Szwedzki zespół założony w 1995 w Göteborgu. Debiut ukazał się 16 marca 1998 nakładem małej wytwórni Gothenburg Noiseworks. Ten materiał powstał jeszcze w 1996 i został zmixowany przez znanego gitarzystę Andy`ego LaRocque. Tom Englund (ur. 14 grudnia 1973) od początku miał wizję grania powermetalu posępnego, czerpiącego z niezmierzonego smutku sceny doomowej i popartego zimnym progresywnym tłem klawiszowym. Przyszły styl Evergrey wyrażono najlepiej w Dark Discovery, Beyond Salvation i Closed Eyes, ze skorzystaniem z neoklasycznego pierwiastka znanego z twórczości Symphony X. Zastosowano całkiem niezłe solówki gitarowe, pozwalające numerom takim jak Trust And Betrayal rozwinąć skrzydła. Śmiałym krokiem był When The River Calls nakładkami wokalnymi i podobny zabieg wykorzystano w zagranym na pianinie wzruszającym Every Tear That Falls. Album kończył lodowaty To Hope Is To Fear - zagrany progresywnie, z hipnotycznymi klawiszami i podmuchami wiatru. Wydawałoby się, że krążek powstał bez myśli przewodniej, ale było to wrażenie mylne. Największym mankamentem okazało się brzmienie (zwłaszcza perkusji).
Po przejściu do szwajcarskiej wytwórni Hall Of Sermon i wymianie klawiszowca, przystąpiono do nagrywania nowej płyty. [2] ponownie zawierał tęskny power z wstawkami progresywnymi, choć miejscami tego Symphony X było aż za dużo (Nosferatu, She Speaks To The Dead, Damnation). Ta grupa powinna grać jak w When Darkness Falls, gdzie elementy stylu Symphony X wykorzystano tylko jako dodatek, bo esencją utworu był styl własny z poruszającym refrenem i smutnym tłem klawiszowym. Englund czuł się właśnie w takiej muzyce najlepiej, niepotrzebne były tylko efekty zniekształcenia głosu. Grupa też popisała się w Words Mean Nothing, pełnej smutku i bezsilności balladzie. Na koniec The Corey Curse i ponownie Symphony X wracało, jednak w formie znacznie przystępniejszej i z jaśniej wyrażoną melodią. Pod względem wykonania album wypadł jednak gorzej od debiutu, za to produkcja była bardziej czytelna, a perkusja nie zagłuszała innych instrumentów. Album przepadł w czasach odrodzenia powermetalu dzięki Hammerfall i rozwijającą się w najlepsze scenę melodyjnego deathu w rodzinnym Göteborgu. Mała wytwórnia nie mogła konkurować z gigantem jakim był Nuclear Blast, który dwa tygodnie później wydał oczekiwany kolejny album In Flames Colony.
W ciągu kolejnych dwóch lat skład się wykruszył i przy Englundzie pozostał tylko perkusista Patrick Carlsson. Na szczęście znaleziono zastępców i podpisano kontrakt z firmą płytową InsideOut Music. Na otwierających [3] The Masterplan i Rulers Of The Mind rozszerzano własny styl dzięki wieloplanowemu i emocjonalnemu śpiewowi Englunda. Watching The Skies to kolejna kompozycja, która spokojnie mogłaby wzbogacić którąś z płyt Symphony X, a The Encounter to numer z rozdroży szwedzkiego metalu. Mark Of The Triangle niestety przeładowano elementami Symphony X i to wrażenie naprawiał Different Worlds - utwór charakterystyczny dla Evergrey, w którym Englund popisał się rozdzierającym duszę głosem. Gitarzysta Henrik Danhage dobrze się spisał i sprawił, że powstał dotychczas najlepszy krążek Szwedów.
