Amerykańska formacja powstała w 1987 w Arlington jako Solitude. Połączyła w umiejętny sposób klasyczne doomowe elementy twórczości Candlemass, Trouble, Pentagram i Saint Vitus. Założył ją John Perez, wcześniej występujący w thrashowym Rotting Corpse. Wkrótce zrezygnował z metalowego pędu na rzecz ponurej i mrocznej stylistyki. Wpierw pod starą nazwą rozprowadzono demówkę "And Justice For All" w styczniu 1988 - brzmienie tej kasety miało pewien urok, a większość materiału trafiła potem na dwa pierwsze albumy grupy. Całość świadczyła o sporej fascynacji wczesnym Candlemass. Słabo wypadł jedynie głos ówczesnego wokalisty Krisa Gabehardta. Ciekawostką był fakt, że w dołączonym do niektórych wersji dema bonusowym Mirror Of Sorrow (nie umieszczony we wkładce) spisie zaśpiewał już Robert Lowe. Odzew na kasetę był pozytywny i zespół zaczął grać coraz więcej koncertów. Pod koniec 1988 skład uległ zupełnemu rozpadowi. Ponieważ wcześniej Perez przeniósł się do Arlington (pięć godzin jazdy samochodem od San Antonio), utrudniło to kontakty między muzykami. Gabehart chciał się skupić na rodzinie, a także miał dobrą pracę w stolicy, dlatego rozstał się z zespołem. Perkusista Brad Kane wolał grać power/thrash, a drugi gitarzysta Tom Martinez wyprowadził się do innego stanu. Po rozmaitych roszadach skrystalizował się oryginalny skład - co ciekawe marzeniem Lowe`a była gra na gitarze. Nie był to jedyny kłopot, gdyż okazało się, że istniał już thrashowy zespół Solitude z z Waszyngtonu. Teksańczycy zmuszeni byli do wydłużenia nazwy do Solitude Aeturnus.
W 1989 grupa zarejestrowała demo zawierające tylko dwa utwory: Opaque Divinity i Mirror Of Sorrow. Muzykom udało się zwrócić uwagę małego niezależnego wydawcy King Klassic Records. W licpu 1991 ukazał się debiutancki krążek - mimo udanych kompozycji, cieniem na tym wydawnictwie kładło się fatalne głuche brzmienie. Same kawałki urzekały kunsztem technicznym - Perez i Rivera czarowali swoimi riffami, solówkami i harmoniami, a co ważne prezentowali różne szkoły grania. Rivera grał melodyjnie i heavymetalowo, Perez z kolei preferował sfery toporniejsze i doomowe. Lowe śpiewał pewnie w wysokich tonacjach, dobrze odnajdując się w różnorodnych kompozycjach. Najkrótszy utwór trwał pięć minut, trzy zbliżały się niemal do ośmiu. Utrzymano je w różnych tempach, często smętną atmosferę przeganiały niemal thrashowe przyśpieszenia. Trzeba też wspomnieć o specyficznym onirycznym klimacie płyty jakby z pół-snu. Płyta nie do końca jeszcze odzwierciedliła styl Solitude Aeturnus - nie było to jeszcze granie szczególnie ponure. Zresztą krążek nie mieścił się jeszcze w ramach tego co kształtowało się pod wpływem Saint Vitus czy Candlemass. O ile Szwedzi z Messiahem stawiali na ciężar, mrok i generowanie klimatu średniowiecznej klasztornej celi, ogniskującego się wokół tematyki śmierci, to Amerykanie postawili na smutek i melancholię skierowane ku chmurom i gwiazdom. Przy pierwszym odsłuchu wydawało się, że podziały rytmiczne były dziwaczne, perkusista się spóźniał, a nagłe zmiany tempa rozplanowano nieracjonalnie. Ale te elementy położyły podwaliny pod nową filozofię takiego grania, które nie było ani zbyt ciężkie gitarowo, ani przygniatające, lecz posiadało niespotykaną wcześniej rytmikę i wykorzystanie perkusji jako instrumentu więcej niż tylko grającego w sekcji. Było to granie "ciężkawe", ale tylko gdy ciężar był rozumiany jako bezgranicznie ciążące pokłady nostalgii i depresyjnego zamyślenia. Jednocześnie była to muzyka nadziei, jaką dawał Lowe śpiewając głosem wysokim i "przebijającym się ku niebu". Wędrówka posiadała swoje etapy, momenty mistyczne i chwile cofnięcia się do czasów pradawnych, jak w Dream Of Immortality, który miał się w przyszłości stać wzorem do naśladowania maltańskiego Forsaken, angielskiego Solstice i szwedzkiego Isole. Solitude Aeturnus grali duszno, ale tworzyli przy tym rozległe przestrzenie, nawet z wykorzystaniem chwytliwych melodii jak w refrenie Destiny Falls To Ruin. Apogeum smutku stanowił Mirror Of Sorrow, gdzie na dobrą sprawę wystarczyły gitary akustyczne i wokal Lowe, by bez dobijania kruszącymi riffami zmusić słuchacza do ugięcia kolan. Brzmieniowo płyta nie powalała, a producenci pragnęli uniknąć sztampowego brzmienia zespołów deathmetalowych ze studio w Tampa. Wkrótce kwintet z wściekłością odkrył, że wbrew swoim wcześniejszym zapowiedziom, firma King Klassic ograniczyła się jedynie do prowadzenia sprzedaży wysyłkowej albumu, czego muzycy mogli się przecież podjąć sami bez kontraktu. Szczęśliwie debiut zainteresował ludzi z Roadrunner Records. Ostatecznie zespół wykupił się z poprzedniej wytwórni i przeszedł do nowej. Zespół nie pojechał na trasę, bowiem przez ten czas muzycy skomponowali już wystarczająco dużo materiału, aby nagrać drugi album.
21 lipca 1992 ukazał się [2], który dzięki większemu budżetowi cechował się lepszym brzmieniem - cieplejszym, głębszym, ale i bardziej stanowczym przy zachowaniu wszystkiego co tak dobrze zadziałało na debiucie. Wydawało się początkowo, że nie uda się muzykom ponowne zabranie słuchaczy w niezwykłą podróż po krainach smutku i melancholii. Tymczasem Solitude Aeturnus przekroczyli granice horyzontu po raz drugi. Doskonały wokal Lowe`a, kapitalne gitary Rivery i Pereza oraz epicka gloryfikacja rezygnacji nadały sens tej płycie. Jednocześnie z kompozycji biła niebywała moc przy zachowaniu niezwykłej melodyjności, choć perkusja Covigtona wciąż była jkaby krok z tyłu, a niektóre podziały rytmiczne niekiedy mogły zastanawiać. Epicka gloryfikacja smutku i rezygnacji następował już w uporczywie walcującym Seed Of The Desolate. Posępność zagranego w umiarkowanym tempie Black Castle oparto na ponurym riffie, nieubłaganie posuwającym całość do przodu. Transcendentalizm płyty objawiał się najpełniej w The Final Sin, a swoim motywem gitarowym niepokoił Plague Of Procreation. Powoli rozpędzał się It Came Upon One Night z nieśmiałym początkiem i wówczas zespół rezygnował z doom metalu na rzecz epickiego heavymetalowego smutku. Należało się zastanowić w zasadzie czy był to doom metal jak sądzili niektórzy, czy też epicki heavy metal smutku, który musiał być w jakimś stopniu doomowy. Starożytny motyw przewodni w The Hourglass to mistrzostwo świata w tej kategorii, gdzie poległo tak wiele innych znakomitych zespołów. Kiedy zespół zwalniał stawał się niezwykle monumentalny, a sposób w jaki nagle przyspieszał - prawdziwe zdumiewał. Melancholia ujmowała równiez w akustycznym wstępie z ciepłym wokalem Lowe`a w Beneath The Fading Sun. W 2006 ukazała się zremasterowana reedycja wydana przez Metal Mind Productions, zawierająca dwa bonusy: City Of Armageddon oraz It Came Upon One Night w wersji znanej z demówki "And Justice For All".
