Włoski zespół drugiej fali melodyjnego powermetalu w swoim kraju, założony w 1998 w Mediolanie. Zadebiutował dosyć późno, bo w marcu 2005, dzięki włoskiej wytwórni Steelheart Records. Ekipa wystartowała bogatsza o doświadczenia całej plejady innych mniej lub bardziej znanych grup z Italii. Muzycy wnioski wyciągnęli skromne, bo ten album nagrano z zachowaniem wszystkich kanonów takiej muzyki. Symfoniczne intro i natychmiastowa galopada łącząca styl Helloween i flower metalu w Beyond The Gate. Pewnym novum były wyeksponowane partie symfoniczne i klawiszowe, ale przecież do jakości Rhapsody było daleko. Klawisze typowe Włoch, lekko progresywne i bardziej radosne niż dostojne. Ten utwór dawał doskonały obraz albumu jako całości - była to muzyka dynamiczna, z gęstą perkusją, głośnymi gitarami oraz mnóstwem ozdobników i solówek. Lekkim minusem był Joe Caggianelli - wokalista solidny, ale bez blasku i trochę mało wydolny w wyrazistych melodiach w najbardziej galopujących speedmetalowych utworach. Derdian zgrabnie potrafił łączyć romantyczne melodie z neoklasycznym fundamentem jak w Eternal Light, albo dołożyć łagodnej epickości jak w Nocturnal Fires. W tym drugim numerze przydałoby się mimo wszystko zwolnić przynajmniej do tempa sympatycznej melodyjnej gitarowej solówce. Jak to zwykle bywało na włoskich albumach wrzucono też odrobinę starożytności, tym razem egipskiej, w lekko połamanej kompozycji Anuby`s Call. Nieźle wypadł nawet Incitement - rozdmuchany i zamaszysty utwór w głównym nurcie grania powermetalowego. Trochę neoklasyki i staranie rozplanowanych wokali z chórkami czyniły z tego kawałka kąsek możliwy do strawienia, przy czym powstawało wrażenie jakby to wszystko nie było do końca poważne. Zresztą cała płyta pozbawiona była tej śmiertelnej powagi chociażby Kaledon, do którego Derdian wcale nie było tak daleko. Obowiązkowa ballada przy pianinie Where I Can Fly była bliska temu co grały niegdyś Labyritnh czy Vision Divine i wyszło to "ładnie" pod każdym względem. Zaraz potem ostro i groźnie w Crystal Lake - zwłaszcza na początku kiedy atakowała perkusja, potem zaś lekkie zaskoczenie, bo znów coś z Vision Divie i prób nadania tej kompozycji cech progresywnych. Kończący album najdłuższy Cage Of Light zrobiony znakomicie i podsumowujący zmyślnie wszystko co było wcześniej. Wykonanie bardzo dobre, zabrakło jednak w tej galopadzie jakiejś bardziej wyrazistej melodii. Płyta więcej niż dobra, dosyć złożona, a brzmienie bez występującego często na płytach z Włoch z taką muzyką nadmiernego zmiękczenia i wygładzenia. Granie wyraziste i kolorowe intensywnymi zagrywkami, nie dłużące się.
Na [2] muzycy Derdian jakby pozazdrościli Kaledon stworzonego przez nich uniwersum i wykreowali własny. Krążek o charakterze konceptualnym rozpoczynała bojowa uwertura prowadzona przez bębny Giordiano, pełna męskich rycerskich wokali, a potem następował festiwal powermetalu opartego na neoklasycznej osnowie. Głos Cargianelli był na planie pierwszym, rozkrzyczany i lepiej słyszalny od zmasowanych klawiszy. Zespół grał twardo rzeczy niesamowicie romantyczne i pod tym względem to fenomen na skalę całych Włoch. Wojenna opera w dumnym Betrayer i tego słuchało nadspodziewanie dobrze, mimo umiarkowanie zmanierowanych wokali. Te solówki gitarowe miejscami były zniewalające, bardzo melodyjne i pełne czytelnego dramatyzmu. Tak było praktycznie w każdej kompozycji, nawet w tych nieco zbyt słodkich i ugładzonych kawąłkach typu I Don`t Wanna Die, choć i tu refren urzekał prostą naiwną melodią. Heoricznie i klasycznie prezentował się Golstar`s Rage z pierwiastkami Kaledon - udaną melodią, ciepłym patosem i doskonałą robotą sekcji rytmicznej. Tradycyjne wyciszenie przy pianinie w Why dobre - przynajmniej na tyle, że kolejna taka włoska piosenka nie irytowała (co więcej, część instrumentalna urzekała wystudiowanym romantyzmem gitary). Potem jednak zespół zaliczył wpadkę wchodząc na obszary Rhapsody w Back To The Crystal i taki poziom komplikacji ich nieco przerastał. Centralny ponad 9-minutowy Immortal`s Lair pojawiał się późno i tak naprawdę zadziwiał. Niby to wszystko już było, ale przecież nie tak - fenomenalne prowadzenie tego symfoniką z niezniszczalnymi rycerzami na planie pierwszym mogło się podobać - taki numer pomiędzy Kaledon a Thy Majestie ze specyficznym przerysowaniem, ale trzymający w napięciu. Pod względem monumentalizmu nic nie przebijało The Hunter - było zarazem patetycznie i szybko, przy jednoczesnej mocy w bojowych chórkach. Finał złożony z Before The War i War Of The Gods - pompatyczny, dramatyczny, melodyjny, w klasycznym włoskim stylu i z absolutnie fenomenalnami refrenami/fanfarami. Wdzięcznie i lekko to zostało zagrane, subtelnie zaaranżowane w pewnych miejscach, zwłaszcza tych wolniejszych. Derdian zagrał odważnie, bez kompleksów i zahamowań - przy okazji zagrał swoje, instrumentalnie i wokalnie nadspodziewanie ciekawie. Europejscy fani niestety potraktowali płytę z pewnym lekceważeniem, zupełnie niesłusznie - pewne rzeczy się docenia z perspektywy czasu i tego co się w muzyce dzieje.
Minęły trzy lata i w marcu 2010 nakładem znanej amerykańskiej wytwórni Magna Charta Records (specjalizującej się w graniu progresywnym) ukazał się [3], zrealizowany z nowym basistą Marco Banfim. Wiedząc, że dwa Kaledony to by było za wiele, muzycy przy okazji doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że nie dysponowali ani doskonałym wokalistą, ani instrumentalistami klasy światowej. Ponadto środki jakie można było przeznaczyć na realizację były ograniczone. Zespół w rezultacie opowiedział trzecią część historii zupełnie inaczej i zabrzmiał jak barwne grupy hiszpańskie w rodzaju Dark Moor czy Lorien z określoną dawką teatru francuskiego Heavenly. Co więcej ten koloryt dodatkowo podkreslono operetkowym stylem (nie operowym) oraz pierwiastkiem ludowej kultury miejskiej południa Europy z okresu późnego średniowiecznego w charakterze narracji. Powstało pełne nagłych zwrotów akcji, chóralnych refrenów i lekko podanej epickości widowisko, gdzie jeszcze dodatkowo słychać echa starego Edguy, a wszyscy przy okazji dobrze się bawili. Fantastyczny był początek albumu z The Spell oraz Battleplan, ze swobodnie podanymi gorącymi melodiami z małymi odniesieniami do neoklasyki, zadziornością refrenów, dosyć wysokim wokalem Cargianelliego i wodewilowych klawiszy. Wszystko ubarwił głos gościnnie występującej Elisa Stefanoni z Evenoire i niesamowita energia chóralnych tawernowych refrenów. Bardziej nastrojowo w Black Rose z pianiem - kompozycji przypominającej romantyzm Dark Moor o niezwykłej przebojowości i tu ekipa poradziła sobie znakomicie w sumie z trudnym zadaniem. Fanfarowy atak w pełnym radosnego pędu Her Spirit Will Fly Again dobry, a potem kiedy numer nabierał mocy w chóralnych refrenach było jeszcze lepiej i nawet teatralnie. Może i chwilami było to trochę przerysowane, ale zapominało się o tym natychmiast przy kapitalnym Dreams z neoklasycznymi ozdobnikami, dumnym operetkowo zrobionymi i jednocześnie w czystej stylistyce melodyjnego powermetalu. Świetna robota gitarzystów, swoboda i zwiewność na najwyższym poziomie. Elegancki power pod Heavenly w Divine Embrace, by w kolejnym The Prophecy znowu połączyć operetkę z ciepłym dramatyzmem i epickością w łagodnej romantycznej formie. Jedynym włoskim akcentem był na tym albumie Burn z masywnymi klawiszami i mniej lub bardziej świadomym pędzie i stylu epickiej narracji pod Thy Majestie. Zaskakiwało nagłe rock/metalowe wyciszenie w Forevermore i tu świetnie zabrzmiał duet Cargianelli-Stefanoni do przepięknej romantycznej melodii z pianinem w dalszym planie. Revolt miał wyborny początek, potem się rozpędzał epicko, jednak tu akurat wykorzystanie głosu żeńskiego to pomysł średnio udany, a melodia przeciętna i ten numer ostatecznie rozczarowywał. Operetkowe zwieńczenie w The Apocalypse to znów nawiązanie do Heavenly w sposób dynamiczny i wysmakowany w formie, z licznymi ornamentacjami oraz fantastyczną gitarową solówką na czele. Płytę zrealizował Danilo Di Lorenzo i jego specyfika polegała na tym, że każdy instrument oraz wszystkie wokale umieszczono na oddzielnych planach i suma tego wszystkiego dała niezwykły efekt barokowego przepychu. Efekt tym większy, że brzmienie instrumentów było niebywale wyrafinowane, zrobione pod Dark Moor zreszta. Derdian zerwał z manierą włoską, grając śmiało i zuchwale, nagrywając album godny najlepszych osiągnięć Dark Moor i Heavenly. Zakończyła się trylogia i kariera Caggianellego w tym zespole, który w 2012 odszedł i niebawem stanął na czele progresywno-powermetalowego Starbynary. Jego miejsce za mikrofonem zajął Ivan Giannini.
[4] stawiał na dwa elementy - wydłużenie i urozmaicenie formalne kompozycji oraz głos znakomitego Gianniniego. Krążkiem nie była zainteresowana żadna wytwórnia i wydano go nakładem własnym w marcu 2013. Zrezygnowano z epickiego konceptu, ale nie z barwnej wielowątkowej formy przekazu i wodewilowego szlifu całości w Dragon Life, w którym gdzie Ivan rozkręcał się z sekundy na sekundę, a doskonałe powermetalowe motywy spiętrzały się w wybornym finale. Zaraz potem kolejny pełen pasji numer Forever In The Dark w stylu Dark Moor z orkiestracjami, łagodnie zarysowanym fundamentem neoklasycznym i rozległym refrenem a la Heavenly. Lekkie neoklasyczne zabarwienie w galopującym Light Of Hate było bardzo ważne i stanowiło wstęp do pompatycznych i ultrachwytliwych refrenów ze wsparciem chórków. W niespodziewany sposób rozkwitał refren w Terror - kompozycji pełnej różnych metalowych odcieni, o lekko progresywnym zabarwieniu i teatralnym przekazie. Tytułowy Limbo wynikał bezpośrednio z poprzednika i to wielowątkowy utwór o długim instrumentalnym wstępie, by potem w umiarkowanych tempach malować różne nastroje w dramatycznej ciepłej oprawie. Czegoś tu jednak zabrakło do pełni szczęścia - może zmniejszenia dawki elementów progresywnych w ponurej części kawałka. W numerach wolniejszych zastosowano melodie prostsze i bliższe melodyjnemu heavy, jak w Heal My Soul czy Strange Journey, ale bez rewelacji. Wspomnieniem epickich powermetalowych dni chwały był heroiczny Kingdom Of Your Heart i jeszcze raz zespół czarował w refrenie, wydawać by się mogło na początku powszednimo. Przeplatały się tu zarazem urocze partie basu i pianina, w końcu pojawiała się podniosła romantyczna solówka. Ośmiominutowy melancholijny Hymn Of Liberty oparto na niesamowitych emocjach i wokalnych wyczynach Gianniniego. Na sam koniec kolejny popis operetkowy Silent Hope w metalowej oprawie i pełna żaru melodia z fundamentem klawiszowym w stylu neoklasycznym. Klawisze Garau na całej płycie pełne były zwiewnej elegancji, solówki obu gitarzystów pełne łagodnej ekspresji, galopady zgrabne (często z wykorzystaniem nietypowych motywów), a sekcja rytmiczna mocna z nowym basistą Luciano Severgninim. Znów popisał się Danilo Di Lorenzo, który zrealizował ten album znakomicie po prostu, nadając brzmienie pełne głębi, klarowności i mieszając wpływy włosko-francusko-hiszpańskie.


