Duńska grupa powstała w 2002 z inicjatywy Flymana. Debiut do dzisiaj sprawia ogromne wrażenie potężnym nakładem świeżości i polotu. Żaden z instrumentów nie wysuwał się na pierwszy plan, a śpiew Brockmanna spinał wszystko idealnie w jedną całość. Frontman wcielił się w głównego aktora przedstawienia - w niektórych kompozycjach prowadził narrację, a w innych zaledwie tworzył dodatkową otoczkę. Na styl Evil Masquerade złożyły się neoklasyczny powermetal, elementy progresywne, cytaty z muzyki klasycznej, a nawet riffy zaczerpnięte od Black Sabbath. Cała płyta była niczym utkana ze snu, powzięta jakby z "Alicji W Krainie Czarów" ze specyficzną stylistyką jarmarcznego przedstawienia lub występu klauna. Podobały się przepięknie chwytliwe refreny podane z wielkim smakiem i elegancją, dyskretne solówki gitarowe bez pirotechniki i wstawki klawisze zaprezentowane przez trzech gości: Matsa Olaussona (Yngwie Malmsteen), Andre Andersena (Royal Hunt) i Richarda Anderssona (ex-Majestic, Time Requiem, Silver Seraph, Space Odyssey). Zespół znakomicie odnajdywał się w konwencji dramatyzmu (Oh Harlequin) i taniego horroru (Surprises In The Dark).
[2] miał jeszcze więcej cech progresywnego powermetalu, a od poprzednika różnił się przede wszystkim postawieniem na ciężar gitar. Nagrane przez tych samych wirtuozów klawisze nie zostały aż tak wyeksponowane, gdyż całość podporządkowano gitarze Flymana. Brockmann nadal śpiewał znakomicie, stosując wszystkie znane sobie aktorskie chwyty i patenty. Akcentów neoklasycznych było zdecydowanie mniej, pojawiły się za to heavy/powerowe riffy, a ozdobniki i wstawki miały jeszcze bardziej zakręcony charakter. W obrębie poszczególnych utworów działo się bardzo dużo, stosowano często zaskakujące rozwiązania, ale tym razem odbyło się to kosztem melodii. Konkretna robota doświadczonych i uznanych muzyków, ale nie tak rewelacyjna jak w pierwszym akcie. Płyta choć konceptem nie była, tworzyła jednolitą całość, choć chwilami muzyka jawiła się jako wysmakowany teatr absurdu, gdzie krzywe zwierciadła odbijały często eleganckie motywy przeplatane akcentami ulicznego teatru. Zwracała uwagę dbałość o dalsze plany oraz staranność partii wokalnych, gdzie Brockmanna wspierał w chórkach obdarzony także interesującym głosem Flyman, który jako gitarzysta zaprezentował się finezyjnie i niejednokrotnie dał popis swoich umiejętności nie tylko w rozbudowanych solówkach.
Po dołączeniu do zespołu Apollo Papathanasio przystąpiono do nagrywania [3], który wypełnił jak zwykle lekko zakręcony progresywny power w asyście zaproszonych klawiszowców Richarda Anderssona i Davida Rosenthala (ex-Rainbow). Zespół zderza gwałtowne i pełne pędu partie z wolnymi niemal wodewilowymi refrenami, przedzielanymi finezyjnymi solówkami gitarowymi wspieranymi przez skomplikowane klawiszowe pasaże. Przy ogólnej złożoności były to jednak kompozycje melodyjne i chwytliwe jak Third Act czy kroczący Far Away z "kashmirowym" motywem w tle. W wolniejszych tempach pojawiał się specyficzny mrok potęgowany klawiszami i wtedy utwory był trudniejsze w odbiorze (Black Ravens Cry), ale tylko do pojawienia się rozległych romantycznych refrenów stanowiących zdecydowany kontrapunkt. W zasadzie do tych kompozycji Evil Masquerade nie mógł pozyskać lepszego wokalisty. Apollo był po prostu fenomenalny i patrząc przekrojowo na jego karierę, taki typ muzyki najbardziej mu odpowiadał i w takiej błyszczał najjaśniej. Teatr muzyczny z elementami orientalnymi i neoklasycznymi, połączonymi z ogromną swobodą pojawiał się w brawurowym Descended From The Grave, w którym dodatkowo słychać echa stylu gitarowego gry Ritchie Blackmore`a. Krzywe odbicie przy przeglądaniu się w muzycznym zwierciadle przybierała formę pieśni barda The Dark Minstrel Plays. Za to toczony w dostojnym tempie I`ll Make You Burn wypadł fenomenalnie - moc wokalu Apollo dewastowała, a w części instrumentalnej Flyman cudownie "śpiewał" gitarą. Typowy metal progresywny obejmował we władanie Under The Surface Of Water - oczywiście po swojemu, z nutką szaleństwa i pokręconymi potężnymi partiami gitary. Ta taktyka stapiania różnych stylów przynosiła kolejny znakomity efekt w Bring On The World, gdzie elektronika splatała się tu z muzyką o cechach orientalnych, neoklasycznych, z lekkiem posmakiem Masterplan czy solowego Jörna. Eksplozje pomysłów cichły w ujmującym melancholijnym The Final Goodbye i pomomo patetycznego refrenu, utwór nasuwał skojarzenia z występem smutnego clowna. Z pewnością ten album nastawiono na rozwiązania progresywne i jako taki należało go oceniać. Melodie były bardzo dobre, ale główny akcent położono na budowanie mostów między różnymi stylami. Gitara o krystalicznym brzmieniu, pięknie ustawione klawisze oraz plany dalsze przyczyniły się do czytelności tej muzyki.
Wkrótce w grupie zaszły bardzo istotne zmiany. Odeszła dotychczasowa sekcja rytmiczna i przyszli kolejni giganci instrumentów: Johan Niemann i Daniel Flores. Mocno gwiazdorski zestaw uzupełnił jako gość Tony Carey (ex-klawiszowiec Rainbow). Evil Masquerade dał show po raz czwarty, choć tym razem nieco bardziej przystępny dla ogółu metalowej publiczności. Na [4] mocna masywna gitara, heavy/powerowa dynamika i doskonała dyspozycja głosowa Apollo wyznaczyły zasadnicze kierunki muzyczne. Krążek jednocześnie był pomysłem Flymana na muzykę formalnie bogatszą, zaskakującą łączeniem pomysłów z różnych obszarów - muzykę pełną niuansów i wycyzelowanych szczegółów. Definicję nowego podejścia prezentował już otwierający wymiatacz Lights Out. Carey grał rzeczy fenomenalne rzeczy i jego doświadczenie z poprzedniej muzycznej epoki wspaniale przenikało się z grą samego Flymana. Gitarowy atak w In A Dungeon Close To Hell wspomogły wodewilowe ozdobniki i po raz kolejny wyborna melodia. W ponurym The Darkness Within zdołano zmieścić wiele muzyki, a zwieńczono melodyjnym i dramatycznym refrenem. Spektakl trwał w Different Shades Of Black, gdzie na miejscu pierwszym była progresywność i narracja Apollo. Powertools zaskakiwał w niesamowicie rozległym refrenie i wykorzystanymi w brawurowy sposób przetworzonymi rytmami orientalnymi. Potężne bębny rozpoczynały zakręcony The Ultimate Game - tyleż epicki ile progresywny, a partie wokalne Papathanasio to szczyt heroicznego śpiewu. Dostojne zniszczenie następowało w porażającej muzycznej wizji Piekła w Desire And Pain - jeśli pojęcie progresywny heavy/power wcześniej nie istniało, to chyba je tu właśnie stworzono. Szerszy zasięg miał Diamond Dust, zahaczający o Adagio w swym rwanym nerwowym tempie. Na koniec I Believe In Sin z łagodną partią oniryczną i aktorskim wokalem Apollo - to był w zasadzie teatr jednego aktora, przerywany różnymi fantastycznymi zagrywkami poszczególnych instrumentalistów. Tommy Hansen znów stworzyl brzmienie niespodziewanie mocne (niczym w Firewind) - moc emanowała ze wszystkiego i tylko Tony Carey stał jakby nieskalany w brzmieniu swoich klawiszych sprzed 35 lat. Zarzuty o nagranie płyta koniunkturalnej stworzonej na potrzeby ogromnego zapotrzebowania na muzykę w stylu Dream Evil padały pod argumentem porywającej melodyjności nie stojącej przecież w żadnej sprzeczności z teatrem Flymana - to się wszystko wybornie uzupełniało. Album stworzył jednocześnie nową jakość w optyce progresywnego grania, której nigdy do końca należycie nie doceniono.
O wydaniu [5] mówiło się już pod koniec 2011, ostatecznie jednak krążek ukazał się z opóźnieniem, spowodowanym zresztą w znacznej mierze odejściem Niemanna i Floresa. Ich miejsce zajęli starzy znajomi: Jeppesen i Buhl. Pozostał na szczęście Papathanasio, dokonując rzadkiej sztuki wystąpienia na dwóch metalowych płytach wydanych w maju 2012 - drugą był Few Against Many Firewind. Powróciło także pozytywne nieprzewidywalne pozytywne zakręcenie muzyki z dawniejszych lat. Apollo zresztą świetnie bawił się z lekka udawanym mrokiem, jaki spowijał ten album, często składając wokalnie hołd Dio - nie tylko w niezbyt szybkim A Silhouette czy dusznym When The Fire Dies. Zaskakiwało mocno heavymetalowe nawiązanie do rocka lat 70-tych w Pentagram, wybornym numerze z kapitalnym klawiszowym lordowskim tłem Artura Meinilda. Henrik Flyman wygrywał bogate zagrywki gitarowe, akompaniując festiwalowym chórkom wielogłosowym. Dosyć ciężkie jak na Evil Masquerade były The Spirits Of The Dead (toczący się w dostojnym tempie) oraz Pray For Mercy On Our Souls. Dziwna atmosfera towarzyszyła autentycznie niepokojącemu On A Bed Of Thorns. A jednak płytę ostatecznie wypełniły utwory mniej atrakcyjne pod względem samych melodii, w czym przodowały Moonlight Fantasy, Soul Taker i Unholy Water - ten ostatni zbliżony do kawałków z Dehumanizer Black Sabbath. Ten niby-mrok generowany przez zespół był elegancki i jak zwykle w przypadku Evil Masquerade na swój sposób teatralny. Wykonanie naturalnie znakomite, natomiast pewne wątpliwości budziła produkcja. Poza idealnym ustawieniem klawiszy zaniedbano zdecydowanie plany dalsze, którym zabrakło tym razem wyrazistości i konkretu. Kolejna grupa z kręgu heavy/power, która weszła w strefę "dark", bez przerysowań jednak w sposób gustowny.
Nic nie trwa wiecznie i w 2013 Papathanasio odszedł. Trudno było zastąpić kogoś takiego jak Apollo, ale utalentowanych wokalistów przecież nie brakowało - także w sąsiedniej Szwecji i do grupy dołączył Tobias Jansson ze prog-metalowego Saffire. W jakimś stopniu jego głos stanowił ekwiwalent Papathanasio, choć z pewnością nie chciał go bezpośrednio naśladować. Ostatecznie [6] zawiera nieco prostszą muzykę heavy metalową niż zazwyczaj nieprzewidywalne albumy z przeszłości. Melodyjne otwarcie w postaci Like Voodoo zahaczało tylko o solidność, natomiast Buying Salvation był znakomity, z retro-klawiszami, świetną melodią i potoczystym refrenem na wzór Royal Hunt: eleganckim i z lekkimi inklinacjami progresywnymi. Na pewno coś z teatru pozostało w krótkim i lekko zakręconym The Extra Mile - estradowym, i z kapitalnymi partiami niemetalowymi (w tym pianina). The Shame mógł stworzyć tylko Flyman i rozpoznawalność łączenia tła klawiszowego z niepokojącymi wybrzmiewaniami gitary oraz pełnym rozmachu dramatycznym wątkiem głównym było cechą Evil Masquerade. Mroczne i romantyczne wokale Janssona stanowiły ozdobę tej kompozycji, która ostatecznie jednak wydawała się przeładowana pomysłami. To zbytnie zróżnicowanie w motywach dotyczyło także The Nature Is Calling, gdzie akcenty folkowe, retro-klawisze nieco w stylu pop lat 80-tych oraz typowy heavymetalowy motyw główny tworzyły dziwny i nie pasujący do siebie mix. Za to twardo zagrany Bad News z ulicznymi chórkami mógł się podobać, a ze swych klasycznych motywów zespół wrzucił gustowne tła klawiszowe i specyficzną refleksyjną mini-partię. Pięknie rozbrzmiewał łagodny Anywhere The Wind Blows ze smyczkami i fantastycznymi przejściami Artura Meinilda. Z kolei Lady Of The Night pomimo świetnych zagrywek klawiszowych miał przeciętną melodię i tuzinkowy refren. Zdecydowanie przesadzono z tym stylizowaniem się na rock/metalową prostotę w Gasoline & Ice-Cold Gin. Kontrowersyjny był również epicko-heavymetalowy Sign Of The Times z interesującą partią instrumentalną w stylu progresywnym - ale to wszystko wypadło powszednio. Henrik Flyman jakby stał nieco w cieniu: grywał już przecież lepsze solówki i bardziej finezyjne riffy. Z drugiej strony lekkie wycofanie się gitarzysty był zabiegiem nad wyraz ciekawym i nie każdy lider chciał sobie na takie coś pozwolić. W rezultacie album był różnorodny i miejscami ciekawy, ale ten kalejdoskop wynikał z odmiennych stylów poszczególnych utworów, a nie z ich wewnętrznego zróżnicowania.
Jansson wkróótce odszedł i na [7] skorzystano z usług aż czterech wokalistów: Matsa Levéna, Ricka Altzi, Apollo Papathanasio i Nicklasa Sonne z Section A. Goście sprawili się bardzo dobrze, wkładając sporo wysiłku w swoje wykonania, ale nawet oni niewiele mogli zdziałać wobec zdumiewającej indolencji kompozycyjnej Flymana. To normalne, że nie zawsze da się stworzyć idealny repertuar, ale tym razem Evil Masquerade grali tuzinkowy heavy w tradycyjnej konwencji brytyjskiej, całkowicie pozbawiony specyficznej teatralnej otoczki czy zaskakujących progresywnych smaczków. Numery w rodzaju The Outcast Hall Of Fame, Death Of God, Darkness (I Need You) czy też refleksyjny krótki One Thousand Roses And A Lot Of Pain mógłby nagrać dowolny zespół. Nawet solówkom Flymana zabrakło polotu, a Artur Meinild po prostu od czasu do czasu coś tam podgrywał w tle. Muzykę odarto z dynamiki i porywających klasycznych dla tej ekipy refrenów. Szeroko reklamowany przed premierą Märk Hur Var Skugga stanowiła przeróbkę szwedzkiego barda i poety Carla Michaela Bellmana. Interpretacja zresztą taka sobie i zespół zapomniał o miażdżącej wersji Candlemass sprzed blisko 30 lat wcześniej (Epistole No.81). Na koniec wrzucono 12 minut nudnego heavy metalu w On No Way To Broadway, będącego nieśmiałą i nieudaną próbą nawiązania do teatralnej narracji z poprzednich płyt. Nawet samo brzmienie albumu nie było interesujące, a klawisze i bas po prostu zrealizowano fatalnie. Grupa zawiodła po raz pierwszy i zamilkła na jakiś czas.

Muzycy Evil Masquerade udzielali się później w rozmaitych grupach: