Duński zespół thrashowy powstały w Taastrup w 1982. Karierę rozpoczął od wydania czterech demówek ("We Are The Dead" w 1982, "Shellshock" i "Deeds Of Darkness" - obie w 1984 oraz "Fear Of Tomorrow" w marcu 1985). Wydany w sierpniu 1985 debiutancki album otwierał zagrany z furią i charakteryzujący się wieloma zmianami tempa Time Has Come. Pomimo niezbyt dobrej produkcji i przytłumionego brzmienia, dało się na krążku wychwycić parę znakomitych utworów, w których główną rolę grali gitarzyści, których intensywne świdrujące solówki musiały budzić szacunek. Wiele zmian tempa, zmienność motywów i zaskakujące przejścia były zasługą zgranej sekcji rytmicznej. Co ciekawe w kilku utworach wspaniale wysuwał na pierwszy plan bas Mortena Stutzera. Wprowadzając zwolnienia, a także parokrotnie interesujące, nastrojowe wstępy i niewielką dawkę melodii, udało się wytworzyć Artillery znakomity mroczny klimat. Do posępnego i przygnębiającego brzmienia umiejętnie dopasowano melodyjny wokal Rönsdorfa. Na minus należało zaliczyć tandetną i ponurą okładkę. Na tamte czasy w zasadzie w Europie nikt tak po amerykańsku nie grał z tak niezwykłą swobodą wykonania. Krytycy nazywali formację nawet "brudniejszą i bardziej gwałtowną wersją Metalliki". Wsłuchując się w otwierający Time Has Come można nawet wychwycić delikatny motyw, który do złudzenia przypomina Master Of Puppets na 3 lata przed jego wydaniem.
W tym okresie zresztą chłopaki z Artillery zaprzyjaźnili się z muzykami Metalliki. Miało to miejsce podczas sesji nagraniowych Amerykanów, którzy z Flemmingiem Rasmussenem pracowali w Kopenhadze nad Ride The Lightning. Artillery w tym czasie grało jako support Destruction i Slayer. W 1985 pojawiła się kompilacja "Speed Metal Hell", na której grupa zaakcentowała swoją obecność utworem Hey Woman. Latem 1986 Quorthon (lider Bathory) złożył ofertę przystąpienia do swojego zespołu perkusiście Carstenowi Nielsenowi, ale ten propozycję odrzucił. Grupa udała się na trasę po Danii i Holandii. [2] od pierwszego taktu atakował wściekłymi riffami, szybką pracą perkusji i wysokim wokalem Ronsdorfa. W 1987 trzeba było tak grać, by nie pozostawać w tyle za wiodącymi kapelami zza Oceanu. Kwintet postawił więc na szybkość i prym wiodły pędzące utwory w stylu The Challenge czy In The Trash. Podobnie rzecz miała się z szalonym i ciężkim Let Here Be Sin, w którym nie było miejsca ani czasu na melodie. W Hunger And Greed i Therapy zastosowano sporo zmian tempa, a Rönsdorf bawił się swoim wokalem - śpiewając raz nisko, raz wysoko. Pomimo jednej z najbardziej kiczowatych okładek w historii metalu, płyta nieźle namieszała w Europie. Tylko na wytwórni Neat Records nie zrobiły wrażenia ani dobre recenzje ani zachwyt fanów gatunku. Album nie sprzedał się tak jak na to zasługiwał i pozostał do dnia dzisiejszego jednym z najbardziej niedocenionych wydawnictw lat 80-tych. Formacja nie zyskała szerszego uznania i pozostawała w cieniu innych tuzów thrashu. Zespół na krótko zawiesił działalność, by ostatecznie powrócić w 1989 z nowym basistą Peterem Thorslundem (podczas gdy Morten przerzucił się na gitarę).
