Blackmetalowa grupa norweska powstała w 1986 w mieście Kolbotn jako Black Death z inicjatywy Fenriza (ur. 28 listopada 1971) i Zephyrousa. Pierwsze utwory nosiły znamiona inspiracji Celtic Frost czy Cryptic Slaughter i to było słychać na dwóch demówkach z 1987: "Trash Core" i "Black Is Beautiful". Po zmianie nazwy na Darkthrone, muzycy wydali kolejne cztery kasety promocyjne: "Land Of Frost" i "A New Dimension" w 1988 (tą drugą nagrano już z Nocturno Culto, ur. 4 marca 1972), a także "Thulcandra" i "Cromlech" w 1989. Ciężka praca muzyków zaowocowała kontraktem na cztery płyty z wytwórnią Peaceville Records. Debiut był deathowymi popłuczynami po Black Death i niczym nie zachwycał, choć zespół aktywnie promował banialuki w fanzinach jako "album osadzony w stylistyce technicznego death metalu i charakteryzujący się progresywną strukturą utworów". W tym okresie członkowie formacji zwrócili się ku poglądom Euronymousa z Mayhem, stali się częstym bywalcami jego sklepu "Helvete" w Oslo i weszli w skład stworzonej przez niego organizacji The Black Circle, agresywnie nastawionej do chrześcijaństwa. Fenriz, Nocturno Culto i Zephyrous zmienili swój image na blackmetalowy, zaczęli malować twarze i głosić, że dotychczasowa scena deathmetalowa zbyt się skomercjalizowała. Te zabiegi nie spodobały się ówczesnemu basiście Dagowi Nielsenowi, który odszedł w trakcie sesji nagraniowej do [2].
W trakcie nagrań, Fenriz miał 21 lat, Nocturno Culto - 20, a Zephyrous - 19. Nie spodziewali się, że ich nowe dzieło postawi poprzeczkę artystyczną bardzo wysoko dla norweskiego black metalu, jak i dla black metalu w ogóle. Geneza [2] polegała na uproszczeniu twórczości tak bardzo jak było to możliwe, a przyświecały temu tak prozaiczne cele jak nie przemęczanie się riffami czy rytmiką perkusji. W rezultacie zespół zaprezentował niezwykle ascetyczny black, przygniatający niezwykłym chłodem, porównywalnym w tamtych czasach zasadzie jedynie do Diabolical Fullmoon Mysticism Immortal. Na gruncie wcześniej wypracowanym przez wczesne Bathory i Celtic Frost, zbudowano nowe podwaliny stylistyczne, w niezwykły sposób ukazujące niepokojącą atmosferę zamarźniętych skandynawskich krain. Krążek to sześć dośc długich kompozycji, które położyły podwaliny pod jeden z najbardziej ekstremalnych gatunków w historii metalu. Były więc ekstremalne tempa perkusji (w tym blasty), wściekły skrzeczący wokal oraz nisko nastrojone przesterowane gitary. Specyficznie rozmyte brzmienie powstało w norweskim studiu Creative i ono po części nadało materiałoi sporej dawki monumentalizmu. W poszczególnych utworach nie zabrakło wręcz doomowych zwolnień oraz fragmentów utrzymanych w marszowej rytmice, co wprowadzało nieco urozmaiceń do dominującej blackowej rąbanki. Gdzieniegdzie skrzek Nocturno Culto dostał wspomaganie cechującego się dużo większą dawką luzu i dystansu krzyku Fenriza. Momentami riffy odchodziły w kierunku bardziej melodyjnym, a w końcówce In The Shadow Of The Horns pojawiły się nawet akustyczne nakładki, przypominające utwory Bathory. Solówki nie stanowiły esencji tej muzyki, a kiedy się pojawiały były krótkie i nadzwyczaj hałaśliwe. Pewnymi cechami chwytliwości wykazywał się otwierający album ponad 10-minutowy Kathaarian Life Code, który po mrocznym intro otwiera bezwzględna kanonada perkusji, szybko przechodząca jednak do riffowego zwolnienia. Zaraz potem uderzał hołd dla Celtic Frost - wspomniany In The Shadow Of The Horns, który w drugiej połowie rozpędzał się do ekstremalnych temp. Paragon Belial zaskakiwał nietypowymi riffami i ten numer stanowił jeszcze łącznik z deathmetalową przeszłością. Where Cold Winds Blow to brutalna blackowa jazda oraz jednocześnie symbol kierunku, w którym zespół będzie podążał w kolejnych latach. Dźwiękową bezwzględność zawierał również początek tytułowego A Blaze In The Northern Sky, który dalej jednak trzymał się głównie wolniejszej rytmiki i zamulonych riffów. Na koniec The Pagan Winter czyli mieszanka prostej gitarowo-perkusyjnej agresji z klimatycznymi zwolnieniami. Szefowie Peaceville byli początkowo sceptycznie nastawieni do zmian jakie zaszły w