Duński zespół heavymetalowy powstały w 1981 w Kopenhadze. Założyli go charyzmatyczny wokalista King Diamond (właśc. Kim Bendix Petersen, ur. 14 czerwca 1956, ex-Black Rose) oraz gitarzysta Hank Shermann (właśc. Rene Krolmark, ur. 11 lipca 1958, ex-Brats). Zanim ustabilizował się skład, ekipa wydała w pierwszej połowie 1981 aż cztery demówki. "Demo #1" nagrali w marcu 1981: Diamond, Shermann, basista Carsten Van Der Volsing i perkusista Jan Musen. Na "Demo #2" z kwietnia 1981 Volsing został drugim gitarzystą, perkusistą - Nick Smith, a bas objął Timi Hansen (ur. 28 października 1958). Na "Demo #3" z maja 1981 Volsinga zastąpił Benny Petersen. W końcu na "Burning The Cross" z czerwca 1981 za bębnami zasiadł Kim Jensen, który przybrał przydomek Kim Ruzz. Pod koniec roku odszedł Petersen (później założył Jackal) - zastąpił go Michael Denner (ur. 5 listopada 1958) i w ten sposób skrystalizował się pierwszy słynny skład. Denner, Hansen i Nick Smith udzielali się razem wcześniej w Danger Zone - na dwóch demówkach w latach 1981-1982 wspomogli ich właśnie King Diamond i Hank Shermann.
Ciężkie i ponure brzmienie przyniosło młodej kapeli Mercyful Fate niesłychane powodzenie w kręgach podziemnych, a kasety demo przyciągnęły uwagę holenderskiej wytwórni Rave On Records. Jej nakładem ukazała się we wrześniu [1] (znana również jako A Corpse Without A Soul). Zawierała cztery utwory zwiastujące rewolucyjne brzmienie (A Corpse Without Soul, Nuns Have No Fun, Doomed By The Living Dead i Devil Eyes). Po podpisaniu kontraktu z Roadrunner, 30 października 1983 wydano kultowy już dzisiaj debiut. W tamtym czasie na ustach wszystkich były kapele NWOBHM, a serca fanów metalu szturmem zdobywały Iron Maiden, Saxon, Judas Priest i Def Leppard. Nagle pojawił się duński Mercyful Fate, proponujący coś absolutnie nowego poprzez połączenie ponurych riffów charakterystycznych dla Black Sabbath z czysto heavymetalową energią i polotem. Ta hybryda zaproponowała muzyką monumentalną i pełną nieokiełznanego wigoru z wieloma świetnymi solówkami. Oprócz wspomnianych elementów, zespół dorzucił jeszcze jeden - absolutnie oryginalny tajemniczy klimat grozy, jaki unosił się nad każdym dźwiękiem. Była to duszna atmosfera czegoś mrocznego i niepokojącego. Dla krytyków były to kawałki "namacalnie pochłaniające światło", zwłaszcza gdy słuchacz zatopił się głębiej w satanistyczne i rytualne teksty. Szlachetne w swej prostocie riffy nie oznaczały materiału opartego na nieskomplikowanym schemacie: zwrotka-refren-zwrotka. Wszystkie kompozycje rozbudowano, a działo się w nich naprawdę wiele. Nie sposób zapomnieć naturalnie o rozpoznawalnym jak żaden inny śpiewie Kinga Diamonda. W przyszłości kilku wokalistów podrabiało jego manierę, jednak nikt dotąd mu nawet nie dorównał. King używał jednak częściej swego środkowego pasma, bawiąc się wachlarzem głosowych możliwości i tworząc zróżnicowane linie melodyczne. Solówki Dennera i Shermanna były emocjonalne i pełne energii. Wszystko to złożyło się na heavymetalową Biblię, jaką niewątpliwie był ten album. Spośród siedmiu kawałków po latach nie sposób wybrać najlepszy, w zasadzie każdy z nich był arcydziełem. Płyta trzymała w napięciu od początku do końca - od pierwszych dźwięków Evil do opus magnum jakim była tytułowa Melissa z niesamowitymi partiami gitar. Nie znaczy to, że Curse Of The Pharaohs, Into The Coven czy Black Funeral ustępowały im w jakimś aspekcie. Takie płyty zwykle nagrywało się raz w karierze, ale Mercyful Fate ta sztuka zdarzyła się dwa razy.
Wydany 7 września 1984 [3] osiągnął 202 miejsce na liście Billboardu bez jakiejkolwiek promocji. Muzyka wydawała się dojrzalsza i bardziej dopracowana niż na debiucie. Album szokował szatańską atmosferą - poczynając od wspaniałej okładki autorstwa Thomasa Holma, poprzez makijaż Kinga Diamonda, a kończąc na tekstach - które doprowadziły do tego, że grupa została umieszczona na czarnej liście różnej maści "wszechwiedzących strażników moralności". Biorąc pod uwagę to, że debiut był wydawnictwem naprawdę doskonałym, aż trudno sobie wyobrazić na jaki poziom wznieśli się muzycy nagrywając nowy materiał. Od początków lat 70-tych, gdy największe sukcesy osiągał Black Sabbath, nikt poza Venom nie potrafił skondensować w swojej muzyce takiej dawki mroku i okultyzmu. Warstwa tekstowa świetnie współgrała z muzyczną, a na pierwszy plan wysuwał się zdecydowanie demoniczny głos Kinga. Wokalista śpiewał dwojako: typowy krzyczący wokal połączył z nadzwyczaj wysokim falsetem w sposób imitujący niemal dwóch wokalistów. Ciężko się nie zachwycać grą duetu gitarzystów - perfekcyjne, melodyjne i urozmaicone popisy Shermanna i Dennera stanowiły prawdziwą wartość tego albumu. Otwierał wszystko A Dangerous Meeting - oparty niby na szablonowych riffach, ale urzekający opisem sekretnego kręgu. Nightmare ukazywał się jako hybryda hard rocka i wpływów NWOBHM. W Desecration Of Souls zaakcentowano ducha improwizacji, ale zadbano o odpowiednie proporcje, aby ciemna magia numeru zbytnio nie ucierpiała. Cichym faworytem krążka był nadzwyczaj melodyjny The Oath, a siłą klasycznego heavy emanował Welcome Princess Of Hell. Po półtoraminutowej zadumanej instrumentalnej miniaturce To One Far Away, Duńczycy uderzali kapitalnym Come To The Sabbath, z idealną rytmiką i wokalem Kinga, nawołującym na zgromadzenie wiedźm i innych wyznawców Czarnego Kultu. Zastosowanie syntezatora i szybsza niż zazwyczaj praca gitarowego duetu zapowiadała jakoby przyszłe solowe dokonania Kinga Diamonda (w tym przypadku Mansion In Darkness). Z dobrą sprzedażą płyty szedł w parze olbrzymi sukces pierwszego amerykańskiego tournee, które wyprzedano do ostatniego miejsca na 50 koncertów. Po latach wyszedł na jaw szokujący fakt, że muzykom promotorzy płacili zaledwie marne trzy dolary dziennie. Z kolei w Norfolk i Pittsburghu koncerty odwołano na skutek protestów kręgów kościelnych i konserwatywnych, a gazeta "Globe" krzyczała: "Sataniści zagrażają naszym dzieciom!". Po powrocie do Danii nasiliły się konflikty na łonie samego zespołu. Po zagraniu ostatniego show 12 kwietnia 1985 w Kopenhadze, King Diamond ogłosił swoją decyzję - on sam, Denner i Hansen pragnęli kontynuować swoje obsesyjne zainteresowania okultystycznym heavy metalem, podczas gdy Shermann chciał pójść w kierunku komercyjnego hard rocka w amerykańskim stylu. W tym celu Hank założył Fate (m.in. Bjarne Thomas Holm i wokalista Per Henriksen z Crystal Knight). King Diamond kontunuował zatem karierę solowo, ku rozpaczy fanów Mercyful Fate zawieszając działalność zespołu na blisko dekadę.
Podczas niebytu Mercyful Fate, wytwórnia Roadrunner postanowiła odciąć parę kuponów od sławy zespołu. Wpierw w styczniu 1987 wydała składankowy [4], w którego skład weszły: [1], trzy kawałki koncertowe z marca 1983 oraz znany dotychczas wyłącznie z singla Black Masses. W marcu 1992 ukazała się kompilacja [5] zawierająca pięcioutworowe demo "Burning The Cross", Death Kiss z sesji nagraniowej z 1982, dwa kawałki z demówki "Danger Zone" z kwietnia 1981 oraz You Asked For It z pierwszej demówki grupy z marca 1981. W międzyczasie Denner z Shermanem utworzyli w 1988 Zoser Mez. Wszyscy muzycy jednak uważnie obserwowali poczynania wytwórni i zauważyli, że popyt na dwie płyty formacji wciąż był duży. W lutym 1993 Mercyful Fate zdecydowali się zreaktywować w niemal klasycznym składzie (na perkusji zamiast Ruzza zagrał Morten Nielsen). Apetyty zaostrzył świetny występ na "Dynamo Open Air" przed 45 000 fanów. Snowy Shaw dołączył do grupy w miejsce Nielsena tuż po wydaniu krążka, a mimo to jego nazwisko widniało w składzie, który zarejestrował [6]. Wydany 22 czerwca 1993 krążek niestety rozczarował - muzyka była rozwlekła i mało porywająca. Album był niespójny jako całość, na negatywnej ocenie odbiło się także nie najlepsze brzmienie i leniwa gra sekcji rytmicznej. Utwory skomponowano najczęściej oddzielnie, dlatego poza rewelacyjnymi Egypt i Is That You Melissa? reszta materiału wypadła blado. Oczekiwania fanów wobec reaktywacji były duże, a poprzeczkę postawiono wysoko - może dlatego do tej płyty przylgnęła z perspektywy czasu etykieta najgorszego studyjnego dokonania Mercyful Fate. W tym przypadku nie pomógł nawet gościnny występ Larsa Ulricha (perkusisty Metalliki) w Return Of The Vampire. Teksty przestały opiewać Szatana, a skupiły się wokół Jedźca Bez Głowy, koszmarów i bogów starożytnego Egiptu. Promocyjna trasa po USA z Cathedral i Flotsam And Jetsam okazała się sukcesem. Znacznie gorzej było w Europie, gdzie koncerty odwołano z powodu braku solidności niemieckiego promotora, a występy na Starym Kontynencie z wyłączeniem Niemiec były bezcelowe. [7] zawierał utwór The Bell Witch oraz cztery utwory koncertowe zarejestrowane w Los Angeles 8 października 1993, będące doskonałą wizytówką występu Mercyful Fate na żywo.
Dopiero wydany 25 października 1994 [8] w pełni usatysfakcjonował starych fanów, w czym dobitnie pomogła gra nowego basisty Sharlee D`Angelo (właśc. Charles Peter Andreason). Co prawda pierwszy rzut oka na nędzną okładkę i wyblakłe logo mógł nasuwać pewne obawy co do formy grupy, jednak już pierwsze dźwięki rozwiewały te obawy. Przede wszystkim udało się muzykom ponownie przywołać charakterystyczny mroczny klimat. W dodatku wszystko brzmiało bez zarzutu, a większość kompozycji była wyśmienita. Otwierający Nightmare Be Thy Name stanowił niemal przebój dotyczący koszmaru sennego, który staje się rzeczywistością. Znalazło się też miejsce na gloryfikację Lucyfera w Angel Of Light, kapitalne partie gitar grających unisono w My Demon, stanowiący niemal modlitwę do czasu Time czy nawiązanie do historii słynnego "Necronomiconu" w Castillo Del Mortes. Pomimo lepszej sprzedaży, akcja reklamowa płyty kulała. Znów odwołano koncerty w Niemczech i pozostałych krajach Europy. Kontynuując karierę solową, King zdecydował się wydać jeszcze parę płyt z Mercyful Fate. 20 sierpnia 1996 światło dzienne ujrzał [9], a na okładkę trafiło zdjęcie wykonane przez D`Angelo. Krążek promowano nowoczesnym teledyskiem The Uninvited Guest, nakręconym w średniowiecznym duńskim kościele. Cały krążek jawił się jako bardzo solidny, pełen siarczystych metalowych kawałków. Sam King wokalnie nie spuszczał z tonu, a jego partie jak zwykle jednocześnie powalały i przerażały. Poza typowymi utworami typu Lucifer czy Kutulu, album zawierał odmienne podejśćie do tematu grozy, jak Fifteen Men (And A Bottle Of Rum) o tragedii na Morzu Karaibskim oraz Deadtime będący żartobliwym powtórzeniem do historii o Czerwonym Kapturku. Na japońskiej wersji dodano bonus w postaci przeróbki Judas Priest The Ripper. [9] ugruntował pozycję Mercyful Fate jako jednej z najlepszych kapeli heavymetalowych na świecie.
Wkrótce z zespołu odszedł Denner pragnący więcej czasu poświęcić rodzinie (narodziny drugiego syna), a zastąpił go Mike Wead. Na europejską trasę wspólnie ruszyły ekipy Mercyful Fate i King Diamond. 24 marca 1997 był datą pamiętnego show obu formacji w Poznaniu. Pamiętnego, gdyż mimo dobrej frekwencji i znakomitej formy muzyków, koncert nieomal się nie odbył z powodu nierzetelności polskiego organizatora. Człowiek ten zniknął ze wszystkimi należnymi dla zespołu pieniędzmi. Skończyło się na tym, że King Diamond nie miał w hotelu ciepłej wody, a grupę na koncert fani przywieźli własnymi samochodami. Kapele nie dość, że nie odwołały występu, to dały z siebie wszystko. Na drugi dzień w Krakowie nie było podobnych problemów. Był to jedyny przypadek, kiedy w Polsce wystapiły oba zespoły naraz, a King Diamond poświęcił godzinę na zmianę makijażu. [10] ukazał się 9 czerwca 1998, a jego okładka nawiązywała do [2]. Płyta stanowiła próbę powrotu do lat 80-tych, a dziesięć wyśmienitych kompozycji tworzyło wymowną całość, z której wyróżniały się: skomponowany przez Sharlee D`Angelo Crossroads oraz ponad 13-minutowa upiorna suita tytułowa z niemal mistycznym akustycznym wstępem. King udowadniał, że wciąż potrafił przeszywająco zaskrzeczeć, a najlepszymi dowodami na to były Banshee i Sucking Your Blood. Fanom spodobały się także The Lady Who Cries z kapitalnym refrenem i zadziorny Mandrake. Koniecznie trzeba podkreślić, że solówki na tym krążku były świetne, melodyjne i szybkie. Jeden z krytyków napisał: "Ta płyta jest Zła - czuć to od pierwszego do ostatniego numeru. Niewiele jest krążków, które mają podobny mroczny klimat". [10] był jedną z tych pozycji, która budowałą swoją jakość przy odsłuchu całości, kiedy kolejne numery jak cegiełki tworzyły solidny monolit. Po nakręceniu teledysku do The Night ruszyła machina koncertowa i w końcu zespołowi udało się dotrzeć do Europy.
Muzycy poszli za ciosem i 15 czerwca 1999 ukazał się [11] - ostatnie studyjne wydawnictwo Mercyful Fate. Kiedy się słucha tego album dziś pozostaje żal, że pomimo tak wysokiej formy Duńczycy nie nagrali już niczego nowego. Krążek był znakomitym nawiązaniem do klimatu dwóch pierwszych płyt. ale w sposób na nowo zaaranżowany i odświeżony. Było ostro, brutalnie i demonicznie pod każdym względem. W stosunku do poprzednika [9] był krótszy i bardziej zwięzły - zrezygnowano z klasycznych sabbathowych riffów i złożoności kompozycji. Wszystko otwierał kapitalny Last Rites, swoista spowiedź z łoża śmierci kogoś, kto nie wierzy w Niebo i Piekło. Shermann i Wead znakomicie się uzupełniali, z łatwością przechodząc z heavy/doomowych rytmów do mocniejszego heavymetalowego podkładu. Church Of Saint Anne czarował niemal epickim tempem i chórami, niczym nie ustepowały mu Sold My Soul i House On The Hill. Szybki Burn In Hell udowadniał niedowiarkom, że mimo upływu lat muzycy byli w wyśmienitej formie. Demoniczny The Grave był popisem Diamonda, a w ciężkim Insane ponownie zachwycała gra gitar. Interesująca partia akustyka poprzedzała Kiss The Demon, a tytułowy 9 świadomie nawiązywał do początków kariery. Było to bez dwóch zdań arcydzieło, choć na jego ocenie ważyło negatywnie głuche kiepskie brzmienie. Europejską trasę Mercyful Fate rozpoczął 1 czerwca 1999, grając na stadionie "Gwardii" w Warszawie przed Metalliką. Koncert trwał niestety tylko 40 minut, bo Duńczycy musieli ustąpić miejsca nawet Apocalyptice i Monster Magnet. Mimo to, muzycy zeszli ze sceny owacyjnie żegnani przez fanów. Na szczęście na własnych koncertach mogli szybko zapomnieć o tym nietakcie ze strony osób odpowiedzialnych za ustalanie kolejności występów. Po zakończeniu tournee, muzycy zawiesili działalność, a King Diamond skupił się na karierze solowej.
Muzycy Mercyful Fate pojawiali się później w rozmaitych grupach:
ALBUM | ŚPIEW | GITARA | GITARA | BAS | PERKUSJA |
[1-3] | King Diamond | Hank Shermann | Michael Denner | Timi `Hansen` Holm | Kim `Ruzz` Jensen |
[6] | King Diamond | Hank Shermann | Michael Denner | Timi `Hansen` Holm | Morten Nielsen |
[7] | King Diamond | Hank Shermann | Michael Denner | Timi `Hansen` Holm | Tommy `Snowy Shaw` Helgesson |
[8] | King Diamond | Hank Shermann | Michael Denner | Sharlee D'Angelo | Tommy `Snowy Shaw` Helgesson |
[9] | King Diamond | Hank Shermann | Michael Denner | Sharlee D'Angelo | Bjarne Thomas Holm |
[10-11] | King Diamond | Hank Shermann | Mikael `Mike Wead` Wikström | Sharlee D'Angelo | Bjarne Thomas Holm |
King Diamond (ex-Black Rose), Snowy Shaw (ex-King Diamond, ex-Memento Mori)
Mike Wead (Warchild, ex-Hexenhaus, ex-Memento Mori, ex-Abstrakt Algebra), Bjarne Thomas Holm (ex-Fate, ex-Zoser Mez)
Rok wydania | Tytuł | TOP |
1982 | [1] Nuns Have No Fun EP | |
1983 | [2] Melissa | #2 |
1984 | [3] Don`t Break The Oath | #3 |
1987 | [4] The Beginning (kompilacja) | |
1992 | [5] Return Of The Vampire (kompilacja) | |
1993 | [6] In The Shadows | |
1994 | [7] The Bell Witch EP | |
1994 | [8] Time | #2 |
1996 | [9] Into The Unknown | #13 |
1998 | [10] Dead Again | #12 |
1999 | [11] 9 | #9 |