
Niemiecki zespół założony w 1984 w Dortmundzie, który swoją nazwą nawiązał do narkotyku PCP, zwanego powszechnie Anielskim Pyłem. Brzmiący jeszcze garażem dynamiczny [1] rozszedł się w ilości 30 000 egzemplarzy. Grupa zaproponowała bezkompromisową i wybuchową mieszankę power/speed/thrashu, w której nie było miejsca na zbędne zagrywki i aranżacyjno-techniczne łamańce. Potężne brzmienie gitar, niesamowite tempo, mnóstwo kapitalnych riffów i fenomenalnych solówek dały podstawę pod wczesny okres działalności Angel Dust. Krytycy porównali krążek jako mieszankę Walls Of Jericho Helloween, Reign In Blood Slayer i Skeptics Apocalypse Agent Steel. Grupa była w świetnej formie i miała ambicje nagrać dobry krążek. Muzycy musieli jednak stawić czoła rzeczywistości - w 1986 ukazało się wiele znakomitych płyt i gdyby się nie przyłożyli, prawdopodobnie nikt by nie zauważył ich obecności.Tytułowy Into The Dark Past zaczynał się posępną niepokojącą melodią wygrywaną na pianinie, która wraz z upływem czasu robiła się coraz bardziej przytłaczająca. Na koniec jej brzmienie w ułamku sekundy podnosiło się i przeistaczało w burzliwy I`ll Come Back z refrenem zapowiadającym chęć odpłacenia się. Z obranego tonu nie spuszczały ani Legions Of Destruction ani ponad 7-minutowy Gambler. Romme Keymer dysponował głosem niemal idealnie wtapiającym się w obraną konwencję, choć częściowym amatorstwem nie powodował ciarek na plecach. Na szczęście formacja odnalazła esencję stylu na [2] - płycie znacznie łagodniejszej, a jednocześnie zachowującej sporo z surowego charakteru poprzednika. To był metal tajemniczy, właściwie nie skierowany do nikogo konkretnego, a jednak znalazło się tutaj miejsce dla kilku niezwykle interesujących kompozycji jak prosty i melodyjny The Duell, The King z niezłym motywem przewodnim oraz rozbudowany tytułowy To Dust You Will Decay. Warto wspomnieć, że na krążku zaśpiewał niesamowicie S.Coe i mógł ciekawić kierunek, w którym muzycy by podążyli gdyby wydawnictwo nie poniosło komercyjnej klapy, a grupa nie zawiesiła działalności. W 1991 Frank Bankowski dołączył do Crows.
Angel Dust powrócił dekadę później z inicjatywy Banxa i Assmutha. Był to już zupełnie inny zespół, tworzący muzykę znacznie nowocześniejszą, a w pewnych aspektach nawet wyprzedzającą epokę w której powstał [3]. Krążek umiejętnie połączył heavy/power z chwytliwą melodią, a Bernd Aufermann okazał się bardzo dobrym gitarzystą, grającym finezyjnie i zaskakująco, co udowadniał już w tytułowym Border Of Reality. Tam gdzie użyto klawiszy, jak w zagranym w średnim tempie Nightmare, Niemcy wyróżniali się od podobnie grających ekip, serwując przebojowość opartą na sile przekazu i nieco zakamuflowanych melodiach. Co prawda niekiedy ta nowoczesność obracała się przeciwko nim, jak w nieco przekombinowanym Centuries, lecz w dłuższych numerach (pełen dramatyzmu When I Die) Angel Dust trzymali słuchacza w napięciu do ostatniej chwili. O odmienności albumu po części decydowały instrumenty klawiszowe i to był kolejny element nowatorski. Koniec płyty był słabszy i te pomysły wykorzystane w Behind The Mirror czy Coming Home sprawiały wrażenie nie do końca przemyślanych. Całość uzupełniał niezły cover Rainbow Spotlight Kid, a jako bonus dorzucono przeróbkę Uriah Heep Easy Livin`. Zespół jawił się jako drużyna zgrana, dojrzała i grająca niebanalny heavy/power - momentami czarujący i zaskakujący odległymi od topornych niemieckich rozwiązań w liniach melodycznych. Czuło się miejscami wręcz ducha skandynawskiego metalu, również w zakresie samego brzmienia. Niezbyt mocna gitara, przestrzenne i nowoczesne klawisze i solidna sekcja rytmiczna stworzyły intrygujące tło muzyczne. Wokalista Dirk Thurisch radził sobie dobrze - nie był może obdarzony szczególnymi walorami głosowymi, ale posiadał umiejętność wkomponowania się w aranżacje i często dokładał od siebie sporo do muzycznej układanki. Ta płyta udowodniła, że warto było wracać, co zespół udowodnił także kolejnymi dokonaniami.
