1987-1995: PIERWSZE CZTERY PŁYTY

Szwedzki zespół założony w 1987 w Sztokholmie przez Christofera Johnssona (ur. 10 sierpnia 1972). Wbrew pozorom nazwa nie pochodziła od Gwiazdozbioru Wilka, ale od greckiego słowa oznaczającego "dziką bestię". Grupa grała początkowo death metal na demówkach "Paroxysmal Holocaust" z kwietnia 1989 (na której śpiewał Matti Kärki, znany później z Dismember), "Beyond The Darkest Veils Of Inner Wickedness" z listopada 1989 (Johnsson pierwszy raz stanął za mikrofonem) oraz "Time Shall Tell" w 1990. To ostatnie rozeszło się w nakładzie 1000 kopii - mimo, że zawierało nie wartą większej uwagi łupankę. Na pełnoprawnym albumie kontynuowano ten styl - brzmienie było kiepskie, kawałki jednostajne, a growl Johnssona daleki od oczekiwań. Niemniej jednak uczyniono pierwszy krok. W styczniu 1992 ukazał się [2] zawierający już ambitniejszą wersję muzyki ekstremalnej. Pojawiły się pierwsze kawałki z chwytliwą melodią, jak w intrygującym Symphony Of The Dead. W kompozycji tej po raz pierwszy skorzystano z udziału prawdziwych śpiewaków - Anny Granqvist i Fredrika Lundqvista. W otwierającym Future Consciousness wrażenie chaosu zostawało okiełznane w odpowiednim momencie, aby nie stać się bezmyślną rzeźnią. Enter The Depths Of Eternal Darkness zaczynał się powoli i przytłaczał ciężarem thrash/deathowych riffów. Była to płyta na wskroś deathmetalowa, jednak na ten styl w wykonaniu Therion trzeba było wziąć poprawkę, gdyż formacja nigdy do końca nie pasowała do określonego szablonu. Na pewno nowy materiał nie był jednoznaczny w przekazie, ani na pewno monotonny.
Wydany w kwietniu 1993 [3] był niejako odświeżeniem stylu Celtic Frost. Selektywne brzmienie o dusznej produkcji wypełniła mieszanka wpływów death metalu i kultury arabskiej. Johnsson całkowicie zmienił skład, zatrudniając m.in. polskiego perkusistę Piotra Wawrzeniuka (ur. 25 stycznia 1971), który jako dziecko wraz z rodziną przeprowadził się do Szwecji. Podstawą stylu nadal był death metal, ale te blasty przeplatano z fragmentami utrzymanymi w średnich tempach oraz masywnymi zwolnieniami. Do tego dochodziło konkretne riffowanie i wokalna wściekłość. Ociężałe granie z poprzedniej płyty zastąpiła lekkość aranżacyjna, umiejętność żonglowania motywami - z lekkim przechodzeniem od jednego do drugiego. Therion oddalił się pod względem mocy od stylistyki Bolt Thrower na rzecz choćby Testimony Of The Ancients holenderskiego Pestilence, a w melodiach riffów stawiając na dokonania Edge Of Sanity, Necrophobic czy Desultory. Chęć wyjścia z tradycyjnych deathmetalowych ram słychać było najwyraźniej w trzech numerach, w których pojawiały się nawiązania do klimatycznego metalu w stylu Paradise Lost bądź Tiamat. Nawiązania do kultury Orientu podtrzymywały klawisze Johnssona. W wokalach Christofera, obok growlingu i krzyku, pojawiły się również próby śpiewania czysto. Lider Therion nigdy nie dysponował specjalnymi możliwościami wokalnymi, ale tutaj jego śpiew prezentował się dobrze. Baal Reginon to najbardziej agresywny fragment płyty i deathowa pozostałość z [2]. Podobna tradycja dominowała także w Dark Princess Naamah, choć w tym przypadku zrównoważono ją bardzo melodyjną solówką gitary, a w finale - klimatycznym zwolnieniem. Pierwsze skłonności do eksperymentowania mocniej wyrażono w utrzymanym w średnim tempie A Black Rose, gdzie krzykliwe wokale poddano znacznemu przesterowi, a muzyce bliżej było do średnio-szybkiego thrashu. Powolny Symphoni Drakonis Inferni nasuwał skojarzenia z Icon Paradise Lost i Ceremony Of Opposites Samael (kawałek w drugiej części przyspieszał). Dla tradycjonalistów wrzucono Dawn Of Perishness oraz The Eye Of Eclipse - numery dłuższe, łączące w jedno deathmetalowy czad z zapadającymi w pamięci wątkami melodycznymi. Dynamika pod Celtic Forst i przesterowany wokal zwiastowały The Ritualdance Of The Yezidis, by potem przejść do bliskowschodnich brzmień i porzucenia metalu. Nowoczesny i pełen dysonansów Powerdance oparto na prostej strukturze zwrotkowo-refrenowej. Najciekawszy był dwuczęściowy tytułowy Ho Drakon Ho Megas, w którym metalowo-rockowy melodyjny ciężar gitar wymieszano z mechaniczną rytmiką automatu perkusyjnego, mrocznymi klawiszami i eksperymentami wokalnymi w starożytnych językach. Wszystko przypominało awangardowe podejście do metalu z Into The Pandemonium Celtic Frost. Płyta okazała się ciekawym kolejnym etapem zmiany stylistyki zespołu, łacząc szwedzką formułę death metalu z klimatycznymi dodatkami i eksperymentami. Mnogość ciekawych pomysłów udało się zawrzeć zaledwie w niespełna 38 minutach. Mimo to po latach ta pozycja spotyka się z niezrozumiałym chłodem ze strony sporej grupy fanów.
Rok 1995 rozpoczął się od wydania EP-ki The Beauty In Black (na splicie z Dismember), zawierającą m.in. niepublikowany nigdzie indziej The Veil of Golden Spheres. 7 kwietnia 1995 ukazał się [4] - był to nadal album ciężki z przewagą growlingu, ale z powodzeniem wykorzystano również męskie i żeńskie głosy operowe (Niemka Claudia Maria Mokri, znana ze współpracy z Celtic Frost). Krążek stanowił uwieńczenie twórczych poszukiwań własnej tożsamości wczesnego Therion. Te przemiany do pewnego stopnia szły w podobnym kierunku jak u innych skandynawskich zespołów, które od surowego death metalu przesuwały się w stronę coraz większej melodyjności oraz wplatania do tworzonej muzyki elementów lżejszych odmian metalu. O ile wcześniej grupa trzymała się death metalu i ubarwiała go nieszablonowymi i awangardowymi dodatkami, to [4] stanowił konglomerat różnych gatunków, w którym pojawiała się deathowa agresja (ale bez blastów), surowe zagrywki inspirowane twórczością Celtic Frost, thrashowe "piłowanie" oraz heavymetalowa dynamika. Ten ostatni element zaskakiwał najbardziej i przejawiał się w galopadach, melodiach i solówkach. Dodano jeszcze więcej klawiszy i ich śmiałe wykorzystanie mogło sprawić największą trudność dotychczasowym fanom. Szczególnie, że te klawisze nie zawsze dobrze się zgrywały z szorstkimi riffami gitar. W aranżacjach pojawiły się znów elementy symfoniczne, choć w pełni zdominowały one tylko najspokojniejszy The Beauty In Black, a w pozostałych kompozycjach pojawiały się okazjonalnie, wnosząc jednak do całości sporo rozmachu, choć jeszcze nie tak wielobarwnego i potężnego jak miało to mieć miejsce w przyszłości. Czyste śpiewy były tylko dodatkiem do całości, gdyż głównym wokalistą pozostał Christofer. Zrezygnował on jednak z growlingu na rzecz ochrypłego krzyku, a ta maniera pozostawiała jeszcze wówczas wiele do życzenia. Najlepiej prezentowały się te momenty, w których lider Therion śpiewał czysto niską barwą, trochę przypominac Nicka Holmesa z Paradise Lost. Pozostała dwójka dotrzymała kroku liderowi - zwracał uwagę głęboki bas Isakssona oraz gęsta perkusja Wawrzeniuka. W potężnym The Wings Of The Hydra zespół stawiał na kontrowersyjne wstawki syntezatorów, emocjonalny krzyk lidera i pod koniec na heavymetalowe podkręcenie tempa z melodyjną solówką. Nowinki znalazły się również w często zmieniającym tempo Melez, gdzie celticfrostowe gitary wymieszano z wychodzącymi na pierwszy plan klawiszami. Bardziej sprecyzowany stylistycznie był wspomniany The Beauty In Black, który stawiał na klimatyczną symfonikę, rozwijaną przez Therion w kolejnych latach. Dla odmiany ciężki Riders Of Theli to najbardziej deathmetalowy fragment albumu, który jednak połączono z przebojową melodią, jakiej nie powstydziliby się Niemcy z Running Wild. Black oraz Darkness Eve to najbardziej rozbudowane kompozycje z płyty, w których pojawiały się wszystkie twarze zespołu z połowy lat 90-ych (deathowa agresja, thrashowy ciężar, heavymetalowe melodie, doomowe zwolnienia, operowy śpiewe Mokri). Hołdem dla dokonań Celtic Frost był cover Sorrows Of The Moon, w którym nawet aranżacje klawiszy potraktowano bardzo oszczędnie. Dość kontrowersyjny był Let The New Day Begin, w którym skręt w stronę estetyki hard`n`heavy wydawał się zbyt mocny, zresztą sam utwór nie prezentował się specjalnie okazale. Ambitny Lepaca Kliffoth w największym stopniu przypominał awangardową stylistykę [3] - także za sprawą dorzucenia elementów z Bliskiego Wschodnu. Zamykający całość Evocation Of Vovin przynosił posmak niemal progresywnego heavy z elementami symfonicznymi, w tym przypadku zbliżonymi do tego co miało znaleźć się na następnym krążku. Ostatecznie eklektyzm stał się największą zaletą tego albumu, choć w tamtych czasach sprawiał wrażenie kontrowersyjnego. Dla fanów późniejszych dokonań Therion, [4] mógł okazać się zbyt prosty i miejscami robił wrażenie próby skomponowania za wszelką cenę metalowego przeboju. Jednakże płyta z każdym kolejnym przesłuchaniem zyskiwała on na wartości, a to co raziło przy pierwszym odsłuchu potrafiło stać się pomysłową układanką, urzekającą przede wszystkim ciągle obecnym skandynawskim klimatem nagrań.


Skład z Lepaca Kliffoth: Fredrik Isaksson, Christofer Johnsson, Piotr Wawrzeniuk

1996-2004: APOGEUM

9 sierpnia 1996 ukazał się [5] - najlepszy album Therion i jedno z najwybitniejszych osiągnięć w historii muzyki metalowej. Było to dzieło trzech genialnych muzyków - Johnssona, Wawrzeniuka i Swanö. Christofer był głównym kompozytorem i instrumentalistą. Posiadający polskie korzenie Wawrzeniuk poza genialnym opanowaniem zestawu perkusyjnego użyczył swojego oryginalnego głosu (potem napisał i obronił doktorat z historii dotyczący ukraińskiego biskupa Józefa Szumliańskiego i jego reform w diecezji lwowskiej). Dan Swanö w końcu to niezwykle uzdolniony człowiek-orkiestra, który grał w dziesiątkach kapel własnych i zaprzyjaźnionych. On również zaśpiewał na tym krążku i nie wziął za to żadnych pieniędzy. Za warstwę tekstową odpowiedzialny był Thomas Karlsson, główna postać Dragon Rouge - organizacji okultystycznej Ścieżki Lewej Ręki, do której należał również Johnsson. Intrygująca okładka przedstawiająca egipskiego boga Seta była dziełem Petera Grona. To Mega Therion został najsłynniejszym utworem Szwedów - rozpoczynająca go chóralna intonacja i pędząca dalej heavymetalowo-okultystyczna jazda, odmieniły na zawsze scenę metalową. Oczywiście już wcześniej grano z orkiestrą i chórami, ale nikt nie uczynił tego w tak wspaniałym stylu. Koło tego rozmachu i perfekcyjnego monumentalizmu nikt nie mógł przejść obojętnie. To właśnie połączenie wschodnich skal, klasycznie zorientowanych riffów i wieloosobowych chórów stało się kanwą, na której Therion oparli swój jakże oryginalny styl, przypominający miejscami religijne misterium. Każda kolejna płyta Therion (ale przede wszystkim właśnie [5]) mocno podkreślała muzyczny indywidualizm, obalając przy tym sztywne schematy i stereotypy. Metal śmiało romansował z klawiszowymi wstawkami, elementami muzyki poważnej, wpływami Bliskiego Wschodu i tekstami w starożytnych językach. Chór zresztą na tym albumie spełniał niemalże tą samą funkcję co gitary. Nie dominował, nie był tłem, ale fantastycznie uzupełniał muzyczne pejzaże malowane wyobraźnią muzyczną Christofera Johnssona. Metalowy podkład wspaniale pokrywał się z rozmarzonymi melodiami i duchem symfonii. Te niesamowite instrumentalne obrazy prowadziły przez mroczne labirynty do ezoterycznego świata wypełnionego patetycznym klimatem. Takiego The Siren Of The Woods nie można było oprawić zwykłymi metalowymi ramami - ten kawałek to burza dźwięków, muzyczny huragan, genialna symfonia pełna operowych śpiewów i transowych dźwięków. W powstaniu tego arcydzieła pomogły ostatecznie dwa chóry i orkiestra. Powalała przebojowość Cults Of The Shadow i In The Desert Of Set, porażała moc sunącego do przodu Invocation Of Naamah ze słynnym fragmentem "We reach for thy lore thou Babylon whore, thou scarlet whore, riding the beast, Babalon, Lilith through Naamah, guardian of dreams let thy water flow"). Pojawiająca się często w tekstach postać Naamah pochodziła z hebrajskiego mistycyzmu - była ona sukkubem nierzadko utożsamianym z Lilith. Całkiem interesująco wypadły również instrumentalne Opus Eclipse oraz Grand Finale. Jedynym słabszym momentem płyty był niepotrzebnie wydłużony Nightside Of Eden. Warto dodać, że na EP-ce Siren Of The Woods zawarto rzadki kawałek Babylon napisany przez Larsa Rosenberga z tekstem Christofera i śpiewem Wawrzeniuka.
Therion stali się międzynarodową gwiazdą, grupa ruszyła na wielką trasę koncertową. Wkrótce jednak Johnsson wyrzucił ze składu pozostałą trójkę twierdząc, iż w zespole pojawiły się narkotyki. Od tego momentu mniej lub bardziej przy nagrywaniu materiału studyjnego lider korzystał z pomocy muzyków sesyjnych. W 1997 Therion obchodził swoje dziesięciolecie i w związku z tym faktem wydano [6], na którym znalazło się miejsce dla wielu ciekawych kawałków. Into Remembrance i Black Fairy były świetnymi heavymetalowymi odrzutami z sesji [5], ale w ogóle nie pasującymi do całości poprzednika. Następną częścią jubileuszowego wydawnictwa był zbiór coverów. Znakomicie wypadł Fly To The Rainbow z repertuaru Scorpions, miażdżył Under Jolly Roger Running Wild, trochę słabiej wypadł Children Of The Damned Iron Maiden, a już zupełnie nieudanie smętny Here Comes The Tears Judas Priest. Przerobiono także własną kompozycję Symphony Of The Dead z [2], tutaj w nowej skróconej aranżacji. Drugą część składanki wypełniła ścieżka dźwiękowa do filmu "Golden Embrace" Pera Albinssona, której autorem był Christofer Johnsson.
Po skompletowaniu nowego składu i próbując iść za ciosem, Therion wydał 4 maja 1998 [7]. Po pierwszym odsłuchu uczucia były mieszane. Ewolucja zespołu podążyła w kierunku niemal całkowitej rezygnacji z wokaliz prowadzących. Krążek w całości opierał się na chórach i kobiecym wokalu, jedynie w ekspresyjnym The Wild Hunt wykorzystano męski głos Ralfa Scheepersa (m.in. ex-Gamma Ray). W zamian kawałki okraszono pięknymi chórami, czasem słychać operowego solistę czy solistkę. Swoimi sopranami uświetniły materiał również Martina Hornbacher (Dreams Of Sanity) oraz Sarah Jezebel Deva (znana ze współpracy z Cradle Of Filth i Covenant). Od strony produkcyjnej co prawda album bronił się doskonale - wszystko brzmiało fantastycznie, a odpowiednio ciężkie gitary zbaczały w stronę zagrań klasycznego heavy. Najmocniejszymi momentami były: otwierający The Rise Of Sodom And Gomorrah, posiadający niemal powermetalową werwę Wine Of Aluqah z kapitalną solówką gitarową, fortepianem i smyczkami, nostalgiczny orientalny Eye Of Shiva oraz intrygujący Raven Of Dispersion, mający w sobie coś z ducha wspomnianego Dreams Of Sanity. Całość była znacznie gorsza od [5], ale należało ją rozpatrywać z głębszej perspektywy. Johnsson postawił tutaj na specyficzną głębię i patos, a nad wszystkim unosiła się rozmarzona i jednocześnie ponura atmosfera. Był to jakby klucz do magicznego świata utkanego z odwiecznych tajemnic i niebiańskich dźwięków. Ogromną rolę odgrywał ośmioosobowy chór, przenoszący słuchacza w krainę snów i starożytnych bóstw. To właśnie on sprawiał, że Therion stał się tym, czym żadna inna grupa w tamtym okresie być nie mogła. Każdy dźwięk stanowił element magicznej układanki, która wzruszała swym pięknem, zachwycając niezwykłymi harmoniami i monumentalnym brzmieniem. Aż trudno uwierzyć, że wszystkie te obrazy były wytworem umysłu jednego człowieka, ale przecież Christofer to twórca jedyny w swoim rodzaju. Jak napisał jeden z krytyków: "Trudno przebrnąć przez tę płytę nie sugerując się własnymi emocjami, każda nuta jest intymnym marzeniem skrytym w najgłębszej głębi serca". Pomimo, że płyta nie stała się jakims punktem zwrotnym w karierze Therion jak miało to miejsce w przypadku albumu poprzedniego, jasno pokazywała w jakie sfery muzyczne w przyszłości zagłębią się Johnsson i spółka. W Japonii jako bonus dorzucono cover Accept The King.
7 czerwca 1999 na rynku ukazał się [8], będący naturalną kontynuacją poprzednika. Była to kolejna perła głęboko zanurzona w otchłani nocnej symfonii i zarazem kolejna podróż przez piękno, zapomnienie i odwieczne tajemnice. Nie było to jednak regularne studyjne wydawnictwo. Zawierało trzy nowe utwory na wysokim poziomie (The Crowning Of Atlantis, Mark Of Cain i From The Dionysian Days), nudny remix Clavicula Nox pod nazwą Claudia Nox (oryginał zaśpiewały głosy kobiece, w remixie męski tenor i bas), trzy kawałki koncertowe oraz trzy covery. W Crazy Nights Loudness i Thor (The Powerhead) Manowar zaspiewał znów Ralf Scheepers, a w Seawinds Accept - Martina Hornbacher i Sarah Jezebel Deva. Interesujące były zwłaszcza nowe kawałki pełne majestatycznej wzniosłości, symfonicznej potęgi i ozdobione partiami chóralnymi. Krążek był kolejnym potwierdzeniem klasy i indywidualizmu Johnssona, a jednocześnie niemal upojnym winem dla wielbicieli-kolekcjonerów.

31 stycznia 2000 na półki sklepowe trafił [9], kolejne świadectwo sławiące w hipnotycznym ukojeniu zapomniane bóstwa. Nie był to jednak album łatwy w odbiorze, nie stawał się się miłością od pierwszego "usłyszenia". Therion w pełni bowiem otworzył bramy do świata majestatycznej symfonii i orkiestralnej ekspresji. Utwory wyraźnie skomponowano pod chór i orkiestrę, nie zaś odwrotnie. Monumentalizm i klasyka nie stanowiły jedynie uzupełnienie ciężkiego brzmienia, a zdecydowanie wybijały się na pierwszy plan. Solowe partie wokalne, podobnie jak na poprzedniku, były raczej ciekawostką i tylko momentami pojawiały się solowo anielski sopran czy tenor. Tylko w kapitalnie przebojowym Flesh Of The Gods, wyraźnie innym od całości, swój wokalny talent ukazał Hansi Kürsch z Blind Guardian. Płyta była jeszcze wolniejsza i bardziej nastrojowa od [7], w rezultacie wielu fanów grymasiło. Jednak te wątpliwości nie były uzasadnione, gdyż w pełnym smutku i rozpaczy nowym dziele Therion, łatwo było "zatracić się". W dźwiękach przez cały czas czaił się jakiś niepokój, jedynie w warstwie tekstowej mogły już mierzić okultystyczne doznania i doświadczenia Thomasa Karlssona. Te wszystkie imiona bogów czy demonów powtarzane od kilku płyt, mogły po prostu nudzić. Po prawdzie albo te teksty nic naprawdę nie znaczyły albo ich znaczenie było ograniczone jedynie do wąskiej grupy wyznawców wiedzy hermetycznej takich jak Dragon Rouge. Płytę otwierał klasycznie therionowy Seven Secrets Of The Sphinx, natomiast kolejny Eternal Return do dziś wywołuje uśmiech na twarzach wielbicieli Iron Maiden. Riff od drugiej minuty został bowiem przez Christofera bezczelnie zerżnięty z Mother Russia Harrisa i spółki. W drugiej części kawałka jednak był to Therion w najlepszym wydaniu, nawiązujący nawet do [4]. Hipnotyzujący riff z Enter Vril-Ya uwodził słuchacza, a apogeum pierwszej części albumu był niewątpliwie świetny The Invincible. W uśpionym tytułowym Deggial fascynował wchodzący nagle czad, porywające gitary i dynamiczny śpiew. Z kolei Emerald Crown brzmiał jak odrzut z [7]. Po ciekawym interludium The Flight Of The Lord Of Flies z użyciem fletu i skrzypiec oraz wspomnianym galopującym Flesh Of The Gods, następowało ukojenie w postaci dwuczęściowegp Via Nocturna - absolutnej rewelacji, pokazie mocy i piękna w służbie epickiego metalu. Wszystko kończyła przeróbka O Fortuna Carla Orffa z gościnną grą na gitarze Waldemara Sorychty (ex-Despair, Grip Inc.). Do tej pory Therion nazywano zespołem symfoniczno-metalowym. Jednak w przypadku [9] trudno było wymyślić prostą definicję, która mogłaby zobrazować tę muzykę.
8 października 2001 ukazał się [10] - kolejna brama do świata utkanego z potężnych orkiestralnych brzmień. Mimo spodziewanych elementów pod postacią chóru, symfonicznej ekspresji oraz mniej lub bardziej ciężkich gitar, to dzieło również zaskakiwało poziomem wykonania, jak również proporcjami między poszczególnymi gatunkami muzycznymi. Hasła reklamowe do upadłego powtarzające, że album miał być "bardziej metalowy" od poprzedników, rozpłynęły się w otchłani dźwięków i zostały zgniecione siłą symfonii. Nie brakowało tu naturalnie metalowych brzmień czy klasycznych heavymetalowych solówek, ale nie sposób oprzeć się było wrażeniu, że w Therion stanowiły one zaledwie uzupełnienie dla monumentalnych klasycznych pejzaży. Tło bardzo ważne, sterujące dynamiką i siłą całej muzyki, ale jednak blednące pod ciężarem wykwintnych operowo-orkiestralnych impresji. Generalnie główne skrzypce grał ośmioosobowy chór damsko-męski, ale partie solowe wykonywali profesjonalni śpiewacy. Z muzyki emanowały niesamowita siła, pasja i głębia. Może nie był to tak mroczny album jak [9], ale nadal frapował pełnią dostojeństwa i harmonii o wręcz sakralnym nastroju. Nietrafionym pomysłem okazało się jednak użycie aż trzech języków - poza angielskim, chór śpiewał po szwedzku (Muspelheim, Nifelheim, Helheim) i po niemiecku (Schwarzalbenheim). Cała płyta sprawiała wrażenie niespełnionego concept-albumu nawiązującego do mitologii skandynawskiej. Z całości wyróżniały się na plus z pewnością: mistyczny Ginnungagap z ciężkim chwytliwym riffem przewodnim, piękny Midgard, esencja potęgi therionowego chóru jaką był Asgard, niekonwencjonalnie zaśpiewany Nifelheim oraz posiadający heavymetalowy szlif i niebagatelną solówkę Vanaheim. Można też wyróżnić Ljusalfheim z szepczącym głosem w tle Thomasa Karlssona (autora wszystkich tekstów Theriona od wielu lat) oraz bonus w postaci coveru ABBY Summernight City. Z pewnością nie był to zły krążek, nie sposób definitywnie wskazać na nim jakiegoś ewidentnie słabego kawałka. Nie wytrzymywał jednak porównania z największymi dokonaniami formacji, których sukces wynikał z różnorodności i skomasowania różnych wpływów w jedną sensowną całość. Wszyscy jednak wiedzieli, że nie było to ostatnie słowo Christofera Johnssona. Ciekawostka: wydawnictwo w niemieckiej edycji limitowanej zapakowane było razem z "Księgą Uthark" napisaną przez Thomasa Karlssona, która podejmowała dyskusję na temat tzw. teorii Uthark autorstwa szwedzkiego profesora Sigurda Agrella z 1930 (mówiła ona, że istnieje ciemniejsza magiczna strona runów, o której wie tylko ich twórca). Po wydaniu krążka Therion wyruszył w spore tournee, której owocem okazał się [11]. Johnsson za wszelką cenę postarał się, by pierwsze oficjalne koncertow wydawnictwo Therion było za wszelką cenę perfekcyjne. Na dwóch CD znalazł się przekrój przez niemal całą twórczość zespołu, ale jednocześnie wybrano takie fragmenty występów, w których grupa zaprezentowała się najlepiej. Niestety zabieg ulepszenia nagrań i posklejania ich z różnych miejsc (Kolumbii, Węgier i Niemiec) był aż nazbyt słyszalny, a szkoda, gdyż niekiedy elementy układanki w ogóle do siebie nie pasowały. Na szczęście muzyka po części potrafiła obronić się sama i ten niefortunny zabieg produkcyjny zepchnęła na dalszy plan, pozostawiając na placu boju starsze kompozycje (Beauty In Black, To Mega Therion) po nieco świeższe (Seven Secrets Of The Sphinx, Flesh Of The Gods, Ginnungagap, Secret Of The Runes). Na koncertach Szwedów wspomagała niezłomna Sarah Jezebel Deva oraz pięcioro innych zawodowych śpiewaków.

