Szwedzki zespół powstały w 2003 w Göteborgu. Po usłyszeniu demówki "Masquerade" z tego samego roku, na grupę zwrócił uwagę Joacim Cans, wokalista Hammerfall. On pomógł w podpisaniu kontraktu z wytwórnią Dockyard 1, współpracował przy przygotowaniu materiału na debiut i zaśpiewał wraz Lundbergiem w kilku kompozycjach. To granie było trudno definiowalne - zimne, wyrachowane i w zasadzie pozbawione jasno wyrażonych pretensji do chwytliwości. Nawet Cans nie nawiązał swoim występem do rycerskiej epickości przekazu. Dużo w tej muzyce było niepokoju i celowego potęgowania niepewności. Aby w pełni docenić te kawałki potrzeba było czasu i odpowiedniego nastawienia. Najlepszymi numerami były Hearts Like Lions, All For One, Dreamland, A New Dimension i majstersztyk w postaci Die Slowly. Zwłaszcza w kompozycjach bez Cansa, Dreamland zaprezentowali granie swoiste i dość oryginalne w swoich średnich tempach. Cieszyła mocarna sekcja rytmiczna, z dudniącym basem i głośną perkusją. Atut formacji stanowiły również heavymetalowe chórki w refrenach. Praca gitarzystów oparła się na zasadzie równowagi, a Lundberg wykonał swoje partie wokalne z należytą starannością - bez maestrii, ale ta chłodna płyta straciłaby na zbyt emocjonalnych wokalach. Klarowna produkcja była zasługą Andy`ego LaRocque.
[2] był lżejszy, łatwiejszy w odbiorze i bardziej przebojowy. Daleko jednak było grupie od cukierkowatości na wzór fińskich klonów Stratovarius. Dwie gitary nieustannie soczyście atakowały, a jednocześnie miękko tworzyły zagęszczoną fakturę. Wokal Lundberga był wysoki w wielu miejscach, czasem chłopięcy i lekko infantylny, ale w numerach wolniejszych wzorcowy dla gatunku. Tak Hammerfall nigdy nie grał, bo nigdy nie nawiązał do klasycznych wzorów hard rocka i melodyjnego metalu szwedzkiego lat 80-tych. Muzycy sprytnie, ale nie nachalnie te wzorce i zapożyczenia stosowali z korzyścią dla swojej muzyki, będącej połączeniem autentycznej mocy i chwytliwości. Kwintet udowadniał, że nie trzeba było grać szybko, aby stworzyć wrażenie pędu. Szwedzi demolowali raczej w średnich tempach, rytmicznymi zagraniami w zwrotkach oraz melodyjnymi refrenami - te ostatnie niekiedy z zaskakującymi zwolnieniami czy zmianami nastrojów. Ogólny poziom był wyrównany i wysoki, zastosowano różnorodność pomysłów w obrębie przyjętej konwencji. Niekiedy melodie w zwrotkach bardziej się podobały niż refreny jak w Secret Signs czy Children Of Tomorrow. Minusem z kolei były zbędne brutalizacje wokalne w Revolution In Paradise i rozemłanym Spread Your Wings. To był solidny krążek z muzyką chwytliwą, zakorzenioną w rockowej tradycji i zagraną stanowczo, a jednocześnie na luzie.
[3] rozpoczynał obiecujący A Touch Of Evil w umiarkowanym tempie z nutką łagodnej melancholii i delikatnie zaśpiewanym refrenem. To była rozpoznawalna już melodia dla tego zespołu, w zasadzie zgodna z oczekiwaniami fanów wcześniejszych dwóch płyt. Ponownie cieszyło znakomite brzmienie, głębokie i nowoczesne. Set The Heavens On Fire był ugładzoną kompozycją łączącą powermetalowe ataki z heavymetalową linią główną i specyficznym dla Dreamland spokojnym rozważnym sposobem rozgrywania. Zaskakujący The Warning był zgrabnym heavy metalem z refrenem zaczerpniętym z udanych szwedzkich płyt hard rockowych i AOR, ale z gitarami o większym ciężarze. Lundberg był w wybornej formie wokalnej, co udowadniał obudowany nowoczesnymi riffem The Curse, zahaczający o niemal łagodną metalową pieśń. Zwracała uwagę część instrumentalna z solówkami obu gitarzystów, nieoczekiwanych w swej formie. Rozmarzona ballada Worlds Apart pobrzmiewała uroczystym chóralnym refrenem z kręgu Gamma Ray, sprawnie odegranym z wyczuciem konwencji. Za to mdle wypadł akustyczny Song For You i takiego grania pełno było na płytach z mało wyrazistym AOR i amerykańskim rock-metalem. My Sweet Revenge nawiązywał do chłodnego stylu z debiutu w połączeniu z kolejnym lekkim przebojowym refrenem, który mógłby sprawdzić się w radiowych audycjach. Niedobór powermetalu zaspokajał tytułowy Exit 49 - dynamiczny, gitarowo wzmocniony z dobrze dobranymi dodatkowymi głosami. Pobrzmiewały tutaj echa Bloodbound i Tad Morose. Zgrzyt stanowił Shortest Straw, zagrany nowocześniej na wzór Bullet For My Valentine. Kończący płytę instrumentalny Time To Exhale traktował o niczym i nieciekawie podsumowywał album. Ogólnie mniej powermetalu niż poprzednio, nacisk położono na uproszczony melodyjny heavy w nowocześniejszej oprawie, do którego dodano kilka udanych eksperymentów i mieszanek, aby nie było zbyt słodko cały czas. Słabszymi punktami były tym razem delikatniejsze songi. Na plus należało zaliczyć masywne brzmienie, dodające uroku w większości typowym i ogranym melodiom. Dreamland po raz kolejny udowodnili, że byli zespołem kompetentnym w tym co robili oraz konsekwentnie dążącym do powiększenia grona swoich słuchaczy o fanów lżejszych melodyjnych obszarów rockowych.
Joacim Lundberg śpiewał w Amaranthe i groove`owo-hard rockowym CyHra (Letters To Myself w 2017 i No Halos In Hell w 2019).

ALBUM ŚPIEW GITARA GITARA BAS PERKUSJA
[1] Joacim `Jake Steel ` Lundberg Johan Eriksson Eric Rauti Mats Rendlert Marcus Sköld
[2] Joacim `Jake Steel ` Lundberg Johan Eriksson Eric Rauti Mats Rendlert Jesse Lindskog
[3] Joacim `Jake Steel ` Lundberg Johan Eriksson Eric Rauti Mats Rendlert Alexander Hedlund

Jesse Lindskog (ex-Nostradameus, Dragonland)

Rok wydania Tytuł
2005 [1] Future`s Calling
2007 [2] Eye For An Eye
2009 [3] Exit 49

  

Powrót do spisu treści