zespole, ale okazało się z biegiem czasu, że ten surowy styl szybko zyskał grono oddanych fanów. Te nagrania trafiły po prostu w gusta osób na co dzień nie gustujących w blacku - posiadały bowiem sporo oryginalnych pomysłów, urozmaicających ekstremalną formułę całości i tworzących z niej coś wyjątkowego. Szwedzkie naleciałości pozostały, ale po prostu zamieniono Entombed czy Unleashed na wczesne Bathory, dodając jednakże coś własnego i wyciągniętego niejako z mroku norweskich lasów. Na okładkę trafiło dość demoniczne zdjęcie Zephyrousa. Warto dodać, że tytuł płyty - "Łuna Na Północnym Niebie" - mógł kojarzyć się z podpaleniami kościołów, które miały miejsce w tamtym czasie w Norwegii.
Wraz ze śmiercią Euronymousa w sierpniu 1993, w naturalny sposób kariera Mayhem legła w gruzach. na polu bitwy pozostali przede wszystkim Immortal i Darkthrone. Kariery Emperor i Burzum dopiero nabierały tempa. Kuto więc żelazo póki gorące i [3] podtrzymywał styl poprzednika, był jednak jeszcze bardziej mroczny i diabelski. Osiem ostrych jak brzytwa numerów oparto w większości na ultraszybkiej perkusyjnej kanonadzie, w których blasty przeplatały się z nieco mniej intensywnymi galopadami o punk-rockowym rodowodzie, mocno przesterowane gitary tworzyły jednolitą ścianę dźwięku, a Nocturno Culto zdzierał swój wokal w wysokich skrzekach. Dominowały prosta, a miejscami wręcz banalna agresja. Inspiracje Hellhammer/Celtic Frost i Under The Sign Of The Black Mark ustąpiły nawiązania do starych płyt Venom czy dwóch pierwszych albumów Bathory. W trzech utworach pojawiły się też niezłe solówki łączące dysonanse z melodią. Nocturno Culto zagrał też na basie, który został skrajnie przesterowany i schowany za gitarami. Ten model ograniczonego korzystania z basu stanie się wkrótce charakterystyczny dla większości płyt blackmetalowych. Fenriz bębnił prymitywnie, ale na swój specyficzny sposób, z ciekawymi patentami zwłaszcza eksponującymi rytmikę werbla. Krążek wyprodukowano znacznie surowiej niż [2], ale na razie jeszcze nie kosztem wyrazistości nagrań. Dzięki temu mimo hałaśliwego charakteru numerów, dało się wychwycić wszystkie smaczki i detale. Niezmiennym za to pozostał skandynawski klimat dźwięków oraz satanistyczna tematyka tekstów, którą tutaj jeszcze zradykalizowano. Wyróżniały się głównie trzy utwory, stanowiące bezkompromisowe i wściekłe ataki. Były to: Natassja In Eternal Sleep (brutalnie wyciszony pod koniec), Unholy Black Metal oraz zagrany w całości na bazie jednego prostego akordu Inn I De Dype Skogers Favn. W pamięć zapadał również przypominający Mayhem Summer Of The Diabolical Holocaust, zawierający zaskakujące (wręcz doomowe) zwolnienie w środku, ozdobione chwytliwą solówką. Ostatni rozdział stanowił najbardziej przypominający stylistykę poprzedniej płyty Crossing The Triangle Of Flames, kończący się masywnym motywem z niepokojącymi dźwiękami kościelnego dzwonu. Mniej emocji pozostawiały po sobie natomiast najwolniejsze kompozycje: powoli się rozkręcający i później zbyt szybko zmierzający do finału The Dance Of Eternal Shadows oraz oparty na marszowej rytmice To Walk The Infernal Fields, w którym działo się niewiele. Warto też wspomnieć, że w tytułowym Under A Funeral Moon grupa dała upust zafascynowaniu taśmą "Necrolust" Vader (w "refrenowym" riffie słychać inspirację jedną z zagrywek otwierających The Final Massacre). Na okładkę trafił tym razem stojący pod drzewem Nocturno Culto. Podobnie jak poprzednik, [3] stał się wzorem do naśladowania dla licznych mniej lub bardziej znanych wykonawców w kolejnych latach. Przy okazji był to album, z którego stylu kompozytorskiego Darkthrone miał korzystać najczęściej, łącząc go z różnego rodzaju eksperymentami i stylistycznymi poszukiwaniami. Fenriz podsumowywał ten okres: "To co tutaj się dzieje, to niemal religia i jeśli połączyć ją z muzyką, powstanie czysta mieszanka wybuchowa". Zapytany o działalność pozamuzyczną, perkusista odpowiadał: "Jak dotąd udało nam się zrobić dużo dobrej roboty, ale muszę być bardziej ostrożny. Jestem częścią Darkthrone, zatem wolę inicjować niektóre akcje i zlecać ich wykonanie innym".
