyjnego piękna. Z kolei najgorzej wypadły gitary elektryczne, liczne recytacje (niepotrzebne wrażenie chaosu, odwracały uwagę od muzyki) oraz sam wokal. Akcenty rozłożono niewłaściwe - powstało dzieło niejednoznaczne i muzycznie różnorodne w negatywnym sensie. Za podjęcie tego ryzyka można wyrazić dla płyty uznanie, lecz za muzykę niestety nie. W ramach trasy promującej [7], kwintet po raz pierwszy zagrał w Polsce - 30 kwietnia 2005 w Krakowie.
[8] po raz kolejny z rzędu potwierdzał spadek formy i przeciętność. Pain Of Salvation stworzyli muzykę pozbawioną lekkości i polotu, a spora część słuchaczy przesłuchała krążek, bo "wypadało zaznajomić się z czymś o czym wszyscy mówili". O tym zestawie dziesięciu kawałków w zasadzie nie dało się powiedzieć złego słowa - ale dobrego też nie. Na podobne opinie maniacy grupy dostawali jednak białej gorączki i nie dawali sobie wmówić, że pod pokrywą muzyczną nie kryły się tym razem żadne głębsze emocje. Najciekawszymi momentami były tytułowy Scarsick oraz Spitfall (kojarzący się z Faith No More) - dobre rockowe numery, z mocą i konkretnym kopem. Także spokojniejszy Cribcaged bronił się dość dobrze, ale już Disco Queen zaczynał się niczym niezła dyskotekowa przytupajka, by następnie przejść w niewydarzoną rockową łupankę. Na tle tego średniactwa, spora ilość płyt z Lion Music (Seventh Wonder, Tomorrow`s Eve, Speaking To Stones) wydawała się ciekawsza. Pięta achillesową okazał się brak wyrazistych melodii i mało przekonujące riffy - tak jakby zespół zdobył już wcześniej pożądany rozgłos i zasklepił się we własnym świecie z marnymi aranżacjami i suchym brzmieniem. W zespołach mających lepszych kompozytorów nie raziło to zbytnio, natomiast tutaj ten brak oryginalności szybko zaczynał doskwierać. Raz po raz ujawniały się inklinacje Dream Theater, hołd dla Queensryche czy też marillionowski finał w Enter Rain. Jak na zespół uważany przez zatwardziałych maniaków jako "jeden z najważniejszych na współczesnej scenie prog-rockowej, Pain Of Salvation za bardzo świecili światłem odbitym. Podczas tournee, formacja ponownie zahaczyła o Polskę, by pojawić się 20 lutego 2007 w Warszawie i 21 lutego 2007 w Krakowie.
Wydany w listopadzie 2009 [10] był wprowadzeniem do dwupłytowego projektu "Road Salt" i stanowił jedynie zapowiedź mającej się wkrótce ukazać większej całości. Wydanie EP-ki poparto szeregiem koncertów w całej Europie i Rosji, zespół pojawił się również jako support przed Dream Theater w Australii, a także wziął udział w "Melodifestivalen" - szwedzkiej edycji eliminacji do konkursu piosenki Eurowizji, wydarzeniu śledzonym przez miliony widzów państwowej telewizji. Podczas konkursu zespół zaprezentował nastrojowy Road Salt - zarówno jakość piosenki, jak i samo wykonanie spotkały się z imponującym odzewem ze strony publiczności. Prawdziwym sukcesem było otrzymanie "jeszcze jednej szansy" i przejście do drugiego etapu konkursu - choć ostatecznie grupa nie zakwalifikowała się do finału, utwór zdobył ogromne uznanie we wszystkich zakątkach Szwecji, docierając aż do 12 miejsca na liście najlepiej sprzedających się singli. Co do samego minialbumu od razu zwracała uwagę nienajlepiej przyswajalna metamorfoza brzmienia. Początkowe dźwięki sprawiały wrażenie postawienia na encyklopedyczny garaż, zarówno od strony produkcyjnej, jak i czysto kompozycyjnej. Tytułowy Linoleum oraz następujący po nim Mortar Grind były w zasadzie niespecjalnie błyskotliwymi rockowymi piosenkami, których przepis sprowadzał się do surowych riffów i wściekłego wokalu Gildenlöwa. Bardziej pomysłowo robiło się od If You Wait - utworze eterycznym i z natchnioną melodią. Nie mniej ciekawe wrażenie stwarzał blisko 8-minutowy Gone - w końcu jakiś intrygujący kawałek w porównaniu z poprzednimi nieco banalnymi kompozycjami. Wszystko zamykał cover Scorpions Yellow Raven i w tej nawiązującej do klasycznego rocka stylistyce świetnie sprawdzał się Léo Margarit, w którego grze wyczuwało się pewną jazzową wrażliwość.