Zespół ruszył na sześciotygodniową trasę po USA wraz z Killers Paula Di`Anno. Tournee okazało się sporym sukcesem, chociaż wiązały się z nim pewne nieprzyjemności, bowiem Roadrunner nie wywiązywał się z obiecanego wsparcia. Wytwórnia powoli traciła zainteresowanie klasycznym metalem i ostatecznie grupa pozostała bez kontraktu w lutym 1993. W grudniu muzykom udało im się podpisać nowy kontrakt z Pavement Records z Phoenix. W celu nagrania kolejnego albumu, kwintet udał się do studia nagraniowego w Anglii, by oderwać się od codziennej rzeczywistości. Perez liczył przede wszystkim, że ponura angielska pogoda odpowiednio wpłynie na kreatywność kapeli, a ponadto bardzo podobało mu się brzmienie nagranej w tym samym Rhythm Studios EP-ki Soul Sacrifice Cathedral. W tym okresie w doom metalu zmieniło się wiele za sprawą niemieckiej wytwórni Hellhound Records, która wydała takie płyty jak C.O.D. Saint Vitus czy Destruction Of The Void Count Raven. Solitude Aeturnus nie mógł pozostać obojętny na te nowinki i starał się wpisać w krystalizujący swój obraz podgatunek metalu. W takich oto warunkach nagrano [3], który wydano 17 listopada 1994.
Ciężkie kruszące brzmienie stworzył Paul Johnston, wykorzystując swoje doświadczenia z pracy z Benediction, Cathedral czy Napalm Death - tam moc miażdżenia dźwiękiem była godna szacunku, co więcej przy zachowaniu specyficznej klarowności cechującej poprzednie albumy. Szkoda jednak, że całość nie brzmiała jak doomowy potwór Eternal (Dreams Part 2). W zamian sięgnięto do bezpiecznego zestawu aranżacyjnych i riffowych chwytów stosowanych przez ekipy Hellhound, a odnoszące się do idei Black Sabbath z lat 70-tych. W ten sposób formacja upodabniała się do reszty doomowej falangi w Perfect Insanity, Falling czy też Haunting The Obscure. To co grano z takim polotem na dwóch pierwszych albumach tutaj było po prostu dobrym doom metalem z cechami epickimi (Pain, Pawns Of Anger), ale atmosfera gdzieś wyparowała. Ten klimat w szczątkowej formie zawarto tylko w The 8th Day: Mourning oraz The 9th Day: Awakening, ale też raczej bardziej za sprawą śpiewu Lowe`a niż budowaniu odpowiednich struktur przez gitarzystów. Frontman z jednej strony utrzymywał przekonanie, że to nadal Solitude Aeturnus, lecz z drugiej jego wysoki głos polatujący ku eterycznym obszarom tylko umiarkowanie się jednoczył z gniotącymi nieubłaganie gitarami. Na pewno nowatorskim rozwiązaniem było połączenie wybornie skonstruowanych partii gitarowych z łagodnymi (niemal prog- rockowymi) fragmentami w końcowym Shattered My Spirit. W 1994 była to pewna nowość w przypadku monolitycznych albumów z doom metalem. Grupa podjęła ostatecznie próbę pogodzenia swojej wizji monumentalnego melodyjnego metalu z tendencjami wyznaczanym przez Hellhound, przedstawiac muzykę na poziomie niedostępnym dla większości innych ekip, ale poniżej poziomu do którego zdążyła już wcześniej przyzwyczaić. Wydawnictwo stało się ulubionym faworytem Johna Pereza i to utwory z tej płyty grano najczęściej na koncertach. Reedycja Metal Mind Productions z 2008 zawierała dwa bonusy z występu Solitude Aeturnus 12 lutego 2007 w warszawskiej "Stodole": The 9th Day: Awakening oraz Pawns Of Anger.
Od lewej: Steve Nicholls, John Perez, Robert Lowe, Steve Moseley, James Martin
Album zebrał świetne recenzje, a grupa ruszyła w trasę z Mercyful Fate i Revelation. Po tej trasie postanowiono zrobić sobie przerwę. Perez założył firmę Brainticket Records, aby dzięki niej promować młode wartościowe zespoły pozostające bez kontraktu. Nagrał także pierwszą płytę swojego psychodelicznego projektu Liquid Sound Company Exploring The Psychedelic. W 1994 fan-klub kapeli wydał kasetę VHS "Days Of Doom", zawierającą fragmenty koncertów oraz reportaże ze studia. Sesja nagraniowa [4] przebiegała bardzo mozolnie, gdyż Lyle Steadham był zmęczony graniem muzyki. Co gorsza, z winy producenta płyca cechowała się okropnym brzmieniem - mało selektywnym, rozmytym i pozbawionym ciężaru. W ten sposób po nagraniu trzech bardzo dobrych krążków, przyszła pora na album gorszy. Jednak ta słabość nie zawierała się w samych kompozycjach. Lowe przejął na siebie obowiązek pisania tekstów, co wyszło mu średnio. Nade wszystko jednak na negatywną ocenę płyty wpłynął fakt, że panowie postanowili trochę poeksperymentować, stąd na [4] trafiło parę niecodziennych utworów jak punkujący Phantoms, rozpędzony cover Christian Death Deathwish czy psychodeliczny Elysium. Centralna część Only This (And Nothing More) to czysty amerykański powermetal, nie przekonywał też banalny refren w Chapel Of Burning. Jednym z nielicznych niezłych kawałków był Together And Wither z doskonałym riffem. Muzycy byli oszołomieni spływającymi zewsząd głosami krytyki - nie mogli zrozumieć, że fanom nie podobało się coś w co włożyli tyle trudu. W kwietniu 1996 Solitude Aeturnus pojechali na trasę po Europie wraz z Morgana Lefay z nowym basistą Terri Pritchardem z Last Chapter. Ostatecznie nowym członkiem zespołu został długoletni przyjaciel zespołu Steve Moseley. Nastąpiła też zmiana wytwórni - muzycy doszli do wniosku, iż potrzebują wydawcy zakorzenionego raczej w Europie, a Pavement takim nie był. W grudniu 1997 zespołem zainteresowała się niemiecka Massacre Records, z którą podpisano kontrakt. W tym czasie Robert Lowe pomógł muzykom z Last Chapter i zaśpiewał na ich znakomitej debiutanckiej płycie The Living Waters w 1997.
W marcu 1998, chcąc przywołać wspaniały klimat towarzyszący nagrywaniu [3], formacja powróciła do angielskiego Rhythm Studios. Wydany 3 sierpnia 1998 [5] okazał się największym osiągnięciem artystycznym w karierze zespołu. Była to esencja doom metalu - przeważającą większość kompozycji utrzymano w bardzo wolnych tempach. Wokal Lowe`a zmienił barwę na "brudniejszą" i zachrypniętą. Tak wściekle jak w otwierającym Days Of Prayer Robert nigdy przedtem ani nigdy potem nie zaśpiewał. Panowie odcięli się od zapoczątkowanych na poprzednim albumie eksperymentów. Co prawda psychodeliczne Personal God czy Empty Faith nieco odstawały od reszty, ale mogły się podobać. Kapela dorobiła się również pierwszego w karierze "przeboju" w postaci Believe, który trafił na składanki dołączane do wielu muzycznych czasopism. Było to znakomite nawiązanie do klasycznego brzmienia Black Sabbath. Nie do obronienia był natomiast krótki akustyczny kontrowersyjny The Fall, w którym zaśpiewał John Perez. Jednak zdecydowanie przeważały utwory bardzo dobre jak Spiral Descent ze specyficznym klimatem czy kroczący Insanity`s Circles. Wspaniale wypadł też zamykający całość wyśmienity cover Black Sabbath Heaven And Hell. Po wyczerpującej trasie po Europie z Saviour Machine, zgodnie z tradycją zarządzono przerwę. Perez wydał drugi album z Liquid Sound Company Inside The Acid Temple. Solitude Aetumus zaczęli wracać do aktywności już w nowym milenium. W 2001 zagrali na niemieckim festiwalu "Bang Your Head", ale od razu pojawiły się problemy natury osobistej. Edgar Rivera chciał zająć się czymś innym, a jego odejście było wielkim ciosem dla Pereza. Steve Moseley przekonał go jednak, by nie rozwiązywał zespołu. Stało się zatem tak, że miejsce Rivery zajął sam Moseley. Zmieniła się również sekcja rytmiczna. Pierwsze wersje nowych kawałków nagrano już w 2004, ale wpierw Robert Lowe przeszedł operację usunięcia woreczka żółciowego, następnie Moseley czekał na narodziny swojego pierworodnego syna. Pod koniec 2005 muzycy wpadli w szpony biurokracji - zaczęło się załatwianie pieniędzy od Massacre. Na początku 2006 grupa miała wystąpić na niemieckim festiwalu "Doom Shall Rise". Ten koncert był niezwykły, bowiem za sprawą problemów z paszportem nie dotarł na miejsce Robert Lowe. Zespół jednak koncertu nie odwołał i zaprezentował swoje kompozycje z wokalistami zaprzyjaźnionych kapel - Erico Moralesem z Dantesco, Timem Holzem z Doomshine oraz Gerritem Mutzem z Sacred Steel. Następnie Perez uczestniczył w projekcie Texas Metal Alliance, który zdobyte finanse przeznaczył na leczenie Wayne`a Abney`a z Hammerwitch, który odniósł poważne rany w wypadku motocyklowym.
Ostatecznie [6] pojawił się na rynku dopiero 10 listopada 2006, stając się szybko najlepiej sprzedającą się pozycją w katalogu Massacre Records. Nowy materiał brzmiał tradycyjnie i całe szczęście zrezygnowano z radykalnych eksperymentów. Jednym z głównych plusów krążka były fantastyczne solówki za które odpowiadał poddany dużej presji Steve Moseley. Popisem Steve`a Nicholsa był Is There, nie zawodził również głos Lowe`a, balansujący między czystym i spokojnym śpiewem, a wokalizami agresywnymi. W paru momentach pozwolił sobie nawet na przywrócenie ducha dawnych lat - w Blessed Be The Dead śpiewał równie wysoko jak na pierwszych albumach. Znalazło się miejsce na parę niespodzianek jak blisko 10-minutowy orientalny walec Scent Of Death, fenomenalnie wypadł przebojowy (jak na ten zespół) Tomorrow`s Dead. Produkcja krążka była doskonała, a wszystkiego dopełniła klimatyczna okładka autorstwa Travisa Smitha, a stworzona w głowie Lowe`a. Symbolizować miała poczucie absolutnej samotności mimo otaczających nas ludzi. Limitowana edycja zawierała dodatkowo ponad 10-minutowy bonus Embrace. Solitude Aeturnus dotarł do Polski z dwoma koncertami na początku lutego (Kraków i Warszawa). Oba był niezłe, ale nie cieszyły się wysoką frekwencją. Sporą winą za to należało obarczyć promotorów, którzy pokpili sprawę. W 2007 Lowe, Moseley, Martin i Covington nagrali płytę Visions pod szyldem Concept Of God, co było niewątpliwie policzkiem dla pominiętego Pereza. Lowe dołączył wkrótce do Candlemass - posadę poniekąd załatwiła Robertowi jego dziewczyna Heather, wielka fanka twórczości Szwedów.
W lipcu 2011 ukazała się składanka In Times Of Solitude, zawierająca zremasterowane nagrania z demówki "And Justice For All" i cztery nagrania koncertowe z lat 1987-1988. [7] zawierał występ ze wspomnianego warszawskiego koncertu. Dyskografię uzupełniają covery: No More Tears z 1998 na "Legend Of A Madman - A Tribute to Ozzy Osbourne", Hallowed Be Thy Name z tego samego roku na "A Call to Irons: A Tribute to Iron Maiden" oraz Shame On The Night z 2000 na kompilacji "Holy Dio: A Tribute To Ronnie James Dio". Steve Nichols bębnił potem w Millennial Reign (The Great Divide w 2018 i EP-ka Carry The Fire Again w 2022), natomiast Lowe dołączał do doomowego Grief Collector (EP-ka From Dissension To Avowal w 2019 i En Delirium w 2021) oraz Tyrant.
ALBUM | ŚPIEW | GITARA | GITARA | BAS | PERKUSJA |
[1-4] | Robert Lowe | John Perez | Edgar Rivera | Lyle Steadham | John Covigton |
[5] | Robert Lowe | John Perez | Edgar Rivera | Steve Moseley | John Covigton |
[6-7] | Robert Lowe | John Perez | Steve Moseley | James Martin | Steve Nichols |
John Covigton (ex-Hyd), James Martin (ex-Surgeon, ex-Zanister, ex-Kinrick), Steve Nichols (ex-Voodoo Militia, ex-Godfear)
Rok wydania | Tytuł | TOP |
1991 | [1] Into The Depths Of Sorrow | |
1992 | [2] Beyond The Crimson Horizon | #6 |
1994 | [3] Through The Darkest Hour | |
1996 | [4] Downfall | |
1998 | [5] Adagio | #15 |
2006 | [6] Alone | |
2009 | [7] Hour Of Despair (live) |