Sukces poprzedniej płyty skłonił grupę do natychmiastowego zdyskontowania sukcesu i już w lipcu 2014 nakładem własnym ekipa przedstawiła [5]. Trudno powiedzieć czy to z powodu znacznego zwiększenia popularności, czy też fenomenalnego wokalu Ivana, formacja zdecydowała się stanąć w szranki ze sławami krajowego progresywnego power w rodzaju Secret Sphere, Vision Divine czy Labyrinth. W tym celu stylistycznie postawiono na muzykę stanowiącą odpowiednik stylu tych grup z lat wcześniejszych, co nie wyszło do końca przekonująco z dwóch powodów. Po pierwsze: umiejętności instrumentalistów nie dorównywały kunsztowi czy to gitarzystów czy klawiszowców wskazanych grup i specyficzne elementy nie były w tych kompozycjach instrumentalnie na podobnym poziomie. Po drugie: Giannini zaśpiewał poniżej oczekiwań - starał się i nie odpuszczał ani na chwilę, ale czuć było jakieś zmęczenie, a może i ciężar odpowiedzialności za dorównanie takim mocarzom jak Roberto Tiranti, Michele Luppi czy Roberto Messina. Ivan był od nich nie tyle gorszy, ale śpiewał jednak w numerach formalnie uboższych i z mniej wysublimowanymi melodiami Kawałki w rodzaju Human Reset, Mafia, Absolute Power czy My Life Back były solidne, ale to nie poziom mistrzowski klasyków włoskiego stylu. Znacznie lepiej Derdian wypadl, kiedy kładł nacisk na chwytliwe i pełne rozmachu melodyjne refreny w stylu Secret Sphere, jak w refrenie Write Your Epitaph. Mocno pokombinowano w Gods Don`t Give A Damn, ale takie kombinacje leżały raczej w gestii Vision Divine. Jeśli jednak Alone miał być odpowiednikiem romantycznych, pełnych pianina i przestrzeni w refrenach dokonań Vision Divine właśnie (ery Luppiego), to tutaj grupa spisała się świetnie. Do najlepszych utworów należały też te z elementami neoklasycznymi i wyrazistymi refrenami w stylu In Everything, These Rails Will Bleed oraz operetkowy Music Is Life z pełną wdzięku partia pianina. Postawiono na brzmienie tradycyjne dla stylu, choć już choćby w 2012 Secret Sphere nagrał swoją płytę Portrait Of A Dying Heart znacznie ciekawiej i nowocześniej. Derdian wolał w tym aspekcie usadowić się w produkcji typowej i bardzo zachowawczej. Realnie patrząc była to dobra płyta, ale jednak w stosunku do poprzedniej z Ivanem jednak słabsza i to sporo. Mimo starań wyszło nieco sztywno i akademicko w formie. Trudno powiedzieć na ile to artystyczne niepwodzenie wpłynęło na decyzję Gianniniego, który w 2015 opuścił zespół, ale powrócił jednak w 2017. Na [6] trafiły ponownie nagrane utwory z pierwszych trzech płyt z dodanym bonusem w postaci Lord Of War. Zaśpiewali tutaj (zwykle po jednym utworze) herosi nie tylko włoskiej sceny (Fabio Lione, Mark Basile, Damnagoras i Roberto Messina), ale też niemieckiej (Ralf Scheepers, Henning Basse), hiszpańskiej (Elisa Martin), szwedzkiej (Apollo Papathanasio) i amerykańskiej (D.C. Cooper).
Było oczywiste, że zlot słynnych wokalistów to wydarzenie jednorazowe. Giannini wrócił na [7], wraz z pędem ugładzonych gitar i klawiszy. Swoją drogą Marco Garau mógłby po tylu latach zagrać w tle coś ciekawszego. Za to Enrico Pistolese zagrał kapitalnie, kiedy tylko wysuwał się przed szereg. Nie był to może wybitny technik, ale jak już zagra solówkę, to serce słuchacz biło mocniej. Grupa miała rzadko spotykaną umiejętność nagłego udramatyzowania zwykłego włoskiego flower-power i w DNA zrobiła to w pewnym momencie wspaniale. Ten sam zabieg zastosowano w Nothing Will Remain, który zapowiadał się jak kolejna pół-progresywna ballada przy pianinie, a rozwijał się jako nieco teatralny jasny melodyjny power w japońskim stylu. We False Flag Operation ten spektakl kontynuowano w stylu narracji Evil Masquerade - trochę neoklasyki, egzotyki, nowoczesności i robiących klimat klawiszy. Grupa potem wkraczała w swoją specjalność: zamaszyste romantyczne pieśni w stylistyce powermetalowej jak Never Born, ze smaczkami pod Labyrinth/Vision Divine. Hail To The Masters to nawiązanie wprost do cyklu "New Era" - klasyk w tym stylu, z chórkami rycersko-folkowymi, stylizacjami na muzykę dawną i krużgankową atmosferą. Sporo Rhapsody natomiast było w Red And White - numerze średnio ciekawym. Rycerski pompatyczny Elohim miał z kolei ten patent, który czynił z Derdian tak interesujący zespół. Intrygująco wykorzystano motyw menueta w stylowym Part Of This World - niby neoklasycznym. Czasem jednak pewne rzeczy przerysowywali jak zwykle i progresywny Derdian zapatrzony zbytnio w Vision Divine w Fire From The Dust psuł nieco obraz całości. Za to Destiny Never Awaits był fantastyczny w zmianach wolniejszych romantycznych partii na szybsze i posiadał doprawdy jedną z tych melodii, którymi ekipa czarowała na poprzednich albumach. Na koniec zagrany w białych rękawiczkach Ya Nada Cambiara - może chwyt podpatrzony u Rhapsody, ale w elegancki i arystokratyczny sposób. Album poza Japonią ukazał się nakładem własnym, za to w Japonii uzyskał zainteresowanie wytwórni Kings Records. Produkcja była doskonała i zadbano o krystaliczne wieloplanowe brzmienie. Derdian po raz kolejny pokazał, że można być włoskim zespołem melodyjnego power, który grał atrakcyjną muzykę. Wpływy słynniejszych grup były słyszalne, ale ta formacja tak potrafiła zróżnicować swój styl, że płyta nie była tylko zbiorem bliźniaczych numerów podanych w ramach jednego schematu. Zespół portafił być przystępny nawet gdy skręcał w lekko progresywne obszary, a w powermetalu nigdy nie był ani tandetny, ani nadmiernie napuszony.
Odejście na początku 2023 Marco Garau spowodowało, że Derdian musiał radzić sobie bez niego. [8] nadano formę wydawało się ambitną na gruncie powermetalu - w pewnej mierze symfoniczną, ale nie na tyle, by zaliczyć płytę do symfonicznego power. Utwory zawierały w sobie elementy aranżacyjne typowe dla włoskiego power, ale nie kierowały one muzyki na tory Labyrinth - raczej Kaledon czy Freedom Call. Było to album umiarkowanie heroiczny w wymowie i klimacie, ale zabrakło w tym wszystkim poetyckiej zadumy i melancholii, jak w All Is Lost. Giannini jakoś potrafił te mocniejsze i szybsze kompozycje w przeszłości śpiewać bardziej przekonująco. Mroczniejszy klimat i cięższe gitary czyniły z Face To Face najlepszym utworem na tym krążku. Udany był także szybszy The Evil Messiah z chwytliwą melodią przypominającą podszyte lekką progresją killery Secret Sphere. Na album trafiło kilka numerów z ciekawymi poszczególnymi motywami jak Astar Will Comeback, Grin Of Revenge czy Black Typhoon, jednak z niejasnych powodów pochowano to wszystko gdzieś za nie do końca uzasadnionymi zmianami tempa i stylu melodii, co w ostatecznym rozrachunku rozmywało konkrety. Do najstarszego stylu Derdian nawiązywał Resurgence i ten kawałek brzmiał solidnie, choć jak w przypadku tego zespołu mało oryginalnie. Chwilami Dorian można było zaliczyć do tej grupy, ale ten utwór wpisywał się w średniactwo tej płyty, z bardzo już zgranych przez wszystkie włoskie zespoły refrenem. Płyta dla mało wymagających fanów flower power i pozostawało wrażenie, że można było zrobić to lepiej dysponując tymi pomysłami.
Ivan Giannini śpiewał w Elegacy (The Binding Sequence w 2015), Heavy Generation (The Spirit Lives On w 2018) i Vision Divine, wydał też krążek solowy One w 2017). Marco Garau założył Marco Garau`s Magic Opera, do którego zaprosił też Enrico Pistolese i Salvatore Giordano.

ALBUM ŚPIEW GITARA GITARA KLAWISZE BAS PERKUSJA
[1-2] Joe Caggianelli Dario Radaelli Enrico Pistolese Marco Garau Fulvio Manganini Salvatore Giordano
[3] Joe Caggianelli Dario Radaelli Enrico Pistolese Marco Garau Marco Banfi Salvatore Giordano
[4-5] Ivan Giannini Dario Radaelli Enrico Pistolese Marco Garau Luciano Severgnini Salvatore Giordano
[6] różni Dario Radaelli Enrico Pistolese Marco Garau Luciano Severgnini Salvatore Giordano
[7] Ivan Giannini Dario Radaelli Enrico Pistolese Marco Garau Marco Banfi Salvatore Giordano
[8] Ivan Giannini Dario Radaelli Enrico Pistolese - Marco Banfi Salvatore Giordano

Marco Banfi (ex-Darksky), Ivan Giannini (ex-Ivory)

Rok wydania Tytuł
2005 [1] New Era 1
2007 [2] New Era 2: War Of The Gods
2010 [3] New Era 3: The Apocalypse
2013 [4] Limbo
2014 [5] Human Reset
2016 [6] Revolution Era
2018 [7] DNA
2023 [8] New Era 4: Resurgence

          

  

Powrót do spisu treści