[11] nie miał nie tylko nic już wspólnego z szeroko rozumianym prog-metalem, ale nawet prog-rockiem. Nowa muzyka miała mało wspólnego z poprzednimi dokonaniami. Fani momentalnie zaczęli tłumaczyć nowy materiał, że nie trzeba przecież grać progresywnie by tworzyć dobrą muzykę, że nie można wymagać od artystów żeby zawsze grali tak samo, bo fani sobie tego życzą. Tymczasem nie wolno było zapominać, że każda stylistyczna progresja musi mieć swój cel, inny od tego niż tylko wyciągnięcie kasy od wiernych maniaków. Pain Of Salvation przerzucili się na styl "bluesowego Nine Inch Nails" czy też mixu Nine Inch Nails z Lenny`m Kravitzem. Było to porównanie uproszczone, ale wspomniany pierwiastek bluesowy był na płycie wszechobecny (She Likes To Hide). W strefie wokalnej wykorzystano reznorowskie patenty na zasadzie głośno-cicho i szept-krzyk, a brzmienie instrumentów było chwilami ciężkie i przytłaczające. Gildenlöw nie byłby jednak sobą, by nie kombinować. Of Dust bezsensownie korzystał z tradycji muzyki gospel, Innocence odegrano bez pomysłu i w niby-starym stylu, w końcu kabaretowy Sleeping Under The Stars zupełnie nie pasował do całości. Kolejna płyta Pain Of Salvation idealnie oddająca największy zarzut pod względem tej grupy - przeiktualizowanie granej przez siebie muzyki.
Léo Margarit bębnił na płycie Fantasmagoria belgijskiego Epysode oraz w All Things Fallen (All Things Fallen w 2019 i Shadow Way w 2022). Kristoffer Gildenlöw grał w The Shadow Theory, art rockowym The Sea Within (The Sea Within w 2018), Philosophobia (Philosophobia w 2023) oraz wydał w 2024 solowo Empty. Kristoffer i Léo razem weszli w skład progresywno-rock/metalowego For All We Know (For All We Know w 2011 i Take Me Home w 2017). Daniel Karlsson dołączył do Avatarium.
ALBUM | ŚPIEW, GITARA | BAS | GITARA | KLAWISZE | PERKUSJA |
[1] | Daniel Gildenlöw | Kristoffer Gildenlöw | Daniel Magdic | Fredrik Hermansson | Johan Langell |
[2-7] | Daniel Gildenlöw | Kristoffer Gildenlöw | Johan Hallgren | Fredrik Hermansson | Johan Langell |
[8-9] | Daniel Gildenlöw | Johan Hallgren | Fredrik Hermansson | Johan Langell | |
[10-12] | Daniel Gildenlöw | Johan Hallgren | Fredrik Hermansson | Léo Margarit | |
[13-15] | Daniel Gildenlöw | Gustaf Hielm | Ragnar Zolberg | Daniel Karlsson | Léo Margarit |
[16] | Daniel Gildenlöw | Gustaf Hielm | Johan Hallgren | Daniel Karlsson | Léo Margarit |
Gustaf Hielm (ex-Meshuggah, ex-Non Human Level)
Rok wydania | Tytuł |
1997 | [1] Entropia |
1998 | [2] One Hour By The Concrete Lake |
1999 | [3] The Painful Chronicles EP |
2000 | [4] The Perfect Element |
2002 | [5] Remedy Lane |
2004 | [6] 12:5 (live) |
2004 | [7] BE |
2007 | [8] Scarsick |
2009 | [9] Ending Themes (On The Two Deaths) (live) |
2009 | [10] Linoleum EP |
2010 | [11] Road Salt 1 |
2011 | [12] Road Salt 2 |
2014 | [13] Falling Home |
2016 | [14] Remedy Lane Re:Lived (live) |
2017 | [15] In The Passing Light Of Day |
2020 | [16] Panther |