Po udanej trasie z Overkill, Nevermore i Jag Panzer ekipa weszła du studia nagraniowego. [4] umiejętnie połączył elementy progresywne, niezbyt szybkie tempa i powtarzalne motywy gitarowe ze znakomitym tłem klawiszowym na osnowie nietypowych melodii. Już tytułowy Bleed robił duże wrażenie, ale Angel Dust potrafili pokazać się umiejętnie również z delikatniejszej strony w Never czy wzruszającą ballada z pianinem i akustyczną gitarą Liquid Angel. Dwuczęściowy Follow Me potwierdzał w całej rozciągłości, że na tym albumie nastąpiło przesunięcie w kierunku klimatu, kosztem ostrych i naładowanych energią riffów. Pastelowa ballada przechodziła w drugiej części w złożoną kompozycję o wyraźnych cechach thrashowych i rozwiązaniach progresywnych. Niemcy nie odżegnali się jednak całkowicie od heavy/powerowego grania w tradycyjnym niemieckim stylu, na co przykład stanowił Addicted To Serenity z lekkim refrenem. Znakomicie wypadł Sanity, wytyczający zresztą drogę jaką Angel Dust mieli obrać na płytach kolejnych - ta konwencja oparła się na refleksji, mroku i niepokoju w nowoczesnej brzmieniowej oprawie. Świetnie zaprezentował się wokalnie Thurisch, który w końcu miał okazję wykazać w różnych stylach i klimatach. Zastosowano brzmienie doskonałe - zwłaszcza w wolniejszych delikatnych utworach, gdzie pozostawiono dużo miejsca na plan drugi, nieraz dopracowany w najdrobniejszych detalach i pełen niespodzianek.
[5] opisywał historię III Rzeszy, będąc jednocześnie wydawnictwem surowym i wypieszczonym w szczegółach. Muzyka stała się przebojowa i nowoczesna, a niemiecką toporność zastąpiono szwedzkim chłodnym melancholijnym klimatem. Szkoda tylko, że we Fly Away formacja użyła zbyt modernistycznych narzędzi, co zaowocowało nadmierną agresją spychającą na drugi plan mozolnie budowaną atmosferę. Ciekawie zabrzmiały akustyczny Beneath The Silence oraz doskonale zaaranżowany Still I`m Bleeding z kobiecym śpiewem Birgit Zacher. W mocnym otwieraczu The One You Are mogły podobać się klawiszowie partie Bankowskiego - niby proste, bez cechującej wirtuozów chęci zadziwiania złożonymi popisami, ale swoiste, rozpoznawalne i odróżniające Angel Dust. Z kolei melodia wysuwała się na plan pierwszy w Cross Of Hatred i Oceans Of Tomorrow. Mniej interesująco wypadły jednak I Need You z pompowaną sztucznie energią oraz zbyt stonowany First In Line. Niektórzy fani jednak stawiali dzieło na piedestale, ale zabrakło tutaj czegoś co umknęło samym muzykom - ta muzyka nie nadawała się dla każdego. Nie była ani zbyt ciężka, ani nadmiernie melodyjna, ani specjalnie przykuwająca uwagę zaskakującymi strukturami, można było mieć pewne zastrzeżenia do wokalu Thurischa. Czegoś na tym albumie zabrakło - czegoś co jakby było na wyciągnięcie ręki, ale umykało.
