Włoski zespół progresywno-powermetalowy założony w 1997 w Toskanii przez Thörsena pod nazwą Symmetry (demówka "Symmetry" w 1998). Muzycy postanowili skorzystać z doświadczenia ich rodzimych kapel i zaczerpnęli budowę melodii z Rhapsody oraz klawiszowe patenty z Labyrinth. Z tych muzycznych koncepcji wyszedł materiał bardzo dobry i spójny. Debiut otwierał New Eden z klawiszowo-gitarowym wstępem, prezentując Lione w innej konwencji, ale w tej samej wybornej formie. Thörsen raczył słuchacza technicznymi solówkami oraz wyśmienitą grą - przypominał jednocześnie, że włoski melodyjny power można było uczynić ciekawym pod względem aranżacji. Bliźniaczo podobne On The Wings Of The Storm i Black Mask Of Fear posiadały świetne refreny i odpowiedni poziom patosu. Świetny Exodus atakował stylistyką heavymetalową, a Forgotten Worlds dano więcej pola do popisu klawiszom. Krążek zamykała kojąca ballada Of Light And Darkness - co prawda nieco przydługa, ale z interesującym dwugłosem kobieco-męskim (gościnny występ Alessandry Gatti) i szumem oceanu w tle. Średnio wypadł również cover Europe The Final Countdown, bez przebojowości i klimatu pierwowzoru. Sam Lione, nie wiedzieć czemu, nie dawał tu 100 procent siebie. Całościowo był to jednak album bardzo dobry, a w perspektywie całej dyskografii zespołu - najlepszy.
Na [2] od razu słyszalny był znaczny spadek jakości w porównaniu z debiutem. Jedynie Lione śpiewał tak jak od niego oczekiwano. Nie wiedzieć jednak czemu, pozostali muzycy nie poszli za ciosem i uczynili artystyczny krok w tył. Klawisze już nie prezentowały się tak dobrze, pozostając praktycznie anonimowe i całkowicie nieśmiałe. Gitara Thörsena starała się szarpać do przodu, ale efekt wyszedł dość siłowo. Po niemrawym intro, pierwszym i ostatnim pozytywnym zaskoczeniem był tytułowy Send Me An Angel z delikatnym otwarciem, potem rozpędzający się do konkretnej prędkości. Kolejne utwory otwierały ciekawe riffy, ale potem krążek cierpiał na brak zapamiętywalnych melodii. Swoistym ewenementem był Taste Of Goodbye, bezczelnie pachnący złagodzonym heavy metalem. Apocalypse Coming i Flame Of Hate to sztampa włoskiego poweru, czyniąca jedynie sztuczny tłok na liście kawałków. Ten drugi zresztą, z radiową recytacją w tle, zakrawał na jakiś progresywny kicz. Cover znanego hitu A-Ha Take On Me wypadł solidnie, ale raczej nie pasował do Vision Divine. Fabio Lione po wydaniu tego krążka pożegnał się z grupą, ustępując miejsca Michele Luppiemu.
Wkrótce formację dopadł "syndrom Labyrinth" - po wielokrotnych roszadach personalnych i zamuleniu stylu, pozostałe krążki tak naprawdę mogłyby nigdy nie powstać. Muzyka zatraciła dawny błysk, a muzycy dostosowali się do talentu kiepskiego śpiewaka. [3] opowiadał o wewnętrznych sprzecznościach i licznych pytaniach egzystencjalnych, drzemiących w duszy i na umyśle skazanego odsiadującego wyrok w więziennej celi. Pewnego dnia nawiedza go anioł stróż i dalsze zdarzenia oraz dialogi stanowiły kanwę muzycznej historii. Klawisze zdeterminowały brzmienie materiału i upowszechniały jego delikatność, jeszcze bardziej spotęgowaną łagodnym i ciepłym głos Luppiego. Po kilku odsłuchach wszystko się rozmywało i w pewnym momencie sam zespół jakby tracił kontrolę nad tym mariażem włoskiego poweru, skandynawskiego melodyjnego metalu i zagrywek progresywnych. Wydawnictw nie ratowały nawet przeróbki - na japońskiej edycji [4] The Needle Lies Queensryche, a na [6] A Touch Of Evil Judas Priest. Grupa nagrała też Eagle Fly Free na tribute Helloween Keepers Of Jericho. Zespołowi nie pomógł nawet powrót Fabio Lione na następnej płycie, z której prawdziwym blaskiem lśnił jedynie The Lighthouse z [7].
[8] nagrano już bez zapracowanego Fabio, ale za to z weteranem Mike`m Terraną. Za mikrofonem natomiast stanął Ivan Giannini z Derdian. Przez lata mówiło się o Vision Divine jako o zespole proponującym muzykę elitarną - w gruncie rzeczy niełatwą, nieco hermetyczną i bardziej wysublimowaną niż Labyrinth. Czas jednak biegł nieubłaganie i pewne rzeczy uległy zmianie, w tym także moda zapotrzebowanie na określone podgatunki metalowego grania. Nowy krążek był w takim samym stopniu wysublimowany i atrakcyjny pod względem melodii, w tym także epickich. Może The 26th Machine stanowił jeszcze filozofię grania z przeszłości, ale już 3 Men Walk On The Moon to piękny przykład niebywale eleganckiego powermetalowego heroizmu, rozegranego lekko i z gracją dostępną nielicznym. Giannini zaśpiewał fenomenalnie, podołał zadaniu wychodząc z cienia Luppiego i Lione - choć poziom tego drugiego oczywiście okazał się dla niego nieosiągalny. Ivan idealnie wpasował się w wyraziste i pastelowe brzmienie, wybornie wspierane chórkami opartymi na wzorcowych wielogłosowych harmoniach wokalnych. Łagodny Fall From Grace przenikał się ze zrównoważonymi galopadami w rodzaju Were I God czy On The Ides Of Marchi. Ta grupa zawsze specjalizowała się też w romantycznych utworach z klawiszowym para-symfonicznym tłem od zawsze i przecudnej urody While The Sun Is Turning Black Giannini zaśpiewał jak artysta klasy światowej. Wiele gracji było w prostym przecież typowo włoskim powermetalowym The King Of The Sky, natomiast w 300 zaznaczono, że podobne rzeczy można grać z nieosiągalną dla wielu wytwornością. Na zakończenie pianino, którym może niektórym zbytnio się osłuchało, ale przecież należało do konwencji i pompatyczny refren z symfonicznym tłem The Nihil Propaganda wzbogacono aktorską narracją i poruszającą do głębi melodią. Album uniknął mielizn czy błędów i stanowił triumfalny powrót mistrzów włoskiej sceny. Simone Mularoni przywrócił tu nieco zapomniane brzmienie - pełne ciepła i tęczowych kolorów.

Muzycy Vision Divine udzielali się później w rozmaitych grupach: