Włoska grupa progresywno/powermetalowa powstała w 1997 w Alessandrii. Zadebiutowała w rok później demówką "Between Story And Legend". Na debiucie słychać było, że Secret Sphere zapatrzeni byli w Rhapsody. Wyrażało się to w rycersko-epicko-baśniowym klimacie, symfonicznym podkładzie klawiszowym i melodyjnych galopadach. Dwójka gitarzystów rozumiała się znakomicie, atakując doskonałymi szybkimi solówkami. Robert Messina brzmiał niezdecydowanie i ta niepewność wyrażała się w orbitowaniu od śpiewu w wysokich rejestrach po średnie tonacje - wokalista wówczas był najsłabszym ogniwem zespołu. Najlepiej zespół wypadł w numerach dynamicznych i dostojnych jak Labyrinth Of Glass, gorzej było we fragmentach wolniejszych (blada ballada Twilight Of Fairy Tale). Wszystko kończył ponad 10-minutowy Secret Sphere, wzmiankujący pierwsze nieśmiałe próby połączenia powermetalu z progresywnymi akcentami. Krązkowi nadano niezłe brzmienie, choć zbyt delikatne przy braku zwiewnych klawiszy i ostrzejszej gitary.
Na [2] nastąpiło zdecydowane odejście od rycerskiego podejścia na rzecz muzyki reprezentowanej przez zespoły z kręgu Labyrinth. Rozległe przestrzenne klawisze z rozbudowanymi partiami czasami jednak ginęły w zbytnio podkreślonych partiach perkusji. Messina znacznie pewniejszy niż poprzednio, z większą plastycznością w głosie, który wziął na siebie ciężar prowadzenia wielu utworów. Choć długie, numery nie nużyły dzięki umiejętnie wprowadzanym zwolnieniom oraz łagodnym nastrojowym wstawkom. Poza melodiami przypominającymi Labyrinth, wykorzystano wpływy niemieckiego powermetalu. Na uznanie zasługiwało umiejętne i płynne przechodzenie od szybkich do zupełnie przeciwstawnych klimatycznych momentów. Udany The Mystery Of Love pokazywał siłę Secret Sphere w wolniejszych utworach o bardziej podniosłym charakterze, a Hamelin uzmysławiał neoklasyczny potencjał Włochów. Smakowity Dr.Faustus posiadał niepokojący klimat wzbogacony wyśmienitymi popisami wszystkich muzyków.
Na [3] nagłe odejście w stronę AOR i lekkiego progresywnego melodyjnego metalu okazało się strzałem w dziesiątkę. Niby muzycy ci sami, a takiego Rain słuchało soę jak kompletnie innego zespołu. Każdy dał tu z siebie wszystko, a Messina rozgrywał te utwory wyśmienicie, panując nad wszystkim z niezwykłą pewnością siebie. Jeśli Still Here był pozostałością po poprzednikach, to już 1000 Eyes Show jawił się jako odważny krok na nowej ścieżce stylistycznej. Muzyka stała się odrobinę trudniejsza w odbiorze, ale wciąz zachowała pokłady przyjazne dla słuchacza, bez konieczności łamania głowy nad sensem przekazu. Przyjemny More Than Simple Emotions z duetem męsko-damskim (Nadia Lanfranconi) stanowił przykład jak AOR zagrać z dawką gitarowej mocy. Podobnie było z Surrounding, w którym znów prym wiodły wokal i klawisze. Runaway Train intryguje niebanalnymi rozwiązaniami, zwłaszcza na początku, podobać się mogło również symfoniczne tło w wyciszonym Scent Of A Woman, obdarzając dramatyzmem, jakiego wcześniej Secret Sphere nie prezentował. Słabiej wypadły natomiast Desire i Virgin Street 69 - kawałki uboższe i pozbawione ciepła innych numerów z tej płyty. Brzmieniowo dopasowano stonowane brzmienie do ciepłych gitar i dyskretnej sekcji rytmicznej, nie zagłuszającej pozostałych instrumentów. Secret Sphere zrobili coś innego niż inne włoskie zespoły w tamtym okresie, a mianowicie odcięli się od etykiety melodyjnego power z elementami progresywnymi.