Fenriz i Nocturno Culto na promocyjnych zdjęciach do [3]
Tytuł [4] był hołdem dla wokalisty Deada z Mayhem, który w momencie popełnienia samobójstwa miał na sobie białą koszulkę z napisem "I love Transilvania". Przede wszystkim był to pierwszy album nagrany wyłącznie przez duet Nocturno Culto-Fenriz. Przez wiele lat budowano opowieść, że Zephyrous nigdy nie podał powodów swojego odejścia, że po prostu "odszedł w las i nigdy nie wrócił". Prawda była taka, że muzyk zmagał się z alkoholizmem i doznał obrażeń w wyniku jazdy samochodem po pijaku (po którym czuł się opuszczony przez kolegów). Nocturno Culto tymczasem wyniósł się z Oslo na odległą prowincję. Jaka by nie była prawda, płyta okazała sie jedną z najbardziej brutalnych i obskurnych, jaka ukazała się w historii black metalu. Przez 39 waliły non stop blasty i ekstremalne tempa, raz szybsze raz wolniejsze riffy z charakterystycznym tremolo oraz blackowy skrzek. Wszystko to oprawiono prymitywnym garażowym brzmieniem, przy którym ciężko mówić o słyszalności poszczególnych instrumentów, bo zlewały się one w jedną muzyczną plamę. Znane z poprzednich płyt zwolnienia czy urozmaicenia zostały zupełnie wyeliminowane, pozostało jedynie kilka krótkich solówek, w których jednak też trudno było znaleźć walory melodyczne, bo były z gatunku tych piskliwych i jazgoczących. Kult tj płyty polegał na czymś innym, a mianowicie nasączeniu kawałków specyficzną melodyjnością, obecną szczególnie w riffach. Ta melodyjność nie miała charakteru bezpośredniego, a raczej taki działający na podświadomość słuchacza. Była ona podobna do efektu uzyskanego przez pierwsze zespoły z kręgu melodyjnego death metalu a zwłaszcza przez At The Gates na ich pierwszych dwóch albumach. Drugim przyciągającym elementem był zimny północny klimat tej muzyki, potęgowany dodatkowo przez garażowe szumy oraz teksty utworów po norwesku (w sześciu na osiem utworów). Na killery wyrastały tytułowy Transilvanian Hunger ("so pure...evil, cold") oraz najbardziej agresywny w zestawie As Flittermice As Satans Spys, w którym szczególnie zapadały w pamięć piski wydawane przez gitarzystę wskutek przesuwania palców po gryfie oraz prowadzący ten utwór riff - jeden z najbardziej klasycznych dla black metalu. jedynie I En Hall Med Flesk Og Mjod lekko zwalniał tempo i przechodził do rytmów bliskich punk-rockowi, a w najkrótszym Over Fjell Og Gjennom Torner następowało niespodziewane zwolnienie pod koniec, które brutalnie przerywał dźwiękiem wyłączanego magnetofonu kasetowego. Krążek wydawał się zwieńczeniem poszukiwań artystycznych Darkthrone, zapoczątkowanych w 1991. Była to płyta, który doprowadziła zespół do ściany, bo bardziej brutalnie i prymitywnie w tamtych czasach blacku nie dałoby się zagrać. [4] wszedł momentalnie do klasyki gatunku, chociaż od strony muzycznej i szczególnie produkcyjnej mógł od siebie odstraszać zwłaszcza słuchaczy lubiących bardziej dopracowane dźwięki. Choć pozornie materiał mógł się wydawać porcją bezkształtnego hałasu, to jednak miał w sobie coś nieokreślonego, co potrafiło do siebie przyciągnąć i sprawić, że chciało się do tego krążka wracać - choćby atmosferę niepokoju samotnego wędrowca przemierzającego ciemny las. Teksty do czterech utworów napisał Varg Vikernes z Burzum, a na okładce można było podziwiać samego Fenriza. na okładkę trafiło zdjęcie Fenriza ze świecznikiem. Na tylnej okładce widniał napis "Norsk Arisk Black Metal", który pojawił się również na wyprodukowanych własnym sumptem bluzach, później oficjalnie rozprowadzanych. Hasło "Aryjskiego Black Metalu" nie spodobało się wytwórni Peaceville, której szefowie wydali newstletter potępiający działania duetu. Muzycy zostali zmuszeni do napisania publicznych przeprosin, ale i tak nie uchroniło ich to przed zerwaniem kontraktu. Schronienie znaleźli w koncernie Moonfog Records, założonym przez Satyra z Satyricon.