Jednym z najwybitniejszych dokonań Therion były niewątpliwie [12] i [13] - dwa albumy wydane razem 24 maja 2004. Oba powstały w trzech różnych studiach - w Sztokholmie nagrano perkusję, gitary, bałałajki, mandoliny, metalowe wokale i większość solowych partii operowych, w Pradze - tamtejszą orkiestrę symfoniczną i 32-osobowy chór, w Kopenhadze - organy kościelne, Hammondy i melotrony (znakomici Steen Rasmussen i Lars Somod Jensen). Sama sesja nagraniowa zajęła aż dziewięć miesięcy. Jasnym więc już na początku było, że muzycy zadbali o brzmienie, jakość i samo wykonanie poszczególnych kompozycji w sposób nadzwyczaj wyjątkowy. Autorem cudownych okładek był Thomas Ewerhard. Przede wszystkim muzyka przyspieszyła, dzięki czemu utwory nabrały żywiołowości i specyficznego uduchowienia. Tego niecodziennego dzieła nie sposób było całkowicie poznać nawet po kilku przesłuchaniach. Nawet sceptycy, którzy dotychczasową karierę Therion nazywali "cyrkiem" uderzyli się w piersi i posypywali głowy popiołem. To co zaserwowali fanom Szwedzi było pokazem niewątpliwego kunsztu i nieprzeciętnego talentu muzycznego. Lemuria (zwana też lądem Mu) miała być mityczną krainą, która ponad 30 milionów lat temu spoczęła na dnie Oceanu Indyjskiego. Jej istnienia prawdopodobnie nigdy nie będzie można ostatecznie dowieść, lecz w jednym z dokumentów pozostałych po cywilizacji Majów, badacze odkryli zapis świadczący o istnieniu "kraju bagnistych wzgórz", który w ciągu jednej nocy zniknął na wskutek kataklizmu podwodnych wulkanów. Właśnie opowieść o Lemurii oraz inne indiańskie i greckie mity stały się natchnieniem dla Johnssona przy nagrywaniu nowego materiału. Otwierający [12] Typhon witał szarpanym riffem, ale prawdziwą sensacją był pojawiający się po chórze growling Christophera Johnssona. Dzięki tej wstawce opowieść o uskrzydlonym stugłowym smoku, którego Zeus zmiażdżył górą Etna, nabierała zupełnie nowego wyrazu. Również Uthark Runa nawiązywał w klarowny sposób do [5] - nie tylko świetną melodią, ale też odpowiednią motoryką i niezłą solówką. W kawałku tym zaśpiewał Mats Levén (Abstrakt Algebra, At Vance, Krux, Yngwie Malmsteen) prezentując swój fantastyczny głos na tle heavymetalowych zagrywek. Dwuczęściowy Three Ships Of Berik (traktujący o najeździe Gotów na Rzym) zapierał dech w piersiach przebojowością i smakowitym połączeniem charakterystycznego już połączenia symfonii i metalu (znów pojawiał się growling Johnssona). Punktem kulminacyjnym pierwszej płyty była oparta na akustycznym motywie ballada Lemuria, brawurowo zaśpiewana przez Wawrzeniuka. Piotrowi powierzono także główną linię wokalną w patetycznym hymnie The Dreams Of Swedenborg, z którego to zadania ponownie wywiązał się wyśmienicie. Część pierwszą kończyły ognisty Abraxas z Levénem za mikrofonem oraz zaśpiewana przez Wawrzeniuka po niemiecku Feuer Overture/Prometheus Entfesselt o tytanie, który odważył się wykraść ogień bogom Olimpu. [13] rozpoczynało nadzwyczaj mocne uderzenie The Blood Of Kingu, zbudowany praktycznie według heavymetalowego schematu, z wymarzonym wprost wokalem Matsa Levéna i symfonicznymi ozdobnikami w części drugiej. Wybitną kompozycją był wspaniały Son Of The Sun, pełen mistycznej melodyki i wspaniałego sopranu Anny Marii Krawe - szwedzkiej śpiewaczki, która ukończyła studia operowe na Uniwersytecie w Sztokholmie w 2002 (znana m.in. z ról Tatiany w "Eugeniuszu Onieginie" Czajkowskiego czy Donny Elviry w "Don Giovannin" Mozarta). Jej przepiękny głos nadał temu utworowi dotyczącemu starożytnego Egiptu majestatu i wzniosłości - ten wokal można było jeszcze usłyszeć w Typhon, An Arrow From The Sun oraz Dark Venus Persephone. Z kolei mroczną opowieść o Rasputinie snuł Mats Levén w The Khlysti Evangelist. W monumentalnym Kali Yoga, muzycznym micie o hinduskiej bogini czasu i śmierci, zaśpiewali Wawrzeniuk (w części pierwszej) i Levén (w części drugiej). Następnym sięgnięciem do starożytności był The Wondrous World Of Punt, dotyczący legendarnej krainy o nieznanej dokładnie lokalizacji, z której przywożono wielkie dobra do Egiptu przeznaczone dla kapłanów i świątyń. Nie obyło się bez odniesień do mitologii fenickiej w The Call Of Dagon. Bóg ten przedstawiony został w twórczości H.P.Lovecrafta jako Wielki Przedwieczny żyjący w głębinach i panujący nad tamtejszym światem. Podróż po bezkresach wyobraźni kończył wspaniały Voyage Of Gurdjieff wzbogacony o tenor Tomasa Cernego i naprzemienne dialogi chórów. W sumie w 21 utworach zaśpiewano po angielsku, niemiecku, rosyjsku, a także zastosowano inwokacje w językach antycznych.

LATA PÓŹNIEJSZE

Szwedzi ponownie zaskoczyli fanów, kiedy na rynku ukazał się 12 stycznia 2007 nowy album wydany przez Nuclear Blast. [14] wypełniły teksty wyjątkowo dopracowane i klimatyczne, wymagające od słuchacza jeszcze większego zainteresowania niż dotychczas. Dotyczyły historii XVII-wiecznego mistyka Johannesa Bureusa (1568–1652), nadwornego bibliotekarza i nauczyciela króla Gustawa Adolfa. W 1611 opublikował on pierwsze abecadło w języku szwedzkim przedstawione za pomocą runów i skryptów łacińskich. Do badań zainspirowała go alchemia i Kabała, a także pisma najsłynniejszych okultystów jak Agryppa, Paracelsus i Johannes Reuchlin. Porównując runy z Kabałą, Bureus doszedł do wniosku, że symbole runiczne mogą być rozpatrywane pod względem różnych właściwości. Były one zarówno literami jak i złożonymi symbolami magicznymi. Tajemnicze właściwości run określił jako "adelrunes". Bureus stworzył też symbol, który nazwał "adulruna", podobny do hieroglificznej monady Johna Dee, zawierającej symbole wszystkich planet. Adulruna Bureusa była mapą wszechświata i drogą rozwoju człowieka poprzez różne poziomy egzystencji. System Bureusa nazwano Gotycką Kabałą i o tym właśnie opowiadała nowa płyta Therion. Jako, że zespół był zawsze tworem o niesłychanie przewrotnym charakterze, tak i album ciężko było ocenić korzystając z tych samych kryteriów, jakie pasowały do poprzednich wydawnictw, Christofer Johnsson po raz kolejny pokazał, że prawdziwa muzyka nie poddawała się żadnych ograniczeniom. Ponownie postawiony za mikrofonem Mats Levén spisał się jeszcze lepiej niż na [13], a wtórował mu niespodziewanie wokalnie Snowy Shaw (właśc. Tommy Helgesson). Ten duet uzupełniły wszechstronne wokalistki Katarina Lilja i Hannah Holgersson. Ciekawostką był gościnny udział Kena Hensley`a (ex-klawiszowca Uriah Heep), który zagrał w paru kawałkach na Hammondach. Większość partii wokalnych sprawiała wrażenie zawieszonych gdzieś pomiędzy operowym a metalowym śpiewem. Od strony instrumentalnej album był absolutnym majstersztykiem, bez sztucznych popisów i wyeksponowanych partii solowych. Płyta początkowo mogła wydać się monotonna, ale tak naprawdę nie było tu miejsca na nudę. Der Mitternachtslöwe brzmiał jeszcze tradycyjnie, ale już Gothic Kabbalah odbiegał od therionowej normy wręcz skocznym refrenem i wysmakowaną grą na flecie Rolfa Pilottiego. Balladowy The Wand Of Abaris podobał się tradycjonalistom, a pełnię męskiego wokalu ukazywał The Perennial Sophia. Na uwagę zasługiwały również mocne heavymetalowe Tuna 1613 i singlowy Son Of The Staves Of Time. Ucztę na koniec stanowił ponad 13-minutowy symfoniczny Adulruna Redivivia. Za pomocą naprawdę subtelnych środków Therion z powodzeniem zbudował atmosferę niemal rozsadzającą słuchacza od wewnątrz. Zarzutem wielu fanów było, iż ten krążek nie brzmiał jak Therion, ale tak naprawdę Szwedzi w ciągu całej kariery zaskakiwali tyle razy, że i ten na nowo podjęty stylistyczny szlak wart był eksploracji.
25 lipca 2008 grupa wydała swoją drugą koncertówkę [15], a zarazem DVD. Zostało ono nagrane 14 lutego 2007 w Warszawie. Grupie towarzyszyli w tym dniu na scenie: Mats Leven, Snowy Shaw, Katarina Lilja i Lori Lewis. Formacja zaprezentowała 22 perfekcyjnie wykonane kompozycje o krystalicznym brzmieniu. Szwedzi nie zdecydowali się zagrać nic sprzed [5], ale zestaw miał głównie za zadanie promocję ostatniego albumu. Robiło wrażenie czterominutowe solo na perkusji Petera Karlssona, nie zawiodła też publiczność śpiewająca podczas Son Of The Sun spontaniczne "Sto Lat" w momencie wspomnienia Shawa o dwudziestu latach istnienia zespołu oraz wielokrotne skandując nazwę grupy. Jeszcze większym przedsięwzięciem był [16], zdarzenie wręcz wiekopomne dokumentujące koncert Therion z pełną orkiestrą i chórem. Na pierwszą płytę, poza Clavicula Nox, złożyły się fragmenty utworów Dvoraka, Verdiego, Mozarta, Saint-Saensa i Wagnera, wszystkie zaaranżowane naturalnie na symfoniczno-metalową modłę. Na drugim CD znalazło się już dziewięć kawałków samego Therion, a sam wybór kawałków był tak niekonwencjonalny, że nie przeszkadzał nawet brak sztandarowego To Mega Therion. Interesującym momentem było wykonanie Lemurii, na której za gitarę chwycił sam Mats Levén, warto wspomnieć również o zachowaniu dyrygenta Markusa Stollenwerka podczas The Rise Of Sodom And Gomorrah, kiedy to w niezwykle humorystyczny sposób zaakcentował we wstępie wejście wyższych partii skrzypiec. Obok Levéna, głosem męskim podzielił się były frontman Candlemass - Thomas Vikström. Do DVD dołączono wnikliwe studium Christofera Johnssona dotyczące samego podejścia do pracy przy realizacji tego wyjątkowego show.
Na [17] finalnie złożyły się zarówno premierowe kompozycje jak i pozostałości po sesjach nagraniowych [12]/[13]. Co ciekawe udało się zachować spójność i jednolitość nagrań, pomimo że zrealizowano je po odejściu braci Niemannów. Zespół postanowił powrócić do symfonicznego oblicza metalu z podkreślaniem w aranżacjach wyrazistych partii męsko-żeńskich chórów oraz bogactwem aranżacji orkiestry. Z poprzedniej płyty pozostał jedynie lżejszy charakter muzyki oraz częste wykorzystywanie wokali solowych. Snowy Shaw swym chropowatym głosem nadawał całości najwięcej metalowych elementów, wspierał go dysponujący klasycznym tenorem Thomas Vikström. Do wszystkiego doszła Lori Lewis, która z kolei kontynuowała doświadczenia wcześniejszych żeńskich wokali w historii Therion. Grupa nie zawiodła na poziomie instrumentalnym, w którym oprócz brzmień muzyki klasycznej pojawia się tradycyjny heavy- i powermetalowy czad, a także progresywne zacięcie słyszalne przede wszystkim w partiach solowych Christiana Vidala. Te w niczym nie ustępowały popisom Kristiana Niemanna. W intrygujących partiach klawiszy przejawiały się inspiracje hard rockiem oraz estetyką lat 70-tych. Brzmienie zostało pozbawione krystalicznej czystości, w związku z czym klimat muzyki stał się jesienny, mroczny i typowo skandynawski. Płyta przeplatała chwytliwe formy o tradycyjnej budowie zwrotkowo-refrenowej z kilkoma dłuższymi kompozycjami, które swoim rozmachem przypominały utwory z [9]. Pewnym problemem był fakt, że najlepsze elementy znalazły się w pierwszej połowie albumu, a później poziom jakościowy spadał. Rozpoczęcie to tytułowy Sitra Ahra ze świetnymi partiami chórów w refrenach oraz ciekawych mieszanek klimatu i marszowej gitarowej. Jednoczesnie utwór przejawiał ambicje i odstępstwa od sztampowości. Nie miał on jednak startu do rozbudowanego ambitnego Kings Of Edom, w którym muzycy z łatwością muzycy przechodzili od grania stonowanego (emocjonalnie zaśpiewanego przez Vikstroma) do heavymetalowych ciętych galopad i wreszcie do klimatycznych wyciszeń. Sporo heavy metalu i konkretnej pracy gitar znalazło się także w Unguentum Sabbati - jednego z ostrzejszych fragmentów krążka, w którym pierwszoplanową rolę odgrywał chropowaty głos Shawa, nie pozbawiony jednak bardziej melodyjnych partii. Ponad 10-minutowy nieszablonowy Land Of Canaan to Therion w wydaniu spokojniejszym i nastrojowym, ale też z pewną dawką żywiołowości i wręcz popowej melodii. Przebojowość okazała się domeną brawurowo zaśpiewanego Hellequin, łączącego elementy estetyki operetkowej i rockowej. Listę dobrych utworów odśpiewany z dużą dawką emocji 2012, w którym po raz pierwszy postawiono na prostszą muzykę. Późniejsze kawałki już wielkich emocji nie wywoływały jak trzecia część Kali Yuga czy balladowy Children Of The Stone z udziałem dziecięcego chóru. W zasadzie z zrugiej części płyty w pamięci pozostawał tylko agresywny Din z dominacją skrzeków Snowy`ego i okazjonalnym blastowaniem.

Muzycy Therion udzielali się później w rozmaitych grupach: