Grecki zespół założony w Atenach w 1990. Ekipa zadebiutowała w marcu 1991 "Forgotten Path". Muzykę Septic Flesh stanowiło połączenie mrocznego gotyku z growlingiem. Na tle rodaków z Rotting Christ czy Nightfall, [2] prezentował się dość skromnie. To płyta przesiąknięta stylistyką deathmetalową z ultraszybkimi rytmami, kakafonicznymi solówkami oraz rykiem Spirosa Antoniou. Słychać było wpływy amerykańskich klasyków gatunku szczególnie Morbid Angel, ale także szwedzkich kapel. Jednocześnie Grecy postawili na konkretne zwolnienia mające wiele wspólnego z angielskim doom/death. Niektóre utwory w całości utrzymano w leniwych i ciężkich rytmach. Kolejnym elementem pieczołowicie budowanym od pierwszych lat działalności był mistycyzm, kojarzący się z antyczną spuścizną Grecji - tworzyły go przede wszystkim bogate i wielobarwne partie klawiszy, a Chris Antoniou zdradzał swoje fascynacje muzyką klasyczną i klimatycznym metalem spod znaku Tiamat. Mroczną aurę tworzyły też blackowe podkręcenia tempa, a także surowe brzmienie, za które odpowiedzialny był George Zacharopoulus (lider Necromantii). Pomimo stworzenia zrębów własnego stylu, grupa słyszalnie pozostawała jeszcze pod wpływem innych. Ultraszybkie blasty, kakafoniczne solówki oraz wyziewowy agresywny ryk Spirosa Antoniou dawały odczucie, że własny styl Septic Felsh dopiero powstawał. Najlepsze wrażenie robiły trzy pierwsze numery (Mystic Places Of Dawn, Pale Beauty Of The Past, Return To Carthage), pełnie nieokiełznanej deathmetalowej wściekłości. Kolejne trzy kawałki były zdecydowanie wolniejsze, zbliżone do doom/deathu właśnie i w tej części płyty pojawiało się najwięcej nudy i monotonii, a jednostajne pomysły nie uzasadniały długości trwania takich utworów jak Crescent Moon czy The Underwater Garden. Powrotem do bardziej zwięzłego grania był Behind The Iron Mask, a z instrumentalnego dwuczęściowego Mythos można by całkowicie zrezygnować. Była to kompozycja w całości zagrana na klawiszach i nie będąca w stanie przykuć uwagę słuchacza przez cały czas swojego trwania. Był to pierwszy przejaw fascynacji członków Septic Flesh muzyką klasyczną, co w przyszłości miało doprowadzić do stworzenia ich pobocznego projektu Chaostar oraz do silnego wplatania do albumów zespołu elementów muzyki klasycznej. Nie udało się Grekom stworzyć tutaj żadnych zrębów własnego stylu, słyszalnie pozostają jeszcze pod mocnym wpływem swoich rodaków (Rotting Christ, Nightfall i Necromantia), a także ówczesnych mistrzów death metalu. Pomieszanie tych elementów nie do końca się sprawdziło, zwłaszcza we fragmentach doom/deathowych.
[3] generalnie trzymał się tych samych założeń - łączenia deathmetalowej agresji z melodyjnymi zwolnieniami oraz fragmentami wykorzystującymi spokojne gitarowe "brzdąkanie" i wstawki klawiszy. W kawałkach pojawiły się motywy wokół których tworzono różne instrumentalne urozmaicenia na wzór Gothic Paradise Lost, przykładowo melancholijne i bardzo melodyjne solówki Sotirisa Vayenasa. Także niski growling Antoniou nosił lekkie piętno wczesnej ekspresji wokalnej Nicka Holmesa. W trakcie słuchania płyty dało się odczuć niemal okultystyczny wydźwięk szamańskich obrzędów obchodzonych ku czci antycznych bóstw w blasku świec, czemu pomogły trzy krótkie instrumentalne przerywniki klawiszowe oraz pozbawione cięższego gitarowego brzmienia fragmenty zamykającego płytę Narcissism. Odbiór całości psuło pozbawione przestrzeni brzmienie, które wprawdzie brzmiało dość oryginalnie na tle reszty ówczesnej sceny, ale szybko zestarzało i dziś razi głównie w sferze brzmiącej niczym automat i pozbawionej mocy perkusji. Jak się miało okazać, klimatyczny odcień miał wyraźnie odcisnąć swoje piętno na przyszłej twórczości Septic Flesh, bo niemal wszystkie kolejne płyty odwoławały się do nastrojowego pierwiastka, tak mocno uchwyconego właśnie na tym albumie.
[4] powstał w czasach trendu w muzyce metalowej dążącego do łagodzenia brzmienia i umelodyjniania muzyki. Podobna ewolucja miała miejsce w greckim metalu, który wraz ze świecącymi olbrzymie triumfy albumami Triarchy Of Lost Lovers Rotting Christ czy Athenian Echoes Nightfall również zaczął się kierować w stronę coraz większej przystępności. W przypadku Septic Flesh główną różnicą w stosunku do poprzedniego albumu była przewidywalność przy (wydawałoby się) dojrzalszej całości. Wpływy muzyki klasycznej to zasługa występującej gościnnie i dysponującej operowym głosem Natalie Rassoulis, która w części kompozycji (m.in. Shamanic Rite) wsparła Spirosa i Sotirisa. Po raz kolejny zastosowano niestety ubogie brzmienie, a perkusja przypominała pykający automat. Zespołowi udało się tu stworzyć kawałki w rodzaju The Future Belongs To The Brave, Ophidian Wheel czy Heaven Below - przez długie lata cenione i lubiane przez fanów. Krążek mógł się podobać pod względem bogactwa nastrojów - od orientalnego klimatu i helleńskich folkowych wpływów (Shamanic Rites) poprzez wyrafinowaną melodykę opartą na operowym rozmachu (Tartarus, Microcosmos, Enchantment), symfoniczne uniesienia (Phalic Litanies) aż po demoniczną agresję (Razor Blades Of Guilt). Ekipa zbliżyła się też do grup z kręgu metalu klimatycznego, korzystając z melodyjnych doomowych zwolnień i mrocznch klawiszowych wstawek. W przeciwieństwie do nieco chaotycznego poprzednika, nowa płya wydawała się lepiej poukładana, a gitarowe melodie sięgały znów do Paradise Lost - tym razem do Draconian Times. na tym krązku po raz pierwszy pojawiły się śmielsze przebłyski tego co Septic Flesh miał prezentować w latach późniejszych, czyli łączenia melodyjności z symfonicznymi ornamentami i deathmetalową agresją. materiał ten dziś jednak mocno się zestarzał, zwłaszcza pod kątem nadmiernej powtarzalności motywów.
[5] pierwotnie miał być minialbumem, jednak w czasie nagrań jego formułę rozszerzono sięgając po najstarsze nagrania formacji z lat 1990-1991. Pierwszą częśc płyty nazwano "The New Order" - pięć nowych kompozycji kontynuujących melodyjną i spokojniejszą odsłonę [4]. Dominowały średnie i wolne tempa, sporo melodii w sferze gitar, a całość doprawiono czytelnym i selektywnym brzmieniem. Najwięcej deathmetalowej mocy (pozbawionej jednak konkretnych podkręceń tempa, za to wzbogaconej sporą chwytliwością i heavy metalowymi melodiami) zawarto w otwierającym całość Brotherhood Of The Fallen Knights. Najbardziej w pamięci zapadał jednak klimatyczny The Eldest Cosmonaut, czysto zaśpiewany przez duet Sotirisa i Natalie Rassoulis - co ciekawe jako bonus dorzucono wersję z okazjonalnymi growlingami Spirosa i pewnymi zmianami w aranżacjach. Druga część płyty "Testimonial" to ponownie nagrane kompozycje z EP-ki, czyli klasycznie deathmetalowe oblicze Septic Flesh - obrobione jednak w stylu, jaki zespól prezentował pod koniec lat 90-ych XX wieku. Tak więc do szybkich galopad i konkretnego gitarowego wymiatania dodano sporo klawiszowych i symfonicznych dodatków, mocniej podkreślono też fragmenty spokojniejsze, a także melodyjne solówki. Poszczególne utwory nieco skrócono i uproszczono, jednak nie różniły się aż tak mocno od oryginałów. Największym korektom poddano tytułowy Temple Of The Lost Race trwający aż trzy minuty krócej niż w wersji z 1991. Z racji swojego kompilacyjnego charakteru [5] to raczej uzupełnienie dyskografii Septic Flesh, choć nowe kawałki brzmiały nieźle, pomimo pójścia drogą prostszą i chwytliwą drogą, ale jeszcze bez eliminowania elementów death metalowych czy mrocznych klimatycznych dodatków.
