Niemiecki zespół powstały w 2003 w Saarbrücken z inicjatywy wokalisty Atilli Dorna (właśc. Karsten Brill, ur. 27 października 1970), absolwenta Akademii Muzycznej w Bukareszcie. Śpiewając w różnych musicalach i operach zarobił swoje pierwsze pieniądze, następnie poznał Matthew (właśc. Benjamin Buss, ur. 7 października 1977) i Charlesa (właśc. David Vogt, ur. 5 września 1975) Greywolfów, których zaraził swoim entuzjazmem do grania muzyki metalowej. W wykreowaniu wizerunku muzycy postanowili wykorzystać folklor Transylwanii - Rumunia zawsze była mrocznym krajem, dla wielu kojarzącym się z Drakulą czy Siedmiogrodem. Zresztą sama średniowieczna historia tego kraju do dziś owiana jest nutką tajemniczości i ten właśnie mistyczny klimat stał się podstawą image Powerwolf. W jednym z wywiadów Dorn stwierdził: "Spędziłem mnóstwo czasu czytając książki o zamierzchłej historii tego kraju, dla mnie jest to coś bardzo poważnego i istotnego. Wampiry nie są tylko potworami ze złych horrorów jak je widzą ludzie z zachodniej Europy. Nienawidzę tych wszystkich filmów, ponieważ ich twórcy nie mówią w nich prawdy, robią tanią sensację z tradycji, która wiele znaczy dla rumuńskiego narodu. Traktuję swoje teksty jako kanał, dzięki któremu mogę przedstawić rumuńskie spojrzenie na te sprawy."
Po podpisaniu kontraktu z wytwórnią Metal Blade, muzycy umieścili swoją przeróbkę Armored Saint March Of The Saint na składance "Rooooaaaar" wydanej w 2005. Ciekawostkę stanowił fakt, że autorem wilczej okładki do [1] był sam Matthew Greywolf. Stylistycznie debiut wypełniła tematyka nawiązująca do okultyzmu, wampiryzmu i podobnych rzeczy, ale z muzyką wyłącznie archetypową dla niemieckiego powermetalu pierwszej dekady XXI wieku. Nawet w brzmienie nie było tak wypolerowane i czyste jak na XXI wiek, a formacja z wyrafinowaniem dążyła do tego, by nadać krążkowi jak najbardziej klasyczny szlif. Utwory miały w sobie mnóstwo dramaturgii i teatralności, a niektóre partie były jakby żywcem wyciągnięte z jakiegoś starego filmu grozy. Pojawiały się inspiracje Kingiem Diamondem czy W.A.S.P., ale niektóre numery były zbyt ciężkie do strawienia w próbach plastycznego podejścia do prezentowanej tematyki (We Came To Take Your Souls, Demons & Diamonds). W Black Mass Hysteria i The Evil Made Me Do It zespół przynudzał ospale na tle glamu amerykańskiego, co nie było w stanie wzbudzić zainteresowania. Lucifer In Starlight nawiązywał do okultystycznego heavy metalu lat 80-tych w Wielkiej Brytanii, ale zahaczał o kicz w najgorszym tego słowa znaczeniu. Zajawki przyszłego stylu pojawiły się tylko w Kiss Of The Cobra King oraz Montecore - ten drugi był niestety bezbarwną opowieścią z dreszczykiem (teoretycznie) w tle. Attila zaśpiewał nieźle, ale generalnie nie przykuwał uwagi w takim trywialnym repertuarze. Instrumentalnie wyróżniał się tylko sesyjny perkusista Thomas Diener. Powstała płyta przeciętna, z może jedną kompozycją naprawdę interesującą. Dlatego też późniejsza metamorfoza tego zespołu to jedno z najbardziej spektakularnych wydarzeń na europejskiej scenie metalowej.
Jako zespół perspektywiczny Powerwolf nie zawiódł swoich fanów wydając 7 maja 2007 kapitalny [2]. W nieco skostniałym metalu próby zagrania inaczej zazwyczaj wychodziły tylko najlepszym. Ta młoda grupa od razu skoczyła na głęboką wodę i po wydaniu tego krążka stała się prawdziwą gwiazdą. Formacja absolutnie nie dała się złapać w pułapkę zjadania własnego ogona - nowy krążek był bogaty i dopieszczony - czuć było woń grobowej wampirzej ziemi i zapach mokrej od nocnego deszczu sierści wilkołaka. Przez teksty przewijał się fasynujący kalejdoskop postaci związanych z rumuńską mitologią i Biblią. Do tego posmak grozy, epickie dźwieki kościelne organy, chóry i dziwna wytworzona przez muzyków tajemnicza atmosfera makabreski unoszącą się nad każdym numerem. Powerwolf miał prosty sposób na sukces – powermetalowy epicki riff, patetyczny etos i wyjątkowo przebojowy refren. To było wydawnictwo bez słabych punktów - Prayer In The Dark z natchnionym zwolnieniem pod koniec, rozpoczynający się od refrenu Behind The Leathermask, szybki Mother Mary Is A Bird Of Prey czy otwierający wszystko hymn nieumarłych We Take It From The Living potrafiły całkowicie zawładnąć dusza słuchacza. Wyróżniał się również wieńczący płytę tytułowy Lupus Dei – podniosły i epicki kawałek, niemal o charakterze bezbożnej ceremonii. Atilla Dorn swoim mocnym czystym głosem doskonale panował nad resztą swego stada, jego głos wydawał się wręcz stworzony do tej muzyki. Całość kapitalnie rozegrali Greywolfowie, z umiejętnie wplecionymi klawiszami i organami, których było tu w sumie niewiele. To tandetne straszenie zaczęło emanować swoistym wdziękiem, a pełna gitarowej ostrości i głębi produkcja budziła szacunek i uznanie.
Wydany 27 kwietnia 2009 [3] potwierdzał regułę, że Powerwolf był zespołem, który na kanwie klasyki gatunku potrafił zbudować własną jakość. Krążek był nieokiełznaną kipielą dźwięków, zaprojektowaną przez genialnych architektów, którzy nie pozostawili tu miejsca na jakikolwiek przypadek. Wszystko zostało doskonale zaplanowane w najmniejszym szczególe, a prowokujący - zarówno wizualnie jak i tekstowo - zespół należało traktować z dużym przymrużeniem oka, czego dowodem miał być Catholic In The Morning...Satanist at Night. Doskonale znany z XIX-wiecznych powieści grozy klimat dopełniono klasztorną atmosferą. Spośród dwunastu wspaniałych hymnów wyróżniały się: Raise Your Fist Evangelist, Moscow After Dark, Werewolves Of Armenia, We Take The Church By Storm oraz balladowy Wolves Against The World. Muzyczne wampiry i wilkołaki za każdym razem uderzały coraz silniej, stosując coraz bardziej zuchwalsze techniki. Album stanowił kapitalny inteligentny żart, wykorzystujący organy, chóry, rozmach i bojowe riffy w stylu Sabaton, lecz spowite gotyckim cieniem katedry. Wszystko stanowiło przykrywkę dla fantastycznie melodyjnego powermetalu, a wszystko tworzyło widowisko z jednej strony dramatyczne, z drugiej - świadomie niepoważne. Attila Dorn wypadł świetnie, wzbogacając utwory swym plastycznym i teatralnym głosem.
Poprzedni album wstrząsnął pozytywnie ogromną rzeszą fanów melodyjnego grania, a zespół zapowiedział, że na [4] z obranego kursu nie zejdzie i dotrzymał słowa. Marszowe potężne organy, niemal komiksowe podejście do tematu oraz ponury kaznodziejski głos Dorna stworzyły kolejny bardzo udany krążek, choć nie tak porywający jak dwa poprzednie. Już otwierający Sanctified With Dynamite stanowił kolejną odsłonę bluźnierczej mszy odprawianej gdzieś w ciemnych lasach i z daleka od oczu postronnych. Idealnie niemal skomponowano tutaj ze sobą stylizowane na Running Wild riffy i chóry. Singlowy i poparty videoklipem We Drink Your Blood był hitem w średnim tempie, a Murder At Midnight rozpoczynał się niemal słuchowiskowo, by następnie nabrać tempa, w którym specyficzny power mieszał się z heavymetalowym graniem. Chwytliwy All We Need Is Blood nawiązywał stylem do utworów z [3], a monumentalne ozdobniki symfoniczne z chórami, wojowniczymi chórkami i twardą rytmiką tworzyły po raz kolejny kwintesencję Powerwolf. Genialny w swojej prostocie był Die Die Crucified, którego refren momentalnie wbijał się w głowę słuchacza. Na koniec dłuższy i pełen organowych ozdobników Ira Sancti hipnotyzował i wciągał w objęcia nocy mimo częściowo niepoważnego klimatu. Ostateczne zakończenie odbywało się w odgłosach burzy, wyciu bestii i odległych dzwonów. Całość odegrano znów nadzwyczaj pewnie i nie znalazło się wykonawczo ani jedno potknięcie w dążeniu do celu. Nie dało się jednak ukryć, że w drugiej części płyta nieco siadała, zabrakło na niej prawdziwych pojedynczych killerów na miarę dokonań z przeszłości, była także zdecydowanie za krótka, gdyż po tych 42 minutach miało się wrażenie niedosytu.