Jednym z najdziwniejszych momentów w biografii grupy był właśnie rok 1989, czyli końcówka zimnej wojny. Duński projekt Next Stop, ufundowany w celu stworzenia wzajemnego zrozumienia poprzez wymianę doświadczeń kulturowych między Wschodem i Zachodem, zaproponował Artillery uczestnictwo w tym przedsięwzięciu, czyli małą trasę po ZSRR ze starym punkowym zespołem Sort Sol. Grupa zagrała kilka koncertów, a radzieccy fani metalu wprost oszaleli. Jednej nocy wszystko wymknęło się spod kontroli - fani weszli na scenę i otoczyli muzyków z krzyżami domowej roboty i innymi metalowymi akcesoriami. W pewnym momencie ktoś założył Michaelowi Stutzerowi sowiecką flagę na ramiona, co rozdrażniło oficjeli. Policja oczyściła scenę bijąc ludzi w totalnym chaosie. Zaraz potem okrzyknięto Artillery dekadentami niebezpiecznymi dla sowieckiego społeczeństwa i systemu. Wsadzono muzyków do pociągu i wywieziono z kraju. Zespół spędził 5 dni na trasie kolei transsyberyjskiej zanim dotarł do granicy. Własnie podczas tej podróży powstały zaczątki kawałków 07:00 From Tashkent i Don`t Believe. Po powrocie zmęczona ciągłymi utarczkami z Neat Records ekipa zmieniła wytwórnię na Roadrunner Records.
Stroną produkcyjną [3] zajął się wspomniany Flemming Rasmussen. Powstało najlepsze dzieło w historii zespołu i zarazem pierwsze oparte o budżet z prawdziwego zdarzenia. Był to najdojrzalszy i zupełnie odmienny od wcześniejszych dokonań album Duńczyków. Formacja zaproponowała bowiem wyraźnie lżejszą muzykę, śmiało utrzymaną w stylistyce power/thrashu. Oprócz ostrych partii podchodzących pod techno-thrash, znalazło się wiele odnośników do twórczości Sanctuary. Wiele tu było przestrzeni, doskonałych riffów i solówek, z których wypływała rzeka niesamowitej energii, a wszystko zagrano z dużym zaangażowaniem, przy tym na niezwykle wysokim poziomie technicznym. Z kolei wplecenie sporych ilości nastrojowych, stonowanych fragmentów dodało tej płycie ciepła i niezwykłego klimatu. Powstał ze wszech miar niebanalny, bardzo gitarowy album, przesycony wybornymi gitarowymi pasażami braci Stutzerów. Pojawiły się całe melodyjne fragmenty, których próżno było szukać na wcześniejszych płytach zespołu. Bombfood to było niemal mistrzostwo świata - kapitalny numer z ochrypłym balladowym śpiewem na początku, po którym następowało przejście na ostre granie, gdzie w refrenie wydzierał się ostro Ronsdorf. Wydawnictwo przesycono orientalnym klimatem, a w solówkach miejscami przypominało to fascynacje Wschodem Marty`ego Friedmana. Pozytywne wrażenie sprawiał nawet cover Nazareth Razamanaz, dynamicznie wykonany wesoły utwór, a zarazem chwila na złapanie oddechu. Całość była również popisem Rönsdorfa, który fantastycznie wpasował się ze swoim śpiewem w poszczególne kawałki, urozmaicając swoje partie - gdzie trzeba krzyczał w typowy dla siebie sposób zadziornym chrapliwym głosem, by za chwilę zaskoczyć czystą partią lub dodać jakiś melodyjny werset. Gdyby lata 90-te sprzyjały thrash metalowi, to na pewno Artillery przebiłoby się do czołówki gatunku. To był krążek doskonały, z pewnością przebijający brutalnego poprzednika i nie raziła nawet okładka rodem z "Planety Małp".