Od lewej: Christos Antoniou, Sotiris Vayenas, Spiros Antoniou, Kerim Lechner, Dinos Prassas
W 1999 muzycy postanowili dokonać podziału swojej dotychczasowej mrocznej i klimatycznej muzyki na dwa segmenty. Wszelkie symfoniczne i inspirowane muzyką klasyczną dokonania postanowili przenieść do nowego projektu Chaostar. Natomiast w Septic Flesh miał pozostać metalowy szkielet, nie pozbawiony jednak muzycznych poszukiwań i kombinowania. Efektem tych założeń okazał się [6], który błyskawicznie zyskał miano najbardziej kontrowersyjnego i wywołującego skrajne opinie albumu Greków. Z jednej strony nowy materiał rozwijał idee zarysowane na poprzedniku, czyli mix heavy metalu z gotyckim graniem i odrobiną death metalu. Ten ostatni przejawiał się głównie w growlingu Sotirisa, do którego dorzucono większą dawką jadu i okazjonalnego niskiego zaciągania na wzór Taneli Jarvy z Sentenced. Ten trop nie był zresztą bezpodstawny, bo pod względem muzycznym - tak jak na Amok - wrzucono sporo średnio-szybkiego czadu, doprawionego dawką gitarowych melodii i mrocznym klimatem. Do tego Grecy po raz pierwszy nagrali krążek poza swoją ojczyzną, w słynnym szwedzkim Fredman Studio, pod okiem zyskującego w tamtym czasie coraz większą sławę Fredrika Nordströma. Zaowocowało to produkcją czystą, selektywną i naturalną, ale jednocześnie dość mroczną i "rozmytą", bliską raczej standardom skandynawskim. Utwory zostały uproszczone i z pewnymi odstępstwami od norm, trzymały się schematu zwrotka-refren. Zabrakło też pomysłowych solówek, ciekawych riffów i wyrazistych refrenów (najczęściej zaśpiewanych czystym głosem Sotirisa). Zwrot w kierunku heavymetalowym sprawił, że na albumie nie było kobiecego wokalu, postawiono natomiast na elektronikę i sample. Co prawda pojawiały się one zaledwie w kilku utworach, lecz w mało akceptowalnych dawkach. W końcu raził podbity elektronicznie buczący bas, zdecydowanie różny od tradycyjnego brzmienia tego instrumentu na albumach metalowych. Fani krytykowali banalność materiału, czuć było w tym wszystkim sztuczność.
Aż cztery lata kazał fanom czekać Septic Flesh na [8] - tym razem muzycy zapowiedzieli powrót do korzeni i słowa dotrzymali, choć nie obyło się bez sporych zaskoczeń. Album faktycznie zataczał koło i prezentował wściekły death metal, ale szedł dalej niż w latach 90-tych XX wieku po względem poziomu brutalności. Spiros wrócił do niskiego growlingu, brzmiącego mniej czytelnie i bardziej ekstremalnie niżna debiucie, wręcz wyziewowo w stosunku do dawnych płyt. Ponownie pojawiły się też klimatyczne ozdobniki oraz wariacje na temat łączenia muzyki klasycznej i metalowej. Zostały one podane w majestatycznej formule, do czego bez wątpienia przyczyniły się doświadczenia z tego typu muzyką w ramach Chaostar. Symfonikę podano w wersji chwytliwej, dorzucono partie żeńskiego wokalu w wykonaniu Natalie Rassoulis, a także chóry na wzór Therion. Wbrew nadziejom niektórych fanów, Septic Flesh nie porzucił eksperymentalnego i tradycyjnie piosenkowego zacięcia [6] - co z jednej strony objawiało się ponownie uproszczeniem kompozycji i korzystaniem różnego rodzaju technologicznych przeszkadzajek. Tych było zdecydowanie więcej niż na poprzedniej płycie, także w warstwie wokalnej (zniekształcenia głosu). Wciąż pojawiały się nawiązania do rocka i metalu gotyckiego spod znaku Zoon Nefilim. Tym bardziej, że nowy krążek próbowano nasycić chorym i klaustrofobicznym klimatem, który niewiele miał wspólnego z lekkością wcześniejszych krążków. Słyszalnie ograniczono partii solowe, których w zasadzie nie było, poza szczątkowymi melodiami gitarowymi, poukrywanymi w tle i mającymi rozmyty charakter. Podobać się za to mogło brzmienie, które łączyło w sobie jaskiniowa atmosferę ze sporą dawką selektywności. Pod względem agresji zespół swoje największe atuty pokazywał w: otwierającym całość po intro Unbeliever, łączącym symfoniczny przepych z agresją deathu Faust oraz ambitnym miejscami Sumerian Daemon. Więcej było numerów w średnim tempie i prostych, jak opakowany industrialnymi echami When All Is None; gotyckiego Dark River, a przede wszystkim najbardziej nawiązującego do eksperymentalnej technologii Mechanical Babylon. Fragmenty doomowo najmocniej zaznaczono w Virtues Of The Beast, a pierwiastki stylu Passage Samael najmocniej wyeksponowano w Magic Loves Infinity. Najsilniej odrzucały elektroniczno-symfoniczne odjazdy w leniwym Shapeshifter - industrialno-doomowego koszmarka. Ze względu na swoją odmienność - zarówno w stosunku do mniej intensywnych i bardziej melodyjnych albumów z lat 90-tych - w pełni odrzucono elementy twórczości Paradise Lost, który w tamtym okresie zwrócił się w kierunku elektronicznego popu. Na żadnym innym albumie wcześniej ani potem, Septic Flesh nie zanurzył się tak mocno w mrocznych klimatach, dotykających istoty zła i otchłani piekielnych. Krążek znalazł potem licznych nasladowców, w niemieckim The Ruins Of Beverast na czele.
W pierwszej dekadzie XXI wieku Flesh pozostawał w zawieszeniu. W 2007 jednak muzycy ogłosili powrót do aktywnej działalności i szybko przygotowali kolejny album. Trudno było oczekiwać, że [9] uczyni z zespołu jedną z największych
gwiazd helleńskiego metalu. Album stawia na krótkie deathmetalowe strzały, gnające przed siebie w takt perkusyjnych galopad, ultraszybkiego riffowania i wściekłego growlingu Spirosa. Frontman wrócił do wyrazistej maniery, z jakiej słynął w latach 90-tych, a wsparcie wokalne otrzymał od czysto śpiewającego Sotirisa. Agresję obudowano symfonicznymi ozdobnikami w wykonaniu Praskiej Orkiestry, znaną już ze współpracy z zespołami metalowymi. Idealnie zlały się one z metalową oprawą, w jednym miejscach stanowiąc dla niej tło, w innych wychodząc na pierwszy plan. Popisy solowe pojawiały się tylko w dwóch utworach, z których jeden odegrał występujący gościnnie Marios Iliopoulos z Nightrage. Te solówki były jednak krótkie i nie powalały jakością. Słyszalnym nawiązaniem do wcześniejszych krążków natomiast była spora ilość fragmentów wolniejszych z doomowym ciężarem i melodyjnością, bez odwołań do angielskiego doom/deathu. Z okazjonalnych fragmentów klimatycznych wyeliminowano elementy rocka gotyckiego, a nowoczesne brzmienie stworzone przez Fredrika Nordstroma było nieco plastikowe. Płyta składała się z szybkiej pierwszej połowy oraz wolniejszą i podniosłą drugą. Otwarcie to autentycznie agresywny Lovecraft`s Death z wychodzącymi na pierwszy plan wstawkami orkiestry i chórów. Babel`s Gate oraz We The Gods to kolejne porcje bezkompromisowej deathmetalowej jazdy po mistrzowsku przeplatanej pomysłowymi zagrywkami orkiestry i technicznymi smaczkami. Pierwszy konkretny odpoczynek przynosił Sunlight / Moonlight - numer naszpikowany melancholijnymi motywami, w którym po raz pierwszy tak mocno podkreślono charakterystyczną grecką gitarową melodyjność. Była to przygrywka przed Persepolis, przypominającym trochę eposy z pierwszych trzech płyt Greków - głównie za sprawą mieszania okazjonalnych blastowanych podkręceń tempa z epickim lenistwem pozostałej części kompozycji. Niezły riffowo był Sangreal, gdzie udało się niemal idealnie uchwycić mistycyzm i nastrojowość. Za to zamykający album Narcissus to świetny prezent dla wszystkich sentymentalistów, tęskniących za płytami Septic Felsh z lat 90-tych. Był to kawałek utrzymany w średnim tempie, melodyjny i prosty, jakby została żywcem wyjęta z czasów [5] i [6]. Nowy krążek udanie łączył symfoniczny majestat z potęgą deathmetalowego czadu i odpowiednią dawką chwytliwości. Grecy ostatecznie zdefiowali swój styl, który w kolejnych latach miał być już tylko rozwijany, udoskonalany i modyfikowany.
Na [10] fani czekali z niecierpliwością, chcąc się przekonać czy Septic Flesh tylko jednorazowo wzbił się na wyżyny talentu czy też tendencja zwyzkowa będzie miała trwalszy charakter. Przede wszystkim na nowej płycie nastąpiło odejście od prostoty i tym razem numery były mniej oczywiste. Styl pozostał w sferze mieszanki fragmentów deathmetalowych z majestatem symfonicznych nakładek. Będący głównym kompozytorem, Chris Antoniou ponownie wykazał się sporą wyobraźnią w aranżacjach partii orkiestry - w jednym miejscach pozwalając im tylko tworzyć tło, a w innych wyprowadzając na pierwszy plan. W zasadzie wyeliminowano utwory w całości wolniejsze - tutaj dominowały duża dynamika i tempo, często oparte na blastach, które tworzyły kontrast ze spokojniejszym podkładem muzycznym. Perkusista Fotis Bernardo często popisywał się niebanalnymi umiejętnościami, stosując połamaną rytmikę i gęste przejścia. Oczywiście w muzyce nie zabrakło melodyjnych momentów, nasączonych gitarową melancholią. Solówki nie występowały nawet w postaci szczątkowej. Pewnym modyfikacjom uległ czysty wokal Sotirisa, któremu miejscami dodano elektronicznych nakładek, co nie byłą dobrą zmianą, bo niestety przypomina manierę stosowaną przez zespoły metalcore. Oprócz męskich wokali na płycie pojawiły się też epizodycznie zaciągane zaśpiewy znanej z Chaostar wokalistki Androniki Skouli, stanowiące jednak tylko drobny smaczek do całości (daleki od roli jaką na starych płytach Septic Flesh pełniła Natalie Rassoulis). Płycie nadano znów nowoczesne soczyste brzmienie, tym razem autorstwa Petera Tägtgrena, ale i on postawił na syntetyczność i plastikowość. Materiał tworzył jednolitą całość bez podziałow na części. Pozytywne wrażenie pozostawiał początek w postaci powoli się rozkręcającego The Vampire From Nazareth, w którym jednak szybko zespół pokazywał deathmetalowe pazury i potęgę symfonicznego brzmienia. Jeszcze lepiej wypadał bombastyczny The Great Mass Of Death, z blastami nałożonymi na symfoniczne aranżacje i partie chóru. Pyramid God sprawiał wrażenie kompozycji bardziej ułożonej i stonowanej, jednak w drugiej połowie muzycy ponownie konkretnie podkręcali tempo, oddając się sporej dawce szaleństwa. Autentycznym hitem był dynamiczny Five-Pointed Star za sprawą ciekawych partii gitar oraz wyjątkowo melodyjnych przyśpieszeń w refrenach. Dalsza część płyty to przeplatanka momentów ambitniejszych, nastawionych głównie na wielobarwne kombinowanie, a na finał serwowano Therianthropy - kawałek pełen żywiołowości z bogatym wykorzystaniem czystego wokalu Sotirisa (zwłaszcza w końcówce).
Przez lata Septic Flesh pozostał grupą specyficzną, silnie zakorzenioną w jednoznacznie zdefiniowanej konwencji, łączącej brutalny (choć nie pozbawiony przebojowości) death metal z monumentalnością i podniosłością muzyki symfonicznej. Ta formuła z jednej strony zapewniła ekipie rozpoznawalność, z drugiej jednak skazała na zjadanie własnego ogona i zauważalną monotematyczność. Koronnym dowodem na to był - nomen omen bardzo dobry - [12], nie próbujący odstąpić nawet o krok od standardów wytyczonych na poprzednikach. Bracia Antoniou przypomnieli sobie, że przy całym bogactwie i okazałości wykorzystywanych środków, punktem wyjścia musiały być zwyczajnie dobrze napisane, interesujące i zapadające w pamięć kompozycje. W ten sposób powstały: kroczący niczym walec Dante`s Inferno, dynamiczny Portrait Of A Headless Man, wzbogacony pięknym chórem Enemy Of Truth, brutalny Faceless Queen czy w końcu Trinity - kłaniający się Paradise Lost z okresu Draconian Times. Wszystko oparto na nośnych melodiach i symfonicznym rozmachu. Duże wrażenie robiła precyzyjna sekcja rytmiczna, zresztą produkcję dopieszczono do granic możliwości.
Późniejsze losy muzyków Septic Flesh:
ALBUM | ŚPIEW, BAS | GITARA, KLAWISZE | GITARA, KLAWISZE, ŚPIEW | PERKUSJA | GITARA |
[1] | Spiros Antoniou | Christos Antoniou | Sotiris Vayenas | Dimitris Valasopoulos | - |
[2] | Spiros Antoniou | Christos Antoniou | Sotiris Vayenas | - | - |
[3] | Spiros Antoniou | Sotiris Vayenas | - | - | |
[4-5] | Spiros Antoniou | Christos Antoniou | Sotiris Vayenas | - | - |
[6,8] | Spiros Antoniou | Christos Antoniou | Sotiris Vayenas | Akis `Lethe` Kapranos | - |
[9-11] | Spiros Antoniou | Christos Antoniou | Sotiris Vayenas | Fotis `Benardo` Giannakopoulos | - |
[12-13] | Spiros Antoniou | Christos Antoniou | Sotiris Vayenas | Kerim `Krimh` Lechner | - |
[14] | Spiros Antoniou | Christos Antoniou | Sotiris Vayenas | Kerim `Krimh` Lechner | Dinos `Psychon` Prassas |
Fotis Benardo (ex-Sream Devoid, ex-Bob Katsionis, ex-Nightrage, ex-Necromantia), Dinos Prassas (ex-Eternity, ex-Nyne)
Akis Kapranos (ex-Depression, Order Of The Ebon Hand, Mournblade, Horrified), Kerim Lechner (ex-Thorns Of Ivy, ex-Decapitated)
Rok wydania | Tytuł |
1991 | [1] Temple Of The Lost Race EP |
1994 | [2] Mystic Places Of Dawn |
1995 | [3] Esoptron |
1997 | [4] Ophidian Wheel |
1998 | [5] A Fallen Temple |
1999 | [6] Revolution DNA |
2000 | [7] Forgotten Paths - The Early Days (kompilacja) |
2003 | [8] Sumerian Daemons |
2008 | [9] Communion |
2011 | [10] The Great Mass |
2014 | [11] Titan |
2017 | [12] Codex Omega |
2020 | [13] Infernus Sinfonica MMXIX (live) |
2022 | [14] Modern Primitive |
2023 | [15] Reconstruction EP |
2025 | [16] Amphibians EP |