Pomimo własnej niszy, zespół sięgnął niepotrzebnie na [5] po wpływy innych. Oczywiście Amen & Attack to klasy czny killer w najbardziej rozpoznawalnym stylu grupy, ale już Secrets Of The Sacristy przykuwał uwagę wyznawców Helloween. Coleus Sanctus miał sporo z Axxis, pomimo wykorzystania kościelnych motywów i słuchczas zaczął się zastanawiać, czy muzycy wzięli ze sobą właściwe kazanie. Na szczęście niezbyt szybki Sacred & Wild miał wyborny nośny refren - dający siłę, by jakoś przetrwać co najwyżej dobry Kreuzfeuer, zresztą niepotrzebnie zaśpiewany po niemiecku. W stylu dwóch poprzednich krążków na szczęście odegrano Cardinal Sin i Lust For Blood - były chóry, organy i ten specyficzny pompatyczno-żartobliwy klimat. Kwintesencją takiego grania był Extatum Et Oratum, gdzie energia metalu stapiała się w jedno z nieprzeciętną przebojowością. Attila dał najlepszy popis w marszowo-hymnowym In The Name Of God, ale to kapitalne wrażenie zacierał obcy Nochnoi Dozor ze słyszalnymi wpływami SABATON. Na zakończenie epicki Last Of The Living Dead - niezwykle interesujący w części pierwszej, ale niekoniecznie w drugiej, gdzie do końca przez ponad trzy minuty wrzucono odgłosy wycia wilków w oddali na tle burzy. Brzmieniowo odrobiono solidną robotę, choć wybrano brzmienie lżejsze niż na albumach w przeszłości. Przydałoby się nieco większe zróżnicowanie planów i być głośniejsza perkusja. Płyta nie oszałamiała, ponieważ zbyt często Powerwolf bezproduktywnie wszedł w cudze buty.
Na [6] katedra jeszcze bardziej opustoszała, gdyż mroczny sakrament objawił się nadzwyczaj mało atrakcyjnie. Nie było melodyjnego zniszczenia znanego z przeszłości, a metalowy luz w Dead Until Dark i Army Of The Night rozbijał się o naleciałości Sabaton. Potęga 21-osobowego chóru katedralnego i gościnny występ Patricka Fuchsa z Hammer King poszły w gwizdek. Podniosły nastrój nie czarował w wyważonym We Are The Wild, w dodatku odrzucała komercyjność refrenu. Pewne echa dawnych hitów pobrzmiewała w Higher Than Heaven, ale mszę wilkołaków nie rozganiały już ogniste miecze przebojowości, ale woda święcona metalowego mainstreamu. Pomysły w Christ & Combat i Sacramental Sister jawiły się jako lustrzane odbicie melodii z poprzednich płyt. Jedynym utworem zagranym na poziomie był elegancki i patetyczny zarazem All You Can Bleed. Pod względem instrumentarium zabrakło większej ilości organów i nawet Fredrik Nordström produkcyjnie nie był w stanie wycisnąc więcej z tego materiału. Album okazał się wielkim zawodem, a wampiry zaczęły pić rozcieńczone wino zamiast krwi.
[9] był zbiorem coverów, mi.in. Judas Priest, Running Wild, Chroming Rose i Gary`ego Moore`a. W skład [12] weszły cztery nowe numery, kawałki znane z singli i EP-ek. Benjamin Buss, David Vogt i Stefan Gemballa grali też w Flowing Tears (w którym śpiewała żona Davida - Helen Vogt). Ponadto basista dołączył do powermetalowego Heavatar (Opus I: All My Kingdoms w 2013, m.in. Jörg Michael).
ALBUM | ŚPIEW | GITARA | KLAWISZE | BAS | PERKUSJA |
[1] | Attila Dorn | Benjamin `Matthew Greywolf` Buss | Falk Maria Schlegel | David `Charles Greywolf` Vogt | Thomas Diener |
[2-3] | Attila Dorn | Benjamin `Matthew Greywolf` Buss | Falk Maria Schlegel | David `Charles Greywolf` Vogt | Stefan `Stéfane Funebre` Gemballa |
[4-13] | Attila Dorn | Benjamin `Matthew Greywolf` Buss | Falk Maria Schlegel | David `Charles Greywolf` Vogt | Roel Van Helden |
Stefan Gemballa (Flowing Tears, ex-Mercury Tide), Roel Van Helden (ex-Delphian, ex-Lites Over Fenix, ex-Sun Caged, ex-Subsignal)
Rok wydania | Tytuł | TOP |
2005 | [1] Return In Bloodred | |
2007 | [2] Lupus Dei | #2 |
2009 | [3] Bible Of The Beast | #1 |
2011 | [4] Blood Of The Saints | #3 |
2013 | [5] Preachers Of The Night | |
2015 | [6] Blessed & Possessed | |
2016 | [7] The Metal Mass - Live | |
2018 | [8] The Sacrament Of Sin | |
2019 | [9] Metallum Nostrum | |
2021 | [10] Call Of The Wild | |
2022 | [11] The Monumental Mass: A Cinematic Metal Event (live / 2 CD) | |
2023 | [12] Interludium (kompilacja) | |
2024 | [13] Wake Up The Wicked |