Wytwórnia Roadrunner obiecała muzykom mnóstwo rzeczy i szefowie koncernu z początku zamierzali zrealizować swoje zapowiedzi. Wydawało się, że sprawy szły po myśli kwintetu, ale z jakiegoś nieznanego powodu okazało się, że firma zapomniała o danych obietnicach. Albumu nie poparto żadną promocją, grupa nie zagrała żadnego koncertu. Sam krążek nie odniósł spodziewanego sukcesu, a część fanów rozczarowana była złagodzeniem muzyki. Zawód z powodu ponownego pozornego zabrnięcia w ślepą uliczkę oraz wewnętrzne tarcia doprowadziły do rozpadu Artillery. [4] zawierał nagrania z wczesnych demówek. Po 9 latach muzycy zdecydowali się zejść ponownie i wydali [5], niemal dorównujący poziomem pierwszym trzem płytom. Był to nadal kawał świetnego i pełnego agresji metalu, który wyszedł spod producenckiej ręki Andy`ego Sneapa. Już pierwszy kawałek Cybermind był sygnałem, że lekko nie będzie. Nie było to naturalnie tak samo brutalne granie jak w przeszłości, ale wrażenie sprawiało podobne - mocno i riffowo. Co ciekawe, na tym albumie było sporo groove charakterystycznego np. dla późnego Overkill. Te bardziej bujające fragmenty muzycy mieszali z szybkimi zacinanymi riffami i rezultat był więcej niż zadowalający (How Do You Feel?, The Cure). Wolniejszym tempem i bardziej miarowym thrashowaniem charakteryzowały się Final Show i utwór tytułowy. Czasem mogła irytować maniera wokalna Rönsdorfa, którego wysokie wokale nie były tak potężne jak niegdyś. Artillery z roku na rok intensyfikowali swoją działalność i po zatrudnieniu wokalisty Sorena Nico Adamsena wystąpili udanie na katowickiej "Metalmanii" 8 marca 2008. Nowy frontman na [7] starał się śpiewać po swojemu i nie podrabiał na siłę poprzednika. Co prawda jego maniera pasowała bardziej do kapeli heavymetalowej, ale posiadała ciekawą barwę i całkiem bogatą skalę. Materiał kipiał energią, a bracia Stutzer odwalili ponownie kawał dobrej roboty. Cieszyła różnorodność płyty, na którą wrzucono zarówno melodyjny 10000 Devils, nadzwyczaj ciężki Rise Above It All oraz cechujący się potężnym riffem The End. Jednak na specjalne wyróżnienie zasługiwały: Delusions Of Grandeur - ujmująca thrashowa ballada oraz Uniform, niesamowity killer zagrany jak za dawnych lat. Bardzo dobry powrót.
Per Jensen grał też w The Haunted i Nightrage. Soren Nico Adamsen śpiewał później w Inmorii, heavy/speedmetalowym Serpent Saints (All Things Metal w 2012), powermetalowym Dignity (Balance Of Power w 2013), power/speedowym Crystal Tears (Hellmade w 2014 i Decadence Deluxe w 2018) oraz FireForce. Morten Stützer zmarł 2 października 2019 w wieku 57 lat z powodu zakrzepu krwi. Josua Madsen zginął potrącony wczesnym rankiem przez autobus 8 marca 2023 w wieku 45 lat na drodze między Kopenhagą a Roskilde.
ALBUM | ŚPIEW | GITARA | GITARA | BAS | PERKUSJA |
[1-2] | Flemming Rönsdorf | Michael Stützer | Jorgen Sandau | Morten Stutzer | Carsten Nielsen |
[3] | Flemming Rönsdorf | Michael Stützer | Morten Stützer | Peter Thorslund | Carsten Nielsen |
[5] | Flemming Rönsdorf | Michael Stützer | Morten Stützer | Per Moller Jensen | |
[6-8] | Soren Nico Adamsen | Michael Stützer | Morten Stützer | Peter Thorslund | Carsten Nielsen |
[9-11] | Michael Bastholm Dahl | Michael Stützer | Morten Stützer | Peter Thorslund | Josua Madsen |
[12] | Michael Bastholm Dahl | Michael Stützer | Kraen Meier | Peter Thorslund | Josua Madsen |
Per Moller Jensen (ex-Invocator, Konkhra), Soren Nico Adamsen (ex-Crystal Eyes),
Kraen Meier (ex-Sacrificial, The Petulant), Josua Madsen (ex-Consumned, ex-Dennis Develin)
Rok wydania | Tytuł | TOP |
1985 | [1] Fear Of Tomorrow | |
1987 | [2] Terror Squad | |
1990 | [3] By Inheritance | #6 |
1998 | [4] Deadly Relics (kompilacja) | |
1999 | [5] B.A.C.K. | |
2009 | [6] One Foot In The Grave, The Other One In The Trash (live) | |
2009 | [7] When Death Comes | |
2011 | [8] My Blood | |
2013 | [9] Legions | |
2016 | [10] Penalty By Perception | |
2018 | [11] The Face Of Fear | |
2021 | [12] X |