[4] przyniósł niespodziewany powrót do melodyjnego powermetalu z wpływami Labyrinth i Vision Divine. W tym okresie podobnej muzyki we Włoszech powstawało bardzo dużo i te prawie 70 minut nie odbiegało od najbardziej typowych rzeczy w tym gatunku. Wykonanie jednak znakomite, dynamiczne i nacechowane doświadczeniem. Elementy progresywne występowały zdawkowo jedynie w partiach klawiszy i w kilku nieoczekiwanych zmianach nastroju. Przy tym wszystkim skorzystano z mało oryginalnych melodii z niewielką ilością symfonii. Dobrze wypadły nastrojowy I Won`t Say A Word czy obudowany smyczkami Lights On. Na uwagę zasługiwał You Still Remain w stylu [3] - klimatyczny amerykańsko zorientowany rock z duetem mieszanym (Vera Quarleri). Momenty symfoniczne dawkowano umiejętnie i wyróżniał się pod tym względem Set Me Free z mocarnym rozpędzonym riffem głównym i chórkami na tle eterycznych klawiszy. Udaną końcówkę tworzyły No Reason Why z zapadającą w pamięć melodią oraz Faster Than The Storm, podkreślający główny muzyczny przekaz tego albumu. Zastosowano niezłe brzmienie, odległe od nieraz anemicznych produkcji w tym gatunku we Włoszech i jedynym minusem produkcji były niezakamuflowane wpadki Messiny w niektórych momentach. Ekipa po raz kolejny zaprezentował płytę dojrzałą i dopracowaną w melodiach, w motywach głównych podanych ze smakiem podanych, a jednocześnie pozbawioną infantylności i nadmiernego przesłodzenia.
Na [5] wciąż dominował melodyjny powermetal - przy czym więcej było grania ostrzejszego, jak stwarzający pewne epickie wrażenie Stranger In Black. Jednocześnie we fragmentach krążek był chaotyczny, gdyż z niejasnych powodów rozbudowane zostały elementy progresywne. Symfoniczny charakter badano niepokojącemu w części wstępnej From A Dream To A Nightmare, który zapowiadał się jako utwór klimatyczny, w ostateczności jednak przyjmował on postać szybkiego powermetalowego kawałka z masywnymi klawiszami na planie drugim. Jak to bywało w przeszłości, w The Shadows Of The Room Of Pleasure (praktycznie w każdym aspekcie) pojawiały się nawiązania do Labyrinth, podobnie zresztą w niezwykle eleganckim i dostojnie zagranym All These Words. Prostsze powermetalowe granie prezentowano w ciepłym nostalgicznym Bring On i w zasadzie tego słuchało się lepiej, niż innych z lekka udziwnionych kompozycji mieszających gatunki. Po części przebojowy charakter oferowały Welcome To The Circus i romantyczna pieśń The Butterfly Dance - przestrzennie zaaranżowana z najlepszym wokalem Messiny na całej płycie. W pamięć wbijał się jednak najlepiej zagrany w średnim tempie Feed My Fire z fantastycznym refrenem i wybornym chłodnym klimatem. Na zakończenie Vampire`s Kiss, który w stylu i wykorzystaniu klawiszy przypominał progresywnie nastawione utwory z wcześniejszych albumów. W brzmieniu dominowały głębia i klarowność, ale nie mogło być inaczej, kiedy mixem i masteringiem zajmował się niemiecki producent Achim Köhler. Pod głupawą okładką czaiły się nieoczekiwanie przemyślane gitarowe solówki i dobrze dobrane partie klawiszowe, zgranie i zrozumienie całej ekipy na tle wysokiej kultura wykonania. Przy tym wszystkim zabrakło jednak więcej melodii zapadających w pamięć.