Przystępując do nagrywania [5], Ferniz i Nocturno Culto uznali, że dalsze ściganie się o palmę najbardziej brutalnego i prymitywnego zespołu blackmetalowego było pozbawione sensu. Stąd też nowy album przyniósł wyraźne zmiany w stylistyce Darkthrone, ale pokazał też, że zespół zaczynał łapać zadyszkę, a nagrywanie kolejnych wydawnictw rok po roku odbiło się na ich jakości. Pierwszą ze zmian było zróżnicowanie kompozycji pod względem temp i stylów. Poza ekstremalnymi numerami opartymi tradycyjnie o blasty i szybkie gitarowe tremola, nagrano kawałki wchodzące zarówno w średnie jak i wolne tempa. Choć tego typu nagrania pojawiały się w twórczości zespołu już wcześniej, to jednak w zasadzie nie obejmowały całych utworów i do tego ich większości. W tych wolniejszych fragmentach słychać było odwołania do innych gatunków muzyki metalowej, a całość była bardziej eklektyczna. Zmianie uległ także wokal Nocturno Culto, który tutaj stał się niższy, bardziej bezpośredni i krzykliwy. Za to podobnie jak na [4] wykorzystano brzmienie niewyraźnie garażowe. Także w sposobie riffowania czy grania okazjonalnie solówek nie było jakiegoś skoku jakościowego. Niezmienny pozostał też lodowaty klimat, czyniący tę płytę idealną do słuchania zimą. Darkthrone zastosował chwyt polegający na zwalnianiu każdej kolejnej kompozycji. Zaczynało się więc wszystko od petardy En Vind Av Sorg, w pierwszej połowie zbyt jednak przypominający Transilvanian Hunger. Później szarżował urozmaicony muzycznie (okazjonalne przyśpieszenia tempa, monumentalne zwolnienie i niezła solówka) Triumphant Gleam, którego motoryka i sposób riffowania miał wiele wspólnego z thrashem w niemieckim wydaniu. Powolny i ciężki The Hordes Of Nebullah stanowił słyszalny flirt grupy z doom metalem. Niestety, dalsza część płyty to już spadek formy - Hans Siste Vinter powraca do ekstremalnego grania, które jednak niewiele pozostawiało w pamięci słuchacza. Główny riff z Beholding The Throne Of Might to kolejny autoplagiat, tym razem z charakterystycznego motywu In The Shadow Of The Horns. Sam utwór robił zresztą wrażenie zbył przekombinowanego. Niewiele lepiej prezentował się powolny Quintessence, który wprawdzie posiadał smolisty riff, jednak ciągnął się stanowczo za długo i monotonnie. Ten kawałek mógł irytować wokalem Nocturno Culto. Ciekawiej robiło się w zamykającym Sno Og Granskog - mrocznym ambientowym outrem, nawiązującym do twórczości Burzum, w trakcie którego Fenriz recytował po norwesku na tle porykujących trąb i uderzeń bębnów. Powstał album, na którym ciekawy zamysł kompozycyjny wyraźnie przegrywał z jakością jego wykonania. Do pomysłu urozmaicenia swojego grania Fenriz i Nocturno Culto podeszli zbyt topornie przez co zniknęła zwiewność kompozycyjna i aranżacyjna naturalność. Tutaj po raz pierwszy pojawiły się kalkulacja i wyrachowanie, a samocytaty świadczyły o kryzysie inwencji twórczej.
Nocturno Culto i Fenriz
Na wydany w styczniu 1996 [6] połowę tekstów napisali znani ludzie norweskiej sceny blackowej - Garm z Ulver, Ihsahn z Emperor, Carl-Michael Eide z Ved Buens Ende oraz Satyr. Ponownie eksplorowano znane już rejony, ale uwagę zwracało kilka muzycznych ubarwień. Bez wysiłku można było bowiem wychwycić pierwiastki death i thrash metalu, co w tym przypadku doskonale pasowało do całości. Ta jednak specjalnie nie porażała, składając się z mdłych utworów bez charakteru i zagranych bez polotu. Ten brak natchnienia uwidocznił się najbardziej w postawieniu na szybkości kosztem jakości. 6 kwietnia 1996 Darkthrone zagrał swój ostatni w karierze koncert w klubie "Rockefeler" w Oslo. Nocturno Culto tłumaczył potem, że wraz z Fenrizem uważali koncertowanie za część muzycznego estabilishmentu, przez co zawsze czuli się niekomfortowo. Dużym nieporozumieniem było wydanie w październiku tego samego roku [7] - w zasadzie taśmy odsłuchowej nagranej w czasie między dwoma pierwszymi krążkami, kiedy w grupie grał jeszcze Nielsen i powzięto decyzję o zmianie stylu z deathu na black metal. Ścieżki wokalne dograno w 1994. Gdyby ten materiał ukazał się zaraz po debiucie, byłby w stanie zebrać pozytywne opinie, ale po kilku niezłych stricte blackowych albumach na nikim nie robił dobrego wrażenia. Po raz kolejny okazało się, że Darkthrone byli mistrzami w prowadzeniu wyraźnej linii melodycznej okraszonej prostym i łatwym tempem. Znacznie gorzej było przy próbach komplikacji struktur utworów. Po przyzwyczajeniu fanów do blackmetalowej masakry, Nocturno Culto i Fenriz bez ostrzeżenia rzucili w swoich "wyznawców" deathowym mięsem". 6 kwietnia 1996 Darkthorne zagrali swój ostatni koncert w karierze w Oslo - jego fragmenty można usłyszeć na bootlegu "A Night Of Unholy Black Metal" z 1997.
Dawne zaufanie częściowo odzyskano dzięki [8], generalnie zagranym w wolnych i średnich tempach. Dzięki temu zabiegowi, czas trwania utworów znacznie się wydłużył - zaledwie sześć numerów trwało niemal 38 minut. Poskromienie prędkości wiązało się z jednoczesnym powrotem do znanego zimnego i przeszywającego klimatu. Mimo że bardziej rozbudowany niż zwykle, materiał nadal oparto na prostych riffach i powtarzalnych tempach, w tym wypadku nie doskwierających zanadto. Ta grupa nie musiała bawić się w żadne techniczne zagrywki, aby w tamtym czasie utrzymać przy sobie sympatyków, doceniających szczerość przekazu i postawienie się postępującej komercjalizacji. [9] stanowił kolejny spektakularny zwrot akcji w karierze zespołu. Z początku wydawało się, że nowa płyta była po prostu szybszą wersją [8], ale po kilku przesłuchaniach stawało się jasne, że Darkthrone nie wiedzieli wówczas zbytnio, w jakim kierunku stylistycznym zamierzali się się udać. Galopujące bezkompromisowo walce kontrastowały zbytnio z powolnymi i nadzwyczaj ciężkimi fragmentami. Wydawnictwo nie było słabe, jedynie mało składne i w jakimś stopniu chaotyczne. Na szczęście umiejętności techniczne muzyków znacznie się polepszyły od czasów [4], zwłaszcza Fenriz rozwinął się jako kompozytor (w Sin Origin wykreował kapitalną atmosferę grozy).
Otwierający [10] Rust nasuwał skojarzenia z Immortal - powolny obskurny kawałek o niesamowitym klimacie, poparty odpowiednio zdartym skrzekiem. Kolejne utwory zdradzały pewne pomysły, za którymi muzycy odważnie poszli dopiero na kolejnych krążkach. Czuć fascynacje rock`n`rollem, a jednocześnie w każdej minucie zawarto ogromną dawkę nienawiści i jadu. Fenomenalny duszny mroczny klimat stworzono nie uciekając się do klawiszy wzorem Dimmu Borgir. Płytę wieńczył wzorowo In Honour Of Thy Name - wściekły i zadający głębokie rany cięte udanie wprowadzonymi zwolnieniami. Pewnym novum było wprowadzenie elektronicznych introdukcji. Wydawało się, że w identycznym stylu nagrano [11] - na to przynajmniej wskazywał początek w postaci Information Wants To Be Syndicated. Okazało się jednak, że poza jeszcze niszczycielskim Hate Is The Law, Darkthrone zrezygnowali z szybkich temp i krótkich szorstkich riffów. Większość albumu wypełniło rozległe granie, do którego zespół usilnie starał się przekonać swoich fanów. Zaowocowało to ostatecznie dziełem przeciętnym, mało wyrazistym i nazbyt wyblakłym. Nie udało się w pełni Norwegom utrzymać od początku do końca eksplozji barw i dźwięków. Był to też ostatni album Darkthrone, w którego realizacji stosowano próby dźwięku. Nocturno Culto przyznał w tamtym czasie, że w trakcie nagrań zespół nigdy nie używał metronomu (przyrządu zegarowego służącego do odmierzania tempa utworu muzycznego) i nigdy nie zamierza.
Niezły orzech do zgryzienia dla fanów stanowił również [12]. Zawierał bowiem muzykę nie tyle co przesyconą rock`n`rollowym duchem Motörhead, co punkiem, a wręcz jego crustową odmianą (zapoczątkowaną przez Discharge, a w deathmetalu przez Extreme Noise Terror). Dłuższe blackowe hymny zastąpiono nie mniej obskurnymi krótszymi kawałkami, ale wciąż to był Darkthrone - obleśny i nienawidzący wszystkiego jaśniejszego od czerni. Na wyszczególnienie zasługiwały numery w zasadzie dla Darkthrone nietypowe jak bujający rock`n`rollowy Graveyard Slut, galopujący w kilmisterowym stylu Whisky Funeral i już bardziej blackmetalowy Shut Up, w którego tekście Fenriz surowo oceniał młodsze zespoły. Tradycjonalistom zapewne spodobała się druga połowa albumu, gdzie kawałki były rozbudowane i mniej oczywiste, poczynając od mrocznego Elia Capitolina, poprzez szybki Tyster Pa Gud (tylko w tym kawałku zastosowano blasty), a kończąc na powolnym Forebyggende Krig, rozpędzającym się trochę pod koniec. Wszystko zostało oprawione surowym przybrudzonym brzmieniem, mniej było odczuć lodowatą aurę Skandynawii. Większość utworów było dużo prostszych i bardziej melodyjnych niż starsze kompozycje, często pojawiały się w nich struktury zwrotkowo-refrenowe. Nocturno Culto zagrał sporo solówek, w większości zawierających ciekawe popisy techniczne oraz melodie. Również Fenriz postanowił pokazać swoje możliwości wokalne przejmując śpiew w Graveyard Slut i dorzucając swoje pięć groszy do Forebyggende Krig, a jego krzycząca w starym punkowym stylu maniera wokalna doskonale pasowała do tych kawałków.[12] okazał się albumem, który podzielił dotychczasowych fanów Darkthrone. Nie wszyscy byli w stanie wybaczyć Fenrizowi i Nocturno Culto odejście od tradycyjnego blacku w kierunku przystępniejszej i jakby weselszej muzyki, tym bardziej, że doszła do tego zmiana image`u muzyków oraz szereg krytycznych wypowiedzi Fenriza o tradycyjnym blacku, które tylko dolały oliwy do ognia. W wielu miejscach to była zupełnie inna muzyka niż to co zespół grał na swoich klasycznych płytach, to jednak czuć było przyjemność grania jaką sprawiło muzykom stworzenie tych dźwięków.
Fenriz i Nocturno Culto
Kolejnym etapem black`n`rollowej ery był [13], którego tytuł był skrótem od "Fuck Off And Die". Tutaj słyszalnie przekroczono Rubikon i już na okładkę wrzucono wychodzącego z grobu kościotrupa starego punkowca. Na płycie zabrakło klasycznym blackowych temp z tremolami i blastami, a wszystkie szybsze momenty tego albumu to zaledwie punkowe i heavymetalowe średnio-szybkie galopady. Zespół hołdował zresztą średnim i wolnym tempom, większa dynamika pojawiała się jedynie w F.O.A.D., Canadian Metal, Splitkein Fever oraz końcówkach Raised On Rock i Pervertor Of The Seven Gates. To odejście od klasycznego black metalu z lat 90-ych spowodowały podział wśród fanów grupy, z których wielu zarzuciło Fenrizowi i Nocturno Culto zdradę ideałów. Najwięcej typowego łojenia pojawiało się w otwierającym płytę These Shores Are Damned oraz w zamykającym Wisdom Of The Dead. Reszta to fascynacje heavy metalem z początku lat 80-ych XX wieku, pierwotnym punk rockiem, Motörhead (Raised On Rock zaczynał się identycznym wejściem perkusji jak Don't Let'Em Grind Ya Down), dokonaniami Venom, Celtic Frost, Mercyful Fate, Voivod czy Slayer. Pomimo sporego eklektyzmu stylistycznego tego wydawnictwa, można było z łatwością rozpoznać w nim stylistykę Darkthrone, głównie poprzez charakterystyczne zapiaszczone brudne brzmienie, tutaj zresztą bardziej niechlujne niż na płycie poprzedniej. W sposobie gry Nocturno Culto melodie mieszały się z dużą ilością luzu i spontanu. Co ciekawe tym razem wreszcie dało się usłyszeć bas, co na wcześniejszych albumach było trudne. Fenriz dalej w typowy dla siebie sposób - prosty ale nie pozbawiony finezji i urozmaiceń - walił w bębny. Fenriz zresztą zaśpiewał w czterech utworach krzycząc po punkowsku, ale też wjeżdżając w heavymetalowy śpiew czy też groźną manierę Toma Fischera z Celtic Frost. Dodatkowo w refrenach Wisdom of the dead udziela się wokalista Aura Noir Czral. Kompozycyjnie wyobraźnia muzyków była spora, choć typowe dla Darkthrone granie zostało skierowane na zupełnie nowe i wcześniej nie eksplorowane rejony. Ostatecznie muzycy dołożyli kolejną cegiełkę do swojego ciągłego przeciwstawiania się panującym trendom i modom. [14] był trzypłytowa składanką wczesnych demówek z lat 1988-1991, dorzucono równiez instrumentalne wersje nagrań z [7].
Zupełnie nijaki [15] stylistycznie kręcił się w kółko. Darkthrone nie był AC/DC czy Motörhead, aby każdy album zawierał niemal to samo i doprowadzać zawsze fanów do orgazmu. Nowe dzieło w zasadzie niczym nie różniło się od dwóch poprzednich, nie wnosiło do wizerunku grupy nowych elementów i udowadniało, że Norwegowie stracili pomysł na muzykę. Ten album po prostu irytował wtórnością i monotematycznością treści. Poza niezłym Norway In September, reszta nie zasługiwała na większą uwagę. Wszystko zlewało się w jedną całość, a z każdym kolejnym kawałkiem robiło się coraz senniej i nudniej. Album kontynuował black`n`rollową linię muzyczną, choć mniej było
punka czy hard rocka, za to więcej wczesnego thrashu czy klasycznego heavy metalu - co było słychać w sposobie konstruowania riffów. Elementy blackowe pojawiały się śladowo - głównie w głosie Nocturno Culto, niechlujnej produkcji i mrocznym klimacie tych dźwięków. Częściej pojawiały się heavymetalowe galopady, a o blastach można było zapomnieć. Tym razem więcej zabawy i dystansu nie zadziałało, gdyż w każdym numerze zastosowano coś co rozbrajało powagę słuchacza i jednocześnie wywoływało irytację ortodoksyjnych fanów black metalu. Te elementy były głównie zasługą warstwy wokalnej, podzielonej pomiędzy Nocturno Culto i Fenriza w proporcjach 5/4 (w książeczce do płyty Fenriz zaśpiewał niby jedynie w The Winds They Called The Dungeon Shaker, lecz dało się wyraźnie usłyszeć jego luzackie wokale także w trzech innych kawałków. Trudno było cokolwiek na tej płycie wyróżnić - może gnający do przodu Hiking Metal Punks czy Witch Ghetto, odegrany w stylu Celtic Frost. Z płyt nagranych przez Darkthrone od 2006, ta robiła zdecydowanie najgorsze wrażenie. Z powodu małego odstępu czasowego między płytami, z pewnością pospieszono się z realizacją tego materiału.
Fenriz
[16] jako czwarty materiał z kolei upodobał sobie granie korzenne, mieszające tradycyjne odmiany metalu z blackową przeszłością Darkthrone. Na krążku dominowały dynamiczne utwory, utrzymane w większości w formie motörheadowych
galopad. Fascynacje ekipą Lemmy`ego występowały w riffach, prostej rytmice perkusyjnej oraz w sposobie konstruowania utworów (w których aż dwa kończyły się w sposób podobny do Overkill). Częste na poprzednich dwóch albumach zwolnienia pojawiały się jedynie w Running For The Borders, Stylized Corpse oraz w instrumentalnym Bränn Inte Slottet. Dwa z tych utworów zostały napisane przez Nocturno Culto, którego dużo bardziej rozbudowane i pokombinowane numery słyszalnie odróżniały się od krótkich i chwytliwych utworów pisanych przez Fenriza. Nocturno Culto stworzył sporo ciekawych riffów oraz przyłożył się do dość ambitnych solówek. Warstwa wokalna została po równo podzielona między obu muzyków. Obok zwykłych charkotów i skrzeków obajh postanowili w kilku miejscach zaśpiewać czystym głosem - obok niezłych podniosłych niskich śpiewów Fenriza (Those Treasures Will Never Befall You) i Nocturno (Eyes Burst At Dawn), słuchacz dostał fałsze i nieudane próby śpiewania w wyższych partiach głosu. Niezmiennym elementem stylistyki pozostałe surowe brzmienie, choć grupa postarała się o mniej garażową produkcję.
Z poszczególnych kompozycji najszybciej zapadały w pamięć: podniosły Those Treasures Will Never Befall You, bardzo melodyjny Circle Of The Wagons, motörheadowy I Am The Working Class oraz najszybszy w zestawie Eyes Burts At Dawn. Może i była to dla Nocturno Culto i Fenriza sentymentalna podróż do lat ich dzieciństwa, ale nie tego po Darkthrone oczekiwali ich fani, którzy nie znaleźli na tej płycie zbyt wiele dźwięków dla siebie.
Nocturno Culto grał w Satyricon, Sarke (Vorunah w 2009, Oldarhian w 2011, Aruagint w 2013, Bogefod w 2016, Viige Urh w 2017, Gastwerso w 2019 i Allsighr w 2021), wystąpił gościnnie na Isa Enslaved i w końcu założył własny heavymetalowy projekt Gift Of Gods (EP-ka Receive w 2013, m.in. cover Universe Looking For An Answer). Fenriz grał w Dodheimsgard, Storm, Valhall (Moonstoned w 1995, Heading For Mars w 1997 i Red Planet w 2009) i Coffin Storm. Założył również dwa jednoosobowe projekty: folkowo-blackowy Isengard oraz ambientowy Neptune Towers (Caravans To Empire Algol w 1994 i Transmissions From Empire Algol w 1995).
ALBUM | ŚPIEW | GITARA | GITARA | BAS | PERKUSJA |
[1-2,7] | Ted `Nocturno Culto` Skjellum | Ivar "Zephyrous" Enger | Dag Nilsen | Gylve `Fenriz` Nagell | |
[3] | Ted `Nocturno Culto` Skjellum | Ivar "Zephyrous" Enger | Ted `Nocturno Culto` Skjellum | Gylve `Fenriz` Nagell |
ALBUM | ŚPIEW, GITARA, BAS | PERKUSJA, GITARA, BAS |
[4-6, 8-22] | Ted `Nocturno Culto` Skjellum | Gylve `Fenriz` Nagell |
Rok wydania | Tytuł |
1991 | [1] Soulside Journey |
1992 | [2] A Blaze In The Northern Sky |
1993 | [3] Under A Funeral Moon |
1994 | [4] Transilvanian Hunger |
1995 | [5] Panzerfaust |
1996 | [6] Total Death |
1996 | [7] Goatlord (kompilacja) |
1999 | [8] Ravishing Grimness |
2001 | [9] Plaguewielder |
2003 | [10] Hate Them |
2004 | [11] Sardonic Wrath |
2006 | [12] The Cult Is Alive |
2007 | [13] F.O.A.D. |
2008 | [14] Frostland Tapes (kompilacja / 3 CD) |
2008 | [15] Dark Thrones And Black Flags |
2010 | [16] Circle The Wagons |
2013 | [17] The Underground Resistance |
2016 | [18] Arctic Thunder |
2019 | [19] Old Star |
2021 | [20] Eternal Hails |
2022 | [21] Astral Fortress |
2024 | [22] It Beckons Us All... |