Na [6] dość boleśnie dał się we znaki brak Bernda Aufermanna. Był to średni niemiecki power, czasem naznaczony heavy i thrashem na tle przelatujących niepokojących melodii. Trochę syntezatorów i industrialnych wstawek, jak również nowoczesne gitary o przygniatającym brzmieniu nie sprawiały dobrego wrażenia (z wyjątkiem niebanalnych gitarowych solówek) Sekcję rytmiczną schowano nieco w cieniu, choć dół robiony basem był mocno słyszalny. Płytę kładły monotonia oraz brak świeżości, irytowały ponadto udziwnienia (Unreal Soul). To nie był krążek dla poszukujących urozmaiceń czy chwytliwych melodii. Zabrakło tym razem tego specyficznego nastroju cechującego wcześniejszą twórczość. Inhuman był wymęczony, delikatny balladowy Disbeliever nie był udany, a The Cultman z wykorzystaniem gitary akustycznej i ambientowych klawiszy trudno było uznać za jakieś szczytowe osiągnięcie zespołu w tej dziedzinie. Zabrakło jakiegoś punktu zaczepienia - mimo że na każdy kolejny utwór czekało się z nadzieją na jakieś zaskoczenie melodią czy klawiszową zagrywką. Zagrywki Franka Banxa owszem był ciekawe, ale w Forever "zbyt nowoczesne", a w Unite zbyt modern. Najmniej interesującym utworem na krążku był Got This Evil, będący jednocześnie wyrażeniem pewnej bezsilności w próbie przekroczenia dobrego poziomu. Najciekawiej wypadł prostszy powermetalowy Freedom Awaits i kto wie czy nie tędy mogła wieść droga tym razem, skoro zabrakło konceptu na bardziej złożone granie. W zakresie brzmienia płyta na wskroś nowoczesna z wyróżnieniem klawiszy, stylistycznie jedynie akceptowalna. To nie był ten sam Angel Dust, który czarował niebanalnymi intrygującymi kompozycjami na poprzednich albumach. Niebawem skład posypał się, choć zapowiedzi nagrywania nowego materiału pojawiały się co jakiś czas.
Roman Keymer grał również w Risk i Centaur, a S.Coe śpiewał w Scanner, Reactor, C.O.E. i powermetalowym Gallows Pole (Exorcism w 2001). Dirk Thurisch założył z Andersem Iwersem (ex-Ceremonial Oath, ex-Cemetary, Tiamat) i Stefanem Gemballą (Flowing Tears, Powerwolf) Mercury Tide (Why? w 2003, Killing Saw w 2012 i Walls Of Confusion w 2025), który krzyżował rock gotycki i heavy metal z progresywnymi zagrywkami. Frank Bankowski zmarł 4 kwietnia 2022 w wieku 56 lat.
| ALBUM | ŚPIEW | GITARA | GITARA | BAS | PERKUSJA | KLAWISZE |
| [1] | Roman `Romme` Keymer | Andreas Lohrum | Frank `Banx` Bankowski | Dirk Assmuth | - | |
| [2] | Zeljko `S.Coe` Topalović | Winni `Vinny Lynn` Hirsch | Stefan Nauer | Frank `Banx` Bankowski | Dirk Assmuth | - |
| [3-5] | Dirk Thurisch | Bernd Aufermann | Frank `Banx` Bankowski | Dirk Assmuth | Steven `Banx` Bankowski | |
| [6] | Dirk Thurisch | Ritchie Wilkison | Frank `Banx` Bankowski | Dirk Assmuth | Steven `Banx` Bankowski | |
Zeljko Topalović (ex-Thunderbolt)
| Rok wydania | Tytuł | TOP |
| 1986 | [1] Into The Dark Past | |
| 1988 | [2] To Dust You Will Decay | #24 |
| 1998 | [3] Border Of Reality | |
| 1999 | [4] Bleed | #19 |
| 2000 | [5] Enlighten The Darkness | |
| 2002 | [6] Of Human Bondage |