Po wymianie połowy składu przystąpiono do prac nad [6] - płyta stanowiła bezpośrednią kontynuację stylistyczną poprzedniego i dominował tutaj melodyjny dynamiczny powermetal z pewnymi ukłonami w kierunku modern-progresu. Te elementy kumulowały się w Line On Fire, a za podstawę posłużyła niezła współpraca gitarowego duetu Lonobile-Pastorino oraz klawisze Ciaccii, grającego w sposób bardziej symfoniczny i typowy dla włoskiego flower power niż Antonio Agate. Dużo pędu i melodyjnych natarć w Death From Above, ale także wysmakowanych aranżacji i smaczków w podzielonych wokalach i nagłych romantycznych wyhamowaniach na tle progresywności wplecionej bez nadmiernego nacisku na jej ekspozycję. Ujmował symfoniczny początek More Than Myself, potem jednak numer popadał w przeciętność pomimo łagodniejszej partii i pseudo-nośnego refrenu. Romantyczne kompozycje na tej płycie były udane, wyważone i wybornie zaśpiewane przez Messinę (The Scars That You Can`t See), dopracowane w najdrobniejszych szczegółach, dopieszczone w niuansach i zagrane z ogromnym wyczuciem (Future). Nawet w prostszym modern rock/metalowym Mr.Sin zespół nie schodził poniżej dobrego poziomu prowadzenia utworu z takim nieskomplikowanym refrenem. Dla poszukujących mocnego uderzenia nagrano Into The Void - modern-powermetalowy utwór z chórami symfonicznymi i mieszanymi tempami sięgającymi przebojowego rocka. Za to zupełnym nieporozumieniem było umieszczenie na albumie radiowego sentymentalnego All In A Moment z dodatkowym wokalem żeńskim Faith Fede. Zbyteczny wydawał się również cover Roxette The Look. Mimo to pośród dotychczasowych albumów Secret Sphere, [6] był najbardziej wysmakowany i formalnie dopracowany. Głos Ramona Messiny wykorzystano całkowicie, a zgranie reszty było perfekcyjne. Płyta brzmiała generalnie świetnie, choć w kilku przypadkach wokal zbyt cofnięto.
Na początku 2012 z formacji odszedł Roberto Messina i zastąpił go Michele Luppi. Kiedy ukazał się [7] od razu było wiadomo, że Secret Sphere stał sięinnym zespołem. Nawet nie chodziło o to, że krążek otwierał 6-minutowy skomplikowany instrumentalny Portrait Of A Dying Heart o charakterze progresywnym. Kuppi był po prostu zupełnie innym typem wokalisty niż pełen rozmachu Messina, który śpiewał dla wszystkich. Zdawało się bowiem, że nowy wokalista śpiewa dla każdego oddzielnie, tworzac więź ze słuchaczem na wąskim introwertycznym paśmie. Kiedy nadchodził czas Wish & Steadiness z pięknym symfonicznym wstępem, nadchodzi czas Luppiego. On przemawiał w niesamowity sposób w kapitalnej stworzonej dla niego kompozycji z dodatkowymi wokalami i wspaniałą solówką Mularoniego. Było w tym wiele z Vision Divine i godna szacunku elegancja w romantycznym Union tylko pokazywała jak ta ekipa była zgrana. Oryginalność emanowała z The Fall w swej kwintesencji włoskiego podejścia do melodyjnego progresywnego powermetalu na zasadzie kontrastów. Na tle tego wszystkiego Lie To Me wypadł miałko i próbowano to nadrobić zwiewnym refrenem. Mix Vision Divine i dawnego Secret Sphere słychać było praktycznie cały czas - ta hybryda dała dobry rezultat w zdecydowanym Secrets Fear z introwertycznym refleksyjnym refrenem. Luppi wręcz onirycznie zaśpiewał w łagodnym The Rising Of Love, mocno skręcającym w kierunku Vision Divine. Simone Mularoni z DGM odpowiadał za brzmienie, zresztą zagrał gościnną gitarową solówkę we wspomnianym Wish & Steadiness.
[10] był pierwszą płytą w historii zespołu nagraną z jednym tylko gitarzystą. Luppi był tak silną muzyczną osobowością, że album podążał drogą Vision Divine. Frontman rządził i dzielił, ale powstawało niestety wrażenie, że reszta muzyków jakby grała pod niego. Nawet grający wybornie Aldo Lonobile był jakby wycofany i stał poza najważniejszym nurtem wydarzeń. Muzyka była pełna elegancji, wyważona w tempach i melodiach, ale pozbawiona pierwiastka prawdziwej przebojowości oraz progresywnego melodyjnego zaskoczenia, które było tak istotne na [7]. Zdecydowano się iść drogą mniej hermetycznej wersji Vision Divine w tej spokojnej melodyjności. The Calling, Love, Courage i Faith przelatywały w swej zachowawczej formie, momentami zahaczając o wtórność. To wszystko już było we włoskim metalu, jak pastelowe nastrojowe numery z inklinacjami popowymi w rodzaju Kindness. Z kolei Honesty oprócz wypolerowanej łagodności miał pewien pazur, ale to była iskra z niższej półki. Pewnego rodzaju sztampowość kompozytorska cechowała co najwyżej dobry Reliance, gdzie zespół nie grał niczego co mogłoby uzasadnić rozciągnięcie tego do sześciu minut. Instrumentalny Commitment to bardziej wypełniacz, w którym coś więcej do powiedzenia miał Lonobile. W The Awakening symfonika rodem z Vision Divine celowała w dynamiczną melodię, choć i tutaj było daleko do porywających refrenów z roku 2012. Łagodny w delikatnych planach dalszych The New Beginning zapewne musiał się znaleźć na końcu, bo Luppi dał tutaj wielki popis wokalnych możliwości w romantycznym śpiewie pełnym ciepłych emocji. Poza zachowaczym stylem kompozycji i pewnym brakiem pomysłów na coś wzbudzającego aplauz, był to materiał zrealizowany przez grupę profesjonalistów, którym czynienie uwag na temat ich wykonania byłoby nie na miejscu. Powstała solidna pozycja w dorobku zespołu, ale jednocześnie stanowiąca mały krok w tył.
[11] posiadał wymiar szczególny, gdyż za mikrofon powrócił Roberto Messina, który po odejściu w 2010 pozostawał poza głównym nurtem metalowych wydarzeń. Jego forma była fenomenalna i na nowym krążku słuchało się go z niekłamaną przyjemnością. Zespół stworzył zestaw utworów na miarę [6], choć tym razem bez akcentów modern metalowych i generalnie wszystko było zbliżone do wydanego w tym samym roku Welcome To The Absurd Circus Labyrinth, czyli melodyjny power z elementami progresywnymi, niezwykle elegancki i miejscami romantyczny w najlepszym tego słowa znaczeniu. Tytułowy Lifeblood zaczyna się nieco trywialnie od fantasy flower riffów i był kompozycją w pewnych momentach heroiczną jak w refrenie, ale wolniejsze partie nasycono pełnym ciepła dramatyzmem. Gabriele Ciaccia stworzył znakomity plan drugi, tak w typowych układach klawiszowych jak i w subtelnych orkiestracjach we wszystkich bez wyjątku numerach. Zaraz nadchodziła seria fantastycznych kawałków - wysmakowanych, poruszających w melodiach głównych i refrenach i z tym delikatnie zaznaczonym rysem progresywnym, który w tak udany sposób potrafili implementować tylko Włosi. W The End Of An Ego refren był po prostu wspaniały, niemal gotycki smutek wyrażony w Life Survivors poruszał do żywego, a w pełnym dynamicznych natarć Alive przekuto genialnie pomysł na często ograny w przeszłości refren. Aldo Lonobile wygrywał niezwykłe rzeczy i jego solówki ekscytowały swoją finezją. Buratto i Lazzarini grali z ogromnym zaangażowaniem, a perkusyjne natarcia zahaczały o klasę światową. Do dawnych fascynacji AOR Secret Sphere wracali w Against All The Odds i powstał pełen elegancji utwór na każdą rockową listę przebojów radiowych. Pulsujące progresywnie gitary w Thank You spotykały spokojny rozwój melodii i eksplozję w niesamowicie bujającym rock/metalowym refrenie. The Violent Ones to wybuchowa mieszanka najlepszego melodyjnego powermetalu i AOR, z kolei potęga gitarowo-klawiszowego ataku w neoklasycznym po części Solitary Fight nasuwała skojarzenia z Twilight Of Days Atheny. Dewastacja byłaby absolutna gdyby nie końcówka albumu. Jakoś nie udało się tym razem grupie stworzyć balladowej kompozycji na miarę całości, bo poetycki Skywards taki nie był pomimo wybornego wykonania przez Messinę i uroczej gitarowej solówki. Pewne wątpliwości budził również The Lie We Love - typowo progresywny rozbudowany utwór, o ciekawej melodii i dobrze zaaranżowany, jednak bez błysku.
Każda płyta Secret Sphere była inna i [13] nie zrywał z tą regułą. Był to równocześnie album niespodzianek, przy czym niestety nie zawsze miłych. Do nich należała ballada Anna i aż trudno było uwierzyć, że tak doświadczona grupa zrealizowała taki bezbarwny i nudny utwór. Wszystko jednak otwierał tryskający pomysłami J's Serenade z doskonale melodyjnym refrenem, progresywnymi instrumentalnymi ozdobnikami i bezbłędnym wokalem Messiny, któremu zresztą tutaj niczego nie można było zarzucić. Przy okazji już na początku dało się z grubsza ocenić poziom orkiestracji autorstwa Antonio Agato, który przecież w latach 1998-2009 był członkiem grupy i nagrał z nią sześć pierwszych płyt. W tym aspekcie wszystko jest wysmakowane, dopracowane w szczegółach i tylko czasem budowany przez niego efekt był niweczony przez aranżacje samego zespołu. W styl ekipy wdzarła się progresywność w opcji modern-metalowej, a potęgowało to brzmienie gitary Lonobile: masywne, często niemal z obrzeży power/thrashu amerykańskiego i to nie wypaliło w numerach zahaczających o modern granie (Dr.Julius B) i efekt tworzenia klimatu klasycznego dla nieco romantycznego włoskiego progresu kilkakrotnie wyparowywał. W Aura teoretycznie połączono symfoniczny metal z progresywnością i elemntami modern, co zaowocowało mixem mało przekonującym poza kilkoma bardziej jednoznacznymi motywami, w tym refrenem realnie wysokiej klasy. To mieszanie gatunków w obrębie jednej kompozycji było także mocno słyszalne w niezłym Confession, ale jako symfoniczna ta ekipa wypadła "tylko" dobrze. Zbyt mało kreatywny wydawał się Gabriele Ciaccia, a jego wycieczki w obszary electro nie wnosiły zbyt wiele. Niektóre numery w melodiach nawiązywały do tych z [12] i taką miał Bloody Wednesday, ale znów zbytecznie dodano tu modern akcenty, zaciemniające wyborny refren i fragmenty chóralne. W Psycho Kid i One Day I Will po prostu melodyjny progresywny włoski power i oba kawałki były powszednie. Captive był interesujący raczej tylko dla fanów Eldritch i Secret Sphere dawno takich rzeczy nie grał. Na koniec w Blackened Heartbeat wyśmienity refren i tym razem barokowa aranżacja był znakomita, ale nie rozwiewała wszystkich wątpliwości, które przewijały się przez cały album. Za mix i mastering odpowiadał Simone Mularoni, który stworzył brzmienie klarowne i mocne zarazem, ale ta czystość dźwięku zbytnio uwypukla te ornamentacje, które wcale tak wyeksponowane być nie powinny. Różnorodność w obrębie jednego numeru nie zawsze prowadziła do interesującej progresywności, ale do niezamierzonego eklektyzmu tak i zapewne taka idea przyświecała muzykom Secret Sphere na tej płycie.
Muzycy Secret Sphere udzielali się później w rozmaitych grupach:
ALBUM | ŚPIEW | GITARA | GITARA | KLAWISZE | BAS | PERKUSJA |
[1-3] | Roberto Messina | Aldo Lonobile | Paco Gianotti | Antonio Agate | Andrea Buratto | Luca Cartasegna |
[4-5] | Roberto Messina | Aldo Lonobile | Paco Gianotti | Antonio Agate | Andrea Buratto | Daniel Flores |
[6] | Roberto Messina | Aldo Lonobile | Marco Pastorino | Gabriele Ciaccia | Andrea Buratto | Federico Pennazzato |
[7] | Michele Luppi | Aldo Lonobile | Marco Pastorino | Gabriele Ciaccia | Andrea Buratto | Federico Pennazzato |
[8-9] | Michele Luppi | Aldo Lonobile | Marco Pastorino | Gabriele Ciaccia | Andrea Buratto | Marco Lazzarini |
[10] | Michele Luppi | Aldo Lonobile | Gabriele Ciaccia | Andrea Buratto | Marco Lazzarini | |
[11-13] | Roberto Messina | Aldo Lonobile | Gabriele Ciaccia | Andrea Buratto | Marco Lazzarini |
Marco Pastorino (ex-Timesword), Michele Luppi (ex-Vision Divine, ex-Killing Touch),
Daniel Flores (ex-Afterglow, ex-Minds Eye)
Rok wydania | Tytuł | TOP |
1999 | [1] Mistress Of The Shadowland | |
2001 | [2] A Time Never Come | |
2003 | [3] Scent Of Human Desire | |
2005 | [4] Heart Of Anger | |
2008 | [5] Sweet Blood Theory | |
2010 | [6] Archetype | |
2012 | [7] Portrait Of A Dying Heart | |
2015 | [8] A Time Never Come 2015 Edition | |
2016 | [9] One Night In Tokyo (live / 2 CD) | |
2017 | [10] The Nature Of Time | |
2021 | [11] Lifeblood | #23 |
2022 | [12] Liveblood: The Studio Session (live) | |
2023 | [13] Blackened Heartbeat |