[4] wyprodukował Fredrik Nordström, który odmienił życie wielu zespołów i nie inaczej było tym razem dzięki jego wpływom. Może silne echa Symphony X nadal obejmowały we władanie ostro zagrany The Great Deceiver, ale już End Of Your Days i As I Lie Here Bleeding oddzielały te czasy grubą linią. To już był Evergrey z prawdziwego zdarzenia z przestrzennymi refrenami, klimatem refleksji i wybornym tłem klawiszowym. Tytułowy Recreation Day nawiązywał do ekipy Michaela Romeo jedynie pod względem umiejscowienia orkiestracji na początku, gdyż potem następowały chłód, smutne akustyki i wybrzmiewania z idealnie wpasowanymi chórkami. I`m Sorry to chwila wzruszeń przy pianinie i jednocześnie cover Dilba i dobrze, że Blinded nie przesadzał z tym żalem tak mocno dzięki zastosowaniu nerwowych klawiszy i płynnych przejść. Coś hipnotyzującego było w Your Darkest Hour, zapewne dzięki odległym chórkom, choć środkowa partia świadczyła raczej o sztucznym wydłużaniu niż faktycznej treści. Unforgivable zahaczał o wzruszenia i delikatność, nieco płaczliwie Englund tu zaśpiewał, ale słychać było zmiany i jak ten zespół dojrzał względem płyt poprzednich i odkrył swoją drogę. Jedynym poważniejszym potknięciem był Visions - kawałek ze słabą melodią w refrenie i tutaj z graniem progresywnym grupa zaszła za daleko. Nordström zastosował brzmienie mocne, ale nie przytłaczające - selektywne, z basem wysuniętym lekko przed perkusję, a nad tym wszystkim ustawił wokal Englunda. Reszta zespołu zagrała ze sporym wyczuciem i zagrywki Henrika Danhage okazały się ciekawe, ale w zasadzie trudno poza liderem było kogokolwiek wyróżnić. Znakomite teksty autorstwa lidera grupy były głęboko zakorzenione w religijno-egzystencjalnym podłożu i w znacznej mierze dotykały odwiecznego problemu śmierci. Można odnieść wrażenie, że Englund w tamtym czasie zmagał się z frustracją i beznadziejnością. Wspomniany już Unforgivable dotyczył patologii trawiącej instytucję kościoła katolickiego: pedofilii.
Po otwarciu "wrót kariery" dla Evergrey, Fredrik Nordström zajął się swoimi sprawami jak poszukiwania kolejnych talentów i przygotowania kolejnej płyty Dream Evil. [5] pojawił się dość szybko, nagrany z nowym bębniarzem Jonasem Ekdahlem. Nowy krążek rozpoczynał A Touch Of Blessing - typowy smutno-chłodny numer ze świetnym śpiewem lidera , a zaraz później swoim ciężarem gniótł Ambassador, wzbogacony chórkami i bogatym tłem klawiszowym. In The Wake Of Weary stanowił próbę urozmaicenia tej muzyki z gościnnym śpiewem Cariny Englund (żony Toma) - zabrakło jednak płynności w przejściach. Harmless Wishes oparto na czarowanie głosem Englunda i ostrzejsza gitara była tu zbyteczna. Płyta brzmiała dobrze, ale powstała w pośpiechu i w drugiej połowie traciła na pomysłach i wykonaniu - zabrakło po prostu solidnych melodii i refrenów. Tesktowo natomiast wybornie snutę opowieść o sile religii, kultów i wykorzystywaniu dzieci. Przy [7] Tom miał więcej czasu na skomponowanie materiału, choć ze zdobytym rozgłosem wiązały się pewne konsekwencje i wymagania. Poprzednio było progresywnie i momentami ciężkostrawnie, tym razem Evergrey brzmiało bardziej radiowo (Lost). Proste numery podano w sposób przystępniejszy i to od razu słychać w tytułowym Monday Morning Apocalypse. W Unspeakable i Obedience tą chwytliwość próbowano zatuszować ostrzejszymi partiami, ale te kompozycje poza solówkami miały niewiele do zaoferowania. Na tle tych dość banalnych kawałków uwagęzwracał nostalgiczny i deszczowy Still In The Water z udanym popisem gitarowym i nakładkami wokalnymi. Natomiast śpiewowi Englunda nic nie można było zarzucić i Closure to po prostu pokaz możliwości jego głosu przy pianinie. Zabrakło lepszych refrenów, płynniejszych przejść, a czasami nawet melodii przez co płyta prezentował się jako nierówna i momentami dość uboga. Brzmienie solidne, ale bez błysku - zrealizowane pod radiowy hit i pod tym względem Stefan Glaumann nie zawiódł.
W 2007 nowym basistą został Fin Jari Kainulainen i z nim w składzie na [8] Evergey poszedł w wyrażeniu melodyjnych łagodnych emocji dalej niż kiedykolwiek do tej pory. Kompozycje z tej płyty były melancholijne, może nawet nazbyt, ale zrobiono to z dużym wyczuciem. Zbalansowanie pierwiastków progresywnych i radiowo-chwytliwych dało podwaliny pod muzykę zarazem ambitną i przebojową (Broken Wings). Być może potężny w gitarowych akordach Soaked stanowił powrót do tego co ekipa grała na początku stulecia, ale refren był zdecydowanie nośny w stylu melodyjnego heavy metalu. Zespół w niektórych momentach niewiele się zmienił w gitarowej dynamice i znakomity Fear wypełniono progresywnym poruszającym dramatyzmem. When Kingdoms Fall zaczyna się surowo i niejasno, by wybuchnąć przeszywającym śpiewem Toma i refrenem niemal o epickiej mocy. Grupa posiadła umiejętności podsycania uwagi słuchacza i to zrobiono genialnie w Fail, gdzie typowy motyw progresywnych zwrotek eksplodował w monumentalnym refrenie. Z kolei w pełnym eleganckich progresywnych zagrywek Numb Szwedzi w nowoczesny sposób serwowali numer rozkwitający w ultra-przebojowym refrenie. Refleksyjny klimat osiągał apogeum w tytułowym Torn, w którym Englunda wsparły gustowne chórki, a realizacja planów wypadła znakomicie przy nieco lżejszych gitarach. Kawałek ulatywał ku niebu w sposób ciepły i przyjazny w towarzystwie oszczędnej solówki. Album trzymał niczym w kleszczach, zmuszał do uwagi i cieszył niuansami. Gitary rządziły na tej płycie, podczas gdy klawisze stanowiły tylko dopełnienie, nawet bez własnego jasno wyrażonego planu. Zespół wyszedł odważniej ku mainstreamowym fanom rocka i metalu, nie tracąc przy tym nic ze swoich najważniejszych i najpotężniejszych znaków rozpoznawczych.
W 2010 Danhage, Jonas Ekdahl i Kainulainen odeszli, w rezultacie przy Tomie pozostał tylko klawiszowiec Rikard Zander. Englund postawił na doświadczenie - w grupie pojawili się Marcus Jidell i Johan Niemann. Ten pierwszy to gitarzysta wyborny, ale czuło się elegancję rozgrywania riffów Royal Hunt, a przecież Danhage wnosił wcześniej jasno określoną tożsamość, przypisywaną wyłącznie Evergrey. Na [9] trafiły numery progresywne o ograniczonej mocy i dosyć ciasnych ramach melodii - zasadniczo przystępnych. To było granie bezpieczne jak w Leave It Behind Us, You czy Wrong, które swoją łagodnością mogły podbić serca fanów AOR i hard rocka. Zabrakło w tych kawałkach istoty Evergrey z jego klimatem i gitarowymi natarciami. Jakieś tego echa zawarto we Frozen - z początku agresywniejszym, ale szybko przechodzącym w heavymetalowy banał padający w trywialnym refrenie. Bez wiary zagrano Restoring The Loss i Out Of Reach, drażniąco wypadł przejaskrawiony słodki sentymentalizm w The Phantom Letters, a wrażenie nieustannego puszczania oka do publiczności AOR pogłębiał It Comes From Within. Serce biło mocniej dopiero przy pełnym żaru Free, ale te emocje nadchodziły za późno. W studio pojawił się też znów Carina Englund, choć tym razem jej rola była ograniczona w zasadzie tylko do ...And The Distance, spokojnie rozegranym numerze na zakończenie przy romantycznym pianinie. To była płyta akceptowalna tylko w kategoriach melodyjnego prog-metalu, z fragmentami godnymi uwagi i nielicznymi potknięciami, ale to był ten rodzaj metalu, który przykuwał uwagę tylko na chwilę, by szybko ulec zapomnieniu. Sama produkcja też kontrowersyjna, bo brzmienie raczej pastelowe i przyjazne radiu, a perkusja ustawiona po prostu źle i "kartonowo". Album podzielił fanów zespołu i okrzyki zachwytu mieszały się z nieraz miażdżącą krytyka. Nie pozostało to bez wpływu na skład grupy i niebawem doszło do sensacyjnego powrotu.
Danhage i Ekdahl wrócili w szeregi formacji w 2014. Sam początek [10] to poprawny King Of Errors w lekko melancholijnym klimacie. W zbliżonym nastrojem, choć bardziej dynamicznym gitarowo A New Dawn przełom jakoś nie nadchodził w mało romantycznym refrenie. Cieszyła za to wysoka forma Englunda jako wokalisty, któremu gitary Toma i Henrika tworzyły wreszcie oczekiwany styl wzajemnego przenikania, czego zabrakło na płycie poprzedniej. Refleksyjny Wake był do zaakceptowania w ciepłym refrenie o rockowym charakterze, a wszystko zaaranżowano nowocześnie. Archaic Rage rujnowała modern-radiowa przebojowość i pójście na muzyczną łatwiznę, oddając narrację główną części instrumentalnej Zanderowi. W Barricades oczekiwało się czegoś więcej w refrenie, na szczęście w zwrotce rozwiązano to nieźle w ogólnej pełnej ciepła konstrukcji melodii głównej. Black Undertow rozkręcał się powoli, ale gdy dochodziło do eksplozji w refrenie, to było to ten Evergrey wywołujący wzruszenie i ciarki na plecach. Po pierwszych sekundach The Fire wydawał się, surowy i ostry, tymczasem utrzymał świetny romantyczno-dramatyczny klimat narracji - ogólnie gitary mocno przycinały, lecz na tle subtelnego planu klawiszowy w głębi. Na szczególne wyróżnienie zasługiwał śpiew Englunda w tytułowym Hymns For The Broken, gdyż sama melodia była typowa dla tych nostalgicznych zapędów zespołu. Poetycki
Niewielu spodziewało się, że [11] będzie ulepszoną wersją [8] w tak interesującej modern metalowej oprawie. Zawarto tu jednocześnie poruszającą melancholię i wysmakowane refreny, jak w eterycznym Distance czy pełnym dramatyzmu spokojnych temp Passing Through. Szwedzi przypuszczali atak w rozległych refrenach do Someday i ten przewijający się gitarowy motyw był obłędny. Grupa była w pełni rozpoznawalna w Astray przy zachowaniu swoistej poetyki. Po delikatnym i prowadzonym przez pianino The Impossible następowało prawdziwe natarcie w Allied Ocean - moc melodyjnego atmosferycznego przekazu osadzona na potędze ultra nowoczesnych riffów, wspieranych drugim planem narracyjnym.
Floor Jansen z Nightwish zaśpiewała gościnnie w In Orbit, ale na szczęście tej komercji nie było tu zbyt wiele, choć numer zdecydowanie lżejszy i bardziej romantyczny niż reszta materiału. W Disconnect zupełnie coś innego i ten numer o niezwykłym ładunku nostalgicznego patosu stanowił kapitalną wizytówkę stylu Evergrey z tego albumu. Fenomenalny utwór, gdzie gitarowo brutalne momenty łączyły się w doskonałej symbiozie z fragmentami niezwykle łagodnymi. The Lonely Monarch wypadł mniej atrakcyjnie, za to elegijny The Paradox Of The Flame emanował przebarwionym smutkiem, a rozpaczliwość podkreślał śpiew Cariny Englund oraz duet smyczkowy Brity Pettersson i Stiny Larsdotter. Tytułowy The Storm Within na koniec pokreślał uroczysty nastrój z tłem klawiszowym Zandera i miarowymi zagrywkami gitar. Aranżacje modern-metalowe nie były specjalnie odkrywcze, ale na tej płycie wykorzystano je w doskonały sposób. Do tego dochodziły chórki i fenomenalnie wykorzystana przestrzeń, w której było miejsce na wszystko. Nagrano krążek prostszy, bez nadmiaru progresywnych meandrów i nowocześnie zaaranżowany.
W ciągu ponad 20 lat dzielących dzielących debiut i [12] zdarzyło się wiele, także w sferze definicji muzyki określanej jako progresywna. Pomiędzy nimi był w karierze Evergrey wiele płyt, a każda inna, a jednocześnie rozpoznawalna - choć słuchacze byli świadkami różnych nieoczekiwanych wycieczek w inne muzyczne obszary. Nowy album podejmował tematykę morską nie tylko na okładce. Najdłuższym numerem był już na początku blisko 8-minutowy A Silent Arc - ponury i depresyjny klimat w oprawie dostojnych riffów, potężnych i rozdzierających eter. Grupa pięknie rozgrywała ten utwór z poruszającym łagodnym refrenem. Englund śpiewał na tej płycie bez domieszek stylowych, jakie się u niego zdarzały na kilku poprzednich albumach, także bez modern naleciałości. Mógł ktoś zarzucić, że to granie zachowawcze, sztywne gatunkowo, za mało połamane i agresywne jakby chcieli niektórzy - jednak Henrik Danhage grał tak liryczne i monumentalne solowki, że ta krytyka odchodziła w niepamięć. Bas punktował w prowadzonym w umiarkowanym tempie Weightless z porywającymi podziałami rytmicznymi. Niezły klimat od posępności ku patetyczności uzyskano w bezwzględnie prowadzonym A Secret Atlantis, a klasyczny Evergrey uderzał w świecącym się chłodnym blaskiem nostalgicznemu All I Have i End Of Silence. Progresywność zespołu nie przejawiała się mieszaniem gatunków czy nadmiernie pokomplikowanymi motywami - to było po prostu coś innego jak w przeszywającym Currents. Łagodny Departure to jedna z najbardziej wzruszających kompozycji zespołu w jego karierze - głębokie pokłady emocji wydobył w niej przede wszystkim Tom Englund. Lider porywająco wykonał również The Beacon z umiejętnie przetworzonymi modern riffami, osadzonymi w progresywno-powernetalowej melodii. Na koniec przypominający twórczość Valley`s Eve This Ocean. Znów popisał się masteringu Jacob Hansen, nadając gitarom kapitalne brzmienie: surowe, posępne i zarazem krusząco głębokie. W potężny mruczący metalicznie bas i przestrzennie zrealizowaną perkusję wkomponowano wokal (jakby od wewnątrz, a czasem nawet i "obok"). W przeszłości ekipa czasem zbytnio zamykała się w swojej wieży z kości słoniowej, jednak nie tym razem. Nagrano perfekcyjny album - poruszający, porywający, wykonany na niebotycznie wysokim poziomie, a równocześnie przystępny.
Tom Englund
Przed [13] oczekiwania były ogromne, ale już trzy numery zwiastujące krążek (Forever Outsider, Where August Mourns i Eternal Nocturnal) stanowiły mistrzostwo w kategorii poetyckiego melancholijnego melodyjnego metalu. Nowy album nie szafował progresywnością i ten etap wydawał się definitywnie pozostawiony z tyłu, co nie oznaczało grania muzyki prostej. W jakiś sposób powrócono do koncepcji stylistycznej [11] - uniwersalnie przebojowej, ale równocześnie pozbawionej cech radiowej komercji. Powstał metal mainstreamowy, ale w najlepszym tego słowa znaczeniu, mogący łączyć gusta fanów różnych nieekstremalnych podgatunków. Takim przykładem był nastrojowy The Beholder z gościnnym udziałem Jamesa LaBrie. W kilku numerach (Stories, In The Absence Of Sun, You From You) celebrowano w niezwykle wysublimowany sposób moment eksplozji refrenów: poruszających i elegijnych, o sporym stopniu nostalgii i łagodnej posępności. Były również pulsujące gitarami A Dandelion Cipher i Escape Of The Phoenix, a na sam koniec nieco rozpraszający mrok Run z kilkoma wysmakowanymi wątkami melodycznymi. Evergrey okazali się ekipą natchnionych instrumentalistów bez skazy, zgranych na nieprawdopodobnym poziomie. Płytę budowały świetne gitarowe solówki, wspaniałe rozprowadzanie i nadawanie rytmu przez sekcję rytmiczną, niesamowite hipnotyzujące partie i plany klawiszowe - a nad tym wszystkim głos mistrza ceremonii Toma Englunda, opowiadającego te wszystkie historie we wzruszający sposób.
Kiedy zapowiedziano [15] pojawiło się pytanie: czy nie za szybko zespół wracał z nowym materiałem (nie minął nawet rok). Jeśli chodzi o poziom wykonania, ta ekipa to monolit bez skazy, z poruszającym serca i umysły wokalem Toma Englunda. Jednakże zespół nie poszedł do końca po linii obranej na poprzedniku i stworzył album poetycki, w pewnym sensie koncepcyjny i na pewno z cechami progresywnymi (których na [13] było zdecydowanie mniej). Oczywiście, nie była to progresywność trudna dla słuchacza i wszystko nad wyraz zgrabnie wkomponowano w melodie główne, ale te melodie nie posiadały takiej nieprzejednanej siły rażenia. Sama idea muzyczna również była nieco inna, nie pozbawiona ciepłego mroku, a miejscami głębokiej refleksyjności. To słychać już w Save Us i takie rozpoczęcie było bezwzględnie znakomite i genialnie poprowadzone głosem Englunda. Wspaniały refren rozbudzał apetyty na to co będzie dalej. Oniryczny Ominous tylko dobry - trudno było muzykom pogodzić wymuskaną progresywność z przebojowością - dominowała gitarowa robota po raz kolejny godna najwyższego uznania. Ciepły promyk nadziei przenikał z pięknego Call Out The Dark - prostszego, ale w żadnym wypadku nie prostego. Tytułowy The Orphean Testament zajmował miejsce centralne - był gwałtowniejszy i pulsującyy, pełene emocji i jakoś nagle się to rozmywało w zachowawczym i ostrożnym refrenie. Instrumentalna część sympatycznie progresywna i ustawiona pod klawisze, ale to nie był szczyt możliwości Evergrey. Reawakening w smutnej melodii nawiązywał do płyty poprzedniej, ale coś tutaj było wtórnego, dodatkowo wrzucono nieciekawą rockową solówkę. Nad wyraz ostrożnie rozegrano początek The Great Unwashed ze zniewalającym refrenem, choć w partii środkowej trochę ten numer wytracał siłę przekazu. Heartless zbudowano ze wszystkiego co na tej płycie można już było wcześniej usłyszeć, ale najbardziej przeszkadzały powtórzenia. Swobodna partia gitarowa z lekka rozpraszała wrażenie wtórności w Blindfolded - numerze pulsującym powermetalowo, lecz eksplozji w refrenie oczekiwało się na próżno. Pastelowy Wildfires to progresywny melancholijny rock bez muzycznej historii. Mix i mastering to Jacob Hansen, a jego ustawienie klawiszy i perkusji w przestrzeni było arcymistrzowskie. Evergrey bywał już piękniejszy, przede wszystkim w budowaniu klimatu. Album słabszy od dwóch poprzednich, gdzieś w pomysłach czasem cofający się w dosyć daleką przeszłość.
Okładka [17] wydawała się pasować raczej do prog-metalu, może nawet post-metalu lub czegoś alternatywnego, ale sama zawartość to Evergrey jakiego można było oczekiwać i chciało się usłyszeć. Łagodnie, melancholijnie i rockowo przy klasycznie pulsujących riffach gitarowych wybrzmiewał chwytliwy Falling From The Sun. Zaraz potem pełen dostojeństwa wolniejszy Misfortune i w nim już ujawniała się ta mroczniejsza strona muzyki zespołu, zresztą z najlepszej strony. Progresywność epickiego podejścia do To Become Someone ElseSay nagle rozkwitał fantastyczny refren, a gustowne partie klawiszowe Rikarda Zandera były na tej płycie godne najwyższego uznania, a w przyiewem u tej kompozycji szczególnie. Melodyjna zaduma to wielki atut Ghost Of My Hero i tu w roli głównej niezrównany Tom Englund, po prostu mistrz nastroju. Prowadzony w umiarkowanym tempie We Are The North oparto na mrocznych ciężkich zwrotkach i łagodniejszym refrenie, co budowało dodatkową atmosferę (świetnie połączono umiarkowana brutalność i łagodność). One Heart był prostszy w konstrukcji, niepotrzebnie wpleciono do niego nazbyt chwytliwy refren w modern-metalowej manierze, w dodatku porzucono nostalgiczną manierę. Ta atmosfera wracała w niedługim The Night Within, budowana przez klawiszowe pasaże i rozległe plany wokalne. Ta melodia już niby nie raz była w utworach Evergrey wykorzystana, ale tego motywu akurat można było słuchać w nieskończoność. Cold Dreams to triumf muzycznej koncepcji grupy, z gościnnym wokalnie Toma Jonasa Renkse z Katatonii oraz córka Englunda, Salina. To było precyzyjne zderzenia kontrolowanej brutalności z motoryką partii łagodnych jak ze snu, gdy się leciało ponad ziemią. Ekipa umiejętnie przechodziła do melodyjnej przebojowości w Our Way Through Silence i w zasadzie trudno znaleźć inny zespół, który tak swobodnie budował radiową przebojowość, pozostając przy grupą absolutnie metalową. Takiego zakończenia jak outro z recytacją A Theory Of Emptiness należało tu oczekiwać i takie też było najlepszym podsumowanie muzyczne tego wszystkiego. Po raz pierwszy mastering dla Evergrey wykonał Thomas Johansson i niczego nie uronił z klimatu poprzednich albumów. Gitary jak zwykle kruszące kiedy zachodziła konieczność, głos Tom wyeksponowano jak należy, a klawisze przepięknie pastelowo wymodelowane. W zakresie produkcji zostały wyciągnięte wnioski z pewnych niedociągnięć [15]. W rezultacie formacja wróciła z muzyką na poziomie [13] - zwartą stylistycznie, zróżnicowaną i wykonaną jak zwykle na arcymistrzowskim poziomie niezrównanej melancholii.
Byli i obecni członkowie zespołu występowali też w innych grupach:
ALBUM | ŚPIEW, GITARA | GITARA | KLAWISZE | BAS | PERKUSJA |
[1] | Tom Englund | Dan Bronell | Will Chandra | Daniel Nojd | Patrick Carlsson |
[2] | Tom Englund | Dan Bronell | Zachary Stephens | Daniel Nojd | Patrick Carlsson |
[3] | Tom Englund | Henrik Danhage | Sven Karlsson | Michael Hakansson | Patrick Carlsson |
[4] | Tom Englund | Henrik Danhage | Rikard Zander | Michael Hakansson | Patrick Carlsson |
[5-7] | Tom Englund | Henrik Danhage | Rikard Zander | Michael Hakansson | Jonas Ekdahl |
[8] | Tom Englund | Henrik Danhage | Rikard Zander | Jari Kainulainen | Jonas Ekdahl |
[9-10] | Tom Englund | Marcus Jidell | Rikard Zander | Johan Niemann | Hannes Van Dahl |
[11-17] | Tom Englund | Henrik Danhage | Rikard Zander | Johan Niemann | Jonas Ekdahl |
Jari Kainulainen (ex-Stratovarius, ex-Warmen, ex-Kotipelto), Marcus Jidell (ex-The Ring, ex-Royal Hunt),
Johan Niemann (ex-Afterglow, ex-Minds Eye, ex-Therion, ex-Demonoid, ex-Hubi Meisel, ex-Tears Of Anger, ex-Evil Masquerade)
Rok wydania | Tytuł | TOP |
1998 | [1] The Dark Discovery | |
1999 | [2] Solitude Dominance Tragedy | |
2001 | [3] In Search Of Truth | #23 |
2003 | [4] Recreation Day | |
2004 | [5] The Inner Circle | |
2005 | [6] A Night To Remember (live / 2 CD) | |
2006 | [7] Monday Morning Apocalypse | |
2008 | [8] Torn | |
2011 | [9] Glorious Collision | |
2014 | [10] Hymns For The Broken | |
2016 | [11] The Storm Within | |
2019 | [12] The Atlantic | |
2021 | [13] Escape Of The Phoenix | |
2022 | [14] Before The Aftermath (live / 2 CD) | |
2022 | [15] A Heartless Portrait: The Orphéan Testament | |
2023 | [16] From Dark Discoveries To Heartless Portraits (kompilacja) | |
2024 | [17] Theories Of Emptiness |